Peja: Sukces w biznesie i sztuce musi rodzić się z pasji
"Na trzeźwo poznałem prawdziwe życie, w trakcie którego często nic się nie dzieje. A oczekiwania kiedyś miałem inne. Trzeba było zejść na ziemię i przyznam, że to jest chyba fajniejsze. Ci którzy wyrokowali, że spadam na dno, sami teraz zmierzają donikąd. Zdążyli mnie dogonić w swoich historiach. To jest paradoks, bo gdy byli młodsi, to nie byli jeszcze tak naruszeni, a teraz osiągają wiek, kiedy ja wszystko rzucałem i widzę, że zdążyli elegancko mnie we wszystkich tematach dogonić. Z tym, że ja już w to się nie bawię" - tak Ryszard Andrzejewski, czyli Peja podsumował w wywiadzie z Interią swoje ostatnie lata. O czym jeszcze opowiedział nam jeden z najpopularniejszych raperów w Polsce?
22 kwietnia na półki sklepowe trafił wspólny album Peji i DJ Zela "DDA". W utworach rapera znalazły się nawiązania do polityki, alkoholizmu, wychodzeniu z nałogu oraz życiowych wyborach. I między innymi na te tematy Andrzejewski zgodził się porozmawiać z Interią.
Daniel Kiełbasa, Interia: Chciałbym zacząć od tego, co wydarzyło się 3 czerwca, czyli od śmierci Muhammada Alego. Wspomniałeś go na swoim Facebooku i Instagramie. Zastanawiam się, czy wpłynął na twoją karierę sportową i czy był jednym z twoich idoli?
Peja: - Nie wpłynął, bo moja kariera sportowa rozkwitała, gdy byłem młodym chłopakiem. Moja świadomość społeczna nie była jeszcze na tyle rozwinięta, żeby śledzić takich mistrzów jak Ali. Chociaż już w wieku 13-14 lat zacząłem interesować się hip hopem i kumać temat Czarnych Panter, Malcolma X a także Muhammada Aliego. W późniejszym czasie zrobiłem dokładny research i stałem się świadomy jego potęgi, stylu walki i charyzmy, jaką roztaczał, gdzie tylko się pojawił. Zwróciłem uwagę również na jego rymowanki oraz zaangażowanie w sprawy rasowe. Upamiętniając jego śmierć, nie robiłem tego tylko ze względu na to, że był wybitnym pięściarzem, ale także dlatego, że był najbardziej hiphopowym bokserem w historii. Walczył o prawa czarnych, przeciwstawiał się wszystkim formom rasizmu i poniósł za to karę.
Twoja sportowa kariera też wygląda ciekawie. O ile wszystko dobrze zanotowałem, to trenowałeś judo, karate, piłkę nożną, jujitsu. Trochę tego było...
- Głównie było judo, karate było w podstawówce, piłka nożna była bardziej hobby, zapisałem się na parę treningów, ale niewiele z tego wyszło...
A myślałeś, żeby wejść do tej branży niczym Jay Z i mieć pod swoją opieką sportowców?
- Jestem chyba za bardzo despotyczny, żeby sportowcy mogli za mną pójść. Nie wiem, czy nadawałbym się na coacha. Chociaż myślę, że w muzycznym temacie, jako tzw. boss, czy tam pełniący obowiązki na trasie, jestem wymagającym kolegą, a nie tyranem. Raczej spełniam się w roli lidera, za którym pójdą inni. Ale tu działam w swoim zakresie i pilnuję tego w najdrobniejszych szczegółach, bo to mój projekt. Do sportowców, jak i artystów trzeba podchodzić indywidualnie, czuć ich potrzeby i rozwijać ich talent. Różnie z tym bywa, bo często dana osoba może nie być świadoma własnej wartości albo po prostu brakuje jej chęci. Czasem jest tak, że ci najlepsi kończą w barach ze striptizem, zamiast celebrować ukoronowanie kariery.
Jesteś jednym z raperów, którzy starają się pomagać bardziej potrzebującym. Myślałeś kiedyś o założeniu fundacji lub chociażby o ufundowaniu stypendium, tak jak robił to w Stanach Ice Cube?
- Fundacja wiąże się z bardzo dużą odpowiedzialnością i zaangażowaniem. To jest naprawdę wiele godzin dodatkowej pracy. Oczywiście w indywidualnych przypadkach potrafię się zaangażować, ale nie wiem, czy byłbym w stanie robić to na szerszą skalę. Nie jestem aż takim altruistą. Wiadomo, fajnie jest pomagać, ale trzeba to czuć na maksa, nie raz trzeba poświęcić siebie, żeby dać coś innym. Jak każdy, mam w sobie sporą dawkę egoizmu i różnych przywar, a przy okazji lubię, jak to o mnie się dba. Nie do końca umiem się wszystkimi zaopiekować.
Długi czas spędziłem w nałogu alkoholowym, teraz od paru lat jestem trzeźwy. Sam jestem osobą, która ze względu na swoją chorobę, często potrzebuje wsparcia i profesjonalnej opieki. Bezinteresowne działanie zawsze budzi mój szacunek i cenię ludzi, którzy potrafią poświęcić swój czas i się w coś zaangażować. Ale fundacja to kwestia ogromnej odpowiedzialności, również finansowej i kwestia mocnego kręgosłupa, aby nie zawieść oczekiwań i nie dokonywać nadużyć. Nieustające prośby ludzi to codzienność na mojej mailowej skrzynce. Często zastanawiam się czy jestem osobą, która może cokolwiek zrobić, pomóc. Widocznie tak, jeśli piszą. To specyficzny rodzaj feedbacku jaki otrzymuję od ludzi kojarzących moją muzykę. Tu chodzi o pewien rodzaj autentyczności, świadomość, że Rychu dużo może. To niesamowita nobilitacja i kredyt zaufania od wszystkich tych ludzi, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie.
O fundacji wspomniałem nie bez przyczyny. Na płycie "DDA" często wspominasz, że zaczynałeś z samego dołu. Myślisz, że jesteś dobrym przykładem dla młodych, jak zrobić karierę "od pucybuta do milionera"?
- Wielu dzieciaków interesuje to, jaki mam dom i jakim jeżdżę samochodem, a nie, jak do tego doszedłem. To moja konkluzja po wizytach w placówkach wychowawczych. Kiedy mogą zadawać pytania, pytają jakie mam auto albo jakich raperów lubię i czy mam dużo pieniędzy. Generalnie staram się wytłumaczyć im, że wszystko jest do zrobienia, tylko trzeba ustalić jakieś priorytety i zacząć pracować, również nad sobą.
Młodzi nie chcą się zmieniać?
- Tego nie wiem. Są bardziej ciekawi, jaki jesteś. Widzą to, co chcą widzieć - jak jesteś ubrany, jaki masz status społeczny i czy jesteś rozpoznawalny. Wszystko to chcieliby mieć, podziwiają cię, ale niewielu z nich przywiązuje wagę, jak do tego doszedłeś. Myślą, że wystarczy coś tam porobić i już. Szukają dróg na skróty, ale tak się nie da. A robiąc nawet najprostsze rzeczy należy dbać o solidność. Jeżeli małe rzeczy będą ci wychodzić, to będziesz w stanie kierować dużą firmą w przyszłości. To kwestia obycia, wyuczenia, chęci nabycia pewnych umiejętności, zdobycia narzędzi i umiejętność posługiwania się nimi.
Teraz pier*olę trochę jak trener personalny, ale też parę książek "zjadłem" i wiem z czym to się je. Też chciałem się rozwijać i w sposób świadomy pokierować swoim losem. Mieć wpływ na więcej rzeczy. Bo my Polacy często zdajemy się na los. Fajnie jednak byłoby się ogarnąć i powiedzieć "to ja jestem decyzyjny i ja mogę dużo zrobić we własnym zakresie". Przede wszystkim niech nikt nie przekonuje cię do swoich decyzji i nie mówi, że tak będzie lepiej. Bo, jeśli sam nie zaangażujesz się od początku we własne sprawy, to ktoś inny zaproponuje ci drogę na skróty, a co gorsza, wykorzysta cię, weźmie czego mu trzeba i pójdzie dalej. Ty zapłacisz frycowe, ucierpi twoja praca, wizerunek i komfort. Ogólne poczucie szczęścia.
A nie masz wrażenia, że niektórzy z tych trenerów personalnych, o których wspomniałeś, po prostu naciągają ludzi?
- Nie znam tych ludzi i nie miałem z nimi żadnych doświadczeń, ale ogólnie lubię pozytywne jednostki, które coś osiągnęły i zarażają pozytywną energią. Długi czas chłonąłem negatywne moce, więc optymiści na maksa mnie wkur*iali. Żyłem w przekonaniu, że ściemniają, że nie można być tak okropnie ze wszystkiego zadowolonym, bo niby dlaczego. Ja tego kompletnie nie czułem. Zmagając się z moją chorobą, postępującą i śmiertelną, która większości społeczeństwa kojarzy się raczej z wykolejeniem i brakiem odpowiedzialności, nie widziałem możliwości zmiany, wyjścia z mroku. Po prostu nie znałem innego stanu. Była negacja, bunt i walka o swoje racje za wszelką cenę. Nie znałem takich uczuć jak szczęście, ogólna radość z życia, bo nie miałem ku temu specjalnie powodów. Co do tych wszystkich couchów - całkiem możliwe, że są też manipulanci i oszuści, patologia jest przecież wszędzie - może chodzi wyłącznie o zarabianie dzięki biletowanym imprezom. Myślę, że jednak większości o coś chodzi. To raczej służba niż metoda na szybką kasę.
Jesteś wybrańcem losu czy udało ci się wybić pomimo losu?
- Trudno powiedzieć. Wiraszko z Much zaśpiewał "Że nie po każdej nocy jest dzień" (w utworze "Wybraniec losu" - przyp. red.). Nie nawijam, że wybrańcem losu jest każdy. Moi rówieśnicy i koledzy różnie startowali w życiu. Jedni mieli lepiej, inni gorzej. Teraz niektórzy przegrali swój lepszy start. Ja nie miałem najgorszego, choć był ewidentnie zły (byli tacy co mieli jeszcze gorzej) i udało mi się czegoś dokonać. Wydaję mi się, że sukces w biznesie i sztuce musi rodzić się z pasji. Jeżeli tak nie jest, to nie można mówić o kompletnym sukcesie, bo nikt nie będzie na tyle zdeterminowany, aby chcieć to robić do końca.
W "Rap Weteranie" nawijasz, że sam zastanawiasz się, ile to jeszcze potrwa. No to, jak myślisz, ile to jeszcze możesz działać na scenie?
- Nie wydaje mi się, żebym kiedyś na poważnie myślał o tym, że chcę już kończyć karierę. W Stanach weterani mają po 60 lat i jeżdżą jak Ice-T, w trasy koncertowe. Oczywiście w numerze zdefiniowałem się jako weteran tylko dlatego, że starsze roczniki raperów, urodzonych pod koniec lat 70. lub na początku 80., zaczęły być określane w ten sposób przez młodszych kolegów z branży i mediów. W tę definicję wpisuje się liczba wydanych płyt, tysiące zagranych koncertów, setki spotkań i przygód. Do utworu zaprosiłem Wilka z Hemp Gru, bo wydaję mi się, że jest weteranem, który nadaje również autentyczności temu numerowi. On bezpośrednio kojarzy mi się z weteranem scenicznym.
Nawiązuję do tego, bo inni raperzy, chociażby Gural czy Rahim, obaj też przed czterdziestką przyznawali, że jeszcze kilka lat i mogą kończyć kariery, bo nie mają ochoty podlizywać się młodszych fanom, a ich stałe grono słuchaczy przestało interesować się rapem, przez co ich publika się kurczy.
- To jest mądre podejście i myślę podobnie. Nie schlebiam gimbazie, nie robię kawałków pod nich, nie zmieniam brzmienia, nie rzucam modnych słówek, ale staram się celować w starszego słuchacza, rówieśnika. Może i brakuje ich na koncertach, ale nadal kupują płyty. Staram się nawrócić tych, którzy z tego wyrośli, bo faktycznie zaczęli kojarzyć rap z gimbazą. Dlatego też nie przychodzą na koncerty, bo nie chcą stać z dzieciarnią. To wina tego, jaki wizerunek stworzono hip hopowi na przestrzeni ostatnich lat. Niektórzy mogą teraz stwierdzać, że to kupa gówna. A nieraz zdarza się i tak, że jakiś starszy koleś kupuje moją płytę i mówi mi potem "słuchałem cię lata temu i poradziłeś sobie, nadal ci wychodzi".
W "Drugiej szansie" rapujesz o straconych okazjach. Zastanawiałeś się, czym zajmowałby się, gdybyś nie poszedł w rap?
- Nie wiem, może byłbym bandytą, a może prawnikiem, lekarzem albo pilotem śmigłowca. Rap nie był pójściem na skróty. Był tym, czego chwyciłem się ja i osoby z mojego rocznika, bo mieliśmy tylko rap, który definiował nas przez uwarunkowania społeczne. Dziś rap robi każdy. Wku*wiają mnie raperzy, którzy mówią, że nie są z ulicy, ale też sobie poradzili. Moi zdaniem nie poradzili sobie zbyt dobrze, bo wybrali rap, a my mieliśmy tylko rap. Gdybym miał inny start, to być może rządziłbym teraz Parlamentem Europejskim lub pił szampana z Obamą. Generalnie jest coś w tym, że trzymam się bliżej raperów, którzy pochodzą z nizin i nie byli dobrze sytuowani, ale mieli w sobie mądrość życiową i nie musieli pokończyć szkół, aby przyćmić tych, którzy robią rap dla magistrów i hipsteriady - tzw. rap intelektualny. DJ 600V powiedział kiedyś, że cały rap wymaga intelektu i ja się pod tym podpisuję. Nie należy dzielić rapu na uliczny, leśny i magisterski. Rap zdecydowanie pochodzi z ulicy. Definitywnie wymaga też intelektu.
Powiedziałeś o Parlamencie Europejskim. Były propozycje, aby wciągnąć cię kiedykolwiek na listy wyborcze?
- Nie i na szczęście, bo bym takie pomysły wyśmiał. Miałem za to, na przestrzeni lat, propozycje zrobienia utworów na potrzeby kampanii wyborczych. Nie zacytuję, co wtedy odpowiadałem oferentom...
A myślisz, że Liroy sprawdza się w Sejmie?
- Obserwując jego wystąpienia uważam, że robi to z przekonaniem. Wydaje się być zaangażowany w to, co robi, nawet jeżeli babra się w takim gównie, jak polityka. Jest dla mnie wiarygodny, nie będę go rozliczał, czy ma uprawnienia i predyspozycje do bycia politykiem, bo polityka kojarzy mi się z Nikodemem Dyzmą i wiele osób jest tam z przypadku i totalnie nie wiedzą, o co w tym chodzi. Nie jestem entuzjastą działalności politycznej Pawła Kukiza. W biznesie i polityce nie ma miejsca na emocje, a Paweł jest troszeczkę rozemocjonowany i wygląda jakby nie do końca ogarniał temat.
Poza tym, je*ane media z każdego mogą zrobić albo fajnego albo nie fajnego kolesia - również polityka. Więc to raczej kwestia odpowiedniego wizerunku, niż uwarunkowań czy rockandrollowiec być tam powinien czy nie. Liroy jest wyważony, dowcipny, zadziorny, potrafi szybko odbić piłeczkę, jak to raper. On ich tam gasi i wnosi trochę kolorytu w ten szary, smutny kur*idołek z Wiejskiej. Jeśli wierzy w to co robi, nikt mu tego nie ma prawa zabronić. Wiadomo, że muzyka z polityką jest, jak ch*j do d*py i może mieć potem problem z powrotem na scenę. Gdzieś powinna być barykada. Jedni walczą z systemem, inni go reprezentują. Jeden z tych, którzy piętnowali polityków stał się teraz jednym z nich i musi się pogodzić, że przechodzi na drugą stronę i kończy działalność artystyczną. Nie wróżę tego typu akcjom fajnych comebacków. Ciężko też w tym tzw. parlamencie zrobić coś konstruktywnego, bo działa tam pewien beton, który cię zgnoi. Jak będziesz "ostatnim sprawiedliwym", to szybko cię załatwią.
A patrząc szerzej na społeczeństwo, o czym jest numer "Eazy Rider"?
- O tym, że obywatele szczekają dużo w sieci, a na ulicę wychodzą tylko w sprawie ACTA, a tak naprawdę dlatego, ze ktoś ich odpowiednio nakręcił. Ludzie podobno nie oglądają telewizji, bo to potok kłamstw. Za to całymi dniami wrzucają linki z portali informacyjnych i wierzą w każdy kolejny news, odpowiednio podany i przyprawiony. Przyczyniają się w ten sposób do kolportowania, fałszu, populizmu i propagandy. Bo przecież nie każde źródło informacji jest wiarygodne...
"Eazy Rider" zawsze będzie numerem antysystemowym. Postawiłem też w tym utworze inną tezę. Kiedyś, jak nie miałem pieniędzy, to zarzucałem ludziom dobrze usytuowanym, że to burżuazja i że na pewno ukradli i nie zarobili uczciwie. Dziś wiem, że do bogactwa można dojść w uczciwy sposób i też czułbym się słabo, gdyby ktoś mówił, że mi spadło coś z nieba albo że wszystkich nabiłem w butelkę. Bo przecież na mój temat są różne opinie, również te krzywdzące. Są ludzie biedni i bogaci i każdy ma inne zdanie na temat tego, co posiada i co sobą reprezentuje. Życzyłbym sobie, aby bogaci nie zapominali, że są biedniejsi i żeby pozdejmowali klapki z oczu, a niektórzy żeby nie zapominali, jaką drogę przebyli. Ja ostrości nie straciłem i nie mam sobie nic do zarzucenia. A ci niżej sytuowani są tak sfrustrowani, że potrafią oskarżyć każdego o wszystko. Kraj taki, jak Polska nie daje im zbyt dużych możliwości rozwoju. Są zdani na siebie, ale też godzą się ze swoim losem i godzą się, że ktoś za nich decyduje, a świadomość, że nikt się z nimi nie liczy jest po prostu zbyt przytłaczająca.
Zmieńmy temat. Na płycie pojawił się Wiraszko. To twoja kolejna kooperacja z wykonawcą rockowym. Myślałeś, żeby kiedyś nagrać całą płytę z rockmanami?
- Nie. Może kiedyś zrobię płytę z Glacą, ale z innymi rockmanami raczej nie. Zawsze chciałem zrobić utwór z Joeyem Tempstem z Europe. Miałem kiedyś nagrać też kawałek z Tomym Lee. Był plan, aby dograł bębny na utwór z Glacą, ale projekt został odłożony do szuflady. Cenię muzyków wyuczonych, znających nuty, ale szanuję również muzyków, którzy po prostu napier*alają. Lubię podglądać też live bandy m.in. B.O.K. Ich koncerty robią duże wrażenie, a bębniarz to przecież pierwsza liga.
To skoro już jesteśmy przy planach wydawniczych. Wspomniałeś w innym wywiadzie, że "DDA" to koniec pewnego etapu i odejście od klasycznego brzmienia. Teraz będzie więcej funku?
Tak, g-funku, będzie West Coast (śmiech). Będą przewijać się klasyczne klimaty z Los Angeles oraz z San Francisco i Oakland. Będą inspiracje Spice-1, Too Shortem, JT The Bigga Figga, Celly Celem i Compton Most Wanted.
Skąd się wziął pomysł na taką okładkę? Jest dość kontrowersyjna, a patrząc przez pryzmat twoich dawnych wypowiedzi na temat Kościoła, muszę zapytać - uważasz się za antyklerykała?
- Nie... Poza tym pytasz mnie o okładkę, czy starsze wypowiedzi na temat Kościoła?
Według mnie jest między tym powiązanie...
- Ja się nie zgadzam z tezą Kościoła, że jak nie przychodzisz do świątyni to nie masz styczności z Bogiem. No bo przecież Bóg jest wszędzie, nie tylko w budynku, którym zarządza Kościół. Jak masz krzyż w domu, to też możesz się pomodlić. Myślę, że Kościół robi teraz złą robotę i z każdym rokiem traci wiernych. W Europie miało to miejsce dawno temu. Kościół zawsze bazował na nieświadomości młodych oraz na ludziach starszych i ich strachu przed nieznanym, czyli śmiercią. A okładka? Okładka jak okładką. Mój producent ma facjatę jak ksiądz, a w sieci nazwali go ministrantem. Więc powiedziałem mu, że będzie robił za księdza. Zgodził się, dopiero gdy powiedziałem, że dostanie do asysty fajne d*py. A że zbiegło się to z filmami "Niewinne" i "Spotlight", z ustawą antyaborcyjną i całym tym gównem, to czysty przypadek. Nie był to żaden specjalny marketing. Z drugiej strony, ktoś mi powiedział, że jakbyśmy chcieli pokazać autentyczny obraz księży, to moglibyśmy im tam posadzić na kolanach małe dzieci.
Myślę, że pokazujemy właściwy kierunek, nie ma co się oszukiwać. Ksiądz też człowiek - r*chać musi. Dlaczego nie może być tak, jak w Stanach? Jest pastor, ma żonę i dzieci. Różne źródła wysuwają hipotezy jakoby pedofilia pochodziła od Kościoła. Czytałeś książki choćby Markiza de Sade? Różne rzeczy się kiedyś działy w związku z duchownymi. Oczywiście Markiz swoje odsiedział, ale na szczęście jego dzieła się zachowały.
W "Wodzie życia" rapujesz o rozrywkowym trybie życia, który był dla ciebie wyniszczający. Kiedy zorientowałeś się, że to wszystko za daleko poszło i trzeba coś zmienić?
- Zawsze żebrze się o pomoc, kiedy jest już za późno. Z kiszonego ogórka nie zrobisz na powrót surowego. Ten proces jest nieodwracalny. W związku ze swoimi problemami poszedłem do przychodni i dowiedziałem się, że jestem alkoholikiem, zdiagnozowano u mnie nawet alkoholizm kliniczny. Zapisałem się więc na terapię dzienną, grupową. Przeszedłem ją i od tamtego czasu, a było to w 2010 roku, jestem trzeźwy. Jaki czas wcześniej rzuciłem narkotyki, sterydy anaboliczne i kokainę, której używałem okresowo przez kilka lat.
Ciężkie czasy już jednak za tobą. Masz żonę, masz dziecko i przeprowadziłeś się na wieś. Nabrałeś przez to wszystko dystansu do rapu?
- Czasami trudno jest zrobić uliczny kawałek, taki jak "S.L.U.M.S", kiedy nad głową ćwierkają ptaszki, a dziecko śpiewa czołówkę swojej ulubionej bajki (śmiech). Trudno wczuć się w klimaty, od których odchodzisz. Nie stoisz w bramie, nie robisz nic nielegalnego. Żyję uczciwie, nie kradnę, staram się nie wyrządzać ludziom krzywdy. Z uczestnika stałem się obserwatorem. Ale nadal moje środowisko, które mnie wydało na świat, pragnie hymnów ulicznych i będę pewnie do tego wracał. To że przeprowadziłem się na wieś... Ja tego rynsztoka nie jestem w stanie wyrwać z siebie.
- Często słyszę od żony "ty penerze, jak ty się zachowujesz". I zdarza mi się od niej usłyszeć, że jestem nienormalny, popaprany i nie da się ze mną żyć. Myślę, że ostatnie 6-7 lat zmieniło moje życie i popchnęło wiele spraw do przodu. Nie bez wpływu jest związek z moją żoną, moje dziecko i to, co się dzieje w moim prywatnym życiu. Obecnie trwa najwspanialszy dla mnie okres. Nie muszę się zastanawiać, kiedy coś się zepsuje. Nic się nie stanie, bo ja psułem, a nie samo się psuło. Byłem autodestruktywny i ponosiłem konsekwencję moich czynów, wyborów. To się wszystko skończyło, kiedy zapragnąłem normalności i próbuję się teraz w te normy wpasowywać. Dopiero na trzeźwo poznałem, czym są problemy, bo pijąc jakie możesz mieć problemy?
- Na trzeźwo poznałem prawdziwe życie, w trakcie którego często nic się nie dzieje. A oczekiwania kiedyś miałem inne i realizowałem bardzo szalone projekty. Trzeba było zejść na ziemię i przyznam, że to jest chyba fajniejsze. Ci którzy wyrokowali, że spadam na dno, sami teraz zmierzają donikąd. To jest paradoks, bo gdy byli młodsi, to nie byli jeszcze tak naruszeni, a teraz osiągają wiek, kiedy ja wszystko rzucałem i widzę, że zdążyli elegancko mnie we wszystkich tematach dogonić. Z tym, że ja już w to się nie bawię. Teraz dzwonią i pytają się mnie, jak sobie poradzić. Bo ja sobie poradziłem i cały czas sobie radzę. Bardzo przykro byłoby to teraz wszystko stracić. Dostałem ogromny bonus od losu. Chyba faktycznie jestem wybrańcem (śmiech). Nie obiecywałem sobie zbyt wiele, gdy rzucałem chlanie i cały ten syf, a zostałem wynagrodzony naprawdę ponad wszelkie moje oczekiwania. Aż nie dowierzam, że to się wszystko wydarzyło. Ale moje poprane życie brało się też z mojego nieciekawego startu i traum z domu. Najpierw DDA, potem AA, nagła kariera, wyjście z podziemia i zachłyśniecie się całym tym gównem. Taka ciągła, pijana karuzela. Może po prostu obecne życie jest rekompensatą za to, co wycierpiałem? Może teraz już nastał koniec moich cierpień i reszta życia będzie sielanką (śmiech).
***Zobacz materiał o podobnej tematyce***