"Powstrzymać żniwo śmierci"
O brytyjskim duecie Mattafix świat usłyszał dzięki wielkiemu przebojowi "Big City Life". Dzięki niemu grupa w 2006 roku na festiwalu w Sopocie zdobyła Bursztynowego Słowika. Następcą debiutanckiej płyty "Signs Of A Struggle" jest wydany pod koniec 2007 roku album "Rhythm and Hymns".
Wydawnictwo promuje singel "Living Darfur", którym grupa chce zwrócić uwagę świata na tragedią dziejącą się w targanym konfliktami wojennymi afrykańskim Darfurze.
Preetesh Hirji i Marlon Roudette w rozmowie z Emilią Chmielińską opowiedzili o tym, co dzieje się w Darfurze, pracy w trasie i o polskiej publiczności.
Wasz nowy singel "Living Darfur" został nagrany, aby zwiększyć społeczną świadomość konfliktu w Darfurze. Czy możemy mówić o jakichś widocznych skutkach waszej kampanii na rzecz Darfuru? Czy czujecie, że coś zmieniliście tą piosenką?
Zdecydowanie dokonaliśmy pewnego postępu. Cały ten projekt miał ukazać, że Mattafix jest częścią wielkiej globalnej kampanii mającej na celu zwiększenie świadomości tego konfliktu. Niestety, nie zadziałał w sposób wystarczający.
Konflikt w tym regionie wciąż pozostaje wielkim problemem. Ludzie nie mogą wrócić do swoich domów. Organizacje pozarządowe starają się zapewnić pomoc tam, gdzie jest ona niezbędna. Bardzo ciężko jest patrzeć na obojętność międzynarodowej społeczności w stosunku do takiego okrucieństwa - okrucieństwa, które z czasem stanie się plamą na sumieniu globalnej zbiorowości ludzkiej.
Jesteście prawdopodobnie pierwszą formacją, która nakręciła wideo w rejonie ogarniętym wojną. Jak wygląda obecnie to miejsce? Czy jest bezpiecznie?
Nie, zdecydowanie nie jest tam bezpiecznie. Organizacje pozarządowe wykonują swoją pracę w codziennej rzeczywistości ryzyka. Oczywiście dotyczy to też uchodźców i ludzi z Czadu, którzy mieli to nieszczęście, że znaleźli się w tym regionie. Jest bardzo niebezpiecznie. Konflikt szaleje cały czas. Rząd Sudanu zrobił za mało, by przekonać nas, że faktycznie podejmowane są jakieś działania, by powstrzymać przemoc.
W waszym nowym teledysku możemy oglądać Matta Damona. Jak doszło do waszej współpracy? Czy spotkaliście się z nim osobiście?
Nie, nigdy nie spotkaliśmy Matta Damona osobiście. Nawiązaliśmy z nim kontakt poprzez organizacje pozarządowe i znanych ludzi angażujących się w kampanie na rzecz Darfuru. Mieliśmy bardzo dobre kontakty.
Pomogli nam ludzie tacy jak Mick Jagger, który zapłacił za nasz przelot do Darfuru, w zasadzie do wschodniego Czadu. Nie tylko Matt Damon zaangażował się w ten projekt - również Black Eyed Peas, arcybiskup Desmond Tutu, a także inne znane osobistości, które skierowały przesłanie do świata, aby zwiększyć świadomość tego, co dzieje się w Darfurze. To było bardzo szlachetne z ich strony - ale nigdy ich nie spotkaliśmy.
Próbujecie pomóc Darfurowi. Co my, Europejczycy, możemy zrobić dla Darfuru?
Jest wiele rzeczy, które można zrobić. Na chwilę obecną Darfur bardziej niż czegokolwiek potrzebuje interwencji. Powinny zostać tam skierowane siły pokojowe. Da się to zrobić tylko wtedy, kiedy zaangażują się w to politycy.
Ludzie muszą dać wyraz swojemu oburzeniu. Jest rok 2007, 2008, a wciąż dzieją się takie okropności. Na naszej stronie MySpace i stronie livingdarfur.com można znaleźć specjalną petycję. Można zrobić wiele różnych rzeczy, tak jak mówiłem.
Rwanda we wczesnych latach 90. okazała się właśnie taką plamą na sumieniu międzynarodowej społeczności, była nią przez całą ubiegłą dekadę i początek obecnej. Chodzi o to, by powstrzymać zabijanie, powstrzymać żniwo śmierci sięgające według oficjalnych statystyk milionów istnień. Właśnie o tym mówimy jako Mattafix, staramy się podnosić świadomość tej tragedii.
Odwiedzający stronę internetową livingdarfur.com mogą zobaczyć licznik, który rejestruje ofiary konfliktu. Ten wskaźnik to mniej więcej jedno utracone życie na sekundę. Czy nie sądzicie, że taki zabieg na stronie internetowej jest dość szokujący?
Nie, nie sądzę. Jeśli światu należy o czymś wyraźnie przypominać, to tym czymś jest właśnie cierpienie. Musimy zrobić wszystko, co możliwe, aby wyrwać ludzi z tego swoistego snu bierności - czy to poprzez taki licznik na stronie internetowej, poprzez nakręcenie wideo, poprzez jakiekolwiek konieczne środki. To poważna, naprawdę poważna sprawa, myślę, że ludzie patrzący na ten licznik w swoich domach nie odbierają go jako coś zbyt szokującego.
Bardziej szokuje coś innego - materiały filmowe, zdjęcia z Darfuru, pokazujące to, co naprawdę się tam dzieje. To bardziej szokujące niż zmieniający się licznik. Ludzie chcą wiedzieć, co się tam naprawdę dzieje, trzeba pokazywać tą rzeczywistość.
Piosenka "Living Darfur" została nagrana wspólnie z jednym z odnoszących tam największe sukcesy artystów, Chicco. Jak się wam z nim pracowało?
Chicco jest jednym z artystów sprzedających najwięcej płyt w Afryce Południowej. Nagranie odbyło się w jego rodzinnym mieście, Johannesburgu. Praca z nim była niesamowitym przeżyciem. Afryka Południowa może pochwalić się wspaniałą tradycją doskonałych wokalistów.
Chicco i jego chór byli niesamowici, to wspaniałe, że mogliśmy w tym uczestniczyć. Myślę, że oni również byli szczęśliwi mogąc wziąć udział w takim projekcie i nagłośnić los swoich braci i sióstr w Darfurze.
Niektórzy mówią, że początek "Living in Darfur" przypomina fragment utworu "Mother and Father" Madonny. Czy czerpiecie jakieś pomysły z jej muzyki? Czy podziwiacie ją w jakiś sposób?
Nawet nie znam tej piosenki. Wszyscy używamy jakichś akordów, to coś naturalnego. Jeśli zauważasz podobieństwo pomiędzy tymi dwoma nagraniami, to świetnie - podoba mi się, że ludzie są w stanie dostrzegać związki pomiędzy utworami, na tym między innymi polega zdobywanie popularności... W taki sposób być może odniosło sukces kilka innych naszych utworów...
Niektóre z waszych wcześniejszych utworów, takie jak "Big City Life" czy "Passer By" stały się bardzo popularne. Czy sądzicie, że wasz nowy singel ma jakieś szanse, żeby stać się hitem?
Tak, sądzę że to nagranie ma potencjał. Stało się już hitem w większości europejskich krajów - dotarł do drugiego miejsca we Włoszech, zdobył popularność w Niemczech i Francji. Ale w tym przypadku przywiązujemy do tego wagę tylko dlatego, że może to zwrócić uwagę na kwestię Darfuru.
