Spadkobiercy Mr Bungle
Jarek Szubrycht
Od klezmerskiego jazzu po z norweska brzmiący black metal - na wrocławskim Asymmetry Festival wszystko się może zdarzyć i rzeczywiście, zdarzyło się już drugiego dnia imprezy.
Drugi dzień Asymmetry Festival miał zdecydowanie bardziej metalowy charakter, niż dzień otwarcia. Na początek Dark Castle, czyli Stevie i Rob, para zarówno w życiu, jak i na scenie. Po godzinach zrelaksowani, uśmiechnięci i przyjaźni, ale w świetle reflektorów - prawdziwe zwierzęta. Szczególnie Stevie, która imponowała nie tylko posępnymi gitarowymi riffami i tatuażami, ale przede wszystkim potężnym wokalem. Dark Castle nieźle brzmieli, więc ich doom metal mógł się podobać, choć nic szczególnie ciekawego czy oryginalnego nie zaproponowali.
Równie mało odkrywcza była muzyka irlandzkiej grupy Altar Of Plagues. Wykonują black metal o norweskim rodowodzie, ale... mało jest norweskich zespołów, które potrafią tak dobrze zagrać tę muzykę. Potężne, soczyste brzmienie, panowanie nad dźwiękiem - już pierwsze minuty koncertu Altar Of Plagues utwierdziły mnie w przeświadczeniu, że to poważna sprawa. I nie było w tym zbędnych popisów, żadnej wirtuozerii, ale świadomość tego, co się umie i budząca szacunek pewność siebie. Kiedy Irlandczycy zwalniali i zajmowali się budowaniem nastroju, nie kojarzyli mi się z post-rockiem typu Mogwai (a tak się o nich pisze), ale raczej z najlepszymi dokonaniami Celtic Frost - a to ze strony autora tej relacji wielki komplement.
Secret Chiefs 3 dołączyli do składu Asymmetry w ostatniej chwili i byli największą niewiadomą tego dnia, jeśli nie całego festiwalu. Naprawdę są secret - na scenie pojawili się w kapturach, spod których nie widać było twarzy muzyków. Gdyby mi nikt nie powiedział, że w skład tego zespołu wchodzą m.in. byli muzycy Mr Bungle, doszedłbym do tego, niczym Sherlock Holmes, drogą dedukcji - bo do jakiej innej formacji porównać dźwiękowy bałagan, w którym pojawia się, choćby na chwilę, chyba każdy znany ludzkości gatunek muzyczny? W najmniej interesujących fragmentach Secret Chiefs 3 brzmieli jak szkółka jazzowa, w najciekawszych natomiast był to galop od muzyki filmowej, przez klezmerską (były i skrzypce, a jakże!), aż do grindcore'a i z powrotem. Najmocniejszym elementem tej układanki był perkusista, Ches Smith (znany również z Xiu Xiu), który może się pochwalić nie tylko pożądaną w takiej muzyce wszechstronnością, ale przede wszystkim równym, mocnym uderzeniem. Czasem aż się prosiło o partie wokalne, czasem zespół sprawiał wrażenie niezbyt zgranego, niektóre przerwy między utworami były zbyt długie - to był średnio udany koncert bardzo dobrego zespołu. Kiedy więc zeszli ze sceny, pobiegłem do stoiska płytowego i dzięki poczynionym tam sprawunkom będę mógł lepiej zapoznać się ze studyjnym wcieleniem Secret Chiefs 3. Wiedzieliście na przykład, że jedną z płyt, z kompozycją autorstwa Johna Zorna, wydali dla Tzadika? Ja nie wiedziałem...
Rozwlekłe, postmetalowe kompozycje francuskiej formacji Year Of No Light uspokoiły tę część publiczności, którą nieco zmęczyła propozycja Secret Chiefs 3. Trzeba przyznać Francuzom, że zabrzmieli pewnie i świetnie panowali nad dramaturgią koncertu, choć mi z kolei - po tej karuzeli, którą kilka chwil wcześniej zaproponowali Amerykanie - propozycja Year Of No Light wydała się dość uboga.
Kiedy na scenie zaczęła się rozstawiać gwiazda wieczoru, czyli Kylesa, publiczność z głównej sali Firleja wywabiły hałasy dobiegające z mniejszego pomieszczenia, obok baru. To towarzyszący w trasie Secret Chiefs 3 duet FAT 32 (żywe bębny + elektronika), który swoim frenetycznym łomotem zrobił na wszystkich bardzo dobre wrażenie. Miła niespodzianka.
Zupełnie spodziewane było natomiast znakomite przyjęcie, jakie zgotowano sludge'owej Kylesie, chociaż - mówiąc szczerze - początkowo nie było ich za co oklaskiwać. Akustyk grupy dobre kilkanaście minut stracił na, najpierw, odpowiednie ustawienie gitar, a później, wydobycie z ich gąszczu głosów wokalistów. Kiedy Kylesa wreszcie dobrze zabrzmiała, gdy rozwinęła skrzydła, nie było wątpliwości, dlaczego właśnie oni zagrali na finał tego dnia.
Jarek Szubrycht, Wrocław