The Cassino: "Żyłem w chaosie i czułem, że tyle, ile mogłem, oddałem muzyce" [WYWIAD]

The Cassino niedawno zakończyli kolejną trasę koncertową, promującą EP-kę "Prześwit". Mają w swoim dorobku już kilka innych krążków i dopiero zaczynają się rozpędzać. Wokalista zespołu, Hubert Wiśniewski, zdradził, jak wygląda jego proces tworzenia, podczas którego całkowicie odcina się od rzeczywistości. Wspomniał także o wyjątkowych koncertach grupy, na których nie brakuje wspinania się po głośnikach oraz wjeżdżania na scenę w wózku sklepowym.

The Cassino
The CassinoMateusz Dziworskimateriały prasowe

Weronika Figiel, Interia: "Prześwit" to kolejna EP-ka w waszej karierze. Jesteśmy już jakiś czas po jej premierze, bo wyszła jeszcze pod koniec 2023 r. Jak wrażenia po dotychczasowym odbiorze?

Hubert Wiśniewski (The Cassino): - Przed wydaniem tej EP-ki czułem, że będzie to duży eksperyment brzmieniowy. Pierwszy raz wziąłem się za produkcję, w dużo większym zakresie niż do tej pory. Zastanawiałem się, czy dużo osób powie, że na "Prześwicie" brakuje gitar, bo troszkę odeszliśmy od tego klimatu, który był mocno nasz i z którego znali nas ludzie. Ta EP-ka nie jest cała elektroniczna, ale poszliśmy w bardziej alternatywną stronę.

- Muza na "Prześwicie" jest najbliżej muzyki, którą od zawsze miałem w sobie. Ciągnęło mnie w tym kierunku, ale nie miałem do końca możliwości, żeby to wyrazić. Totalnie się na tym nie znałem, więc większość rzeczy, które robiliśmy, były surowe. Było to klepanie rzeczy na gitarze na salce prób i doszlifowywanie materiału. Do tej EP-ki całą warstwę muzyczną opracowałem sam. Jestem z nią zżyty, bo bardzo dużo z siebie oddałem na tych nagraniach.

- Czuć, że ten materiał odstaje od reszty też pod względem odbioru. Mam wrażenie, że te kawałki jakoś mocniej trafiają do publiki. Wiadomo, mamy też stary materiał, po który przychodzą ludzie. Jednak widzę wśród nich, że wszystkie piosenki z nowej EP-ki są dobrze odbierane. Wszystko do siebie pasuje i tworzymy na scenie ten sam klimat, co zawsze, a jednocześnie rozbudowaliśmy go o inne brzmienia. Sam czuję, że te piosenki są trochę bardziej dojrzałe i głębokie.

Czyli planujecie odejść całkowicie od gitarowych brzmień i pójść w stronę elektroniki i syntezatorów?

- Nie chciałbym mówić, że odchodzimy całkowicie od gitar i wchodzimy w syntezatory. Zaczynamy raczej szukać szerszej ekspresji niż stricte suchy bas, gitara i perkusja. Na pewno tej gitary będzie cały czas sporo, bo w sercu jestem gitarzystą i się tego nie wyzbędę, nie ucieknę od tego. Gitara będzie mocno wybrzmiewać, ale też otworzyło mi się dużo innych dróg w głowie. Cały czas się rozwijam i czuję, że mam dużo więcej możliwości. To jest fajne i wydaje mi się, że będę korzystał z różnych rozwiązań.

Z materiałem pochodzącym z EP-ki "Prześwit" już zdążyłeś się ograć? Te utwory wychodzą z ciebie automatycznie podczas koncertów, czy nadal jest to jakaś nowość?

- Zagraliśmy już drugą trasę z tym materiałem i na pewno, po tak sporej ilości koncertów, to już idzie z automatu. Ograliśmy się z tymi piosenkami i wychodzą z nas naturalnie, ale cały czas są dla nas świeże i najbardziej je czujemy, ekscytujemy się tym nowym materiałem. Ogólnie zawsze gramy koncerty z maksymalnym zapałem, ale faktycznie, te rzeczy z najnowszej EP-ki jakoś bardziej płyną.

Wspomniałeś, że w dalszym ciągu jesteś zżyty z tym materiałem. Jak wyglądał proces jego tworzenia?