Jeśli chodzi o nasze osobiste dokonania jako zespołu, jako Mattafix, uważamy, że wydaliśmy płyty, które reprezentują nas w najlepszy możliwy sposób. Jeśli odnoszą komercyjny sukces, to świetnie. Ale jeśli akurat ta piosenka dociera na szczyty list przebojów, to może dużo zdziałać, żeby zwiększyć świadomość tej tragedii.
Wasz nowy album nie dotyczy zapewne tylko Darfuru. Jakie jeszcze tematy poruszacie na swojej nowej płycie?
Jest na niej również mowa o konflikcie na Bliskim Wschodzie, co jest dla nas osobliwym tematem. Zajmowaliśmy się nim już na naszej pierwszej płycie.
Są też piosenki o miłości, o stracie, o walce z wyzwaniami XXI wieku, z postmodernistyczną atmosferą, której doświadczamy. Jest tam wiele różnych tematów, ale mi osobiście najbardziej podoba się w tej płycie i generalnie w twórczości Mattafix to, że każdy wnosi swoją własną interpretację do utworów.
Jeśli ludzie chcą odczytywać nasz utwór jako bezpośrednią opowieść o ich życiu, to fantastyczne. Nigdy nie chciałbym musieć powiedzieć, że na przykład "Big City Life"jest tylko o tym i o tym, ten utwór ma różne znaczenia dla różnych osób, i to właśnie jest magia osobowości kompozycji.
Większość z tych utworów powstawała, kiedy byliście w trasie, w autobusach, w hotelach i na lotniskach. Czy w takich miejscach najlepiej się wam pracuje?
Właściwie są to jedyne miejsca, bo spędzamy w trasie mnóstwo czasu. Wtedy zajmujemy się naszą muzyką, bo na tym właśnie polega nasza praca - jeździmy po świecie z koncertami, udzielamy wywiadów, ale zasadniczą sprawą jest to, żebyśmy nie przestali pisać muzyki. Gdybyśmy komponowali tylko podczas pobytu w domu, to nic byśmy nie zrobili, bo przebywamy tam może przez 1/10 roku.
Czy uważacie, że wasze hinduskie korzenie wpływają w jakiś sposób na waszą pracę twórczą?
Marlon Roudette: Jego rodzice pochodzą z Indii - ja nie mam takich korzeni.
Preetesh Hirji: Oczywiście wpływa to na nas w sensie muzycznym - dorastałem otoczony hinduską muzyką, ale naturalnie nie jest to jedyna muzyka, która mnie kształtuje. Pochodzę z Londynu, miasta największej różnorodności, i to właśnie mnie ukształtowało.
Marlon Roudette: Myślę że zachodni Londyn chyba wpłynął na ciebie najbardziej.
Preetesh Hirji: Tak, generalnie był to zachodni Londyn.
Kiedy będziemy mogli zobaczyć was w Polsce?
Dzisiaj! Jesteśmy tutaj! Wracamy latem, nasi fani mogą śledzić daty koncertów na naszym profilu w MySpace i na oficjalnej stronie. Kto wie, co ten rok przyniesie Mattafix? Będziemy nadal tworzyć muzykę i pisać piosenki.
Wiem, że w maju przyjeżdżacie do Krakowa.
Zgadza się.
Na Cracow Screen Festival.
Tak jest. To pierwszy przystanek.
I ostatnie pytanie, o polską publiczność. Jak ważna jest dla was polska publiczność?
Wiesz, wracaliśmy tu już trzy razy. Teraz jesteśmy w Polsce po raz czwarty. Byliśmy na ESKA Awards, graliśmy dwa razy na festiwalu w Sopocie. Dziś znów tu jesteśmy. Polska coraz częściej staje się przystankiem na mapie dla wielu wykonawców. Reakcja publiczności zawsze była niesamowita. Możemy się tylko cieszyć z tego, że znów tu jesteśmy.
Dziękuję za rozmowę.