Asymmetry Festival: Ciężko, coraz ciężej
Jarek Szubrycht
Cztery dni asymetrycznego hałasu - to nawet dla fanów takich dźwięków dawka niebezpieczna dla zdrowia. Ale warto było zaryzykować, choćby dla Esoteric, których apokaliptyczny show zwieńczył wrocławski Asymmetry Festival.
Sobota (1 maja) na Asymmetry była dniem równych szans. Time To Burn, Tesseract, Black Shape Of Nexus i Jesu - trudno zdecydować, komu tu przyznać palmę zwycięstwa. Gwiazda wieczoru, czyli Jesu, zastosowała niedozwolony doping, bo po zakończeniu części przewidzianej w programie, Justin Broadrick wyszedł na scenę ponownie, ze swoim elektronicznym projektem Final. Nie zatarł jednak nienajlepszego wrażenia po koncercie Jesu, gdzie świetne brzmienie i znakomite utwory psuł niedbałym śpiewem, w którym fałszywych dźwięków było zdecydowanie za dużo, by złożyć to na karb gorszej formy czy, na przykład, problemów z odsłuchem. Trzeba rzeczywiście być zdeklarowanym fanem Broadricka, by mu tę wokalną dezynwolturę wybaczyć.
Niemcy z Black Shape Of Nexus i Francuzi z Time To Burn zagrali swoje. Ci pierwsi wolno, metodycznie przetaczali się z nuty w nutę, ci drudzy intrygowali hardcore'ową zadziornością, przez co chwilami przypominali stare Neurosis, jeszcze z czasów zanim Amerykanie zaczęli topić swoje kompozycje w hektolitrach patosu.
Duże zainteresowanie wzbudziła brytyjska formacja Tesseract, której muzyka znacząco odbiegała od twórczości innych gwiazd Asymmetry. A to przede wszystkim ze względu na wokalistę, przystojnego młodego człowieka, który czasem, owszem, pokrzykiwał, ale głównie śpiewał, mocnym czystym głosem, przypominającym raz Geoffa Tate'a z Queensryche, to znów Mike'a Pattona, wiadomo skąd. Kiedy robił to na tle dynamicznie, ostro grających gitar i pracującej na pełnych obrotach, wygrywającej rytmiczne łamańce sekcji - efekt był znakomity, przywodzący na myśl najlepsze lata Fear Factory albo nawet nieodżałowanego i niedocenianego Confessora. Gdy jednak zespół grał spokojniej, dryfowało to niebezpiecznie w stronę progmetalu w typie Dream Theater albo Coheed And Cambria. Z taką muzyką pewnie łatwiej im będzie odnieść sukces (a wiele na to wskazuje, że jeszcze nieraz o nich usłyszymy), ale brzmi to po prostu mniej intrygująco.
Niedzielny (2 maja) wieczór na Asymmetry rozpoczęła Moja Adrenalina i był to z pewnością jeden z najbardziej dynamicznych koncertów festiwalu. Czego nie można powiedzieć o występującym po warszawiakach londyńskim duecie Necro Deathmort. Po formacji, która ma trzy śmierci w nazwie spodziewałem się albo czegoś naprawdę zabójczego, albo przynajmniej zabójczo zabawnego. Niestety, poruszali się po mało ekscytującym terytorium pomiędzy dark ambientem a równie mrocznym techno, co nie kwalifikowało ich do żadnej z wyżej wymienionych grup.
Mocno naznaczeni wpływem Neurosis ich rodacy z Mouth Of The Architect mogli nacieszyć się opinią najlepszego zespołu dnia, ale tylko do momentu pojawienia się na scenie Esoteric, którzy zafundowali nam - i sobie - długą i bolesną agonię, podaną w żółwim tempie apokaliptycznego doom metalu. Znakomite brzmienie, ciężar pod którym uginają się kolana, wzmocniony pogłosem i rozpaczą głos wokalisty oraz doskonale dobrane filmy, wyświetlane za plecami muzyków - ten koncert miał żarliwość rytuału i właściwości terapeutyczne. Oczyszczał z myśli i emocji. Wyzerował nam liczniki. Ech, trudno będzie po Asymmetry Festival wrócić do rzeczywistości...
Zresztą, kto nie chce, nie musi jeszcze do niej wracać, bowiem w poniedziałkowy (3 maja) wieczór przy wrocławskiej fontannie odbędzie się koncert francuskiej gwiazdy muzyki alternatywnej, czyli EZ3kiel. Wstęp za darmo - tego nie można przegapić.
Jarek Szubrycht, Wrocław