Ten Typ Mes: Nie znajduję usprawiedliwienia dla opuszczenia ojczyzny
- Mam swoje słabości, typu życie bardzo czynnego muzyka melanżysty i fana barów. Zmierzam jednak do w miarę uporządkowanego, choć artystycznego mieszczaństwa - mówi Interii Ten Typ Mes po premierze jego dziewiątego albumu solowego "Hello Baby".
Ten Typ Mes na "Hello Baby" opisuje wyjątkowy etap w życiu - staranie o potomstwo, ciążę partnerki, aż wreszcie - pojawienie się na świecie małego Ryszarda. Lęki, nadzieje i emocjonalny kołowrotek z tym związane znalazły swoje odzwierciedlenie na nowym albumie. Ale uporządkowane tryb to jedna strona życia rapera. Jak sam mówi, nadal ma potrzebę wyjścia do baru, zagadywania ludzi i słuchania, co dziś ich trapi.
Anna Nicz, Interia: Nagrałeś koncept-album zatytułowany “Hello Baby" więc nie mogę nie zapytać - jak pierwsze miesiące jako ojciec Ryszarda?
Ten Typ Mes:- Spodziewałem się, że będzie to trudne. Nie spodziewałem się, że wszystkie drzemki, które do tej pory miałem, teraz będą wydawały się najpiękniejszym czasem ever. To słodkie ukojenie bez strachu, że ktoś zacznie krzyczeć... Czuję się zmęczony, ale szczęśliwy, dokładnie tego chciałem.
Czy jest coś, co szczególnie zaskoczyło cię w tacierzyństwie?
- Zaskakujące jest to, że trzeba zapomnieć o wszelkiej stałości. Gdy trzy dni furii wydają ci się nową rzeczywistością i zaczynasz już planować samobójstwo, nagle okazuje się, że następują trzy dni relaksu, uśmiechów, większej ilości snu. Myślisz: aha, to teraz tak będzie, on już się naprawił, znaleźliśmy wyłącznik dziecka. A potem kolejne trzy dni są mieszanką jeszcze innych nastrojów. Akurat trafiło na gościa, który nie lubi nudy. Wyobrażam sobie, że jeśli ktoś jest przywiązany do jednego kieratu planowania sobie rzeczywistości, faktycznie mógłby znosić to gorzej. Ja na szczęście lubię zmiany.
W którym momencie postanowiłeś, że "Hello Baby" będzie koncept albumem? Od początku miało tak być, czy pomysł wyszedł w trakcie?
- Zaczęło się od pytania: czy przed narodzinami wyrobię się z jeszcze jedną płytą? Wiedziałem, że później będzie to o wiele trudniejsze, a miałem ochotę na nagrywanie, bo kocham to, co robię. OK, okazało się, że prawdopodobnie zdążę. Potem zrozumiałem, że robienie nowego życia to proces - o ile nie jesteś dwójką pijanych nastolatków na tyłach dyskoteki, bo takim ludziom, jak na złość, najłatwiej o ciążę. Tym, którzy mają już pełne zaplecze, żeby dziecko wychować, idzie to znacznie wolniej. Okazało się, że przejmuje to wiele dziedzin życia, jeśli nie wszystkie: myślenie o dziecku, kombinowanie, planowanie. Stwierdziłem, że album będzie niejako zapisem tego procesu. Od robienia człowieka, przez ciążę, po, miejmy nadzieję, szczęśliwy finał. Gdyby się okazało, że nie ma szczęśliwego finału, tego albumu w takiej formie pewnie by nie było. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, Ryszard jest z nami, a na płycie udało się zawrzeć jego pierwszy krzyk.
Właśnie zastanawiałam się nad tym, czyj to krzyk. Jakie to uczucie być przy porodzie pierworodnego?
- Nagrałem ten krzyk telefonem na sali porodowej. Po takim przeżyciu wzrasta szacunek do matki, tym bardziej, że moja partnerka rodziła naturalnie, obyło się bez wyzwisk, rzucania kroplówkami w personel. Była naprawdę bardzo bardzo dzielna.
Podczas porodu kumuluje się w tobie bardzo dużo emocji. Na koniec okazuje się, że dostaniesz pod opiekę człowieka. W przypadku ludzi odpowiedzialnych, którzy w miarę ogarniają co jest grane - spoko. Nie wiem jednak, czy to dobrze, że każdemu, kto zaloguje się w szpitalu, wydawane jest bardzo małe i kruche stworzenie. Nie sposób jest nabrać tego doświadczenia wcześniej. Próbowałem trenować na fantomie niemowlęcia, ale fantom się nie rusza i nie płacze. Po narodzinach Ryszarda mam sporo krindżowych spostrzeżeń na temat wydawania ludziom ich dzieci bez choćby minimalnego obowiązkowego przeszkolenia. Zero edukacji seksualnej plus nieograniczony dostęp do zarządzania kruchym, bezbronnym życiem. Wszelkie zmiany tej sytuacji powodują oczywiście furię episkopatu, więc błędne koło trwa.
Jak jeszcze wyglądały wasze przygotowania na przyjście Ryszarda? Chodziliście do szkoły rodzenia?
- Szkoła rodzenia przychodziła do nas, bo pandemia. Mieliśmy indywidualne konsultacje z fizjoterapeutką i położną. Nie każdy ma jednak taki przywilej jak my. No, ale ja jestem podwójnie zielony, bo nie miałem wzorców ojcostwa. Wychodzę jednak z założenia, że dziecko ma być przede wszystkim kochane. Tej miłości młodemu nie zabraknie.
W numerze "Oj, czy zna?", nie po raz pierwszy zresztą odnosisz się do swojego przywiązania do miejsca, w którym mieszkasz. Nawijasz, że chcesz tu być, mimo tych "co zachodzą za skórę". Nie pojawiły się wątpliwości, gdy zostałeś ojcem?
- Nic się nie zmieniło. Zostałem wychowany przez ekipę, której od kilku pokoleń zależało na tym, żeby Polska była wolna i niepodległa, żeby można było mówić i pisać co się chce, głosować tak, jak się chce. Gdybym powiedział mojemu nieżyjącemu dziadkowi, że się zmywam, bo jestem zmęczony rządami PiS, pewnie by mnie wyśmiał. Bo on się nie zmył, kiedy wybuchła II wojna światowa. Bardzo bliska mi rodzina walczyła z okupantem. Nie chciałbym w ten sposób prowadzić ciągłości naszego nazwiska, żebym się zmył w takiej sytuacji. Może mówiłbym inaczej, gdyby urodziła mi się córka. Może mówiłbym inaczej, gdybym nie był heteronormatywnym mężczyzną. Jestem w takiej sytuacji w jakiej jestem i nie znajduję dość usprawiedliwienia dla opuszczenia ojczyzny, o którą walczyli moi ludzie.
Mówisz, że mogłoby być inaczej, gdyby urodziła ci się córka. Co wtedy by było? Jak to sobie wyobrażasz? Jakie lęki mogłyby ci towarzyszyć?
- Wszystko zależy od tego, jak długo uda się tej opcji politycznej utrzymać władzę. Gdybym musiał uczestniczyć w tym systemie prawno-medycznym, z lekarzami, którzy mają związane ręce przedziwnymi, szalonymi ustawami inspirowanymi opinią biskupów w temacie zdrowia kobiet, może miałbym więcej znaków zapytania względem wychowywania córki. Gdyby urodziła mi się dzisiaj córka, zanim miałaby swoje ginekologiczne problemy, mielibyśmy jeszcze dużo czasu, żeby się tym martwić. Z drugiej strony kiedyś, za komuny, ludziom udawało się wychowywać dzieci w domu samodzielnie, na prawych obywateli. Jeżeli udawało im się to wtedy, to ja też myślę, że nie wymięknę pod rządami PiS. Bo jednak mam kolorowe i łatwe życie w porównaniu choćby do działaczy antysystemowych sprzed 40 lat.
Całkiem prywatną sferę życia do tej pory raczej trzymałeś dla siebie, nie dzieliłeś się choćby zdjęciami ze swoją partnerką w social mediach. Co się zmieniło, że teraz aż tak się otworzyłeś?
