Podbijał listy przebojów, dziś ma dość show-biznesu. Co stało się z gwiazdą Savage Garden?
"To the Moon and Back", "Truly Madly Deeply" czy "I Knew I Loved You" przeboje, które podbijały pod koniec lat 90. listy przebojów na całym świecie, do dziś są jednymi z częściej odtwarzanych hitów w stacjach radiowych. Australijski zespół Savage Garden pojawił się trzydzieści lat temu. Stał się popkulturowym fenomenem i zniknął, będąc u szczytu sławy, po wydaniu zaledwie dwóch płyt. Pozostawił miliony rozczarowanych fanów z pytaniem. Co się stało?
Kiedy w 1993 roku Daniel Jones umieszczał ogłoszenie, że poszukuje wokalisty do zespołu, nie planował zawrotnej kariery, która wyleje się poza rodzinny stan Queensland, a już z pewnością nie poza Australię. Miał ochotę trochę poszaleć, zabawić się i zarobić przy okazji kilka dolarów. Red Edge, zespół, który tworzył z bratem, był tylko jedną z wielu kapel, grających w okolicach rodzinnego Brisbane przeboje innych gwiazd. Występował w małych klubach, na zamkniętych imprezach. Zdobył lokalną sławę, która pozwalała na znajdowanie kolejnych miejsc do grania.
Darren Hayes, który odpowiedział na ogłoszenie, od najmłodszych lat marzył o karierze muzycznej. Dołączenie do grupy Jonesa było dla niego dobrym startem. Jednak po pewnym czasie wspólnego grania cudzych piosenek był zmęczony. W jego głowie kiełkowały już pomysły na własne kompozycje, którymi starał się zainteresować kolegę z zespołu. Na szczęście Red Edge rozpadł się rok później, co umożliwiło realizację planów Hayesa.
Jones i Hayes rozpoczęli wspólną pracę nad materiałem demo. Daniel był całkiem sprawnym instrumentalistą, Hayes zawsze miał wizję aranżacji powstających piosenek. Razem pisali muzykę i teksty, doskonale się przy tym uzupełniali. Pojawiła się między nimi prawdziwa twórcza chemia. Jej efektem było kilkadziesiąt pomysłów, z których wybrali pięć piosenek, umieszczając je na taśmie demo. Na zarejestrowanie większej ilości nie było ich po prostu stać. Sporo kosztowały również kasety, na których przyjaciele umieścili swoje piosenki. Wysłali ich ponad 150 sztuk.
Menedżer był tak pewien sukcesu, że zastawił swój dom
Materiał nie spotkał się z zainteresowaniem ze strony wytwórni płytowych, jednak taśma trafiła do rąk John Woodruffa, menedżera i odkrywcy talentów, który miał już doświadczenie w branży. Skontaktował się z muzykami, chcąc poznać ich inne pomysły. Był pod wielkim wrażeniem talentu i łatwości, z jaką pisali przebojowe piosenki. Woodruff podpisał z nimi kontrakt i zaangażował się w promocję grupy. To on również przekonał Daniela i Darrena do zmiany nazwy na Savage Garden.
Przekonany o sile twórczej duetu i widząc ich determinację, menadżer postanowił zastawić swój dom, aby zdobyć pieniądze na sesję nagraniową pierwszego singla "I Want You". Opłacało się. Zgrabna popowa piosenka, z ciepłą aranżacją niespodziewanie odniosła sukces, wskakując na czwarte miejsce listy przebojów w Australii. Wbrew temu, czego na samym początku nie pragnął Daniel Jones, utwór zaczął być popularny w Europie, zbierając dobre recenzje w brytyjskiej prasie. Krytycy porównywali brzmienie nagrania do przebojów Roxette. Niezbyt przychylne opinie pojawiły się w Ameryce, wytykając kompozycji Savage Garden miałkość i bezbarwność. Traf chciał, że hit przypadł do gustu amerykańskiej prezenterce Rosie O'Donnell, która z uporem godnym lepszej sprawy, grała teledysk grupy często w swoim telewizyjnym show. Na efekty nie trzeba było długo czekać. "I Want You" zameldował się na czwartym miejscu listy Billboardu.
Muzyczny kopciuszek zaskakuje świat
Zaskakujący sukces nieznanego zespołu z Australii zwrócił uwagę wielkich koncernów płytowych, które nagle zaczęły zabiegać o podpisanie kontraktu z Savage Garden. Ostatecznie John Woodruff wybrał Columbia Records, negocjując doskonałą umowę, na mocy której muzycy pozostawali właścicielami praw do swoich piosenek. Debiutancki album grupy ukazał się rok po sukcesie pierwszego singla. Poprzedzony wydaniem dwóch nagrań "To the Moon and Back" i "Truly Madly Deeply". Ten ostatni utwór dał Savage Garden pierwszy w historii grupy numer jeden w USA.
Ponad 12 milionów sprzedanych płyt, doskonale przyjęta trasa koncertowa, setki wywiadów i spotkań z fanami sprawiło, że pod koniec XX wieku Jones i Hayes stali się prawdziwymi, doskonale rozpoznawalnymi gwiazdami. Ich sukces wydawał się przytłaczać tego pierwszego, natomiast Darren czuł się doskonale. Zawsze marzył, aby pewnie kroczyć w światłach reflektorów. Był urodzonym frontmanem i świetnie wywiązywał się z tej roli, pozwalając swojemu koledze stać trochę w jego cieniu.
Jest taki stary żart. Pewien milioner od dziecka marzył, żeby zostać kimś przeciętnym. Pewnego dnia, stojąc na dachu swojego wieżowca, zadał sobie z niedowierzaniem pytanie. Co poszło nie tak? Anegdota może opisać odczucia Daniela Jonesa po osiągnięciu międzynarodowej popularności przez Savage Garden. Muzyk był typem człowieka, który czuł się świetnie w studiu nagraniowym. Ciągłe podróże, koncerty, wywiady, sesje fotograficzne wyczerpywały go emocjonalnie. Po latach, podczas wydania albumu z największymi przebojami grupy, udzielił jednego z nielicznych wywiadów dla portalu News.com.au. "Ten czas był dla mnie niczym koszmarna podróż. Kiedy trwała myślałem sobie, co ja tu robię. Jednak po latach okazało się, że to najlepsza historia, jaką możesz opowiedzieć znajomym przy drinku" - powiedział Jones.
Pierwsze problemy Savage Garden
Drugi album grupy "Affirmation" ukazał się w 1999 roku. W pracę nad płytą tym razem bardziej angażował się Darren Hayes. Jones niechętnie pojawiał się w studiu i prawie całkowicie odmówił uczestniczenia w promocji wydawnictwa. Największym hitem z płyty okazał się drugi singel "I Knew I Loved You", który znowu wylądował na szczycie amerykańskiej listy i odniósł europejski sukces. Pomimo kłopotów promocyjnych płyta sprzedała się całkiem dobrze w nakładzie ośmiu milionów egzemplarzy i umocniła pozycję grupy jako jednej z najpopularniejszych gwiazd muzyki popularnej dekady. Długa trasa koncertowa, na którą składało się ponad 80 koncertów w Australii, Ameryce i Europie, sprawiła, że Jones zaczął poważnie myśleć o wycofaniu się z projektu.
