Wiktor Waligóra jest objawieniem polskiej sceny. "To było dość zaskakujące"

Wiktor Waligóra będzie jedną z gwiazd koncertu w ramach Earth Festival w Uniejowie, który odbędzie się już 7 lipca. Wokalista zdradził w rozmowie z Interią, jak doszło do jego współpracy z Kamilem Paterem, opowiedział o swojej debiutanckiej płycie oraz Projekcie WOW, w którym śpiewa klasyki sprzed 20 i 15 lat.

Wiktor Waligóra wystąpi na Earth Festival
Wiktor Waligóra wystąpi na Earth FestivalNoemi Markwasmateriały prasowe

Daniel Kiełbasa, Interia: 7 lipca wystąpisz na koncercie podczas Earth Festival w Uniejowie. Wiesz już, co wykonasz na scenie?

Wiktor Waligóra: - Zaśpiewam "Historię jednej znajomości" Czerwonych Gitar, a w duecie Julką Pietruchą piękny klasyk, czyli "Niech no tylko zakwitną jabłonie". Mam też niespodziewany medley 3 różnych piosenek z 2 innymi wokalistami, ale tego może nie będę jeszcze zdradzał.

Dostałem aranżacje od Janka Stokłosy i bardzo mi się to podoba, co napisał. Repertuar lat 60. i 70. to tematy raczej mi obce, więc fajnie jest poznać te numery, bo niektórych z nich nie słuchałem. A aranżacje Janka są naprawdę bardzo ciekawe.

To jest już twój drugi koncert w Polsacie, bo grałeś też na Polsat Hit Festiwal. Jak ci się występowało na deskach słynnej Opery Leśnej?

- Faktycznie graliśmy tam koncert Wodecki Twist i bardzo mi się podobało. Opera Leśna ma w sobie coś magicznego i człowiek czuje się tam inaczej niż na jakiekolwiek innej scenie. Mieliśmy też bardzo fajną publiczność. Pamiętam, że trochę onieśmielały mnie te wszystkie kamery, ta cała technika. Pierwszy raz miałem z czymś takim styczność, ale wspominam ten koncert naprawdę dobrze i fajnie się tam śpiewało.

Czy festiwal w Uniejowie jest dla ciebie początkiem koncertowego lata?

- Ja zaczynam je na Męskim Graniu w Żywcu, gdzie zagram swój pierwszy koncert z moim zespołem (koncert został przeprowadzony przed startem Męskiego Grania - przyp. red.), na co bardzo się cieszę, bo długo na to czekałem, żeby grać własny materiał. W lecie pogramy trochę solowo, trochę z moimi kolegami z Projektu WOW i ekipą Wodecki Twist. A przystanek w Uniejowie będzie na pewno jednym z ciekawszych momentów tych wakacji.

Wspomniałeś o Męskim Graniu. To właśnie występy na nim są wymieniane jako te, które pomogły ci się wybić. Jak doszło do tego, że Kamil Pater zaprosił cię do śpiewania Wodeckiego?

- To było dość zaskakujące i długo byłem sam ciekaw, jak to się stało, że ja - totalny amator debiutant - znalazł się pośród tak znakomitej grupy muzyków. Okazało się, że ktoś pokazał Kamilowi moje nagrania z Youtube’a i na tyle mu się spodobały, że zaprosił mnie do projektu i tym samym otworzył mi wszystkie furtki do dalszej kariery i do dalszego działania w tej branży.

Wiktor WaligóraSony Musicmateriały prasowe

Skoro już wspominasz o kanale na Youtube. To czy to był właśnie ten przełomowy moment w prowadzeniu go? Masz na nim nagrania m.in. z Natalią Przybysz, które rozeszło się po sieci. Czy uważasz, że któryś z materiałów był szczególnie ważny w otwieraniu ci kariery?

- Przełomem dla tego kanału jest samo to, że już go raczej nie prowadzę (śmiech). Więc można to nazwać jakimś przełomem. Wydarzyło się tam na tyle dużo ciekawych rzeczy, że wydaje mi się, że ten etap stricte internetowy jest już za mną. Zaproszenie Kamila pozwoliło mi zrobić krok w przód. Ta przygoda z Youtube'em była dla mnie bardzo ważna. Lubiłem to robić, ale czas na kolejne rzeczy.

Myślisz, że rola social mediów w promocji muzyki będzie coraz większa i będzie dalej wypierać tradycyjne media?

- Tak to teraz wygląda. To już się niestety dzieje. Wiadomo, że to jest złożona kwestia. Social media w tym momencie stały się dużą częścią życia dla ludzi chociażby w moim wieku. Zrozumiałe jest, że jest to najbardziej oczywista droga pokazywania swojej muzyki. Stąd aktywnie uczestniczę w tym m.in. i ja.

Ale z tymi social mediami różnie u mnie bywa. Nigdy nie wsiąkłem w nie dogłębnie. Staram się być trochę idealistą i wydaje mi się, że dobra muzyka powinna się bronić sama. Ale faktycznie zalewa nas tyle contentu z każdej strony, jesteśmy obrzuceni nowościami i ludźmi, którzy chcą się tym pochwalić, że sporo muzyki zaczyna w tym ginąć. Trudniej się przez to przebić.

Twoja kariera w social mediach, o których teraz rozmawialiśmy, rozwijała się bardzo naturalnie. Robiłeś covery, w końcu się ktoś nimi zainteresował, dostałeś swoją szansę i teraz jest o tobie coraz głośniej. Nie myślałeś, aby pójść na skróty, chociażby do któregoś talent show?

- Generalnie nie jestem fanem takich programów, które lecą w telewizji. Bo tak zastanawiam się, ile w takich showach chodzi naprawdę o muzykę. U mnie zawsze chodziło o to, żeby pokazać jak najbardziej prawdziwego siebie, nawet w tych coverach pokazać to, że potrafię - chociaż wtedy wcale nie tak dobrze - śpiewać. A telewizji z tego powodu się bałem, bo nie wyglądało mi to na szczere, ani na coś, gdzie bym się odnalazł. Zawsze staram się robić rzeczy na własnych zasadach, a tam niekoniecznie było to możliwe.

No i jestem dumny, że się udało. Mogę być przykładem, że da się coś osiągnąć bez telewizji i że mogłem budować swoją markę bez niej, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, o czym wspomniałeś, czyli rosnące znaczenie social mediów.

 To jeszcze wyjaśnijmy jedną kwestię. Jak to jest z tym byciem utalentowanym piłkarzem?

- To jest śmieszna historia. Od września w każdej rozmowie mnie o to pytają. I cały czas to prostuję. Poszedł jakiś fake. Jestem piłkarzem co najwyżej hobbystycznym i podwórkowym. Zawsze byłem raczej jednym z najgorszych i nie było żadnych szans, abym został profesjonalistą. To dla mnie zabawa jak dla tysięcy innych dzieciaków.

A czy historia z wyjazdem do Stanów Zjednoczonych jest prawdziwa?

- Tak, byłem w Stanach, ale grałem tam w piłkę bardziej w ramach zajęć pozaszkolnych. U nich jest to bardzo popularne. Grało tam pół szkoły, ale to nie znaczy, że każdy z nich jest sportowcem.

To pociągnę jeszcze temat Stanów. Myślałeś może, żeby tam próbować coś robić ze swoją karierą muzyczną?

- W USA byłem rok i takie było od początku założenie, więc nie mogłem dłużej zostać. Wiadomo, fajnie by było robić karierę w Stanach, bo od razu promujesz się na cały świat. Ale w sumie przebić się tam byłoby niesamowicie ciężko. Zwłaszcza, że musiałbym pisać po angielsku, czyli w języku, którym na co dzień się nie posługuję. Byłoby to ciężkie, więc nie myślałem o tym, żeby cokolwiek już tam próbować.

Wiktor WaligóraNoemi Markwasmateriały prasowe

23 sierpnia wychodzi twoja debiutancka płyta. Wydałeś już kilka singli, czy planujesz wypuścić jeszcze jakiś przed premierą? Masz plan promocyjny na zainteresowania słuchacza twoim albumem?

- Chyba już żaden singel się już nie pojawi. Ale to oczywiście może się zmienić. Po drodze wychodzi jeszcze EP-ka Projektu Wow i liczymy, że ona też kogoś zainteresuje.

Na pewno koncerty, które będą grał w wakacje, będą fajnym sposobem dotarcia do słuchacza. Planujemy też akcje promocyjną stricte związana z zagraniem tego materiału w nowych aranżacjach, ale szczegółów nie mam jeszcze wymyślonych. Na pewno nie chciałbym, żeby ta premiera przeszła niezauważona, więc będę robił wszystko, co mogę, żeby jak najwięcej ludzi się dowiedziało o tej płycie.

A czego można się po niej spodziewać?

- To jest mój taki niechronologicznie prowadzony pamiętnik ostatnich dwóch lat, a to był to dla mnie dość przełomowy okres, bo postawiłem pierwsze kroki w profesjonalnym świecie robienia muzyki. A przecież niedawno skończyłem pisać matury. Mam z tego okresu sporo przemyśleń. Do pewnych spraw podchodzę emocjonalnie.

Na płycie jest trochę popu, są ładne ballady. Starałem się przemycić też trochę rockowych brzmień, więc jest to mieszanka i wydaje mi się, że każdy chyba znajdzie coś dla siebie na tej płycie.

To jeszcze podpytam o PROJEKT WOW. Skąd pomysł, aby wziąć na warsztat numery z początku XXI wieku?

- Wyszliśmy z takiego założenia, że w Polsce od jakichś paru lat jest moda na odświeżanie starych numerów, ale zawsze zatrzymujemy się na latach 90. Lubimy coverować Maanam, lubimy coverować Lady Pank, ale jakoś w pewnym momencie stawiamy niewidzialną granicę i nie tykamy późniejszych utworów.

Dla nas te utwory to są lata naszego dzieciństwa, wtedy poznawaliśmy pierwsze piosenki. Sam mam mnóstwo filmów z piosenkami Piotra Rubika, gdzie do nich klaszczę. Uznaliśmy więc, że skoro dana moda wraca średnio co 20 lat, a za te piosenki nikt się jeszcze nie zabrał, to wyprzedzimy trendy. Przy każdym z numerów staraliśmy jak najmocniej odejść od oryginałów, aby każdy z nich był wyjątkowy. Szukaliśmy nowego wcielenia dla nich i chyba nam to fajnie wyszło.

Dostałeś jakiś feedback, od któregoś z artystów, których coverowaliście?

- Nikt osobiście do nas nie pisał, ale skoro są współautorami, to musiał być jakiś akcept z ich strony, żeby to przeszło dalej. Więc nie było to na tyle złe, aby ktoś nam tego zakazał. Natomiast niedawno wrzucaliśmy film, w którym śpiewaliśmy piosenkę Ani Dąbrowskiej, a social mediach daliśmy podpis: "Widzicie taką trójkę i co robicie?" Ania Dąbrowska skomentowała, że dołączyłaby się do śpiewania. To było bardzo miłe.

A jak do piosenek podeszli słuchacze?

- Wiadomo, że w tym przypadku jest ryzyko, że komuś może się nie spodobać dana forma. Ale odzew był w większości pozytywny. A jeśli komuś nie przypadło do gustu to znaczy, że osiągnęliśmy cel, bo odeszliśmy na tyle daleko od oryginału, na ile sobie założyliśmy.

Koncert będzie transmitowany w Telewizji Polsat oraz na Stronie Głównej Interii od godziny 20:00 w niedzielę, 7 lipca.

Wiktor Dyduła o występie na Earth Festival i teledysku do utworu "Tam słońce, gdzie my"Daniel KiełbasaINTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas