Marina And The Diamonds: Przyjaźnie i związki przestają być priorytetem (wywiad)
Brytyjska wokalistka o greckich korzeniach, Marina Diamandis, opowiada nam o wrażeniu, jakie wywarła na niej Warszawa i o wielu innych rzeczach.
29-letnia Marina Diamandis stoi za projektem Marina And The Diamonds. Właśnie ukazała się trzecia płyta sygnowana tym szyldem - album "Froot". To właśnie z okazji premiery tej płyty udało nam się porozmawiać wokalistką.
Michał Michalak, Interia: W ostatnich wywiadach sprawiasz wrażenie dużo pogodniejszej osoby niż wcześniej. Co powstrzymywało cię przed szerszym uśmiechem?
Marina Diamandis: - Hmm... to bardzo trudne pytanie... Nie wiem, czy przyczyniła się do tego jedna konkretna rzecz... To raczej kombinacja tego, jak czułam się sama ze sobą i tego, co działo się z moją karierą. Po wydaniu "Electra Heart" uświadomiłam sobie, kim nie chcę być jako artystka, i była to dla mnie swego rodzaju ulga. Zmieniłam swoje nastawienia, ponieważ generalnie nie czułam się ze sobą dobrze. Nie wiem, czy odpowiedziałam na twoje pytanie, bo było dość trudne (śmiech).
Myślę, że poniekąd odpowiedziałaś (śmiech). Ale będą drążył - stwierdziłaś nawet, że czułaś się jak kupa g...na przez cały czas. Czy dziś już wiesz, dlaczego tak się czułaś?
- (śmiech) Oczywiście, że tak. Wszyscy mamy słabości i kompleksy, z którymi się zmagamy i które próbujemy pokonać. Również pewne wydarzenia dotykają nas na poziomie osobistym. Jeśli nie będziemy chcieli tego dostrzec, to będziemy tkwić w tym samym stanie emocjonalnym. Stanie, który powoduje, że nic cię nie cieszy, nic cię nie zadowala. Udało mi się wyjść z tego stanu.
Zmieniłaś swój image, zabiłaś swoje alter ego (Electra Heart). Czy jest to odzwierciedlenie zmian, o których właśnie mówiłaś?
- O tak. Aczkolwiek Electra Heart od początku zaplanowana była jako koncept na jeden album. Po tej płycie nie czułam się już jak młoda, 20-letnia dziewczyna. Mam 29 lat i chciałam, żeby to też znalazło odzwierciedlenie w moim wizerunku.
Podkreślasz często, że jesteś samodzielną autorką wszystkich piosenek na "Froot". Jak wyglądał cały ten proces?
- Zaczęłam pisać nowe piosenki kilka miesięcy po wydaniu "Electra Heart". Większość napisałam w Londynie, ale część powstała już w trasie: "Gold", "Happy", "Immortal"... Zawsze piszę w ten sam sposób: przez kilka miesięcy zbieram różne pomysły na teksty piosenek, a dopiero później zaczynam właściwe pisanie i komponowanie.
Wielu wykonawców pop - chyba nie skłamię, jeśli powiem, że większość - nie jest muzykami, tak jak ty, w sensie samodzielnego komponowania. Czy to źle, kiedy dobra piosenkarka nie potrafi sobie sama napisać utworu?
- Nie, nie sądzę, żeby to było coś złego. Niektórzy są urodzonymi showmanami, inni rodzą się piosenkopisarzami, a jeszcze inni łączą oba te talenty. Uważam, że nie powinno się pisać piosenek tylko dla samego faktu. Szczególnie jeśli się nie jest w tym dobrym. Jest ostatnio taki trend współautorstwa wśród gwiazd popowych...
Tak, ich nazwisko pojawia się obok dziewięciu innych współautorów...
- No właśnie! Jakaś część mnie mówi: jeśli piosenka jest dobra, to kogo to obchodzi. Ale z drugiej strony nie osiąga się tej czystości utworu, tego poziomu emocjonalności, kiedy samemu nie tworzy się utworu, może po prostu zabraknąć w tym szczerości. To zależy też od rodzaju muzyki, jaki się lubi. Ja preferuję różnorodność. Lubię zarówno klubowe hymny, jak i piosenki mające znaczenie, niosące jakąś głębszą treść.
Twój album sprawia wrażenie lekkiego i przyjemnego w odbiorze. Czy było to jednym z twoich celów?
- Nie! Absolutnie! Tak naprawdę nie stawiałam sobie żadnych celów. Po prostu pisałam o tym, co jest dla mnie ważne i ciekawe.
Przyznałaś też, że album opowiada m.in. o rozstaniu. Ale odchodzisz tutaj od zużytej kliszy, gdzie biedna piosenkarka została zraniona przez chłopaka i teraz płacze, prawda?
- Tak, masz rację (śmiech). Tutaj rzeczywiście mamy trochę inną dynamikę. O moim rozstaniu traktują bodaj cztery piosenki. Skupiłam się na poczuciu winy, wynikającym z faktu skrzywdzenia tej drugiej osoby. Osoby, którą kochasz, ale nie chcesz z nią być.
Podoba mi się, że ujęłaś temat pod innym kątem, że to ty jesteś czarnym charakterem.
- Dokładnie.
Jesz dużo owoców? ("Froot" to zabawa ze słowem "fruit", czyli "owoc" - przyp. aut.)
- Wyobraź sobie, że właśnie nie! Co prawda godzinę temu zjadłam trochę jagód z jogurtem (dla czytelników z Małopolski - borówek), ale generalnie to nie... Jeśli już, to najczęściej jagody albo jabłka.
Tytuł tej płyty jest taki...
- Zabawowy.
Zabawowy, to jest to słowo. A teraz cofnijmy się do 2010 roku, ok? Zajęłaś wówczas drugie miejsce w rankingu najbardziej obiecujących artystów według BBC. Numerem jeden została wtedy Ellie Goulding, która faktycznie zrobiła karierę co się zowie. Jak myślisz, co najbardziej przyczyniło się do jej sukcesu?
- Myślę, że ona tworzy muzykę, która jest bardzo miła dla ucha, bardzo smaczna. To taki idealny pop. Jej głos bardzo się wyróżnia, a piosenki są dobrze do niego dopasowane.
Czy na drodze do sukcesu trzeba zawierać dużo kompromisów?
- Patrząc ze swojej perspektywy, nie uważam, bym musiała iść na jakieś kompromisy. Może ktoś, kto stoi z boku, byłby innego zdania. Kiedy bierzesz udział w tej grze, na pewno przyjaźnie i związki przestają być twoim priorytetem.
No tak, ale wydaje mi się, że poświęcenia to nie to samo co kompromisy...
- Można tak na to spojrzeć. Pytasz pewnie o aspekt muzyczny?
Tak, na przykład o artystów alternatywnych, którzy przeszli do głównego nurtu.
- Nie wydaje mi się, by było to coś, co musisz zrobić. Można by mi zarzucić pójście na kompromis w przypadku "Electra Heart", kiedy współpracowałam z różnymi producentami również po to, by dotrzeć do szerszej publiczności, o czym mówiłam otwarcie i czego wcale nie ukrywałam. Wiedziałam, że jeśli będę współpracować z Dr. Lukiem, uda nam się uzyskać taką produkcję, która będzie mogła trafić do amerykańskich rozgłośni radiowych. W sensie artystycznym nie było to w pełni satysfakcjonujące, ale dzięki temu dotarłam do zupełnie nowych fanów, którzy są ze mną nadal. Tam gdzie jest współpraca dwóch osób, tam muszą pojawiać się kompromisy. Ale jeśli tworzę sama, to nie muszę się do nikogo dostosowywać. I tak było przy tworzeniu "Froot".
Pamiętasz swój koncert na Stadionie Narodowym w Warszawie? Występowałaś tu przed Coldplay.
- Pamiętam w ogóle cały swój pobyt w Warszawie, ponieważ doznałam bardzo zaskakującego dla mnie uczucia. Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale poczułam głęboką więź z tym miastem. Tak jakbym odczuwała tutaj obecność ludzkich istnień z przeszłości.
Tak... to...
- (śmiech) Wiem, że to dziwnie brzmi.
Intrygująco.
- Dlatego właśnie tak dobrze zapamiętałam koncert w Warszawie.
A czy to prawda, że jeden z utworów na "Froot" był inspirowany twoją wizytą w Warszawie?
- Zgadza się! To utwór "Immortal".
Czy dotyczy on tego uczucia, o którym właśnie mówiłaś?
- Otóż nie. Miałam jeden dzień wolnego na zwiedzanie Warszawy. Szukałam więc w sieci informacji o miejscach, które powinnam zobaczyć. I natknęłam się na opis rzeźby upamiętniającej wojnę. Zainteresował mnie komentarz, który przeczytałam - że nie jest to może najpiękniejsze miejsce pamięci na świecie, ale jego znaczenie jest dużo większe niż tylko estetyka. I że powinniśmy złożyć hołd osobom, które straciły życie podczas wojny. Zaczęłam myśleć o tym, jak ważne jest to, żeby o nich pamiętać. Wszystkie rzeczy materialne, które gromadzimy, są niczym wobec pamięci, jaką po sobie pozostawiamy.
Jeszcze jedna rzecz, o którą chciałem cię zapytać: czy to, że jesteś pół-Greczynką sprawia, że nienawidzisz brytyjskiej kuchni?
- Wcale nie! (śmiech) Brytyjska kuchnia potrafi być bardzo smaczna. Ale przyznam, że grecka rzeczywiście jest moją ulubioną.