Mieli być gwiazdą wieczoru. Tymczasem inny zespół skradł serca publiczności

26 lipca na PGE Narodowym odbyła się kolejna odsłona Warsaw Rocks. Tym razem gwiazdą wieczoru była niemiecka ikona heavy metalu, grupa Scorpions. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił zupełnie inny występ.

Warsaw Rocks '24: Koncert zespołu Scorpions
Warsaw Rocks '24: Koncert zespołu ScorpionsEris WójcikINTERIA.PL

O tym, że 26 lipca na PGE Narodowym zbierze się pokaźna grupa starszawych heavymetalowców mogłem się domyślić już na godzinę przed rozpoczęciem koncertu obserwując w metrze coraz większe zagęszczenie seniorów w koszulkach Scorpionsów. Duże to ułatwienie dla kogoś, kto nie zna dobrze Warszawy - podążając ich tropem od razu trafiłem do wyjścia prowadzącego wprost pod stadion. Pierwsze wrażenia bywają jednak mylne, o czym przekonałem się już na miejscu.


Seria Warsaw Rock organizowana przez Live Nation na Narodowym jest trochę jak Konstantynopol na godziny - wschód spotyka się tu z zachodem, a w tyglu sektorów mieszają się ze sobą ludzie gustów wszelkich i różnych proweniencji. I nie inaczej było w piątek. Choć główną gwiazdą byli oczywiście Scorpions i to ich fani z pewnością byli nadreprezentowani, nie zbrakło i fanów Dżemu, Omegi, a sam na własne oczy widziałem nawet jedną dziewczynę w koszulce Europe. Poza fanami godnie noszącymi godła swoich ulubieńców na odzieży, przybył też ogrom wszelkiej maści "nieumundurowanych". Od odzieży sportowej, przez "casual lato w mieście", po kreacje wieczorowe. Przekrój wieku - ogromny - od czterolatka wesoło podskakującego do gitarowych riffów Rudolfa Schenkera, przez całe rodziny, aż po osoby, które spokojnie mogły szaleć na pierwszym koncercie Omegi w 1962 roku. 

Omega Testamentum
Omega TestamentumEris WójcikINTERIA.PL


Omega Testamentum na Warsaw Rocks. Wokalista śpiewał po węgiersku czy po angielsku?

O 17:50 jak w zegarku rzeczona Omega Testamentum stawia się na scenie, by odegrać kilka swoich kawałków. W finale oczywiście grają TEN utwór, czyli jedyny kawałek Omegi, który wszyscy kojarzą (poza hardkorowymi fanami węgierskiego rocka) "Dziewczynę o perłowych włosach". Wraz z nim w publiczność wstąpił pierwszy widoczny entuzjazm. Jakie utwory Omega Testamentum grali wcześniej i czy wokalista śpiewał po węgiersku czy po angielsku - pozostaje dla mnie tajemnicą. Tajemnicą nie jest za to to, że na PGE nagłośnienie koncertów zawsze pozostawia wiele do życzenia.

Temat źle nagłośnionych wokali przewijać się będzie zresztą we wszystkich rozmowach w przerwach na papierosa.

Warsaw Rocks: Dżem zrobił swoje

Po Węgrach scenę zajął na 30 minut nasz rodzimy Dżem, który w tym roku obchodzi jubileusz 45 lat na scenie. Nie można mieć w zasadzie zastrzeżeń, koncert zagrali poprawnie, po kolei poszło pięć dżemowych bangerów, czyli crème de la Dżem: "Partyzant", "Czerwony jak cegła", "Sen o Victorii", "Wehikuł czasu" i "Whisky". Wszystko to uwieńczone dość rozciągniętą gitarową solówką na pożegnanie. Jak wiadomo, takie solówki stają się po około 2 minutach odrobinę nudne, jednak ten aspekt przyszło mi docenić w pełni dopiero na koncercie Scorpions.

Dżem na Warsaw Rocks
Dżem na Warsaw RocksEris WójcikINTERIA.PL

Po kolejnej półgodzinnej przerwie na papierosa, w czasie której w gronie samorosłych specjalistów od nagłośnienia koncertów, doszliśmy do wniosków, że Dżem było lepiej słychać niż Omegę, przyszedł czas na może najlepszy, a z pewnością najbardziej energetyczny i emocjonujący koncert wieczoru.