- To był dla mnie trudny czas. Wszystkie piosenki napisałem w Gdańsku, jeszcze przed moją wyprowadzką do Krakowa. Kilka miesięcy mieszkałem sam i bardzo mocno wszedłem w wir pisania i uczenia się produkcji piosenek. Rozszyfrowywałem, jak to wszystko działa. Paradoksalnie, muzyka mocno przeszkadza mi w codziennym życiu (śmiech). Jak już zaczynam proces tworzenia, to odcina mnie od rzeczywistości. Po prostu mocno w tym siedzę i się nakręcam. Mam wtedy trudność z ogarnianiem reszty spraw.

- Wtedy miałem też taki okres przejściowy w życiu: czułem, że już dalej nie mogę ciągnąć tak, jak do tej pory. Żyłem w chaosie i czułem, że tyle, ile mogłem, to tej muzyce oddałem. Na EP-ce "Prześwit" jest więc dużo zagubienia i szukania drogi. To był też pierwszy projekt, przy którym całą muzykę napisałem sam. Było to dla mnie doświadczenie, dzięki któremu udowodniłem samemu sobie, że potrafię, i że wszystko, co mam w głowie ma sens, w przełożeniu na dźwięki. To dało mi bardzo dużą satysfakcję, bo wcześniej zawsze miałem poczucie, że wszystko jest niewystarczające. Cały czas goniłem za moim wyobrażeniem o muzyce, którego nie potrafiłem złapać. Patrząc na ten album, to jest na pewno krok do przodu, który udało mi się wykonać.

Na EP-ce "Prześwit" znalazła się piosenka "Jesień", która dołączyła do waszej kolekcji utworów związanych z porami roku. Nagraliście wcześniej już "Zimę" i "Wiosnę". Czy za tym stoi jakaś szersza koncepcja, czy klimat tych piosenek po prostu tak podpowiadał?

- Myślałem, że skończy się na "Wiośnie". Tym singlem mieliśmy wyjść z "Zimy" i ją zakończyć, to miała być taka "kropka na i". Z "Jesienią" wyszło tak, że usiadłem do syntezatora, zacząłem grać tę melodię i "zapowiada się ciężka jesień" to były pierwsze słowa, które ze mnie wyszły. Jak już to padło, to utwór nie mógł się nazywać inaczej, to było nieuniknione. To nie był plan. "Jesień" nie miała być "Jesienią". W ogóle miało jej nie być, a wyszło tak, że był to pierwszy kawałek z tej płyty, który napisałem.

W takim razie pewnie nie ma co liczyć na to, że w przyszłości powstanie piosenka "Lato"?

- No właśnie... (śmiech). Ja już nie chcę negować, bo czuję, że jak lato mnie trafi, to mnie trafi i tak samo się wydarzy.

Nie mogłabym nie zapytać o tajemniczą numerację na albumie. Powiedziałeś, że "Jesień" została napisana jako pierwsza, a nie dostała swojego numerka. Z kolei mamy "Pierwszy / Prześwit". Inne piosenki też dostały swoje liczby. Czy to było tak samo nieprzemyślane, jak pory roku, czy jednak był w tym jakiś zamysł?

- Te numerki wynikają z mojego ścigania brzmienia, które mam w głowie, i dążenia do perfekcjonizmu muzycznego. Po fakcie zauważyłem, że to też psychologiczny zabieg z mojej strony: są formą obrony albo przykrycia piosenek. Cały czas czułem, że te utwory mają demówkowy klimat, i że całość nie jest taka, jaka bym chciał. Jednocześnie, w związku z tym, że na tej płycie dużo eksperymentowałem i to był mój debiut jako współproducent, to schowałem się za tymi numerkami. Chciałem tę płytę zostawić jako szkic techniczny, jakby to nie był do końca projekt finalny. Dlatego zostawiłem tę numerację, którą miałem na komputerze. Tak miałem pozapisywane te piosenki: "Pierwszy", "Drugi", "Trzeci", "Jesień", "Piąty" i tak dalej. One w ogóle nie miały mieć tytułów. Po konsultacji z wytwórnią wspólnie stwierdziliśmy, że dobrze by było, żeby utwory miały jakiekolwiek nazwy. Poszliśmy na kompromis i stąd takie podwójne nazewnictwo.

Podczas tras koncertowych z EP-ką "Prześwit" stworzyliście estetykę i aurę tajemniczości, która współgra z albumem. Pojawiły się lustra, stare kamery i telewizory na scenie. Jak udało wam się wpaść na ten pomysł?

- Pomysł z telewizorami zaczął się ode mnie. Już przy okazji klipów chciałem użyć kineskopowych telewizorów. Ciągnęło mnie w analogową stronę i taką estetykę. Czerń i biel, analogowe rzeczy, lustra i prześcieradło - to wszystko mi przyszło do głowy. W trakcie przygotowań do klipu pojawił się jeszcze pomysł z kamerką i z tym, żeby podłączyć ją do telewizora, i żeby ona nagrywała nas. Potem, siedząc u Mateusza Dziworskiego w domu, odkryliśmy, że jak skierujesz kamerkę na ekran telewizora i coś umieścisz między nimi, to dochodzi do różnych sprzężeń wizualnych. Pół godziny nagrywaliśmy sam ekran, bo działy się tam super rzeczy. Potem stwierdziliśmy, że świetnym pomysłem byłoby przeniesienie tego na koncerty. Już mieliśmy kamerkę, mieliśmy telewizor, postanowiliśmy skierować je na publiczność. Od zawsze byłem też fanem różnych dystopijnych kreacji, Orwella i innych tego typu rzeczy. Myślę, że ten niepokój i dyskomfort, związany z tym, że widzisz siebie w tym ekranie, dodał do koncertów klimatu tej EP-ki.

Podczas wiosennej trasy koncertowej Michał Badecki (basista) nie mógł być obecny na występach. Zastąpił go Paweł Kryczka. Jak się gra z nową osobą? Czy Paweł musiał się długo przygotowywać, żeby się z wami zgrać?

- Paweł gościł już na naszych trasach jako basista, więc był zaznajomiony z większością materiału. Między nami jest spora chemia, bo odnajdujemy się w podobnych klimatach . Jest też osobą bardzo żywiołową, co widać na scenie. Paweł jest też po prostu naszym kumplem. Jest bardzo dobrym muzykiem, szybko wszystko łapie i dużo daje od siebie.

Na waszych koncertach często dzieje się dużo spontanicznych i nieprzewidywalnych rzeczy. Raz wjeżdżasz w wózku sklepowym na scenę, raz wspinasz się na głośniki, a raz dajesz gitarę fanom, żeby na niej grali. Czy ty o tym myślisz wcześniej, przed koncertem i to jest zaplanowane? Czy to jest może jakaś energia, którą czujesz od publiczności i to się po prostu dzieje?

- To energia i kawałek magiczności. W Poznaniu schodzimy ze sceny, stoi wózek, Paweł mówi: "Dawaj! Wjedziesz w nim na scenę". I to się dzieje. Są też koncerty bardziej statyczne. Mówię sobie, że to jest wystarczające, że nie muszę nic więcej poza muzyką.

- Często widzę przerażenie na twarzach ludzi, którzy pierwszy raz przychodzą na nasz koncert. Jak daję im gitarę, żeby na niej grali, to widzę panikę. Sam na koncertach jestem raczej jedną z osób słuchających z tyłu. Nie wlatuję w pierwsze rzędy i nie jestem tym śpiewającym, skaczącym typem. Wyobrażam sobie, jakby ktoś do mnie, takiego zasłuchanego gościa na koncercie, nagle wyskoczył ze sceny i czegoś ode mnie chciał (śmiech). Myślę, że fajnie by mnie to wybiło ze stanu słuchacza w stan uczestnika.

- Mamy dużo opinii zwrotnych po koncertach, że ludzie się czują, jakby z nami grali na scenie, i jakby byli częścią zespołu. Ja w ogóle nie jestem fanem barier. Tak samo mam w życiu: od razu burzę mury między mną a innymi ludźmi. Nie każdy to lubi, nie każdy się czuje komfortowo w takiej sytuacji. Szanuję granice innych, ale na koncertach taką mam konwencję. Takim jestem człowiekiem i nie potrafię tworzyć bariery między ludźmi. Moje gadanie na koncertach to też nie jest wygłaszanie jakichś gotowych haseł, tylko luźna rozmowa i nie wiadomo, co się wydarzy.

Planujecie zagrać jeszcze jakąś trasę z EP-ką "Prześwit"?

- Nie wiem, czy to jest już moment na to, żebym się nad takimi rzeczami zastanawiał. Teraz siedzę i kombinuję nad nowym materiałem, który jest w fazie rozwojowej. Mocno się na tym skupiam. Chciałbym, żeby następne rzeczy od nas były jeszcze lepsze, i żeby były jeszcze bliżej tego, co się zgadza ze mną muzycznie, bo cały czas czuję, że jeszcze nie do końca tam jestem.

Zbliża się sezon letnich festiwali. Wy już ogłosiliście czerwcowy koncert w Poznaniu na Scenie nad Rusałką, gdzie wystąpicie razem z Sad Smiles. Takie festiwalowe koncerty są dla was bardziej ekscytujące? Czy może wolicie występy z trasy, dedykowane dla fanów, gdzie ludzie przychodzą tylko dla was?

- Nie wiem, jak chłopaki, ale ja się czuję tak samo dobrze w każdym z tych miejsc. Zupełnie inaczej, ale tak samo dobrze. Nasze koncerty są bardziej komfortowe, bo wychodzisz do swoich ludzi i wszyscy wiedzą, o co chodzi. Ale zauważyłem też, że na festiwalach ludzie bardzo szybko łapią klimat. Pierwsze dwie piosenki to lekkie zaskoczenie i badanie terenu, ale po chwili czuję, że publiczność zaczyna przypominać tę z naszych własnych koncertów. To jest super. Potem spotykam się z tymi ludźmi, lubię z nimi rozmawiać. Na festiwalach często spotyka mnie zaskoczenie, że ci ludzie są mega wkręceni po naszych koncertach. Dużo osób też nas śledzi i jest w naszą muzykę wkręconych, więc to też jest tak, że festiwale stają się dla nas pół na pół. Przychodzimy już do siebie w jakimś stopniu. Ale zawsze jest jakaś część widowni, która słyszy nas po raz pierwszy i to też jest fajne.

Zdarzało się wam grać jako support przed innymi zespołami. Wtedy duża część osób dowiedziała się o zespole The Cassino. Wy też zapraszacie na swoje trasy różne mniejsze zespoły i wykonawców. Jak wybieracie tych artystów? To jest w waszych rękach, czy ta decyzja o supporcie zapada odgórnie?

- To jest rzecz, której nikomu bym nie oddał. Proces mamy taki, że zespoły najpierw zgłaszają się do naszej menadżerki, Marty. Potem my, z tych zespołów, które się zgłosiły, wybieramy sobie kogoś na każde miasto. Totalnie wybieramy na podstawie muzy, która nam najbardziej siedzi. Czasem się zdarzy tak, że akurat mam kogoś, kogo bardzo bym chciał zabrać. Na tej trasie był to na przykład bartek zjawa, wcześniej Seweryn. Różnie się to odbywa, ale zawsze jest to nasz wybór i my stoimy za tymi zespołami, które grają przed nami.

- Sami się wywodzimy z takich supportów i pamiętamy, jak to jest je grać. Zresztą dalej gramy supporty, więc to nie jest tak, że ten motyw się dla nas skończył. Czasem nie wierzę, że mamy taką możliwość zaproszenia sobie kogoś na trasę. Jaramy się muzą i to super sprawa, że możemy ich poznać i zagrać razem koncert.

Co w najbliższej przyszłości, po trasie wiosennej, czeka The Cassino? Kolejna EP-ka, album, czy czas na odpoczynek?

- To jest dla mnie niewiadoma, tak jak niewiadomą jest dla mnie, co się będzie działo w następnym tygodniu. Nie jestem w stanie tego stwierdzić, ale bardzo bym chciał dać sobie na tyle przestrzeni, żeby móc mocno usiąść nad tym nowym materiałem. Tak naprawdę trasa jest dla mnie najmniejszą przeszkodą, jeżeli chodzi o tworzenie muzyki. Raczej życie i sprawy pozamuzyczne są. Myślę, że jakaś dłuższa przerwa od grania koncertów nie będzie potrzebna, bo to nie jest problem. Bardzo chciałbym jednak skupić się na nowym materiale i jak będzie mi to dane, to będzie fajnie.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas