Queen: Jak Farrokh Bulsara stał się Freddiem Mercurym (fragment książki)
Gdyby żył, 5 września Freddie Mercury skończyłby 70 lat. Poniżej możecie przeczytać fragment książki "Queen. Królewska historia" Marka Blake'a poświęcony pierwszym latom legendarnego wokalisty, który na świat przyszedł jako Farrokh Bulsara.
Freddie Mercury to jedna z najbardziej legendarnych postaci w historii muzyki rockowej. Całą swoją niezwykłą osobowością i sceniczną "personą", dopracowanym wizerunkiem i niewiarygodnym ego frontman zespołu Queen dowodził, że mało kto może się z nim równać w świecie XX‑wiecznej pop‑music. Jego charakter skłaniał się ku skrajnościom. Mercury umiał być i zabawny, i okrutny, a za sprawą często zażywanej kokainy dopuszczał się rozmaitych ekscesów, również na polu erotycznym. Nie potrafił dochować wierności mężczyznom, którzy byli dla niego ważni w relacjach homoseksualnych, za to był stały w swojej miłości do Mary Austin, którą poznał, nim stał się gwiazdą światowego formatu.
Niefrasobliwy, gejowski styl życia - którego częścią bywała płatna miłość uliczna - doprowadził go do tragicznej śmierci na AIDS. Było to w roku 1991, Freddie miał ledwie czterdzieści pięć lat. Rozgłos, jaki zyskało to wydarzenie, można porównać z zamordowaniem Johna Lennona jedenaście lat wcześniej.
Z drugiej strony pamiętać trzeba, że Mercury był zarazem człowiekiem kulturalnym, inteligentnym, oczytanym i znającym się na sztuce. Dał się też poznać jako wspaniały gawędziarz i mistrz błyskawicznej riposty. Potrafił być niezwykle lojalny, uczynny i hojny, zwłaszcza dla swoich nielicznych przyjaciół. W obliczu ciężkiej choroby i śmierci wykazał się niewiarygodną siłą i hartem ducha.
Trudno się więc dziwić, że ta niezwykła postać, pełna sprzeczności i paradoksów, wzbudziła zainteresowanie również w świecie filmu. Gdy w roku 2011 ujawniono, że powstanie pełnometrażowy film biograficzny poświęcony Freddiemu Mercury’emu z Sachą Baronem Cohenem w roli głównej, niezliczone rzesze fanów Queen zareagowały zrozumiałym ożywieniem.
Zapytany kiedyś, jak chciałby zostać zapamiętany, ten nieokiełznany artysta odrzekł: "Nie wiem. Kogo to może obchodzić, gdy umrę? Na pewno nie mnie". Prawda jest taka, że uwiecznienie na srebrnym ekranie w wysokobudżetowej produkcji to coś, na co z pewnością sobie zasłużył. Gdzie jednak za całą tą rzucającą się w oczy frywolnością i ekstrawagancją krył się prawdziwy Freddie Mercury?
Urodził się jako Farrokh Bulsara 5 września 1946 roku w szpitalu rządowym na wyspie Zanzibar, leżącej na Oceanie Indyjskim. Był oczkiem w głowie Jer i Bomiego Bulsarów, uwielbiających swoją pierworodną pociechę. Ojciec Freddiego, Bomi, pracował jako kasjer w Brytyjskim Urzędzie Kolonialnym, a z pochodzenia był Persem. Codziennie po pracy, wczesnym popołudniem, szedł wraz z rodziną na plażę, by uczyć pływać młodego Freddiego, albo przechadzał się z żoną i synem po egzotycznych ogrodach.
Idylla jednak zaczęła się kończyć w roku 1951, kiedy Freddiego zapisano do miejscowej szkoły misyjnej, prowadzonej przez surowe brytyjskie zakonnice. Niedługo później urodziła się Kashmira i tak oto sześcioletni Freddie przestał być jedynakiem, tracąc centralną pozycję w domu Bulsarów. Zanim zdążył oswoić się z nowym stanem rzeczy, nadszedł kolejny przełom: ojca przeniesiono do Indii i cała rodzina musiała opuścić Zanzibar i zamieszkać w Bombaju.
Ta nagła odmiana odpowiadała Bulsarom. Bomi i Jer byli pobożnymi parsami, czyli współczesnymi wyznawcami starożytnego zaratusztrianizmu. Przed podbiciem Persji (Iranu) przez muzułmanów zaratusztrianizm był tam religią dominującą, a od XVII wieku największe skupiska parsów znajdowały się w Bombaju i okolicach. Po przeprowadzce do tego wielkiego indyjskiego miasta rodzina Bulsarów zamieszkała w okazałym domu z liczną służbą i znalazła się w bezpieczniejszym niż dotąd otoczeniu, bo wśród współwyznawców.
Poza tym Bulsarowie mogli tam zapewnić synowi lepsze wykształcenie niż w Zanzibarze. Uznano, że siedmioletniego Freddiego trzeba posłać do szkoły z internatem. Szkoła St Peter’s School była prywatną szkołą brytyjską w mieście Panchgani w indyjskim stanie Maharasztra. Uczono tam wszystkich tradycyjnych przedmiotów, a szczególny nacisk kładziono na sport, zwłaszcza na krykieta, boks i tenis stołowy.
Mercury szybko stwierdził, że nie znosi krykieta, za to przez jakiś czas lubił boks. Mimo że później utrzymywał, iż odznaczał się wybitnym talentem w tej dyscyplinie, nie był to jego naturalny żywioł. Jako młodzieniec raczej wątłej budowy, lepiej nadawał się na tenisistę stołowego, w tej bowiem grze liczy się przede wszystkim zwinność i prędkość. I właśnie w ping-pongu miał potem zdobyć tytuł szkolnego mistrza. Wybijał się również w dyscyplinach lekkoatletycznych.
W wieku ośmiu lat Mercury zaczął chodzić na szkolne lekcje gry na pianinie. Wcześniej, gdy uczyła go matka, ćwiczył gamy z poczucia synowskiego obowiązku. Teraz jednak, pod okiem zawodowego nauczyciela, jego talent mógł się rozwijać i im bardziej stawał się widoczny, z tym większą chęcią chłopiec zasiadał przed klawiaturą. Lubił też wyjazdy do rodzinnego domu. Szkolni koledzy zaczęli nazywać go Freddiem (zamiast Farrokhiem) - i od pewnego momentu w ten sposób zwracali się doń również członkowie rodziny.
Na tym wczesnym etapie życia doniosłą rolę w życiu przyszłego artysty odgrywała religia. W świątyniach parsów płonie święty ogień - w niektórych od ponad dwóch tysięcy lat - i przed jego płomieniem wierni składają swoje zobowiązania. Podobnie jak inne parsyjskie dzieci, Freddie chodził do takich świątyń i - zgodnie ze starym zwyczajem - gdy skończył osiem lat, został formalnie przyjęty do społeczności wyznawców zaratusztrianizmu. Musiał w tym celu przejść starą ceremonię inicjacyjną, odprawianą pod okiem kapłana, a zwaną nawjote. Freddie potraktował to wydarzenie z pełną namaszczenia powagą.
Jako handlowe i finansowe centrum Indii, Bombaj był miastem o ogromnej liczbie mieszkańców. Żywotność tej metropolii ożywiła też Mercury'ego, który przy każdej sposobności upajał się panującym tam chaosem. Uwielbiał w Bombaju prawie wszystko: od luksusowej dzielnicy przy wzgórzu Malabar, skąd rozciągał się widok na Morze Arabskie, przez Ogrody Wiktorii na Parel Road aż po rozgardiasz panujący w porcie, gdzie można było obserwować odpływające statki handlowe. Freddie błąkał się wąskimi uliczkami pełnymi sklepików i straganów. Wpatrywał się w zaklinaczy węży, którzy siedząc na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, wygrywali na piszczałkach hipnotyzujące melodie, i obserwował leżących na gwoździach fakirów. Egzotyczna kultura Bombaju wraz z barwną, bogatą w ornamenty architekturą stanowiły silny impuls dla rodzącej się w młodym Mercurym potrzeby tworzenia.
Młodziutki Freddie nie umiał się oprzeć czarowi tych wszystkich ożywionych bazarów i chętnie targował się z arabskimi kupcami, by mając ledwie kilka rupii w kieszeni, kupić w końcu od nich to, co sobie wcześniej upatrzył. Wiele lat później, już jako milioner, niestrudzenie wyszukiwał cenne antyki i dzieła sztuki, na co innym nie starczyłoby siły i wytrwałości. Akt nabywania przedmiotów był dla niego równie przyjemny, jak samo ich posiadanie.
Wielojęzycznej ludności Bombaju odpowiadał różnorodny repertuar muzyczny - był to istny kalejdoskop stylów i gatunków, z których każdy chyba wywarł wpływ na rozwój przyszłego wokalisty Queen. Jego dobrze wykształceni rodzice preferowali muzykę poważną i operową, w której Freddie miał zasmakować dopiero po latach. Wtedy jednak największe wrażenie na młodym Bulsarze robiły mistyczne rytmy muzyki indyjskiej, a w drugiej połowie lat 50. dołączyły do nich pierwociny najmodniejszej wówczas odmiany pop-music, zwanej rock'n'rollem.
Mercury dalej wytrwale uczył się gry na pianinie i coraz bardziej interesował się muzyką w jej różnych odmianach. Założył zespół The Hectics (Gorączkowcy), którego nazwa świetnie współgrała z energią rozsadzającą wówczas Freddiego. Śpiewanie wprawiało go w euforię i chciał jak najprędzej rozpocząć występy publiczne, na to wszakże nie pozwalały szkolne przepisy. Mógł za to realizować się w szkolnym chórze oraz spektaklach amatorskiego teatru. Podczas występów na różnych szkolnych uroczystościach po raz pierwszy dała o sobie znać oryginalność Freddiego, łączącego wyuczony w chórze styl śpiewania ze sztucznością i przesadną ekspresją, jakże typową dla teatru.
Mimo że w szkole panował duży rygor, Mercury lubił życie w internacie. Minusem był ograniczony kontakt z rodziną, na co - zdaniem bliskich mu osób - w przyszłości często się skarżył. Już jako człowiek dorosły często bywał w domu producenta płytowego Reinholda Macka, by podziwiać pełne miłości relacje łączące Macka z jego dziećmi. Mack wspominał potem, że usłyszał kiedyś przypadkiem rozmowę Freddiego z jego synem. Artysta mówił mu podobno, że bardzo brakowało mu zwykłego życia domowego i że w młodości był zmuszony do mieszkania z dala od swoich rodziców.
Z kolei publicznie Mercury wypowiadał się w innym tonie: "Szkoła z internatem na pewno jednego mnie nauczyła: jak walczyć o swoje. Musiałem się tego uczyć od bardzo młodego wieku. Szkoła nauczyła mnie niezależności i dzięki niej nie muszę mieć w nikim oparcia".
Mimo takich zapewnień, często czuł się wtedy samotny. Z uwagi na liczne podróże ojca musiał niekiedy spędzać wakacje z dalszymi krewnymi. Raz zdarzyło się nawet, że został w internacie, podczas gdy pozostali uczniowie rozjechali się do domów. Nie mógł więc w tamtym okresie nawiązać bliższych i cieplejszych stosunków z rodziną, chociaż bardzo tego potrzebował. Starał się jednak niczego po sobie nie okazywać i z wolna obudował się czymś w rodzaju skorupy ochronnej. Wraz z upływem lat owa skorupa twardniała i od pewnego momentu Mercury umiał już usuwać ze świadomości przykre dlań fakty - jakby nigdy nie zaistniały.
Ten rodzaj osamotnienia sprawił, że Freddie nie wspominał później o dwóch zjawiskach, które zagościły w jego życiu, gdy z dziecka stawał się nastolatkiem - zjawiskach, dodajmy, typowych dla angielskich szkół z internatem. Otóż w ciągu ostatnich lat nauki Freddiego w St Peter’s poznał on znęcanie się jednych uczniów nad drugimi, a także miłość homoerotyczną.
Jeśli chodzi o znęcanie się, to Mercury, znający się już jako tako na boksie, umiał sobie z nim radzić i nie było ono dla niego źródłem traumy, mającej wpływ na dorosłe życie. Inaczej miały się sprawy z homoseksualizmem. Mimo że Freddie dał się później poznać jako człowiek skłonny do zachowań wysoce ekstrawaganckich, w gruncie rzeczy bardzo cenił sobie prywatność. Jak na człowieka o światowej sławie, zdumiewająco rzadko udzielał wywiadów, a gdy już wypowiadał się publicznie, rzadko wspominał o dzieciństwie czy skłonnościach homoseksualnych.
Podczas nauki w St Peter's Mercury nie przeżył szoku w obliczu nietypowych zachowań kolegów - już prędzej stopniowo się z nimi oswajał. Sam mówił później: "Co jakiś czas dobierał się do mnie ten czy inny kolega. Nie bulwersowało mnie to. Byłem młody i niedoświadczony. To typowe dla uczniów w tym wieku. Nie chcę rozwijać tego tematu".
Później przyznał się prywatnie, że pierwszą relację homoseksualną nawiązał właśnie w St Peter’s. Sądząc po tonie, jakim o tym opowiadał, uznał to pewnie za rzecz oczywistą, której ani się nie opierał, ani też nie miał nigdy żałować. Jak się można domyślić, nie zwierzył się z tego swoim rodzicom - dla wyznawców zaratusztrianizmu homoseksualizm jest czymś moralnie odrażającym, a umiejętność skutecznego strzeżenia swojego sekretu z pewnością wprawiała Freddiego w dumę.
Jak już wiemy, Mercury podkreślał, że szkoła nauczyła go niezależności. Owa niezależność - której skutkiem była chorobliwie wręcz wyostrzona wrażliwość - miała niebawem zostać poddana próbie. Wskutek niestabilnej sytuacji politycznej w Indiach na przełomie lat 50. i 60. państwo Bulsara postanowili opuścić ten kraj i przeprowadzić się do Anglii. Zamieszkali w miasteczku Feltham w hrabstwie Middlesex, nieopodal londyńskiego lotniska Heathrow.
Nasz bohater - tętniący młodzieńczą energią i dysponujący dużym jak na swój wiek doświadczeniem - musiał tam przeżyć swoisty szok kulturowy. Wyróżniał się przecież wyglądem, akcentem i temperamentem. Trudno się zatem dziwić, że w małomiasteczkowym Feltham traktowano go jak obcego. Od samego początku był przedmiotem złośliwości i docinków. W pierwszym odruchu Freddie zamknął się w swojej skorupie. Potem jednak uświadomił sobie, że będzie musiał tam żyć i że taka zamknięta postawa jest nad wyraz niepraktyczna. Narzucił więc sobie samodyscyplinę - z czym już od dawna radził sobie świetnie - i opracował plan ataku.
Ponieważ jego niezbyt rozgarnięci prześladowcy widzieli w nim zabawnego cudzoziemca, Freddie odgrywał przed nimi perskiego dandysa i bezlitośnie parodiował sam siebie. To przytępiło ostrze ich szyderczych ataków i w końcu wytrąciło im broń z ręki. Mercury był wszakże w głębi ducha nieszczęśliwy i mało pewny siebie. Bardzo chciał stać się częścią miejscowego środowiska, lecz miał świadomość, że jest inny. Niewykluczone, że niepewność i wyobcowanie, których doświadczał w tamtym okresie, sprawiły, że jego sposobem na zyskanie akceptacji stało się koncentrowanie uwagi otoczenia na sobie. Im bardziej jednak odgrywał ekstrawertyka, tym bardziej pogłębiała się jego wewnętrzna wrażliwość i powściągliwość.
Po przybyciu do Middlesex Bulsarowie z początku mieszkali u krewnych, by później wprowadzić się do wiktoriańskiego bliźniaka w pobliżu Feltham Park. Mercury jeszcze o tym nie wiedział, ale w domu oddalonym o pięć minut spaceru mieszkali Harold i Ruth May, których jedyne dziecko - chłopiec imieniem Brian - zaczynał już zdradzać talent do gry na gitarze.
---
Książka "Queen. Królewska historia" Marka Blake'a ukazała się 4 marca 2015 r. nakładem Wydawnictwa SQN.