- Raczej byłem otwarty, być może nie wrzucałem zdjęć z partnerką w zadowolonych z siebie pozach, ale na płytach zaznaczałem, że związałem się z nauczycielką języka polskiego i jesteśmy dla siebie ważni, kochamy się. Teraz temat rozmnażania przejął mocno ostatnie kilkanaście miesięcy i postanowiłem się tym podzielić.
Wcześniej długo mieszkałem sam, nagrałem przez ten czas kilka płyt, które były popularne i dla pewnej grupy słuchaczy pozostałem właśnie takim nadającym z kawalerki samotnikiem. Ale ci, którzy uważnie słuchali moich albumów z ostatnich siedmiu latach, wiedzą, że tu się sporo zmieniło.
Oczywiście mam swoje słabości, typu życie bardzo czynnego muzyka melanżysty i fana barów. Zmierzam jednak do w miarę uporządkowanego, choć artystycznego mieszczaństwa. W zasadzie staję się klasycznym mieszczaninem, mimo że wybrałem sobie taki a nie inny zawód, który całkowicie stanowi o mnie. Moja partnerka też reprezentuje zawód, który ma w sobie dużo idealizmu i choć obydwoje inwestujemy w różne branże, to pewne idee znane z moich pierwszych płyt są nadal podstawą dla tej rodziny.
Wyczuwam swojego rodzaju łącznik między "Hello Baby" a numerem "Pokaż mi dom", którą zawarłeś na płycie "AŁA" sprzed pięciu lat. Śpiewałeś wtedy "Dziewczyno pokaż mi dom, pokaż dzielnicę, nie pokazuj mi fot, to wrażenie spłyca". Można było w tych słowach wyczuć potrzebę stabilizacji?
- "Pokaż mi dom" był nagrywany w okresie, gdy wynajmowaliśmy razem mieszkanie. Dobrze było wcześniej ze sobą pomieszkać, zanim podejmie się jakieś poważniejsze decyzje. Z mieszkania wynajmowanego zawsze można zrezygnować, nie chcieliśmy, by myślenie życzeniowe miało nam blokować drogę do rozwoju. Myśleliśmy: jeżeli razem iść przez życie i być może później zakładać rodzinę, chcemy najpierw spróbować tego na zasadzie wolontariatu, a nie przymusu, nakazu opłacania wspólnej nieruchomości. "Pokaż mi dom" to właśnie pamiątka z tamtych czasów jakże radosnej i beztroskiej próby w porównaniu do dzisiejszego życia, kiedy jest z nami Szef i ciągle musimy być na jego rozkaz. Jest słodkim, bezbronnym maluszkiem i maskotkowym człowieczkiem, ale to jego potrzeby są numerem jeden.
Jeżeli kiedyś bylem zwolennikiem szalonej młodości, rozrabiania, testowania się w różnych sytuacjach, jedzenia chleba z niejednego pieca, to teraz jestem tylko większym jej zwolennikiem. Jeśli ktoś myśli, że trzeba harować za młodu, a potem się wypocznie jak radosny, bogaty Niemiec na emeryturze i pokaże się światu swoje starzejące się blade łydki, to moim zdaniem no nie, nie o to chodzi. Im jest się starszym, tym ma się mniej siły. Poza tym znacznie piękniejszy jest zachód słońca ze zwykłą flaszką w ręku za małolata, niż zachód z szampanem za tysiąc euro, kiedy jesteś jedną nogą w grobie. Jestem teraz tylko większym zwolennikiem szalonej młodości, bo moja właśnie się skończyła. (śmiech)
Może, gdy odchowacie trochę dziecko, uda się jeszcze uszczknąć trochę z tego szaleństwa?
- Jestem tak dogadany z mamą Ryszarda, że gdy potrzebuje, ma czas dla siebie, a ja wtedy zostaję z Rysiem. I odwrotnie - ona z nim zostaje, kiedy ja potrzebuję iść posłuchać jazzu. A potrzebuję czasem iść do baru, to się nie zmieniło. Chcę zagadywać obcych ludzi, dowiadywać się tego, co teraz chodzi im po głowach, jakie mają problemy. Wychodzę i wracam. Zasada jest taka, że mam być na tyle ogarnięty, żeby nie robić bałaganu i na przykład nie puszczać nagle na cały głos piosenek mojej śpiącej małej rodzinie.