"Poszukiwania nigdy się nie kończą"
Wydany pod koniec 2012 roku, debiutancki album szczecińskiej grupy Scylla niesie z sobą powiew świeżości na polskiej scenie metalowej. "Pestilence, War, Famine And Death", choć eklektyczny z natury, cechuje duża pewność. - Poszukiwania nigdy się nie kończą - mówi z rozmowie z Bartoszem Donarski gitarzysta Waldek.
Fakt wydania albumu nieco ponad rok od założenia zespołu robi pewne wrażenie. Trzeba przyznać, że poszło to wam bardzo sprawnie. To kwestia organizacji, jasnego celu, a może doświadczenia wyniesionego z poprzednich formacji?
- Najprościej powiedzieć, że stworzenie tej płyty jest wypadkową trzech zmiennych, które wymieniłeś. Grając już od parunastu lat wiemy, że czynnikiem, który często doprowadza do rozpadu kapeli jest stagnacja - kiedy przychodzisz na próby i nie wiesz za bardzo po co, koncertów nie ma, nikt nie ma ochoty tworzyć kolejnego materiału do szuflady. Machina musi się kręcić, sami się czujemy z tym lepiej, kiedy cały czas mamy poczucie konstruktywnej pracy, potrafimy też tak ułożyć sobie tzw. "normalne" sprawy życiowe, żeby móc zaangażować się w zespół na poziomie pozwalającym na sprawną pracę.
Jakie założenia towarzyszyły idei powstania waszej grupy? Zastanawiam się, skąd pomysł na takie właśnie granie. Była w tym jakaś naczelna idea?
- Podstawowym czynnikiem, który wpłynął na stylistykę muzyki jest to, że znaliśmy się wszyscy osobiście zanim powstał zespół i doskonale wiedzieliśmy, że raczej nie będziemy tworzyć kolęd, ani coverować Metalliki (z całym szacunkiem dla zespołów, które to robią i robią to dobrze). Później były rzucane różne pomysły - czemu by nie spróbować siedmiostrunowych gitar, czemu by nie dorzucić samplera, może wokal "pojedzie" niżej. Propozycje te nie brały się oczywiście z powietrza, tylko wynikały z elementów, które podobają się nam w zespołach, które sami słuchamy. Wracając do sedna pytania - czy była w tym jakaś naczelna idea: tak, po prostu ma być trochę "inaczej", gdzieś między banałem a awangardą (śmiech).
Album faktycznie może się podobać, a biorąc pod uwagę fakt, że to dopiero debiut, całe przedsięwzięcie budzi jeszcze większe uznanie. Nie wydaje się wam, że na dzisiejszej scenie odwaga w tworzeniu czegoś "out of the box", że tak to ujmę, nie jest już ryzykiem, a raczej przewagą na starcie?
- Trudno powiedzieć, muzyka jest szalenie złożonym tworem, wiele zmiennych wpływa na to czy utwór chwyci czy nie. W naszym przypadku staramy się mieć otwarte głowy, zresztą podobne pytanie było już nam zadane, jedynie postawiona teza wyraźnie sugerowała, że granie/myślenie "out of the box" jest stawianiem sobie kłód pod nogi. Nie zgadzaliśmy się z tym wtedy, i nie zgadzamy teraz. Czasem fajnie wrzucić coś ciekawego, pokombinować.
- To trochę jak w złotych latach rock'n'rolla, gdzie muzycy wymyślali nowe układy taneczne, dodawali instrumenty, efekty gitarowe, bawili się konwencją, cały czas mieszcząc się w jej ramach. Pewnie wtedy też byli tradycjonaliści, którzy twierdzili, że wprowadzenie gitary elektrycznej zabija prawdziwego rock'n'rolla. Osobną kwestią jest też to, że materiał na płycie tak naprawdę nie jest karkołomnym eksperymentem przecierającym muzyczne szlaki, raczej normalne metalowo-hardcore'owe kompozycję z paroma ciekawostkami tu i tam. Mamy nadzieje, że właśnie te ciekawostki przyciągną słuchacza na dłużej.
Nic jednak nie dzieje się w próżni, tak więc i zawartość "Pestilence, War, Famine And Death" możną odnieść do tego, co już gdzieś słyszeliśmy. Co na współczesnej scenie fascynuje was najbardziej i czy nie jest to wszechobecna dziś eklektyczność, którą doskonale słychać na waszym debiucie?
- Wiele gatunków, sporo zespołów. Na pewno nowoczesny metal pokroju Mnemic, Gojiry, rodzimego Decapitated, parę kapel z nurtu deathcore - Whitechapel, The Acacia Strain, Emmure. Elektronika i industrial spod znaku Nine Inch Nails, Squarepusher, Autechre. Post-metal spod rąk The Ocean. Trochę dobrego rocka. Poszukiwania nigdy się nie kończą. Wszędzie jest coś ciekawego do odkrycia.
Eklektyzm w muzyce to chyba faktycznie znak czasu, dla jednym nowa forma rozwoju, dla innych potwierdzenie znalezienia się muzyki w ślepym zaułku, zdominowanym przez dźwiękowe hybrydy. Słuchając waszego debiutu, nie wiadomo skąd przyszła mi do głowy ostatnia płyta Morbid Angel, a nawet zrobiony z niej dwupłytowy zestaw remiksów. Skoro nawet praojcowie death metalu z Florydy sięgają po takie formy wyrazu, to chyba coś jest na rzeczy. Jak postrzegacie ten kurs w dzisiejszej muzyce i czy nie jest to tylko kolejny trend?
- Wiesz, stwierdzenie że nastąpił koniec muzyki czy rozwoju muzycznego, padało już tak często na przestrzeni lat, że nie można traktować go za bardzo poważnie, natomiast czy muzykę zdominowały dźwiękowe hybrydy też trudno mi powiedzieć. Ogólnie widzę to tak, że nastąpiła ogromna fragmentacja muzyki i rynku muzycznego, są osoby słuchające heavy metalu w "najczystszej" postaci, innych kręci, gdy łączy się Meshugghę z popem i techno. To drugie na pewno podchodzi pod zjawisko trendu, ale trend też ma swoje dobre strony - wyciąga różne kapele, a wśród nich można znaleźć te posiadające potencjał na zainteresowanie słuchacza nawet gdy trend opadnie (luźne skojarzenie z Lamb Of God).
Z samego łączenia różnych stylistyk nie musi wcale powstać ciekawy album, wam udało się jednak stworzyć z tej różnorodnej mieszanki bardzo spójny materiał, co samo w sobie zasługuje na uznanie. Jest na to jakiś patent?
- Trochę główkowania, trzymanie się pewnych rozwiązań muzycznych i melodyjnych, spójne brzmienie instrumentów na utworach. Generalnie część z tych rzeczy dzieje się jakby samoistnie, trudno to nazwać patentem.
Słuchając nowej płyty Periphery przechodziłem męki, bo choć dobry djent nie jest zły, płyta ta - jak dla mnie - niebezpiecznie ocierała się o, racja - perfekcyjne, ale jednak rzemiosło bez duszy. W waszym przypadku jest inaczej, bo "Pestilence..." ma też w sobie sporo naturalności, a wręcz chwytliwości. To chyba ważny pierwiastek całości?
- Mi akurat "Periphery II" bardzo leży, mam słabość do melodyjno-rytmicznych kombinacji, ale i do fajnej melodii, nawet jeśli jest, jak nazywasz, bez duszy. Może to ograna maksyma, ale cały czas jestem zdania, że trudniej wymyślić dobrą melodię / harmonię niż najbardziej pokombinowany tech-deathowy riff.
Na waszym debiucie chyba najbardziej spodobały mi się numery cięższe, wolniejsze, z tym bardziej astralnym klimatem, jak w "The Anthem Of Lost" czy "Hate Breeds Hate", czyli rzeczy przywodzące na myśl przysadzistość Meshuggah, Gojira, wczesny Cult Of Luna. W tym kontekście warto zapytać, jak widzicie dalszy muzyczny rozwój Scylla, tym bardziej że w przypadku debiutu trudno mówić o definitywnym postawieniu na jedno.
- Ciężkie momenty będą jeszcze cięższe, melodyjne będą jeszcze bardziej melodyjne. Podobnie, ale inaczej.
Sporo tu również elektroniki, jest industrial, osławiony dubstep, elementy ambientu. Zachodzę w głowę, kto za to odpowiada, bo w składzie nie widzę nikogo, kto pełniłby w waszym zespole rolę taką jak - dajmy na to - Franka Delgado w Deftones. Kto właściwie za tym stoi?
- Pentium Quad Core stojący w studyjku, sporo softsyntów i moja osoba, kiedy mam akurat dosyć gitary.
Płyty fizycznie nie miałem w rękach i nie bardzo wiem, kto ją wydał. Zrobiliście to własnym sumptem?
- Owszem, wydana jest własnym sumptem, jest to spore obciążenie finansowe, ale w dzisiejszych czasach to w zasadzie jedyna opcja dla początkującej kapeli - zapraszamy do kupna.
Kończąc kwestią produkcji. Album brzmi fajnie, choć jak dla mnie gitary mogłyby mieć większy power. Gdzie nagrywaliście?
- Nasze własne studyjko, AestheticAudio w Szczecinie, przy współpracy ze Studiem Analiz, również ze Szczecina.
Jak dowiaduję się z wieści z waszego obozu, koncertowa promocja albumu już trwa, i to chyba właśnie na koncertach macie szansę przekonać do siebie wielu fanów. Szykujecie w tej materii coś większego?
- Jeśli chodzi o najbliższy czas, to gramy trzy koncerty w grudniu - w Szczecinie, Stargardzie i Poznaniu. Nakręcamy też oczywiście przyszły rok, pukamy do drzwi, dzwonimy, jeśli ktoś chce ugościć nas w swoich progach, piszcie.