"We właściwym momencie"

Glenn Hughes jako nieopierzony młokos zbierał szlify w Deep Purple, w dorobku ma współpracę z inną legendą rocka - Black Sabbath. Ostatnie lata to aktywna działalność na własne konto, a także powołanie do życia supergrupy Black Country Communion, w skład której weszli także wirtuoz gitary Joe Bonamassa, perkusista Jason Bonham (syn legendarnego bębniarza Led Zeppelin Johna "Bonzo" Bonhama) i klawiszowiec Derek Sherinian (eks-Dream Theater).

Glenn Hughes - fot. Jo Hale
Glenn Hughes - fot. Jo HaleGetty Images/Flash Press Media

Ze śpiewającym basistą w Warszawie spotkała się Justyna Tawicka, która zapytała muzyka o nowy album Black Country Communion, wiarę w przeznaczenie i najważniejsze wartości w życiu.

Nie tak dawno ukazał się twój solowy, podwójny album "Live In Wolverhampton", który został nagrany w 2009 roku, ale u nas dostępny jest dopiero teraz. Wcześniej wypuściłeś go do sieci.

- Chciałem, żeby płyta "Live in Wolverhampton" była dostępna w internecie, i żeby ten materiał powstał w mieście, w którym przyszedłem na świat. Zarezerwowaliśmy więc na kilka dni jeden z tamtejszych klubów, a ja zaprosiłem ludzi - notabene, na moje koncerty przyjeżdżają ludzie z całego świata. Nie zabrakło więc tam słuchaczy z całej Europy, a nawet z Ameryki i z Japonii. Moim pragnieniem było, aby zobaczyli, jak gram na scenie w moim rodzinnym mieście, żeby sfilmowali to, co widzą, i żeby przynieśli ze sobą USB, aby móc ściągnąć zapis tego koncertu. To było takie wyjście naprzeciw nowym technologiom; uznałem, że to fajny pomysł.

- Od nowych technologii nie ma ucieczki. Jestem dzieckiem lat 60., ale uważam, że jeśli człowiek nie zaprzyjaźni się z internetem, zostanie w tyle. Współpracują ze mną młodzi ludzie, którzy zajmują się całą tą zakulisową otoczką, jak aktywnością na portalach społecznościowych. Ja sam staram się ze wszystkich sił dotrzymać kroku nowym technologiom.

W 2010 roku założyłeś Black Country Communion, który błyskawicznie dorobił się terminu supergrupy. Z reguły takie projekty są krótkotrwałymi przedsięwzięciami, ze względu na liczne inne zobowiązania muzyków. Nie masz obaw, że w przypadku BCC też tak będzie? Jakie masz plany z tym zespołem?

- Jeśli chodzi o BCC, to głęboko wierzę w sens tego projektu. Fakt, że znów jestem w zespole tego formatu, i że nadaję na tych samych falach, co trzech innych gości, jest dla mnie bardzo ważny, podobnie jak możliwość współpracy ze świetnym producentem i nieustanne przebywanie w towarzystwie tych samych dżentelmenów. Muzyka jest ważna, ale ogromne znaczenie ma również możliwość obcowania z ludźmi, których lubimy.

- Wierzę w karmę, przeznaczenie i synchroniczność. Wierzę, że pewne zdarzenia zachodzą jednocześnie, we właściwym momencie i o właściwej porze. Nie dziesięć lat wstecz, ale właśnie teraz. Wierzę więc, że to spotkanie naszej czwórki nastąpiło we właściwym momencie.

BCC szykuje się obecnie do trasy po Europie i Ameryce, która rozpoczyna się w czerwcu. Mam ogromną nadzieję, że uda nam się zawitać do Polski. Bardzo mi się tu podoba i mam nadzieję, że będziemy mogli tu zagrać.

Na koncertach sięgasz po utwory Trapeze, Deep Purple (szczególnie "Mistreated"), ale przecież byłeś też - wprawdzie przez chwilę i pod szyldem Black Sabbath featurning Tony Iommi w 1980 roku - wokalistą innej legendy, Black Sabbath. Przypomnisz, jak do tego doszło i czemu to trwało tak krótko?

- W Black Sabbath spędziłem krótki okres czasu; to było w latach 80. Był to zupełnie inny okres w moim życiu, byłem wówczas innym człowiekiem. Znajdowałem się na innym etapie mojego życia. Nie był to dla mnie najlepszy czas. Nie pamiętam lat 80. - mówię szczerze: nie mam zbyt wielu wspomnień z okresu od 1981 do 1989 roku.

A jaki okres uważasz za najlepszy?

- Najlepszym okresem mojego życia nazwałbym lata przed Deep Purple. To znaczy, najlepszy okres przeżywam teraz, ale jeśli chodzi o przeszłość, tamten był najlepszy. Byłem wówczas walczącym o swoją pozycję młodym artystą, zaledwie siedemnastoletnim, który wyruszał do Ameryki, by wyrobić tam sobie pozycję. To był bardzo ważny czas.

W Deep Purple występowałeś w latach 1973-76, a co sądzisz o obecnym wcieleniu zespołu?

- Prawdę mówiąc, to nie słucham już muzyki Deep Purple. Nie za bardzo orientuję się, co się z nimi dzieje. Poważnie.

Niemal nieustannie zajmujesz się muzyką. Skąd czerpiesz inspiracje?

- Moją główną inspiracją jest człowiek i stan, w jakim się znajduje; chodzi o to, byś ty mogła poczuć to, co ja, by ludzie czuli się dobrze za sprawą mojej muzyki - dobrze i inaczej. Lubię pisać takie piosenki, które opowiadają o prawdziwym życiu.

Ponieważ nieustannie komponuję muzykę, w moim mózgu przez cały czas rozbrzmiewa swoista symfonia. Piszę non stop, nie mam więc dużo czasu na słuchanie muzyki.

Wolność w życiu, swoboda wypowiedzi i artystycznego wyrazu, wolność w wyrażaniu samego siebie - to najważniejsze wartości. Głęboko wierzę w wolność; to słowo, które wiele dla mnie znaczy.

Bardzo ważna jest dla mnie moja rodzina - ale muszę powiedzieć, że na pierwszym miejscu jest Bóg, na drugim moja muzyka, a dopiero potem rodzina. Bez Boga nie mogę tworzyć muzyki, a bez mojej muzyki nie jestem w stanie utrzymać rodziny.

Dziękuję za rozmowę.

(tłumaczenie Kasia Kasińska)

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas