"Okrutne historie z dzieciństwa"

Zabijanie żab za pomocą papierosów czy wyrywanie muchom skrzydełek i nóżek, podróże z których nic się nie pamięta, uśmiercanie biznesu muzycznego za pomocą internetu i staroświeckie podejście do słuchania muzyki to tylko cześć tematów, które poruszył w rozmowie z Arturem Wróblewskim Gunnar Örn Tynes z islandzkiej formacji Múm. Zespół, już w okrojonym składzie bez bliźniaczek Gyoi i Kristin Ann Valtýsdóttir (tych z pamiętnej okładki "Fold Your Hands Child, You Walk Like a Peasant" Belle & Sebastian), we wrześniu 2007 roku wydał czwarty studyjny album zatytułowany "Go Go Smear The Poison Ivy", który był przyczyną poniższej rozmowy.

Múm
Múm 

Pierwszy singel nosi tytuł "They Made Frogs Smoke 'Til They Exploded". Muszę przyznać, że będąc małym chłopcem obserwowałem jak starsi koledzy w ten okrutny sposób "zabawiali się" z żabami... A ty? Przyznaj się, ile żab zabiłeś (śmiech)?

(długi śmiech) Szczerze mówiąc ten tytuł to trochę podpucha, bo nigdy tego sami nie robiliśmy. Ale nasz znajomy opowiedział nam historię, w którą na początku nie mogliśmy uwierzyć. Jeśli chodzi o nas to... w Islandii nie mamy żab, więc nie mieliśmy szans na ich zabijanie (śmiech).

Natomiast samo zabijanie tych biednych stworzeń w ten sposób bardzo nas zainteresowało, bo to przedziwna i trochę chora historia... Ważne dla nas było także to, że każdy z nas ma jakieś wspomnienia z dzieciństwa. I zazwyczaj pamiętamy jakieś okrutne historie. Jak na przykład zabijanie żab za pomocą papierosów, wyrywanie muchom nóżek i skrzydełek czy inne tortury wobec zwierząt. To dziwne, że ludzie pamiętają akurat takie rzeczy, prawda? Inspiruje nas to i fascynuje jako artystów, ale nie oznacza to, że pochwalamy takie zachowanie. Wręcz przeciwnie, jesteśmy przyjaciółmi zwierzaków (śmiech). Natomiast fakt, że pamiętamy te okropności i więcej, że jako dzieci jesteśmy do nich zdolni... To bardzo dziwne i straszne zarazem.

Czy dzieciństwo jest tematem przewodnim płyty?

Nie... Raczej nie ująłbym tego w ten sposób. Múm to bardzo niedojrzały zespół (śmiech), ale dzieciństwo nie jest tematem przewodnim "Go Go Smear The Poison Ivy". Ten album jest raczej... dziecinny. A to dlatego, że postawiliśmy na swobodę, wolność wyrazu, nie narzucaliśmy sobie żadnych ograniczeń. Bawiliśmy się jak dzieci.

A co ty pamiętasz z dzieciństwa? Tylko okrutne historie?

Nie, nie tylko. Także te pozytywne. Musiałbym ci bardzo długo opowiadać. A jeżeli miałbym ci już coś powiedzieć... (długa cisza). Pamiętam, że jako dzieciak strasznie dużo podróżowałem z moimi rodzicami, którzy pracowali dla linii lotniczych. Mama była stewardesą, a tata pilotem. Zabierali mnie w wiele podróży. Z tym, że kompletnie nie pamiętam tych miejsc, które odwiedziłem. Ani co się zdarzyło podczas moich wycieczek. Pewnie fakt, że tyle podróżowałem jako dzieciak odcisnęło na mnie jakieś tam piętno...

Porozmawiajmy o okładce "Go Go Smear The Poison Ivy". Jest niesamowita...

Dziękuję. Muszę się z tobą całkowicie zgodzić (śmiech). A projekt przygotował nasz bardzo dobry znajomy, co tylko zwiększa wartość okładki. On także jest autorem koperty singla "They Made Frogs Smoke 'Til They Exploded".


"Go Go Smear The Poisin Ivy" został nagrany bez Gyoa i Kristin Ann... Czy fakt, że nagrywaliście sami z Orvarem był dla was wyzwaniem? Czy zmienił się sposób w jaki pracuje zespół Múm?

Wiesz, nagrywanie płyty to już jest wyzwanie samo w sobie. (Chwila ciszy) A co do Gyoa i Kristin Ann, to one odeszły tak dawno temu, że... Wydaje mi się, że gdyby one wciąż były z nami, to "Go Go Smear The Poisin Ivy" wyglądałoby bardzo podobnie. Ich brak w szeregach Múm nie wpływa na rewolucję w brzmieniu. Poza tym Gyoa wzięła udział w nagraniu płyty. Gra na skrzypcach.

Premierową piosenkę "Dancing Behind My Eyelides" udostępniliście na swojej stronie internetowej jeszcze przed premierą płyty. Czy tak właśnie będą wkrótce wyglądały premiery nowych albumów w przyszłości?

Jeżeli mogę mówić o sobie, to nie jestem człowiekiem, który kupuje muzykę w internecie. Robią to za mnie moi znajomi. Odwiedzam ich i pytam: "Hej, macie może coś nowego i interesującego?". W ten sposób poznaję nową muzykę. Dzięki internetowi możesz łatwo ściągnąć każdą płytę. Dla mnie to jest akceptowalne, jeżeli później idziesz do sklepu i kupujesz ten album. Wydaje mi się, że jeżeli słuchasz jakiegoś artysty, to jesteś z nim w pewnym związku. A tym samym chcesz go wspierać, właśnie kupując jego płyty. Chcesz mu niejako dawać sygnały, by wciąż nagrywał. Podtrzymujesz go przy życiu.

Z tego powodu nie martwię się, tak jak większość o przemysł muzyczny. Choć to teraz specyficzna "dyscyplina sportowa", bo robisz coś, a inni zabierają ci to za darmo (śmiech). Ale dla mnie to... pozytywna rzecz dla muzyki. Może nie dla przemysłu, ale dla samej muzyki jak najbardziej. Dzięki temu nikt nie będzie wciskał ci gówna, bo i tak nie może go sprzedać, zarobić na tym.

Ludzie szukają teraz interesujących wykonawców na własną rękę. Nie muszą słuchać tych bzdur w mediach. Jak dla mnie za sprawą internetu muzyka znów trafiła do ludzi, jest bliżej nich [gdyby Gunnar znał język polski, to pewnie użyłby nieśmiertelnej frazy, że muzyka "trafiła pod strzechy" - AW]. Kończy się era, gdy słuchacze byli zakładnikami firm płytowych. Może niektórzy muzycy narzekają, że teraz mają mniej zysków i nie starcza im na życie. Ale są sposoby, by wykorzystać swoją muzykę w ten sposób, by z niej żyć. Poza tym ja wierzę, że każdy zostanie za swoją pracę w jakiś sposób wynagrodzony.

Na koniec opowiedz mi o swoim solowym projekcie Illi Vill...

Właściwie nie wiem, czy jest sens o tym mówić...

Dlaczego?

Bo nie jestem pewien czy ktokolwiek i kiedykolwiek usłyszy tą muzykę (śmiech). Mam kilkanaście piosenek, ale one nie tworzą całości. Nie są płytą. A mnie zależałoby, by wydać coś, co stanowi jedność. Jestem fanem albumów, a nie piosenek. Płyta jako całość, grana od początku do końca, ma dla wiarygodność jako dzieło sztuki. Ma to dla mnie znaczenie zwłaszcza w erze iPodów. Ludzie słuchają teraz piosenek, a nie płyt. A ci pozostali to gatunek wymierający (śmiech).

Illi Vill to tak naprawdę muzyka robiona przeze mnie dla mnie. Dlatego jak już zacznie mi się podobać i będzie tworzyć jakąś całość, wtedy być może zdecyduję się na jej premierę.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas