Reklama

"Polacy są w porządku"

O tym, że Polacy są w porządku, Jean-Jacques Burnel, basista angielskiej grupy the Stranglers przekonał się podczas pierwszej edycji tegorocznej Inwazji Mocy. Kilkudziesięciu tysięcy lublinian spragnionych dobrej zabawy nie wystraszyła późna pora, ani deszcz padający za kołnierze. Przeciwnie, publiczność wielokrotnie zmuszała gwiazdę wieczoru do bisów – czego the Stranglers chyba nie mieli nikomu za złe, w zamian za gorące przyjęcie oferując wspaniały, energetyczny show. Tuż po zejściu zespołu ze sceny, zmęczonego, ale bardzo szczęśliwego JJ’a odwiedził w garderobie Jarosław Szubrycht.

Jak podobał ci się koncert i w ogóle Inwazja Mocy?

W porządku, chociaż nie mieliśmy szczęścia do pogody. Myślę, że ludzie okazali się naprawdę super, że mimo deszczu chciało im się bawić. Większość z nich to młodzi ludzie, co również bardzo mnie cieszy. Bardzo podoba mi się pomysł na tę imprezę i organizacja, która jest po prostu fantastyczna. Nie mogę znaleźć w pamięci ani jednej rzeczy, do której mógłbym się przyczepić. Myślę, że takie przedsięwzięcia stawiają Polskę przed wieloma innymi krajami. Na świecie słucha się teraz różnych rodzajów muzyki i większość ludzi wybiera tylko jeden z nich - wskakują w mundur, deklarują swoją przynależność do jednego plemienia. Tymczasem, jeśli muzyka cię wzrusza lub zachęca do zabawy, możesz przecież słuchać wszystkiego, na co masz ochotę. Myślę, że taka myśl przyświeca organizatorom Inwazji Mocy. Bardzo się cieszę, że możemy brać udział w czymś takim, ponieważ the Stranglers to raczej zespół kultowy, rzadko występujący przed dziesiątkami tysięcy ludzi.

Reklama

Wolicie koncerty klubowe?

To zależy. Kluby mają tę niewątpliwą zaletę, że w nich nie pada. Lubię też czuć w powietrzu pot, lubię czuć ludzi, mieć ich na wyciągnięcie ręki.

Kiedy rozmawiałem z ludźmi przed koncertem, niewielu potrafiło powiązać nazwę the Stranglers z muzyką.

Nie dziwi mnie to. Jesteśmy w Polsce kompletnie nieznani.

Niezupełnie o to mi chodziło. „Always The Sun” zdobył naszym kraju bardzo dużą popularność, wiele innych waszych kompozycji również, paradoks polega jednak na tym, że większość nie miała pojęcia, że to numery the Stranglers. Rozpoznawali je zdziwieni dopiero po usłyszeniu pierwszych taktów ze sceny.

To, o czym mówisz, jest bardzo ciekawe. Kilka lat temu ludzie z naszej wytwórni zrobili w Wielkiej Brytanii badania rynku i pytali ludzi, czy lubią the Stranglers. Większość odpowiedziała, że nie, reagując na naszą nazwę z nieukrywanym obrzydzeniem. Przecież the Stranglers są ohydni, grają agresywną muzykę, nie są „przyjaźni dla użytkownika”... No dobra, a ta piosenka wam się podoba? A „Always The Sun”? A „Strange Little Girl”? A „No More Heroes”? Zawsze odpowiedź była twierdząca! Okazało się, że ludzie mają jakiś problem z naszym wizerunkiem. Image the Stranglers i wyobrażenie o naszej muzyce nie pokrywają się z rzeczywistością. Podejrzewam, że korzenie tego problemu tkwią w naszej burzliwej przeszłości, w tych wszystkich bójkach, pobycie w więzieniu itd. Ludzie nie potrafią zrozumieć, że mogliśmy przejść przez całe to gówno i wciąż być w porządku, grać dobre piosenki dla wszystkich.

Wasz image, te czarne ubrania, to efekt fascynacji komiksem „Men In Black”. Widziałeś „Facetów w czerni” – hollywoodzką adaptację tej historii, z Willem Smithem w roli głównej?

Poszedłem do kina, ale wyszedłem w połowie seansu. Przed połową... Bardzo się zawiodłem, ale czego można spodziewać się po hollywoodzkim gównie? To bardzo ciekawy temat, który spieprzyli totalnie, zamienili w jakiś dowcip. Tymczasem sprawy poruszane w komiksie są bardzo poważne. Nie interesuje cię to, skąd się tutaj wzięliśmy? Po co? Czy naprawdę jesteśmy jedyną zamieszkaną planetą w maleńkim Układzie Słonecznym, w milionie podobnych, w milionie innych galaktyk? Czy istnieje Bóg, czy może źle rozumiemy jego istnienie? Mnie bardzo to wszystko interesuje. Szkoda, że Hollywood swoim zwyczajem zakpiło sobie z tak interesujących tematów.

A „Z archiwum X”?

Już lepiej. Oni bazują na zwykłym ludzkim głodzie wiedzy o tych wszystkich tajemnicach, ale tak naprawdę „Z archiwum X” też jest jedynie rozrywką. W królestwie ufologii jest wiele dużo bardziej interesujących tematów, niż to, co zobaczysz w „Z archiwum X”.

Korzenie waszej muzyki tkwią w punk rocku, prawda?

Właściwie to zaczęliśmy jeszcze przed punkiem. Byliśmy wtedy bandą kolesi, którym nie podobała się muzyka, którą wówczas lansowano i cała ówczesna moda. Nosiliśmy zwyczajne dżinsy, skórzane kurtki i krótkie włosy, podczas gdy wszyscy wokół mieli długi włosy, ubierali się w jakieś dziwaczne, kolorowe wdzianka i dzwony. To był rok 1974, era glam rocka w pełnym rozkwicie. My nawet nie potrafiliśmy zbyt dobrze grać na naszych instrumentach, ale nie martwiło nas to zbytnio. Chcieliśmy po prostu dać czadu i grać głośno, choć od samego początku pociągały nas również melodyjne utwory. Nasze życie to była wówczas ciągła walka. To nie my inspirowaliśmy się punkiem, ale przyszłe punki przychodziły na nasze koncerty. Paul i Steve z Sex Pistols, Chrissie Hynde z the Pretenders – oni byli na naszych koncertach zanim powstały ich zespoły.

Czy cała ta punkowa zadyma, która przetoczyła się później przez Wielką Brytanię wywarła na was jakiś wpływ?

Jasne! Nie tyle pod względem muzyki, bo mieliśmy już wówczas własny styl, który konsekwentnie rozwijaliśmy, ale punk miał wielki wpływ na nasze umysły. Wszystko wtedy stało się możliwe, można było spróbować wszystkiego i robić wszystko. Próbowaliśmy więc tego, ale z niewielkim sukcesem, bo ludzie zaczęli rzucać w nas butelkami. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby ktoś rzucał w zespół butelkami. Czasem znowu graliśmy w pubach, z których chciał nas wyrzucać właściciel, kazał nam spadać ze sceny – ‘Wyglądacie ohydnie, nie umiecie grać, wypieprzajcie stąd!’. Ale my graliśmy...

Słyszałem, że doszedłeś do the Stranglers właściwie przez przypadek, podwożąc autostopowicza?

To prawda, poznałem Jet Blacka, naszego perkusistę oraz Hugha Cornwella, byłego wokalistę, podwożąc pewnej nocy autostopowicza. Jadę sobie moją furgonetką i widzę, że jakiś długowłosy zatrzymuje samochody. Stanąłem więc i pytam, czy chce jechać, ale widzę, że przestraszył się nie na żarty. Wyglądałem jak skinhead, pewnie myślał, że jestem faszystą, a ja się ogoliłem do łysa, bo trenowałem ostro karate i tak lepiej się czułem. W końcu jednak wsiadł i podwiozłem go do Guildford, gdzie wtedy mieszkałem. Po drodze koleś opowiedział mi o swoim zespole i zapytał, czy nie chciałbym ich poznać. Czemu nie? W tym zespole grali Jet i Hugh i musiałem wtedy dać Hugh mój adres, bo kiedy zespół rozpadł się parę tygodni później, odwiedził mnie. Był bardzo smutny, ale w pewnym momencie zauważył w moim pokoju gitarę. Wpadł więc na pomysł, że pogramy razem i tak się wszystko zaczęło?

Co byłoby, gdybyś nie brał autostopowiczów?

Byłbym nauczycielem karate. Zresztą jestem nim. Mam czarny pas w karate kyokushinkai i uczę trzy lub cztery razy w tygodniu. Zamierzam jednak robić to częściej, być może nawet codziennie.

Co cię najbardziej pociąga w karate?

Karate, podobnie jak wszystkie sztuki walki, to dobry sposób na poznanie samego siebie i na pozbycie się całego gówna, które cię dręczy. Kiedy sprzedajesz milion płyt i ruszasz w trasę koncertową dookoła świata, łatwo może coś ci się popieprzyć w głowie, może ucierpieć twoje ego. Oczywiście, każdy z nas ma ego, ale niektórzy mają zbyt duże, jak na ciała, w których muszą je zmieścić. Znałem mnóstwo bardzo utalentowanych muzyków, którzy nie zaszli nigdzie, bo byli zbyt delikatni i zbyt podatni na działanie świata zewnętrznego. Dla mnie karate to sposób na odreagowanie i dzięki temu nie muszę chować się za zasłoną show biznesu. Jeśli mnie nie lubisz, to w porządku, a jeśli chcesz mnie uderzyć, to spróbuj szczęścia. W karate jednak nie chodzi o to, żeby pobić tych złych. Oni w końcu i tak zawsze sami sobie zrobią krzywdę.

Przez lata trwania the Stranglers nie stroniliście również od rozmaitych projektów ubocznych, których muzyczna natura była bardzo rozmaita.

Wszystkie doświadczenia, które zdobywasz poza rodziną, czyli w tym przypadku the Stranglers, uczą cię czegoś nowego. Ostatnio w Anglii bardzo popularny jest zespół Trans Global Underground, który gra muzykę techno i dance. Nagle okazało się, że oni są fanami the Stranglers i zaprosili mnie do nagrania z nimi jakichś ich rzeczy. Bardzo się z tego cieszę, chociaż tak naprawdę nie wiem, co to będzie, bo oni są całkiem inną generacją, o której niewiele wiem. Poza tym miesiąc temu zagrałem tygodniową trasę po Anglii – sam, tylko z gitarą akustyczną – i wyprzedałem wszystkie koncerty do ostatniego biletu. Ludzie przychodzili i płacili za bilet na koncert faceta, o którym w ogóle nie wiedzieli, czy potrafi grać na gitarze. Grałem kilka starych numerów the Stranglers, kilka nowych, a nawet utwór Fryderyka Chopina. Znasz Chopina, to francuski kompozytor...

Nie, to polski kompozytor, chociaż wiem, że to kwestia sporna między Francuzami i Polakami, której nie rozstrzygniemy chyba nigdy...

W sumie nie ma się o co kłócić. Jego ojciec był Francuzem, a matka Polką i Fryderyk bardzo kochał Polskę... W każdym razie zaadaptowałem jeden z jego utworów na gitarę akustyczną. Napisałem do niego tekst i zatytułowałem „Fred i George”. Wszyscy myślą, że to jakiś homoseksualny klimat, ale nie, tu chodzi o George Sand, kochankę Chopina. Całkiem możliwe, że nagram akustyczną płytę na której znajdzie się ta kompozycja.

W marcu wasz skład zasilił nowy gitarzysta. Jak to się stało, że Baz został członkiem the Stranglers?

Widziałem go na scenie pięć lat temu, kiedy jego zespół – Small Town Heroes – grał z nami trasę po Europie. Bardzo spodobało mi się, jak Baz wygląda i jeszcze bardziej sposób, w jaki gra na gitarze. Uwielbiam Fendera Telecastera, to moja ulubiona gitara, więc kiedy John Ellis odszedł od zespołu, pierwszym człowiekiem o którym pomyślałem był Baz. Cudownie wygląda, nie? Taki pieprzony, wielki skinhead, który gra jak anioł.

Jak przedstawiają się najbliższe plany the Stranglers?

Nie mamy żadnych planów. Chcemy po prostu przeżyć ten wieczór... Mówiąc serio, nigdy nie planujemy niczego z dużym wyprzedzeniem. Kiedy masz wielkie plany, musisz podejmować decyzje dotyczące swojej kariery, a kiedy podejmujesz takie decyzje, idziesz na kompromisy. Lepiej się czuję myśląc o najbliższych pięciu miesiącach i nie dbam o to, co będzie później. Oczywiście, każdy z nas codziennie idzie na jakieś kompromisy, ale w the Stranglers staramy się ich unikać jak możemy, bo za każdym razem trzeba wtedy poświęcić kawałek swojej duszy, odrąbać go – aż w końcu nic nie zostanie...

Słyszałem, że na przestrzeni lat mieliście wiele ostrych starć z dziennikarzami?

Tak, naprawdę mnóstwo. Dziennikarze nie muszą cię lubić, żeby przeprowadzać z tobą wywiad, bo to ich praca i muszą sprzedawać swoje gazety, więc nie o to chodzi. Czasem jednak dziennikarze zdają sobie sprawę z tego, że mają wielką moc i wówczas zachowują się jak gnoje. A kiedy zachowują się tak w stosunku do nas, a ja mam odpowiedni nastrój, robię im różne rzeczy... Jest taki dziennikarz, który teraz stał się naprawdę wielki i przez to spieprzył nam karierę we Francji. Mści się, bo kiedyś przywiązaliśmy go całkiem nagiego do pierwszego poziomu wieży Eiffla, kilkaset metrów nad ziemią. Zostawiliśmy go tak wiszącego i ściągnięto go dopiero po jakichś trzydziestu minutach.

Od dzisiaj pomyślę dwa razy, zanim napiszę jakąś negatywną recenzję.

Nie chodzi o negatywne recenzje. Każdy ma prawo robić co chce, dziennikarze są również po to, żeby oceniać zespoły, kiedy trzeba surowo. Nie chodzi o to, co piszesz, ale o szacunek dla innych. Problem polega nie na negatywnej recenzji, ale na negatywnie nastawionym umyśle. Nie przejmuję się złymi recenzjami, bo przeczytałem już ich tak wiele na swój temat. A ten koleś został później redaktorem naczelnym olbrzymiego francuskiego magazynu piszącego o muzyce, ma swój program w telewizji i audycję w radiu, więc chyba oddałem mu przysługę...

Dziękuję za wywiad.

Ja również. Dziękuję tym wszystkim ludziom, którzy byli w Lublinie i bawili się na naszym koncercie w strugach deszczu. Dziękuję wszystkim Polakom za przyjęcie, bo od wszystkich tutaj spotykają nas wyłącznie miłe rzeczy. Myślę, że Polacy są naprawdę w porządku!

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: zabawy | show | koncert | koncerty | archiwum | Fryderyk Chopin | Karate
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy