Reklama

Mad Cool Festival 2023: komu medal za najlepszy koncert? [RELACJA]

Śmialiśmy się, wracając w nocy do hotelu, że relacja powinna zaczynać się od: "Koncerty były spoko, ale czy próbowałeś kiedyś wziąć zimny prysznic?”. Nadal trudno przywyknąć do tego, że na zewnątrz jest tak, jakby siedziało się w nagrzanym samochodzie z głową opartą o deskę rozdzielczą, ale muzycznie moglibyśmy ten dzień przeżywać w kółko i w kółko.

Śmialiśmy się, wracając w nocy do hotelu, że relacja powinna zaczynać się od: "Koncerty były spoko, ale czy próbowałeś kiedyś wziąć zimny prysznic?”. Nadal trudno przywyknąć do tego, że na zewnątrz jest tak, jakby siedziało się w nagrzanym samochodzie z głową opartą o deskę rozdzielczą, ale muzycznie moglibyśmy ten dzień przeżywać w kółko i w kółko.
Mumford & Sons na scenie Mad Cool Festival 2023 / Javier Bragado /materiały prasowe

Już pierwsze dźwięki Puscifera zapowiedziały, że drugi dzień Mad Cool to będzie miód na skołatane, rockowe serduszka. Puscifer - zespół Keenana z Tool i A Perfect Circle - miał być podobno "pierwszym zespołem grającym improwizowany hardcore". Jakkolwiek zaśmiałam przy tym stwierdzeniu i nadal mam podniesioną jedną brew po przeczytaniu, że to nie tylko zespół, ale też sprzedawcy ubrań, kosmetyków i produktów erotycznych, to posłuchać koncertu było miło.

W trakcie ostatnich piosenek tego niezwykle hardcore'owego zespołu ludzie zaczęli powoli wstawać i przemieszczać się pod dużą scenę, gdzie za kilka minut miał wystąpić Sam Smith. Koncert zaczął się od największego hitu - "Stay With Me" - więc nie-fani jak ja mogli się od razu zawijać. Żart, faktycznie po kilku piosenkach nastąpił odwrót, ale tylko dlatego, że na innej scenie grała Tash Sultana.

Reklama

Tash Sultana to nie jest show, na który idzie się, żeby pooglądać skakanie na scenie i efekty specjalnie. Zresztą tutaj i tak nie dałoby się niczego oglądać, bo obniżające się słońce świeciło akurat prosto w oczy. Najlepiej jednak byłoby się położyć na trawie, zamknąć oczy i słuchać, co ta młoda dziewczyna robi z instrumentami. Must see. Udało mi się jeszcze załapać na część koncertu kanadyjskiego Men I Trust. Też niczego sobie występ.

Następny koncert to Queens Of The Stone Age. Przyznaję, że do niedawna ten zespół gościł u mnie głównie na playliście do biegania ("Little Sister" nadaje dobry rytm, polecam), potem jedna dyskusja przekonała mnie do przesłuchania w całości "Songs for the Deaf""...Like Clockwork", i teraz tak się złożyło, że trafiłam na koncert. Podobnie jak Sam Smith zaczęli od przeboju - "No One Knows" - więc nie-fani jak ja mogli... Znowu żart, tym razem przesłuchałam cały koncert i była to doskonale spędzona ponad godzina. Odkupili winy panów z Franz Ferdinand. Franz Ferdinand, proszę podziękować.

Z każdym koncertem miałam coraz większy problem. Bo że Robbie Williams oddaje medal za najlepszy koncert tego festiwalu, to już było wiadomo, tylko trudno zdecydować komu. Przepraszam Robbie, pamiętaj, że you are powerful, you are beautiful, you are free. Koncert Mumford and Sons zaczął się od fajerwerków i kawałka "Babel". Nie doczekałam się na ulubione "Hopeless Wanderer", ale po kochaniu ich w ukryciu, mogę w końcu powiedzieć, że widziałam na żywo i śmiało odpowiedziałabym, gdyby Marcus zaśpiewał "Say something, say something, something like you love me".

Żeby nie było tak kolorowo, hiszpańska publiczność pokazała też swoją gorszą twarz. Kiedy u nas na festiwalach cały czas trąbi się o byciu eko, tutaj po każdym koncercie trawa ma na sobie dodatkową warstwę z powyrzucanych niedopałków i plastikowych kubków. Skoro już o niedopałkach, to trzeba też być przygotowanym, że nawet stojąc na świeżym powietrzu oddycha się trochę jak w palarni baru w krakowskiej piwnicy. Ale najgorsza, NAJGORSZA rzecz to to, że Hiszpanie przychodzą pod scenę pogadać. Pierwsze rzędy się bawią, ale już od połowy stawki ludzie stoją i zamiast słuchać, co dzieje się na scenie, opowiadają sobie historie życia. Opanujcie się, bo psujecie mi storieski na Insta!

Do miana najlepszego zespołu na Mad Coolu poważny start mają też The Black Keys. Zespół, który poznałam kiedyś przez "Lonely Boy" i już było po mnie. Niech ktoś mi jeszcze raz powie, że nie ma już dobrego rocka, to siłą usadzę go w jakiejś celi i będę puszczać nagrania z tego koncertu. Nawet jeśli miałabym po ciebie jechać do USA, panie Gene Simmons.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy