Reklama

"Walenie rękami w drzewo"

- To nie jest żadne intelektualne doświadczenie, tylko odjazd na całej linii, sposób na wyładowanie emocji. Kiedy grasz muzykę we właściwy sposób, zawsze chodzi właśnie o to. Tak jest od chwili wynalezienia muzyki, gdy jaskiniowiec zaczął walić rękami w drzewo, żeby uwolnić agresję - uzasadnia w rozmowie z Bartoszem Donarskim prostotę i bezpośredniość dźwięków Six Feet Under Chris Barnes, intronizowany przed laty na króla growlingu. "Commandment", siódmy, regularny album Amerykanów, którego premiera odbyła się w połowie kwietnia 2007 roku, znów pewnie nie zaspokoi potrzeb fanów przekombinowanego death metalu, ale jak mówi eksfrontman Cannibal Corpse - ludzika muszą się ruszać.

Nie wiem czy to do końca prawda, ale z tego co zauważyłem, przez ostatnie kilka miesięcy chyba w ogóle osobiście nie wypowiadałeś nie w prasie, zwłaszcza odnośnie nowego albumu. To przemyślana taktyka?

Sam nie wiem. Może wolałem, żeby ten album przemówił sam za siebie. Nie chciałem jakoś sztucznie podgrzewać atmosfery. Inna sprawa, że nie miałem ku temu zbyt wielu okazji i zajmowałem się kilkoma innymi rzeczami.

Wcześniej byłeś jednak niezwykle wygadany, zachwalałeś, komentowałeś. A teraz cisza. Stąd moje pytanie.

Reklama

(śmiech) Wiesz, interesujące wydaje mi się już samo to, że ty to śledzisz. Wydawało mi się, że nikt tego nie zauważy. Ale widzę, że tobie nic nie umknie (śmiech). Po prostu stwierdziłem, że nie jest to konieczne, a może też pomyślałem, że trochę za dużo gadam.

Zacząłem się już nawet martwić, że "Commandment" będzie lichutki. Tak jednak nie jest. Jesteś zadowolony z wszystkiego, co udało się wam osiągnąć na tej płycie?

Gdybym był usatysfakcjonowany wszystkim, co tu osiągnąłem, to pewnie musiał bym oświadczyć, że przechodzę na emeryturę (śmiech). Patrząc na całą moją karierę, ta płyta nie jest może opus magnum, ale to naprawdę dobry album Six Feet Under. Myślę, że dobrze wpasował się w naszą dyskografię i w to, co zrobiliśmy do tej pory. Ma bardzo dobre brzmienie w sensie produkcyjnym. W sumie to uwielbiam wszystkie nasze płyty. Tym razem może faktycznie niezbyt wiele się na ten temat wypowiadałem, ale mam nadzieję, że to nie zniechęci ludzi do sięgnięcia po "Commandment".

"Commandment" jest też chyba albumem, na który od dłuższego czasu czekali nieco starsi fani Six Feet Under. To w pewnym sensie powrót do tego, co robiliście na samym początku.

Może tak, tyle że jak nie analizuje tego w ten sposób. Zwyczajnie piszemy kolejne utwory i niejako zatracamy się w tym wszystkim. Trudno to samemu recenzować. Dlatego nigdy nie mam pojęcia, jak zareagują na to fani czy prasa. Uważam, że to zdrowe podejście, które uwalnia mnie od zbędnego główkowania nad tym, co się robi. Dla mnie to kwestia danej chwili i spontanicznego działania. Resztę zostawiam wam.

Warto jednak zaznaczyć, że nie jest to żaden "Haunted II".

I to jest kolejna pozytywna sprawa. Wiesz, ja nie chcę wciąż robić dokładnie tego samego albumu. Czy nawet starać się to wykonać, bo tak naprawdę tego się nie da powtórzyć.

Wydaje mi się, że mocną stroną muzyki Six Feet Under jest ta urokliwa prostota formy. To co robicie jest w zasadzie przeciwieństwem tego, jak się dziś gra ekstremalny metal: matematycznie, zawikłanie, dziwacznie.

W tym tkwi właśnie urok naszej muzyki. To nasz styl. Trzymamy się zasady, żeby nie wykraczać poza to, czym jest Six Feet Under. Nie znajdujemy żadnej przyjemności w pisaniu technicznych rzeczy. To samo zresztą ze słuchaniem tego. Z naszego punktu widzenia, to całe techniczne granie jest zwyczajnie nudne, i traci się przy tym poczucie normalnego rytmu. A o to właśnie chodzi w Six Feet Under, o konkretny, ciężki rytm i prostotę, bo to doskonale sprawdza się na żywo.

Jak patrzę na te wszystkie zespoły grające na koncertach z niewiarygodną szybkością i sypiące bez przerwy blastami w każdym utworze, a następnie spoglądam na ludzi pod sceną, to widzę, że fani tylko stoją i obserwują. A ja nie chcę, żeby moi fani jedynie stali i oglądali to, co robimy. Ludziska mają się ruszać. Niech się cieszą rytmem, niech mają radość z tej muzyki. Niech ją poczują, bo o to tu chodzi. To nie jest żadne intelektualne doświadczenie, tylko odjazd na całej linii, sposób na wyładowanie emocji. Kiedy grasz muzykę we właściwy sposób, zawsze chodzi właśnie o to. Tak jest od chwili wynalezienia muzyki, gdy jaskiniowiec zaczął walić rękami w drzewo, żeby uwolnić agresję. I na tym właśnie koncentrujemy się grając i piszą nasze utwory.

To ciekawe co mówisz, bo amerykański death metal znany jest raczej z technicznego zacięcia. Cannibal Corpse, Morbid Angel czy Suffocation to tylko te najbardziej znane przykłady.

Pierwsze albumu tych zespołów były bardzo dobre. To było coś ekscytującego. Uważam jednak, że oni wszyscy doszli w pewnym momencie do punktu, w którym zaczęli coś tracić. Myślę, że przyczyną tego jest to, że za bardzo zaczęli się skupiać na technicznych walorach muzyki, zamiast skoncentrować się na tym, co tak naprawdę przyciągnęło do nich fanów na samym początku. Ja nigdy o tym nie zapominam. Nie gam tej muzyki, aby zyskać uznanie muzyków klasycznych czy teoretyków jazzu. Ja to robię, żeby fani mieli z tego jeszcze większą radość. I tego się trzymam. Uważam, że takie podejście utracił z czasem Cannibal Corpse. Za bardzo popłynęli w technikę, a nie w to czego oczekują fani. Ludziom najbardziej podobają się cztery pierwsze albumu Cannibal Corpse, nie dlatego, że ja tam byłem, ale dlatego, że muzyka była lepsza i lepiej się jej słuchało. Dlatego chcę, żeby fani przede wszystkim dobrze się bawili i nie czuli się wyobcowani.

Wielu młodych, ambitnych muzyków traktuje to trochę jak rywalizację sportową.

Dokładnie. A dla mnie death metal to nie sport. My nie jesteśmy sportowcami. Nie staram się zaimponować innym muzykom, zostawiając własnych fanów. Jeśli podchodzisz do tego jak do zawodów, nagle radość z grania na żywo gdzieś znika. Jeśli ci wszyscy muzycy, którzy grają z prędkością tysiąca mil na godzinę sądzą, że fani są w stanie całkowicie to wchłonąć, to są w błędzie. To się staje jakimś pokazem dziwolągów (śmiech).

Inną szlachetną cechą Six Feet Under, której nie zatraciliście na "Commandment" jest chwytliwość. Uważam nawet, że jest to coś, co - jak zespół - pomogliście rozwinąć na deathmetalowej scenie. Udowodniliście, że bycie ekstremalnym i brutalnym niekoniecznie musi polegać na superszybkim graniu i nieustannym atakowaniu blastami.

To świetnie działa. Czasami muszę poskramiać mojego gitarzystę Steve'a Swansona, który lubi grać takie rzeczy. To niezwykle utalentowany człowiek, ale nie o to chodzi w Six Feet Under. My stawiamy na ciężki rytm i to mocne uderzenie. W ten sposób uwalniamy własną agresję i myślę, że równie dobrze działa to na fanów. Uważam, że nasza muzyka jest jak łyk świeżego powietrza w metalu. Naprawdę w to wierzę i na tym mi zależy. Nie chcę tego zmieniać.

Pozwoliłeś jednak Steve'owi na kilka solowych popisów, jak choćby w kończącym płytę utworze "Ghosts Of The Undead". Od razu zwraca się uwagę na tę długą solówkę.

Tak. Jest tu kilka rzeczy dla każdego. Tym razem powiedziałem Steve'owi, żeby zadbał jak zwykle o ciężki riffy i prostotę formy, która sprawdza się na żywo, ale dałem mu też wolną rękę w kwestii solówek. Mówię mu: słuchaj, jak czujesz, że to jest fajne - zrób to. Wiesz, chcę, żeby on również mógł pokazać swoje umiejętności, nie tracą jednocześnie ciężaru i nie popadając w zbytnie komplikowanie muzyki. Steve to świetny koleś. Doskonale się rozumiemy i on dobrze wie, na czym polega granie w Six Feet Under. Moim zdaniem, to co zrobił na "Ghosts Of The Undead" to jedna z najlepszych solówek, jakie kiedykolwiek słyszałem na naszych albumach. To wspaniały gitarzysta, z którym lubię pracować.

Jaka atmosfera towarzyszyła pracom w studiu? I gdzie właściwie tym razem nagrywaliście?

Nastroje były bardzo dobre. Nastawienie do pracy bardzo pozytywne. Do studia weszliśmy po tygodniu od zakończenia trasy w Stanach. Mój przepis był zawsze taki, żeby z trasy od razu pakować się do studia i rozpoczynać pisanie. Ma się wówczas jeszcze tę koncertową energię i pomysły na to co najlepiej się sprawdza i na co najlepiej reagują fani w kwestii riffów czy rytmu danych kawałków. Po miesiącu od trasy znacznie trudniej przełożyć to na nagrania. Podstawowe ścieżki rejestrowaliśmy w studiu Erika Rutana na obrzeżach Tampy ("Mana Recordings"). Wcześniej miksowałem u niego album Torture Killer i było bardzo dobrze, dlatego zdecydowałem się ponownie do niego uderzyć. Wokale tradycyjnie nagrałem w studiu "Hit Factory" w Miami.

Utwory na "Commandment" skomponowaliście w całości w studiu?

Tak, i w ten sposób działami już od kilku albumów. W studiu czujemy się bardzo dobrze. Jest dobry klimat i czujemy się komfortowo. Moim zdaniem to najłatwiejsze i najlepsze rozwiązanie - napisać coś i od razu to rejestrować. Inni pracują tygodniami w sali prób, piszą utwory, ale u nas to się nie do końca sprawdza. Gdy wchodzi się później do studia trudniej to wszystko przenieść. Nie wiem, ale to bardziej kwestia mentalna, takiego a nie innego podejścia do rzeczy. Pracujemy w ten sposób od bardzo dawna. Już chyba na "Warpath" pisaliśmy utwory w studiu. Kiedy zajmujemy się tym wszyscy razem powstaje jedna wielka burza mózgów i nie ma zbytnio czasu na wydumane pomysły i zastanawianie się. Dzięki temu album jest bardziej autentyczny i brzmi naturalnie. Tak przynajmniej wygląda to z mojego punktu widzenia.

Można zatem powiedzieć, że najlepiej pracuje się wam kolektywnie, nawet jeśli to ty masz zawsze ostatnie zdanie.

Zgadza się, choć to Steve tak naprawdę przygotowuje 75 procent muzyki. To on zapewnia większość riffów. Przerzucamy się nieraz pomysłami, zbieramy wszystko do kupy, także można powiedzieć, że w dużej mierze działamy zespołowo. Czasami zdarza się tak, że Steve utknie w jakimś miejscu i nie ma pomysłu, co zrobić dalej. Wtedy wkracza np. Terry (Butler - bas, eks-Death, Massacre) i pomaga w dokończeniu utworu, wymyśla nowy riff. Czasami ja wychodzę z pomysłem na riff. To jeden organizm.

Jakie kawałki na "Commandment" są twoim zdaniem najlepsze?

Trudno jest mi wybrać te ulubione na każdym z naszych albumów. Każdy utwór to tak naprawdę osobna historia. Mają inny rytm, teksty napisane są w różny sposób, inaczej frazuję wokale. Nie jestem w stanie tego porównać. Tak naprawdę to lubię wszystko co piszę. Nie ma ani jednej rzeczy, którą kiedyś bym zrobił i patrząc na to po latach mówił do siebie: Jezu, ten kawałek jest do dupy (śmiech). Dla mnie każda z tych kompozycji jest na swój sposób interesująca.

A dla mnie np. "The Edge Of The Hatchet" może już wkrótce stać się kolejnym klasykiem w waszym koncertowym arsenale.

Serio? No to super. Ludzie, z którymi rozmawiam podzielają twoje zdanie. Podoba się też "As The Blade Turns" i "The Evil Eye". Mnie się tam podobają wszystkie (śmiech).

Planujecie teledysk?

Właśnie powoli się za to zabieramy. Będziemy pracować z nowym reżyserem. Sfilmujemy chyba "Ghosts Of The Undead". W ciągu kilku najbliższych tygodni zaczniemy zdjęcia. Już się nie mogę doczekać. Praca przed kamerą jest moim żywiołem. Z tego co rozmawiałem z reżyserem, będzie to bardziej w stylu filmowym. Jakaś mała historia. Nie żadne krótkie, migawkowe ujęcia, których pełno w nowoczesnych teledyskach, tylko dużo długich. Sądzę, że pięknie to wszystko wyjdzie.

Myślałeś kiedyś nad zrobieniem koncept-albumu? Jeden całej historii? Czegoś w stylu deathmetalowej wersji Kinga Diamonda, tyle że bardziej krwawo.

W pewnym sensie każda z naszych płyt ma coś z tego. Ale jeśli chodzi o zrobienie czegoś w stylu jednej historii, czemu nie. Chciałbym kiedyś coś takiego napisać. Musiałbym jednak jakoś to wszystko połączyć. Ale jak już mówiłem, utwory na albumach Six Feet Under są ze sobą luźno powiązane. Pomysł jest na pewno dobry. Pozostaje kwestia właściwego ku temu czasu. Muzyka musiałaby mnie wcześniej ukierunkować w odpowiednią stronę. Myślę, że kiedyś do tego dojdzie.

Na "Commandment" dominuje twój firmowy growling. Jest tylko kilka momentów, w których wrzeszczysz w wysokich rejestrach, co akurat bardzo lubię w twoim wykonaniu. Nie wiem od czego to zależy, ale na pewno w jakimś stopniu od muzyki. Pewnie tym razem krzyk nie bardzo pasował do numerów.

Masz rację. Jeśli czuję, że to sprawdzi się z muzyką, to idę w tę stronę. Na tym albumie wydawało mi się, że wysokie wrzaski przeładowałyby kawałki. Byłoby tego trochę za dużo, choć jak zauważyłeś w kilku utworach pojawia się ten wokal.

Za to w Torture Killer miałeś okazję pokrzyczeć trochę więcej.

Bo od razu słyszałem to w muzyce. Tamte utworu wręcz prosiły się o wokale w wysokich rejestrach. Najogólniej można powiedzieć, że kiedy piszę teksty i układam wokale, za każdym razem staram się, żeby współgrały z muzyką.

Jesteś deathmetalowym wokalistą już od 20 lat. Czujesz, że twoja barwa, możliwości zmieniły się na przestrzeni tych wszystkich lat?

Raczej nie. Na każdym albumie próbuję nieco zmienić barwę, żeby wpasować się w muzykę. Wszystko co pojawia się w tej sferze na płytach jest celowe. Jeśli zaś chodzi o zmienianie się mojego głosu przez lata czy też jego słabnięcie, to nie ma tu o czym mówić. Ten problem mnie w ogóle nie dotyczy. Mój wokal to rozwinięcie tego, jak się w danej chwili czuję. Nie mam w tej materii żadnych kłopotów. Jakiś problem może się pojawić jedynie na trasie, gdy nie jestem dobrze wypoczęty, przeziębiony, czuję się zmęczony, mam chrypę czy kapcia, jak to się mówi (śmiech). Jestem niczym wokalista bluesowy. Robię to z serca i emocjonalnie. Dlatego nigdy nie zmuszam się do śpiewania w sposób, którego nie czuję. Mój wokal brzmi tak jak brzmi. Otwieram usta i to się ze mnie wydobywa. Nie robię nic na siłę. Uważam, że ci wokaliści, którzy próbują na siłę śpiewać inaczej niż w naturalny dla siebie sposób, mijają się z celem. Ja robię to co mi pasuje i z czym dobrze się czuję. I to jest tak naprawdę jedyny sekret mojego głosu. Staram się, żeby to wszystko się nie rozleciało (śmiech).

Jak myślisz, co przyciąga młodych ludzi do takiej muzyki jak wasza?

Po pierwsze, fajnie, że młodzi fani chcą tego słuchać. Widzę to na koncertach. Uważam, że ma to wiele wspólnego z tematyką, którą poruszamy. Wydaje się, że bez względu na pokolenie, ludzi zawsze będą fascynowały różne oblicza grozy. Takie jak choćby filmy czy krwawy death metal. To są rzeczy trochę poza ogólnie przyjętą, społeczną normą, co jest zwyczajnie bardziej atrakcyjne. Ludzie po prostu lubią się bać.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy