"Wyprzedzam swoje czasy "
Shabazz The Disciple znał oryginalnych członków Wu Tang Clan jeszcze zanim ukazała się legendarna debiutancka płyta tego składu, "Enter the Wu Tang (36 Chambers)". Mimo obiecujących początków, featuringu na przeboju Gravediggaz "The Diary Of A Mad Man", koncertów z Wu Tang Clan, nigdy nie było mu dane zaznać sławy, jaka spotkała ludzi, z którymi zaczynał swoją karierę. Kilka nieźle przyjętych w podziemiu singli i niezliczone featuringi, szczególnie w połowie lat 90., jedna solowa płyta z 2003 "The Book Of Shabazz - Hidden Scrollz", ale przede wszystkim trasy z Wu Tang Killa Beez, zapewniły mu rozpoznawalność, jednak chyba tylko wśród najbardziej zagorzałych fanów wszystkiego, co wiąże się z Wu Family. Mimo wielu rozczarowań, Shabazz nadal wierzy, że jego czas jeszcze nadejdzie. Na razie pozostaje mu koncertowanie pod szyldem, z którym wiązał tyle nadziei i o którym wyraża się krytycznie w DVD dołączonym do swojego ostatniego wydawnictwa "The Passion Of Hood Christ". Z raperem rozmawiali Sebol i Stona.
Twój nowy materiał "The Passion of Hood Christ" można dostać tylko podczas trasy Killa Beez. Czy zamierzasz wydać go również bardziej oficjalnie, tak żeby ukazał się też w sklepach?
Wersja, która jest dostępna na koncertach to coś, co wydałem własnymi siłami. Tylko po to, żeby dać fanom możliwość sprawdzenia jaki będzie mój drugi album. Kiedy wrócimy z trasy, album zacznie być dystrybuowany w Europie i w Stanach. Będziecie mogli go więc dostać też w waszym sklepie z płytami.
Na twojej stronie można znaleźć ciężkie historie dotyczące miejsca w którym mieszkasz. Powiedz, skąd jesteś i co się tam dzieje? Jak wpłynęło to na twoją muzykę, skoro kiedyś stwierdziłeś, że to ona ocaliła ci życie?
Pochodzę z Woodheaven na Brooklynie. To najbardziej niebezpieczne osiedle na świecie. Możesz tam zostać zamordowany w każdej chwili, bez żadnego powodu. Widziałem ludzi zabitych za dolara, za 50 centów, za to, że nadepnęli komuś na nogę, za to, że popatrzyli się komuś w oczy. Żeby przeżyć w takim otoczeniu, musisz być "extra smart" i musisz mieć w sobie Boga, który pokazuje ci drogę w całym tym g**nie. Zatem to, o czym rymuję, to rzeczywistość. Dlatego moja muzyka nigdy nie umrze.
To, co nagrałem na przykład w 1994 roku, będzie równie gorące w roku 3004, ponieważ ta muzyka jest ponadczasowa. Zobacz na 2Paca albo Boba Marley'a. Ich muzyka zawsze będzie przemawiać do ludzi, bo oni pisali o rzeczywistości. Nieważne w którym roku i nieważne jakie pokolenie będzie mieszkać na ziemi, taka muzyka zawsze będzie ważna, bo mówi o walce. Walce, która wiąże się z tym skąd pochodzimy. I to jest to, co mnie inspiruje.
Walka, ból, śmierć naokoło mnie. Życie w otoczeniu ludzi, którzy się poddali, upadli, nie chcą już próbować. Babcie stręczące swoje 10-letnie wnuczki, żeby zdobyć pieniądze na czynsz. Widziałem różne rodzaje zła. Kolesia sprzedającego crack za 5 dolarów i jego matkę, która miała tylko 4 dolary, a za to co jej brakowało musiała robić mu laskę. To jest świat, z którego pochodzę. To jest otoczenie, które inspiruje moją muzykę.
Wiele znanych osobistości ze świata hip hopu wyrażało się o tobie z szacunkiem. Ludzie tacy, jak Rakim, RZA, Guru czy Nas mieli dla ciebie słowa uznania. Kim byli twoi idole, kto inspirował cię gdy zaczynałeś?
Kiedy byłem młody Rakim i Slick Rick, to byli ludzie, którzy przemawiali prosto do mojej duszy. Zawsze chciałem być jak oni. Moją ulubioną muzyką zawsze jednak było i jest reggae. Reggae to dla mnie numer jeden, hip hop to numer dwa, ale lubię mówić do ludzi na bicie hiphopowym, bo reggae jest czasem zbyt skomplikowane. Połamany slang w reggae pozwala ludziom poczuć flow, bo to jest w reggae najważniejsze, ale nie mogą zrozumieć tekstów. Reggae to wielka kultura. Jeśli posłuchasz słów w utworach artystów tego gatunku, zobaczysz, że to są bardzo uduchowieni ludzie. Bob Marley to jeden z moich ulubionych twórców. Szanuję też Lauryn Hill. Jeśli jednak chodzi o inspiracje, to zdecydowanie Rakim i Slick Rick.
Pracowałeś z wieloma artystami. Z której współpracy jesteś najbardziej dumny?
Wszystkie wspominam dobrze, nie ma takiej, której bym żałował. Dlatego że wszyscy, z którymi współpracowałem pokazali, że kierują się ważną zasadą: nie ważne skąd jesteś, nieważne jaki jest kolor twojej skóry, jeżeli przetnę swoją żyłę i twoją poleci z nich taka sama krew. I to jest to, co reprezentuje hip hop. Hip hop to wibracje, uczucia i świat czuje te wibracje. Nie ma znaczenia jakim językiem mówisz, czujesz rytm, czujesz flow i energię i to jest to co najbardziej podobało mi się u ludzi, z którymi pracowałem, nieważne skąd pochodzili. Oni okazali mi szacunek i ja odpłaciłem im tym samym.
Twoim największym momentem w karierze było "Diary of a Mad Man" Gravediggaz...
Mój kuzyn, Freestyle z The Arsonists, puścił kiedyś moje rymy ludziom z Wu i RZA postanowił, że muszę być w jego projekcie Gravediggaz. Siedzieliśmy w studiu, gdy włączył bit do "Diary of a Mad Man" i moje rymy powstały w ciągu kilku minut. Spisałem słowa na kartce i wszyscy skopiowali je sobie, żeby móc wymyślić swoje wersy do tego numeru. Gdy tylko pojawiliśmy się w studiu na drugi dzień, od razu złapał mnie Prince Paul i zaczął mówić, że moje rymy to jest coś, co nadało charakter "The Diary...". Wszyscy składali mi gratulacje. Potem byłem na trasie z Wu Tang Clan i to było jak błogosławieństwo. To był mój hiphopowy college. Tam uczyłem się o sobie jako o artyście, tam obserwowałem O.D.B., niech spoczywa w pokoju, wielkiego showmana, komika. Oni wiedzieli, że kiedy do nich przyszedłem już byłem ukształtowany jak MC. Ghostface mówił mi jak bardzo podoba mu się mój styl. Czas współpracy z Wu Tang, cokolwiek później z tego wyszło, to był najlepszy czas. Wtedy nauczyłem się najwięcej o sobie i o tym ile jestem wart.
Ale potem już nie wszystko ułożyło się tak dobrze z ludźmi z Wu Tang Clan...
Wiele rzeczy się zmieniło. Ludzie mówili mi: "Shabazz masz szacunek na ulicach, a twoje kawałki zabijają", a ja nic z tego nie miałem. Dzwoniłem do RZA i pytałem kiedy wyjdzie moja płyta, a on odpowiadał, że już niedługo, już niedługo... Musiałem w końcu wziąć sprawy w swoje ręce, bo czułem się jakbym oglądał film, w którym jestem, ale który przelatuje obok mnie.
Powiedz coś o swoich najbliższych planach. Czy planujesz trasę solową po wydaniu płyty?
Razem z płytą wyjdzie też trzyczęściowe DVD. Pierwsza część jest już gotowa, w części drugiej będą sceny z trasy na dziesięciolecie Killa Beez. Chcę przygotowywać dużo rzeczy dla fanów, żeby pokazać im jak bardzo doceniam ich cierpliwość w oczekiwaniu na moje wydawnictwa. Artysta jakim jest Shabazz The Disciple wyprzedza swoje czasy, więc świat musi być gotowy na to, co mam mu do pokazania. Nie chcę go popędzać. Już teraz mam materiał na 20 następnych płyt, ale muszę go dawkować, krok po kroku. Gdy rodzi się dziecko, nie można od razu karmić go stekiem, najpierw musisz dawać mu mleko, po paru miesiącach możesz dodać płatki kukurydziane, a dopiero potem można dać mu normalne jedzenie. Tak właśnie muszę traktować swoich fanów. Jeżeli wydałbym wszystko co mam od razu, nie będą w stanie zapoznać się z całością, a to jest dla mnie zbyt ważne. Tak więc muszę to robić cierpliwie, etapami, na wszystko przyjdzie czas. A, jako że wyprzedzam swoje czasy, w jakimkolwiek momencie się to ukaże, to będzie mój czas.
Kolejny album ukaże się z resztą niedługo po zakończeniu światowego tournee z Killa Beez, mniej więcej latem. Przygotowałem go razem z moim człowiekiem z Kanady, DJ-em Extremities. Album poprzedzi EP-ka. Pracuję też z producentami z Danii. A w dalszej perspektywie jest współpraca z Focusem, producentem z Aftermath Dr Dre. Już dał mi 11 podkładów i teraz cały czas z nimi walczę. W kwietniu, gdy rozpocznie się kolejna część trasy Killa Beez, Focus dołączy do nas i na dwa tygodnie pojedziemy na trasę do Afryki. Ma wtedy wziąć ze sobą sprzęt i będziemy nagrywać w trasie tak dużo jak się da. Po powrocie ma pokazać te rzeczy Dr Dre, a wtedy... Shabazz może wylądować w Aftermath. Każdy, kto jest teraz w grze powinien się bać, bo mam zamiar zmiażdżyć wszystkich. Poświęcam temu swoje życie i zrobię to!
Koncertujesz bardzo dużo...
Za dużo człowieku, za dużo.
Czy jest jakieś miejsce gdzie gra ci się najlepiej? Gdzie publiczność jest najlepsza?
Na całym świecie publika jest gorąca. Ludzie kochają Shabazza, a ja kocham każdego fana tak, jakby był członkiem mojej rodziny. To oni dają mi motywację do tworzenia. Gdyby dawali mi sygnały: "Shabazz, nie czujemy tego co robisz", musiałbym pomyśleć o wycofaniu się. Ale to się nigdy nie stanie, bo pokażę jeszcze wiele ognia. Dopóki moje serce się nie zatrzyma będę dawał radę. A moje dzieciaki podtrzymają ten ogień, bo one też rymują. Moja najstarsza córka jest nie z tego świata, po prostu nieprawdopodobna. Tak więc uważajcie.
Dzięki za rozmowę.