Zespół Europe poderwał publiczność na nogi

Wokalista Europe, Joey Tempest, to prawdziwy skarb. Jak większość osób, która tego wieczoru bawiła się na PGE ten szwedzki zespół - tak samo jak Omega Testamentum - był tym przysłowiowym one hit wonder. Mieli wejść na scenę, coś tam pograć i zakończyć swoim "Final Countdown". Wszystko potoczyło się jednak inaczej. Jak się okazuje, nie bez przyczyny Szwecja cieszy się opinią ojczyzny dobrego metalu w wydaniach wszelakich. Joey Tempest, dzierżąc biały statyw od mikrofonu, dał niesamowity popis scenicznej energii i wrodzonego talentu do nawiązywania żywej relacji z publicznością.

Występ Europe w Warszawie
Występ Europe w WarszawieEris WójcikINTERIA.PL

Europe grali gęsty, klasyczny, a przede wszystkim bardzo głośny glamowy i heavymetalowy paździerz, ale niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie bawił się niesamowicie na tym występie. "Ten kawałek nagraliśmy w zeszłym roku i lubimy go grać, bo to fajna zabawa" - zapowiedział jedną z piosenek Joey. Prawda jest taka, że Europe każdy ze swoich utworów, łącznie oczywiście z finałowym "Final Countdown" grali tak, jakby to była dobra zabawa i publiczność od razu dała się temu uwieść.

Europe
Europe Eris WójcikINTERIA.PL

Scorpions w Warszawie. Klaus Meine w nie najlepszej formie


Po prawie godzinnym secie znów przerwa na papierosa i czas na rozstawienie sceny dla Scorpions. Już po samych próbach oświetlenia widać było, że panowie z Hanoweru zostaną "opakowani" w każdy możliwy bajer, jaki mają do dyspozycji technicy sceny. Pod względem oprawy koncert Scorpions rzeczywiście był bardzo widowiskowy: telebimy z wizualizacjami w tle, dwa boczne ekrany ze zbliżeniami na muzyków, feeria świateł i szalejących reflektorów.

Scorpions w Warszawie na PGE Narodowym
Scorpions w Warszawie na PGE NarodowymEris WójcikINTERIA.PL

Wszystko waliło po oczach w migotliwym blasku przywodzącym na myśl spełnienie najmroczniejszych koszmarów każdej osoby zmagającej się z padaczką fotogenną. Już po pierwszej godzinie występów Scorpions zagrali swoje najsłynniejsze "Send me an angel" i od razu po nim "Wind of change" (nawet w wersji karaoke!) - widok trybun Narodowego pełnego światełek smartfonowych latarek, jak kiedyś zapaliczek, zapadł mi w pamięć i nawet lekko wzruszył. Z pewnością była to najważniejsza część występu - nie tylko dla mnie, bo po wybrzmieniu tych dwóch hitów część publiczności zaczęła wycofywać się rakiem z imprezy.

Niestety Scorpions nie mają już w sobie tej dzikiej energii i, mimo że gitarzystom i perkusiście nie można odmówić wigoru, to po wokaliście Klausie Meinem widać już upływ czasu i nie najlepszy stan zdrowia. Co dwie piosenki wchodziły zapowiedziane wcześniej nudnawe solówki, wpisane w set listę ewidentnie po to, by Klaus miał kilka minut, żeby odetchnąć za kulisami.

I choć może pazur (czy też kolec jadowy) Scorpionsów wraz z latami odrobinę się przytępił, to jednak przyznaję, że oprawa koncertu była bardzo udana, a wykonanie ballad "Send me an angel" i "Wind of change" było wzruszającym momentem, dla którego warto było pofatygować się na Narodowy w piątkowy wieczór. To i oczywiście występ Europe! 

Warsaw Rocks '24: Koncert zespołu Scorpions
Warsaw Rocks '24: Koncert zespołu Scorpions
Warsaw Rocks '24: Koncert zespołu Scorpions
Warsaw Rocks '24: Koncert zespołu Scorpions
+60
RoseMerry zaczarowali podczas Jarocińskich Rytmów Młodych. „Jesteśmy zaszczyceni”INTERIA.PL
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas