Ostróda Reggae Festival: Działy się rzeczy wielkie
Festiwal jak każde igrzyska kiedyś należy zakończyć. Jak zwykle ceremonia zamknięcia imprezy w Ostródzie był wyjątkowa i dostarczyła wrażeń, które być może pozwolą uczestnikom łatwiej rozstać się z atmosferą tej mazurskiej zabawy. Naprawdę działy się rzeczy wielkie.
Ostatni dzień na głównej scenie rozpoczął zespół, który stanowi jedyne w swoim rodzaju porozumienie ponad podziałami. Poparzeni Kawą 3 to grupa, którą założyli dziennikarze mediów niekiedy w dość jednoznaczny sposób ze sobą rywalizujących. Tym razem połączyli swoje siły wokół tego co wszyscy uznają za dobro najwyższe - muzykę i dobrą zabawę. Debiutancki album już w sprzedaży i chyba warto przyjrzeć mu się bliżej.
Następnie sceną zawładnęli przedstawiciele pokrewnych gatunków. To ukłon organizatorów w stronę tych fanów, którzy poruszają się nie tylko w reggae'owej stylistyce. Jak wiadomo Ostróda Reggae Festival od lat stara się wzbogacić program nie tylko o dancehall, ale również dub czy ska. W niedzielne (14 sierpnia) wczesne popołudnie rządziło głównie to ostatnie. Znakomite występy zanotowała przede wszystkim grupa Cała Góra Barwinków, która podobnie jak formacje Tabu czy Dubska swoją przygodę z ORF zaczynała od konkursu młodych kapel. Należy zatem podkreślić konsekwencje organizatorów, którzy od lat starają się wypromować własnych artystów. CGB to zresztą zespół, który doskonale wpisuję się w klimat całej imprezy. Uznawany za grupę tzw. juwenaliową zawsze w Ostródzie znajdzie szerzę wiernych fanów, co zresztą mieliśmy okazję zaobserwować podczas niedzielnego występu. CBG jako pierwsi tego dnia doczekali się gromkich oklasków i niemniej głośnych i donośnych okrzyków widowni domagającej się bisu.
Nie gorszy spektakl zafundowali ostródzkiej publiczność członkowie Etna Kontrabande. Stylizowani nieco na Faith No More, w eleganckich koszulach i krawatach porwali widownię do szaleńczej zabawy. Zresztą chyba nie można się spodziewać, że przy "Get Up, Stand Up" ktokolwiek będzie siedział. A tłum gęstniał z każdą minutą wszak tuż po Etna Kontrabande na scenie pojawił się Kamil Bednarek ze swoim zespołem Star Guard Muffin. Nie da się ukryć, że średnia wieku zanotowała mocną krzywą spadkową. Z fenomenem Kamila Bednarka łączy się jednak pewne zjawisko socjologiczne, którego chyba nie w sposób tak łatwo wytłumaczyć. Zresztą o samym Bednarku napisano w ostatnim czasie już niemal wszystko, nie dostrzegając, że ten chłopak faktycznie kocha swoją robotę. Dajmy mu zatem spokojnie popracować i poczekajmy na efekty pracy nowego menedżera. A debiutujący w Ostródzie Star Guard Muffin zanotowali całkiem przyzwoity występ.
Kto jednak nie miał ochoty uczestniczyć w tym przedsięwzięciu, miał doskonałe alibi. Na scenie soundsystemowej zameldował się bowiem Zjednoczenie Sound System z Reggaenatorem i Pablopavo na czele. Przechodząc pomiędzy scenami nie tylko dało się odczuć, iż publiczność podzieliła się na dwa fronty. Występ Zjednoczenia to jednak zupełnie inny poziom, który tylko wskazuje jak jeszcze dużo pracy przed liderem Star Gurad Muffin. Zresztą wczorajszego dnia scena soundsytemowa stanowiła znakomitą alternatywę, dla tego co działo się na Red Stage. Doskonale zaprezentowali się bowiem również Dr Ring Ring, który leczył z przypadłości wszelakich i wystawiał receptę bez zapoznania się z ulotką. Wielkie rzeczy działy się również podczas występów Holendrów z Herbalize It oraz Dancehall Masak-Rah. W ogóle fakt, że namiot wciąż stał w nienaruszonym stanie do samego końca, należy uznać za jednej z największych cudów tego festiwalu.
Wracając jednak na scenę główną, tuż po zapadnięciu zmroku zaczęły się dziać rzeczy niesamowite i niespotykane. Gdy na deski wkraczał nowozelandzki Katchafire, można było wyczuć lekką nutę ekscytacji. W zasadzie po występie gości z Antypodów, przypominających bardziej drużynę rugby, można było spodziewać się wszystkiego. Cieszący się ogromną popularność w swoim rodzimym kraju i zdobywający co raz większy rozgłos również na zachodzie, w Polsce zespół wciąż stanowi tajemnicę. Po raz kolejny jednak okazało się, że w Nowej Zelandii gra się naprawdę bardzo dobre reggae. Jeśli ktoś myślał, że największe gwiazdy grały tego wieczora na Santiago Bernabeu to był w głębokim błędzie. I jeśli miarą udanego koncert jest liczba bawiących się do upadłego ludzi to można śmiało uznać, że Katchafire zaliczyli życiowy występ. Zresztą publiczność nie dała się pożegnać zespołowi bez choćby jednego bisu i wymogła na organizatorach kolejną czasową obsuwę.
Do poziomu Katchafire postanowili dostosować się również członkowie zespołu Dubtonic Kru. W tym wypadku jednak o niespodziance i zaskoczeniu nie mogło być mowy. Formacja wystąpiła już w Ostródzie dwa lata temu i to dwukrotnie. Raz ze swoim autorskim materiałem, drugi raz wraz z projektem Rastasize. Już wtedy pokazali prawdziwy kunszt, zatem oczekiwania były bardzo wysokie, ale grupa chyba im sprostała. Gdy zespół śpiewał swój przebój "Born Jamaican" zrobił to w taki sposób, że niemal wszyscy zgromadzeni poczuli się rodowitymi Jamajczykami. Emocje jakie wzbudziły koncerty zagranicznych gwiazd sprawiły, iż poważnie zacząłem obawiać się o koncert Stephena Marleya. Nie wiem jak można postawić wysoko poprzeczkę artyście, który w mniejszym lub większym stopniu maczał palce przy wszystkich większych projektach reggae, które w ostatnim czasie osiągnęły sukces. A jednak niemożliwe stało się faktem.
Trzeba jednak mieć na uwadze, że Stephen prezentuje nieco inny styl uprawiania muzyki, która jest nieco mniej widowiskowa, niż ta którą podziwialiśmy do tej pory. Ostateczną ocenę występu Stephena pozostawiam wszystkim obecnym. Z technicznego punktu widzenia nie można mu nic zarzucić. Towarzyszący Marleyowi muzycy to najwyższa światowa półka, sam wokalista również nie wypadł sroce spod ogona, a jednak czuję niedosyt. Najwyraźniej nie wystarczy być Marleyem by posiąść tę tajemną formułę, choć barwa głosu Stephena w naturalny sposób wiąże go z ojcem, choć odziedziczył po nim charakterystyczne ruchy, a na scenie zaprezentował się w stroju łudząco podobnym do tego jaki znamy z występów Boba. Być może zabrakło więcej autorskiego materiału, a być może za dużo usłyszeliśmy kompozycji z repertuary papy, a może po prostu było już późno i zimno. Mimo to chyba trudno wyobrazić sobie inną gwiazdę, która mogłaby zamknąć swoim występem, kto wie czy nie ostatnią edycję Ostróda Reggae Festival w tym miejscu. Od kilka lat bowiem mówi się, że w związku z planami modernizacyjnymi okolicy, impreza będzie musiała się wynieść z Białych Koszar. Koncepcji i planów na przyszłość jest kilka, ale wszystkie łączy jedno. Za rok znów spotykamy się w Ostródzie.
Mateusz Ciba, Ostróda
Czytaj także: