Materiał łatwopalny: 20 lat "Blue Lines" Massive Attack
Choć rok 1991 był wyjątkowym dla muzyki, bo zaobfitował takimi wiekopomnymi płytami, jak "Nevermind" Nirvany, "Achtung Baby" U2, "Blood Sugar Sex Magik" Red Hot Chili Peppers, czy "Screamadelica" Primal Scream, to jednak żaden z tych albumów nie był tak pionierski brzmieniowo, jak "Blue Lines" Massive Attack. 8 kwietnia 2011 roku upływa 20 lat od premiery debiutanckiej płyty formacji z Bristolu.
Cofnijmy się w czasie. Początek roku 1991, czyli jeszcze czas przed wybuchem grunge'owej rewolty, prezentował się pod względem muzycznym, delikatnie mówiąc, umiarkowanie ekscytująco. Choć na Wyspach Brytyjskich wciąż trwało - jednak z wyraźną tendencją spadkową - madchesterskie szaleństwo, a to jednak na listach przebojów dominowały takie kwiatki, jak urągający ludzkiej inteligencji singel "Do The Bartman" ze znakomitego swoją drogą serialu "Simpsonowie" czy rozkoszny hicior blondwłosego Chesney'a Hawkesa "The One And Only", który nawarstwieniem mdłej słodkości przegrywa tylko z kremem sułtańskim.
Nie lepiej było za Atlantykiem, gdzie wciąż pudel metal daleki był od wylenienia, a "Out Of Time" R.E.M. i undergroundowe brylanty w postaci płyt Screaming Trees, Dinosaur Jr czy Slint były wyjątkami od reguły. Hip hop w Ameryce był już po premierze epokowych wydawnictw Public Enemy czy Run DMC, ale wciąż uznawany był za gatunek podziemny. A muzycy ze Seattle jeszcze rozstrajali struny, by dopiero pod koniec 1991 roku odmienić już na zawsze świat muzyki rockowej. W takich właśnie okolicznościach natury na scenie pojawili się "taneczni", a przede wszystkim inni niż wszyscy, Massive Attack.
Gitary? Jakie gitary! "Massive Attack i rewolucyjne jak na 1991 rok brzmienie "Daydreaming":
"Staraliśmy się stworzyć muzykę taneczną, ale nie dla stóp, a dla głów" - tak w rozmowie z "Observerem" filozofię Massive Attack tłumaczył Grantley Evan Marshall, światu lepiej znany jako Daddy G. To właśnie on, wraz z kolegami z artystyczno-imprezowego kolektywu The Wild Bunch: Andrew Vowlesem (aka Mushroom) i Robertem Del Nają (aka 3D), zdecydowali się nagrywać pod szyldem Massive Attack. Wypowiedź Daddy'ego G jest kluczowa dla zrozumienia twórczości formacji. Zespół, nie kryjąc się z zamiłowaniem do niekoniecznie legalnych substancji poszerzających spektrum myślowe, nastawił się na kreatywne eksperymenty z dźwiękiem i brzmieniem. Grupa była tak bardzo wyczulona na punkcie oryginalności i unikatowości, że - już po wydaniu "Blue Lines" - ze złością reagowała na hasło "trip hop", które przyklejono im do pleców. Chęć uniknięcia za wszelką cenę tego, co typowe i tego, co już było, dała wyjątkowy efekt w postaci "Blue Lines".
A jak "na papierze" wyglądały te eksperymenty? Zacznijmy od tego, że tak brzmiącego albumu, jak debiut Massive Attack, przed 8 kwietnia 1991 roku nie było. Brytyjczycy ukształtowali swoje do bólu miejskie brzmienie z elementów zamorskiego, amerykańskiego hip hopu, nie zapominając o zakorzenionych już na Wyspach Brytyjskich tradycjach jamajskiego reggae i dubu, przesilnej w Anglii scenie tzw. northern soulu, oraz detali z rodzącej się muzyki elektronicznej. Nie mniej istotnym pierwiastkiem - jakże różnym od tych nowobrzmieniowych - był ten iście filmowy klimat muzyki Massive Attack. I nie piszemy tu o kolorowych soundtrackach do komedii romantycznych, ale mrocznym kryminale lub przyprawiającym o gęsią skórkę thrillerze. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że muzyka z "Blue Lines" mogła powstać jedynie w Wielkiej Brytanii. Nie ma chyba również żadnych obiekcji, że ten album ma jak najbardziej wymiar globalny.
"Unfinished Sympathy", czyli jeden z tych utworów, który znany jest w każdym zakątku ziemi:
Rzeczony "Unfinished Sympathy" uznawany jest za jedną z kompozycji wszech czasów. Utwór w 1991 roku zdominował wszelkie podsumowania najlepszych singli wydanych w tamtym czasie, będąc nie tylko "najlepszy" (choć jak tu oceniać muzykę w tych kategoriach?), ale przede wszystkim zupełnie inny niż jakieś 90% piosenek na listach przebojów. I też zestarzał się inaczej niż jakieś 90% singli z 1991 roku. To znaczy nie zestarzał się w ogóle udowadniając, że pomysł, prostota i melodia znaczą więcej niż wyszukane produkcje czy modne ostatnio gwiazdorskie duety. Piosenka, zaśpiewana z soulowym zacięciem przez wokalistkę Sharę Nelson, została uznana m.in. przez brytyjskie Radio 1 czy stację MTV2 za najważniejszy utwór w historii muzyki, a tak opiniotwórcze magazyny jak "Rolling Stone" czy "Q" umieściły kompozycję w czołówkach list piosenek wszech czasów.
Równie charakterystyczny, co sam utwór, był teledysk do "Unfinished Sympathy". Słynne wideo, nakręcone jednym ujęciem przez Baillie Walsha na West Pico Boulevard w Los Angeles, do dzisiaj robi kolosalne wrażenie. A "Unfinished Sympathy", choć to dla mas i powierzchownych fanów twórczości Massive Attack okręt flagowy "Blue Lines", to przecież tylko jeden z dziewięciu wspaniałych utworów z albumu, z których każdy - nawet po 20 latach - błyszczy własnym silnym światłem. Podkreślmy, że każdy utwór z "Blue Lines" osobno zawierał w sobie intrygujący potencjał singlowy, by kompleksowo komponować jeden z najważniejszych i najbardziej inspirujących albumów w historii muzyki.
Nie tylko "Unfinished Sympathy", czyli hipnotyzujące mocniej niż Anatolij 'Adin Dwa Tri' Kaszpirowski "Safe From Harm":
Członkowie Massive Attack z pewnym luzem wypowiadają się o sesji nagraniowej do przecież jednej z najważniejszych płyt w historii muzyki popularnej. Daddy G wspomina, że gdyby nie wokalistka Neneh Cherry (ta od przeboju "7 Seconds"), "Blue Lines" nie zostałoby skompletowane nigdy, ewentualnie kilka lat później. "Byliśmy leniwymi p***ami z Bristolu. To Neneh skopała nam tyłki i zmusiła do wizyty w studiu nagraniowym. Sporo numerów powstało też w jej domu, dokładnie w pokoju dziecinnym. Śmierdziało tam okropnie, a my nie wiedzieliśmy z jakiego powodu. Dopiero po kilku miesiącach znaleźliśmy brudną pieluchę za grzejnikiem..." - wspomina z rozrzewnieniem członek Massive Attack.
Kolejny dowód na to, że arcydzieła sztuki powstają zazwyczaj w naprawdę wyjątkowych warunkach...
Artur Wróblewski