Tarja Turunen: "Nightwish to nie był mój zespół" (wywiad)

Jordan Babula

"Śpiew operowy to moja prawa ręka, śpiew rockowy - lewa" - mówi ulubienica polskiej publiczności, Tarja Turunen. Jej styl, łączący klasykę, rocka i metal pozostaje jednym z najbardziej charakterystycznych we współczesnej muzyce popularnej. Zresztą grupa Nightwish, w której zaczynała karierę, była pierwszym zespołem w rockowej historii, który główną wokalistką uczynił śpiewaczkę operową...

Tarja Turunen podczas tegorocznego występu we Wrocławiu (fot. Krzysztof Zatycki)
Tarja Turunen podczas tegorocznego występu we Wrocławiu (fot. Krzysztof Zatycki)Reporter

Tarja właśnie w poniedziałek (2 września 2013 r.) wydaje swój trzeci solowy album zatytułowany "Colours In The Dark". Na wywiady promocyjne przyjechała jednak dużo wcześniej - już w czerwcu spędziła półtora dnia w warszawskim hotelu Radisson.

"Wczoraj wstałam bardzo wcześnie, mieliśmy lot z Berlina", opowiadała. "Na miejscu dostałam półtorej godziny, żeby się przygotować i odświeżyć. Potem kilka godzin wywiadów, kolacja z moim polskim wydawcą i... tyle! Nie miałam czasu na żadne rozrywki, poszliśmy spać, a dziś od rana znowu wywiady. I zaraz po nich - lot do Londynu. Bez szans na jakikolwiek relaks". A jednak rozmowa przebiegła w przemiłej, zrelaksowanej atmosferze. Artystka opowiedziała nam zarówno o karierze solowej, jak i o Nightwish. Z miłością mówiła o swojej córeczce, Naomi, ale też dziękowała za miłość, jaką sama otrzymuje od swoich polskich fanów. Rozmowę musieliśmy jednak zacząć od "Colours In The Dark".

Jakie kolory możemy zobaczyć w ciemności?

- Według mnie - wszelakie! Zawsze kryłam w sobie wiele ciemności - może z powodu miejsca, w którym się wychowałam, czyli Finlandii. Mamy bardzo długie zimy, w czasie których wszystko spowija ciemność. Dlatego też w mojej muzyce wiele jest mroku i tajemniczości. Ale jeśli chodzi o kolory, to w moim życiu w ciągu ostatnich lat było ich mnóstwo. Kolory to poznani ludzie, kolory to miejsca, w których byłam. Tytuł albumu pojawił się na końcu, kiedy wszystkie piosenki były już napisane. Niemniej kolory były ze mną przez cały czas. I chciałam, żeby były na tej płycie - dlatego też pojechałam do Indii na sesję zdjęciową.

A kim jest "ofiara rytuałów" z singla promującego ten album?

- Jest nas wielu! Wystarczy rozejrzeć się wokoło, a nawet popatrzeć na samego siebie. Jesteśmy uzależnieni od pewnych zwyczajów, zachowań, musimy je powtarzać, nie możemy od nich uciec. Znam wiele takich osób i chciałam poświęcić im piosenkę. Która, ostatecznie, ma pozytywny wydźwięk. Nakręciliśmy do niej teledysk w Berlinie i jestem nim bardzo podekscytowana. Uwielbiam klipy, które opowiadają jakieś historie.

Będąc w Nightwish nie tworzyłaś własnych utworów. A jednak, jak się okazuje, jesteś sprawną kompozytorką.

- Nightwish to nie był mój zespół. Ja byłam tam tylko wokalistką. Czułam się wynajętym muzykiem, bez własnej przestrzeni. Z drugiej strony nie wiem, czy byłam już wtedy gotowa do pisania własnych rzeczy. Nawet zaczynając karierę solową, przygotowując pierwszą płytę ("My Winter Storm" z 2007 roku - przyp. jor) lękałam się podjąć tego wyzwania, potrzebowałam kogoś u swego boku. Dlatego moja wytwórnia zapewniła mi producenta. Był to pierwszy raz, kiedy pracowałam z kimś takim. I ten pierwszy raz uświadomił mi, że nie chcę już w ten sposób pracować. Bo przecież nikt nie jest w stanie zrealizować moich zamierzeń, poza mną samą.

- Niesamowicie trudno jest przekazać swoje muzyczne pragnienia komuś, kto cię nie zna. Oczywiście potrzebowałam kogoś, kto umie poprowadzić cały proces nagrywania płyty - zbierze muzyków, zaaranżuje utwory. Ja natomiast powoli, stopniowo nabierałam samoświadomości jako kompozytorka. Oczywiście tworzenie piosenek to wciąż spore wyzwanie, ale piszę coraz więcej i mam coraz więcej odwagi. Zdarzają się zabawne momenty. Pamiętam, że kiedy nagrywaliśmy "Mystique Vouage", Alex Scholpp, mój gitarzysta, nagle przerwał w połowie. Zamyślił się, a potem stwierdził: mój Boże, jaki ten utwór jest piękny. A ja zawołałam: naprawdę? (śmiech) Widzisz, wciąż potrzebuję takiego wsparcia. I wciąż proszę zawodowych kompozytorów, aby mi czasem pomagali.

Masz 10-miesięczną córkę, Naomi. Czy oczekiwanie dziecka a w końcu macierzyństwo, wpłynęło na kształt twojego nowego albumu?

- Pracowałam nad tym materiałem dwa i pół roku. Kiedy piosenki były napisane, Naomi jeszcze nie było na świecie... Chociaż nie, ostatnie teksty pisałam już po jej urodzeniu. Jak się można domyślić, jej narodziny uczyniły mnie szalenie szczęśliwą. Była z nami w studiu nagraniowym, co naprawdę wprawiło wszystkich w dobry nastrój. Jeśli masz zły dzień, posiedź chwilę z niemowlakiem - gwarantuję, że poczujesz się lepiej. Czy jednak wpłynęła na moją muzykę? Cóż, nagrałam jej krzyki, żeby wykorzystać w utworze "Lucid Dreamer". Bawiła się, hałasowała, a ja potrzebowałam czegoś właśnie takiego - więc to zarejestrowałam. Ale to chyba tyle, jeśli chodzi o inspiracje.

Na swoich albumach lubisz umieszczać przeróbki. Tym razem padło na "Darkness" Petera Gabriela. Opowiedz mi o... o nim i o tobie.

- On i ja, o tak, tego bym chciała (śmiech). Kocham Petera Gabriela i nawet spotkałam go kiedyś osobiście - w Dublinie. To wielki zaszczyt! Peter Gabriel jest prawdziwym artystą, przez wielkie "A", niesamowicie utalentowanym. Uwielbiam to, co robi. A jego album "Up" jest jednym z moich ulubionych płyt w ogóle. W piosence "Darkness" ujął mnie zwłaszcza tekst, mówiący o walce z własnymi lękami. To naprawdę na mnie wpłynęło. Sam utwór jest poza tym niesamowity, mroczny, dlatego bardzo pragnęłam nagrać własną wersję. Bo to bardzo "moja" piosenka. Mam nadzieję, że moje wykonanie zachowuje szacunek wobec oryginału, a równocześnie przynosi szczerość i moje własne emocje.

Masz wyższe wykształcenie muzyczne, co jest niezmiernie rzadkie wśród wykonawców rockowych. Interesowały lub inspirowały cię zespoły rockowe, które łączyły rock z muzyką klasyczną?

- Niespecjalnie. Zawsze lubiłam i rocka i muzykę klasyczną, natomiast kiedy dołączyłam do Nightwish, znalazłam się w świecie metalu - który był dla mnie zupełną nowością. Lubiłam rocka z lat 80. czy nawet 70. - jak Led Zeppelin - ale metalu nie znałam. W Nightwish zaczynałam więc w zasadzie od zera, mój głos zupełnie nie był przystosowany do takiej muzyki.

- Muszę przyznać, że zajęło mi kilka dobrych lat, żeby poczuć się komfortowo w brzmieniu Nightwish - szczególnie ciężko było na trasach koncertowych. Kiedy jednak się tego nauczyłam, wrażenie było niesamowite. Wow, mój instrument wreszcie działa jak należy! Ale, podczas gdy klasycznego śpiewu uczyli mnie profesjonaliści, śpiewania w zespole rockowym musiałam się uczyć sama. I to było bardzo trudne, a kiedy się już udało, poczułam się bardzo dumna. Wciąż zresztą odkrywam nowe możliwości mojego głosu - na najnowszej płycie robię rzeczy, których nie robiłam nigdy wcześniej. To fascynujący aspekt bycia wokalistką.

Zobacz Tarję w teledysku "Until My Last Breath":

Posiadanie dziecka czyni bycie występującą artystką dużo trudniejszym?

- Szczerze mówiąc, miałam obawy, że może się tak okazać. Zastanawiałam się, jak na Boga dam radę to udźwignąć? Jestem artystką, wykonawczynią i matką. Ale mam to szczęście, że jej ojciec pracuje ze mną, jest moim menedżerem. Razem podróżujemy, razem działamy, przywykliśmy do takiego, a nie innego trybu życia - a teraz po prostu mamy ze sobą dziecko. Jedno z nas zawsze z nią jest. I, jak sądzę, umiemy zadbać, żeby była cały czas szczęśliwa, żeby czuła się bezpiecznie.

- Uważam, że umiejętnie dzielimy obowiązki rodzicielskie i chronimy ją przed efektami ciągłych zmian otoczenia. Akceptuje loty, podróże - dla niej to już normalne życie. Jest radosnym dzieckiem, przesypia całe noce. Budzi się raz, na karmienie, a potem śpi dalej. Tej nocy karmiłam ją, ledwie mogąc otworzyć oczy, a ona grzeczniutko poszła z powrotem do łóżka. Jak na razie jest też - dzięki Bogu - okazem zdrowia. Jeśli cokolwiek by się jej stało, mój mąż musiałby oczywiście się nią zająć, a ja kontynuowałabym to, co robię sama. Na razie jednak wszystko jest w najlepszym porządku. Oczywiście w trakcie rockowych koncertów musimy mieć ze sobą nianię, mamy osobny, rodzinny autobus sypialny. Nie możemy zaplanować koncertów na długie miesiące - musimy grać dwa-trzy tygodnie, a potem robić sobie drugie tyle przerwy. Wracamy do domu, żeby się wyciszyć. To niełatwe.

Mieszkasz w Buenos Aires. To chyba radykalna odmiana po Finlandii?

- Podróżowałam bardzo dużo w toku mojej kariery i widziałam wiele cudownych miejsc. Ale z Argentyny pochodzi mój mąż... i chociaż nigdy nie podejrzewałam, że będę szukać miłości aż tak daleko, tak się właśnie stało. Dzisiaj jestem zakochana także w Buenos Aires. Na początku, 13, 14 lat temu bardzo dużo podróżowałam między tym miastem a moją ojczyzną, przeprowadziłam się pięć lat temu. To cudowne miasto i bardzo duże. Dobre, żeby się w nim ukryć. W Finlandii moja twarz jest łatwo rozpoznawalna, dla ludzi w każdym wieku i ten brak prywatności, prawdę mówiąc, mocno mi doskwierał. Zaczęłam się tam naprawdę dusić, potrzebowałam przestrzeni. I znalazłam ją w Argentynie. Chociaż muszę przyznać, że i tam spotykam teraz coraz więcej fanów.

Czyli popularność może być uciążliwa?

- Powiedzmy, że - jak moneta - ma dwie strony. Wiele jej aspektów jest wspaniałych - poznajesz nowych ludzi, łatwiej ci nawiązać współpracę z osobami, z którymi chcesz pracować - bo wiedzą, kim jesteś. Natomiast dla osób ceniących sobie prywatność, do jakich ja należę, gwiazdorstwo bywa trudne. Jestem normalną osobą, a raczej chciałabym być - ale tę normalność w pewnym sensie mi się odbiera.

W Polsce jesteś popularna, a twoi polscy fani kochają cię szczerą miłością. Jak się czujesz przyjeżdżając tutaj?

- Niesamowicie - za każdym razem bardziej. Mam cudowne wspomnienia z Polski i liczę na to, że w przyszłości będę grała tu dużo więcej koncertów. Naprawdę - planujemy dużo stricte rockowych koncertów w Polsce. Chociaż ostatnio zagrałam u was koncert w "klasycznym" stylu, z cyklu Beauty And The Beat i było świetnie. Ogromnie się cieszę, że zarówno w wersji klasycznej, jak i rockowej, jestem u was tak dobrze odbierana. Moi tutejsi fani są fantastyczni i z biegiem lat wspierają mnie coraz mocniej.

Podzielisz się na koniec jakimś miłym wspomnieniem z mojego kraju?

- O tak, pewnie. Chociażby z mojego ostatniego rockowego występu. Przyjechaliśmy kilka dni wcześniej do Warszawy, żeby urządzić sobie próby. A fani przygotowali polskie flagi z nazwiskami wszystkich członków mojego zespołu i wywiesili je w sali koncertowej. To było piękne i wzruszające. I dowodzi, jak ciepłe przyjęcie tutaj mamy - nie tylko ja, ale i współpracujący ze mną muzycy. A przecież nie mam swojego zespołu. Ludzie, którzy ze mną grają, to zawodowcy. Co prawda większość z nich jest ze mną od 2007 r., kiedy zaczęłam karierę solową, mimo wszystko jednak są wynajętymi do grania sidemanami. Tymczasem polscy fani traktują ich jak dobrych przyjaciół, zakładają im nawet fanowskie strony internetowe, śledzą ich poczynania na Facebooku. Dają im mnóstwo miłości, a oni to naprawdę czują. I doceniają.

Dziękuję za rozmowę.