"Wszystko przed nami"
Myli się ten, kto widziałby Wojciecha Gąssowskiego na muzycznej emeryturze. Wykonawca „Zielonych wzgórz nad Soliną” i „Prywatek” postanowił powrócić na scenę z płytą „Co przed nami”, której przedsmak, w postaci przeboju „Zakazane wakacje”, już poznała cała Polska. O nowej płycie, starych przyjaciołach, polityce i piłce nożnej z Wojciechem Gąssowskim rozmawiał Jarosław Szubrycht.
Pana nowa płyta nosi tytuł “Co przed nami”. Jak mam to akcentować - z nadzieją, czy z obawą?
Myślę, że to jest dosyć optymistyczny tytuł. Pochodzi z fragmentu piosenki “Co za nami”, który brzmi: To za nami, za nami już jest / Co przed nami, przed nami, kto wie? Mam nadzieję, że to dobrze wróży tej płycie.
Jakiej muzyki możemy spodziewać się tym razem?
Ta płyta jest bardzo różnorodna. Jest na tyle zróżnicowana, że jest tam nawet walc, oczywiście nowocześnie zagrany, ale również jest utwór hardrockowy. Generalnie, dużo jest muzyki popowej, piosenek, bo myślałem, że tego dzisiaj na polskim rynku jest niezbyt dużo. Chciałem nagrać płytę, która chociażby częściowo utkwi słuchaczom w pamięci. Tym razem współpracowałem przede wszystkim z moimi przyjaciółmi, z którymi los zetknął mnie już wcześniej. Muzycznym szefem całości i producentem był Dariusz Kozakiewicz, kilka piosenek napisał dla mnie i zagrał na płycie Jacek Krzaklewski, Mieczysław Jurecki napisał trzy piosenki, Ryszard Poznakowski jedną, Wojciech Jagielski dwie. Jeśli chodzi o autorów tekstów, to skorzystałem z pomocy Bogdana Olewicza, który jest współproducentem płyty, Andrzeja Mogielnickiego, Jana Wołka, Jacka Skubikowskiego, Wojciecha Młynarskiego. Tego typu nazwiska same za siebie mówią...
Mocny skład...
Myślę, że rzeczywiście dość mocny skład, dzięki czemu te piosenki nie są byle jakie. Tego chciałem uniknąć za wszelką cenę. Nagranie płyty dzisiaj to jest sprawa dosyć łatwa, tylko co dalej? Nie chciałbym, żeby ktoś zadawał mi pytania: “A po co pan nagrał tę płytę, bo tam nie ma przecież nic takiego, na czym można by ucho oprzeć?” Na tej płycie chyba będzie inaczej...
Obecność wśród kompozytorów takich nazwisk jak Kozakiewicz czy Jurecki może świadczyć o tym, że na płycie mocno zaznaczony jest akcent rockowy?
Trochę rockowej muzyki będzie, ale nie można powiedzieć, że jest to płyta rockowa. Ja z Darkiem Kozakiewiczem i Jackiem Krzaklewskim przez lata pracowałem w zespole Test i moja przyjaźń z Darkiem trwa już wiele, wiele lat. Myśleliśmy już od jakiegoś czasu, żeby coś wspólnie zrobić, ale ponieważ nie miałem dosyć ciekawych propozycji muzycznych, nie chciałem niczego zaczynać. Dopiero pod koniec ubiegłego roku obrodziło, moi przyjaciele napisali dla mnie fajne piosenki i postanowiłem się nad tym pochylić. Darek też był za i ta współpraca jakieś owoce wydała.
Czy “Zakazane wakacje” również znajdą się na płycie?
Tak, oczywiście. “Zakazane wakacje” były pierwszym singlem, który ukazał się z tej płyty. Wiedziałem, że ta płyta trafi do sklepów dopiero w październiku, ale jej nagrywanie skończyliśmy pod koniec czerwca, u progu okresu wakacyjnego. Chcieliśmy więc wytypować jakąś wakacyjną piosenkę, która dałaby znać publiczności, że nagrałem nowy album. Zdecydowaliśmy się na piosenkę “Zakazane wakacje” i chyba nie był to najgorszy wybór. Jak miałem okazję przekonać się na koncertach, ludzie znają już ten utwór i śpiewają go razem ze mną.
Czy na płycie znajdą się jakieś rytmy latynoskie? Ostatnio niemal wszyscy polscy wykonawcy odkrywają w sobie gorącą południową krew...
Nie, ja się nie naginałem do tej mody. Trochę akustycznych gitar na płycie jest, ale nie są to tematy latynoskie. Powtarzam, ja chciałem po prostu nagrać parę piosenek, które miałyby fajne teksty i to mi się udało. Miała to być muzyka łatwo wpadająca w ucho, niezbyt skomplikowana i chyba nawet niezbyt hałaśliwa. Takie było założenie.
Czy lekki, żartobliwy nastrój “Zakazanych wakacji”, mówi cokolwiek o pozostałych tekstach?
Nie, również pod tym względem moja nowa płyta jest bardzo zróżnicowana. Znalazły się na niej rzeczy refleksyjne, ale też trochę lżejsze, jak typowo rockandrollowy “Rock na cały blok”, utwór który napisał Waldemar Kuleczka. Jest piosenka “To za nami”, która jest drugim singlem promującym płytę, który już zaczął ‘chodzić’ po stacjach radiowych. Co ciekawe, dwa teksty są po angielsku, chociaż są to piosenki polskie i teksty do nich również napisał Polak, pan profesor Jerzy Siemasz, z którym już współpracowałem przy okazji moich angielskojęzycznych płyt.
Czy to oznacza, że ten materiał będzie adresowany również do odbiorcy zachodniego?
Nagraliśmy te piosenki po angielsku, bo po prostu wydawało mi się, że ładniej po angielsku zabrzmią. To była moja sugestia. Natomiast do czterech piosenek, które na płycie zaśpiewane są po polsku, nagraliśmy również wersje angielskie. Zobaczymy, co dalej będzie się z tym działo. Może po jakimś czasie te piosenki ukażą się jako bonusy...
Czy kiedy śpiewa pan piosenkę po raz pierwszy, kiedy ją pan nagrywa, zdarza się panu mieć poczucie, że to będzie przebój, że akurat ta, a nie inna?
Nigdy! Bardzo często o tym mówiłem... Dzisiaj mogę już o tym powiedzieć, że mój pierwszy wielki przebój “Zielone wzgórza nad Soliną”, był nagrywany właściwie od niechcenia. Zajęliśmy się tym materiałem, ponieważ zależało nam na tym, żeby ukontentować kolegę, który nam tę piosenkę przyniósł. A nie była to nawet jego piosenka, tylko jego profesora. Nagraliśmy ją więc i zapomnieliśmy o niej absolutnie. Kilka razy została zaprezentowana w radiu i okazało się, że spodobała się publiczności. Bywa tak, że piosenka, na którą nikt nie stawia i o której nikt nie myśli, staje się przebojem i odwrotnie - o piosence, na którą się wszyscy nastawiają i wróżą jej wielką karierę, pies z kulawą nogą nie pamięta. O tym, który utwór będzie przebojem, decyduje publiczność, nie bez udziału mediów, przede wszystkim radia i telewizji. Oczywiście, sama piosenka też musi w sobie coś mieć, ale nigdy nie odważyłbym się na wytypowanie przed ukazaniem się płyty, która kompozycja będzie przebojem, a która nie.
Wróćmy do “Zakazanych wakacji”, które choć rzeczywiście bardzo wakacyjne i pogodne, nie są pozbawione aluzji do polskiego życia politycznego. Czy wsparłby pan swoim talentem jakiegoś polityka bądź partię, gdyby pana o to poproszono?
Ja do tego podchodzę troszeczkę inaczej... Każdy piosenkarz jest swojego rodzaju instytucją usługową. Oczywiście, na pewno nie zaśpiewałbym na koncercie poświęconym człowiekowi, którego absolutnie nie toleruję i którego w żaden sposób nie mógłbym zaakceptować. Natomiast jeśli chodzi o kampanie wybiorcze, podobnie jak większość artystów raczej się w takie rzeczy nie włączam, ale gdyby mi zaproponowano i dostałbym za to pieniądze, to dlaczego nie? To jest przecież nasz zawód. Oczywiście, wszystko zależy jeszcze od tego, co musiałbym śpiewać. Jeśli jakieś piosenki, które nie przemawiałyby do mnie, to raczej nie. Ale przecież na całym świecie wielkie gwiazdy wspomagają kandydatów na prezydentów czy jakieś partie i nie widzę w tym nic złego...
A przyjąłby pan propozycję zaśpiewania piosenki, która zagrzewałaby do boju polską reprezentację piłki nożnej?
Bardzo chciałby zagrzewać reprezentację, ale nie wiem, jaka miałaby to być piosenka. Wielokrotnie mnie już o to proszono i proponowano, ale potwornie trudno jest coś takiego zrobić. Myślę, że raz na kilkadziesiąt lat zdarzy się jakaś kompozycja, która wypali... Często słyszy się od organizatorów jakichś wielkich spotkań piłkarskich, chęć połączenia tego z koncertami, w czasie przerwy czy przed meczem. Jestem tego przeciwnikiem, bo wiem, że na mecze piłkarskie i na koncerty przychodzi zupełnie inna publiczność. Wiele razy już miałem tę przyjemność, a może raczej nieprzyjemność, uczestniczenia w tego typu imprezach i wiem, że jeśli w przerwie meczu robi się jakiś występ na stadionie, to nikt na to nie zwraca uwagi. Jestem związany z reprezentacją artystów polskich i w ubiegłym roku mieliśmy mecz z Włochami. Na stadion Legii przyszło mnóstwo ludzi i po tym meczu miał się odbyć koncert. Odbył się, ale niech pan sobie wyobrazi, że zostało na nim chyba 10 osób z tych kilkunastu tysięcy, które oglądało mecz. Nie ma sensu organizowanie takich rzeczy...
Śpiewał pan piosenki z repertuaru wielu zachodnich wykonawców - od Elvisa, poprzez piosenki włoskie, aż po Deep Purple. Czy ma pan ulubionego wykonawcę, takiego którego śpiewa pan najchętniej?
Wspomniał pan Presleya - absolutnie on, ponieważ to jest muzyka, na której się wychowałem. Oczywiście, ja również akceptuję Presley’a nie w całej jego twórczości , ale przede wszystkim w jego pierwszym okresie. Naprawdę nagrał fantastyczne rzeczy i cieszę się, że i ja mogłem te piosenki zaśpiewać. To było właściwie marzenie, które miałem w latach, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z muzyką. Myślałem sobie wtedy: “O, jak to byłoby dobrze, gdybym mógł nagrać kiedyś jakieś piosenki Presleya”. Zrealizowałem to marzenie, bo nagrałem dwie płyty z jego utworami.
A czy w latach 80. lub 90. pojawił się wykonawca na tyle interesujący, że słucha go pan z równą przyjemnością, jak tych wielkich sprzed lat?
Bardzo podoba mi się to, co gra Lenny Kravitz. Jeszcze wcześniej zainteresował mnie Prince, który robi bardzo dziwną muzykę. Widziałem jego koncert - fantastyczny! To są odkrycia ostatnich lat, chociaż jestem wielkim tradycjonalistą. Charlie Watts, perkusista Rolling Stones, powiedział kiedyś, że zatrzymał się w epoce, kiedy do Ameryki pływało się statkiem i ja też chyba w tej epoce się zatrzymałem. Niewiele słucham współczesnych rzeczy, raczej wolę słuchać muzyki starszej. Lata 60. i 70. to jest to, co najbardziej mi odpowiada. Słucham też trochę wokalistów jazzowych.
Czy to znaczy, że nowa płyta, podobnie jak “Prywatki”, nawiązuje trochę do stylu retro?
Nie, absolutnie! To jest nowoczesne brzmienie, klimatem absolutnie nie zbliżonym do “Prywatek”. “Prywatki” były celowo tak zrobione, żeby to się kojarzyło z latami 60., a “Co przed nami” jest nowocześnie zaaranżowana i nagrana.
W ubiegłym roku ukazała się kompilacja pańskich nagrań w serii “Złota kolekcja”. Kto dokonał wyboru zamieszczonych na niej piosenek?
Nie pamiętam już tego dokładnie, ale chyba między innymi i ja przy tym byłem, a ktoś z Pomatonu mi w tym pomagał. Musieliśmy posługiwać się tym, co mieliśmy. Pewnych nagrań już nawet nie pamiętałem, innych nie można było odszukać. W końcu wygrzebaliśmy ich tyle, ile byliśmy w stanie.
Życzę, żeby w najbliższym czasie nazbierało się wystarczająco dużo przebojów do zapełnienia drugiej części “Złotej kolekcji Wojciecha Gąssowskiego”...
(śmiech) Serdecznie dziękuję. Mam nadzieję, że na nowej płycie znajdzie się kilka piosenek godnych uwagi i zapamiętania. Oby tak się stało.
Dziękuję za wywiad.