Chęć opuszczenia grupy była początkowo tajemnicą, pojawiającą się w rozmowach między Danielem a Darrenem. Ten drugi marzył o solowej karierze i myślał o dalszej współpracy z kolegą. Chciał, aby nadal wspólnie komponowali piosenki, które Hayes umieszczałby na swoich płytach. Jones był jednak całkowicie zniechęcony do przemysłu muzycznego i zmęczony całym zawirowaniem wokół swojej osoby. Jak sam wspominał, czuł wręcz fizyczny ból podczas publicznych występów. Tymczasem wokalista był urodzonym showmanem. Scena, krzyczące rzesze fanów, okładki czasopism, wywiady były paliwem napędzającym go do działania. Za namową ojca, który twierdził, że muzyka doprowadzi go do rynsztoka, Darren ukończył pedagogikę i został nauczycielem. Porzucił swoją pracę i dotychczasowe życie tuż po sukcesie "I Want You", wybierając to, co kochał najbardziej, muzykę i bycie gwiazdą.
Daniel Jones ma już dość sławy
W 2001 roku podczas telewizyjnego programu dociskany przez prowadzących pytaniami o przyszłość zespołu Hayes odpowiedział: "Nie ma żadnych planów. Savage Garden się skończył". Daniel Jones dowiedział się o wypowiedzi partnera od swojego ojca, który właśnie oglądał rozmowę. Wściekł się, ponieważ niczego jeszcze nie ustalili z Darrenem. Wykonał szybki telefon do przyjaciela, który zmieszany przepraszał za swoje zachowanie. Jednak mleko się rozlało. Wkrótce ogłoszono oficjalny koniec zespołu, który był jedną z najjaśniejszych gwiazd australijskiej sceny końca lat 90. Ich sukces był bezsporny. 25 milionów sprzedanych płyt, 15 milionów singli, a mówimy tylko o nośnikach fizycznych. Pojawili się nagle i przelecieli niczym kometa, rozpalając muzyczne niebo na listach przebojów.
Darren Hayes rozpoczął swoją solową karierę, która nie odniosła takiego sukcesu, jak Savage Garden. Wydał pięć płyt, które cieszyły się umiarkowanym zainteresowaniem w Australii. O rozpadzie grupy mówił po latach: "Rzecz z zespołem polega na tym, że to tak naprawdę małżeństwo. W naszym przypadku mieliśmy małżeństwo, które zakończyło się rozwodem. Ludzie nie biorą ślubów przez przypadek i nie rozwodzą się przez przypadek. Istnieją powody, dla których muzyczne relacje są magiczne i te same rzeczy czasami powodują, że nie mogą trwać dłużej".
Daniel Jones zajmował się krótko produkcją muzyczną, jednak porzucił to zajęcie. Razem ze swoją żoną Kathleen de Leon, znaną w Australii dzięki sukcesowi młodzieżowej grupy HI-5, przeniósł się do Las Vegas. Właśnie skończył 50 lat i jak sam o sobie mówi czuje się, jak bohater powieści "About a Boy" Nicka Hornby’ego. Żyje z tantiem za rzeczy, które zrobił dwadzieścia lat temu. Mówi o sobie, że jest zwyczajnie szczęśliwy, będąc po pierwsze ojcem, po drugie kochającym mężem, a po trzecie sprawnym przedsiębiorcą. Zajmuje się handlem nieruchomościami. "Zawsze lubiłem wykonywać ciężką pracę. Jednego dnia będę malować, drugiego wbijać ćwieki, następnego tynkować. To proste kupuję domy po niskiej cenie, remontuję i sprzedaję z zyskiem. Mam nawet mały zespół, ale nie muzyczny, tylko remontowy. To tak daleko od tego, czym zajmowałem się wcześniej, ale jestem z tego zadowolony" - wyjaśniał.
Obaj muzycy do dziś utrzymują sporadyczne kontakty. Darzą się wzajemną sympatią, ale ich drogi po prostu się rozeszły. Wspólnie dementują pojawiające się co jakiś czas plotki o możliwym powrocie grupy. Wiedzą, że nie wolno im tego robić. Coś, co było z perspektywy czasu magicznym sukcesem, mogłoby po latach przeobrazić się w żenujący kabaret. "To, co było słodkie w latach 90., niech takim pozostanie w naszych piosenkach i wspomnieniach" - podsumował Daniel Jones.