"Nowy album wykończył mnie"
Na początku listopada ukazał się nowy album Ryszarda Rynkowskiego, zatytułowany "Dary Losu". Były członek grupy Vox, od 13 lat występujący jako solista, w ostatnich latach odnosi spore sukcesy, głównie za sprawą piosenki z telewizyjnego serialu "Klan" oraz utworu "Ten sam klucz". O kulisach nagrania plyty, współpracy z Jackiem Cyganem i przyczynach rozpadu zespołu Vox, z Ryszardem Rynkowskim rozmawiał Konrad Sikora.
Jak długo pracował pan nad swoją najnowszą płytą?
Praca nad tym albumem trwała wyjątkowo długo, bo ponad rok. Wcześniejsze udawało mi się nagrać znacznie szybciej. Tym razem nad całością produkcji czuwał Rafał Paczkowski, który ma własne metody pracy. Jego sposób nagrywania płyty jest inny niż mój, ale mogę powiedzieć, ze jest znacznie skuteczniejszy. Ja wycinałem sobie okres czasu, siadałem w studio i nagrywałem dzień po dniu, aż materiał był gotowy. Szczerze mówiąc moment zakończenia pracy był okresem skrajnego wycieńczenia. Wszyscy byliśmy tym zmęczeni. Rafał pracuje z przerwami, zdarza mu się wracać od wcześniej nagranych rzeczy i poprawiać je. To wydłuża czas nagrywania albumu, ale można więcej z artysty wycisnąć i zrobić wiele rzeczy lepiej.
Gdyby porównał pan ten album z poprzednią płytą „Jawa”, jaka jest największa różnica?
To można poczuć od pierwszego utworu. Od razu znać w tym wszystkim Rafała Packowskiego, to profesjonalista. Nie tylko produkował ten album, ale także aranżował poszczególne utwory. Jest to ostrzejsze i bardziej dynamiczne brzmienie. Zaprosił do studia muzyków, z którymi na co dzień nie gram, a oni są przyzwyczajenie do grania rockowych rzeczy, bo mają na swym koncie nagrania choćby z Urszulą czy też Kasią Kowalską. Popuściliśmy trochę wodze fantazji i Amerykanie nagrali nam partie sekcji dętej. Dlatego właściwie między tymi płytami nie ma żadnych podobieństw.
Jak doszło do tego, że w utworze „Dary Losu” zaśpiewała Urszula Dudziak?
"Utwór był już praktycznie skończony aranżacyjnie. Wszystkie sekcje dęte zostały nagrane w Chicago, orkiestra Simfonia Varsovia dograła swoje partie i nagle pomyślałem, że dobrze by było dodać jeszcze jedną wokalizę. Nie wiedziałem jednak, kto mógłby to zrobić. Nie wiem, dlaczego pomyślałem o Uli. Pomyślałem jednak nie o Uli z okresu jej współpracy z Michałem Urbaniakiem, ale z lat wcześniejszych. Tak się złożyło, że była w Polsce i z chęcią zgodziła się zaśpiewać. Nie oczekiwałem już niczego więcej i to jest właśnie jeden z darów losu, jaki mi się zdarzył na tej płycie.
Na naszym rynku muzycznym działa pan już dobrze ponad 20 lat, wliczając w to okres pracy z grupą Vox. Czy nagrywając nowy album odczuwa pan jeszcze jakieś obawy lub tremę?
To jest trzecia płyta, która wydaję dla dużej wytwórni. „Jawa” była pierwszą w moim życiu tak naprawdę porządnie wyprodukowaną i promowaną płytę. Ten album powstawał na bazie dwóch poprzednich płyt, obie miały status Platynowej Płyty. Mamy więc wiele emocji i oczekiwań. Z drugiej jednak strony wiemy, że jest to naprawdę dobry materiał. Pozyskaliśmy sponsorów i dzięki temu wyruszyłem w pierwszą w swej karierze trasę koncertową. Towarzyszy mi 12-osobowy zespół, a jako gość specjalny pojawia się Urszula Dudziak. Dlatego nie odczuwam tremy, ale raczej duże podniecenie i mam nadzieję, że do końca wszystko zafunkcjonuje tak jak trzeba i ludzie stwierdzą, że to jest dobra płyta.
Czy to nie dziwne, że po tylu latach artystycznej działalności dopiero teraz doświadcza pan w pełni profesjonalnej promocji i jedzie pan na pierwszą trasę koncertową?
Może i jest to dziwne, ale jest to tylko i wyłącznie moja wina. Rozpoczynałem swoją pracę sam. Od początku tego roku mam pierwszego w życiu menedżera. Wcześniej byłem wolnym strzelcem. Kontrakt płytowy z Pomaton EMI podpisałem dopiero w 1995 roku. Polskie Nagranie ogłosiły upadłość, później miałem układy z małymi firmami i byłem niemal że skazany na płytowy niebyt. Jedyną rzeczywistością, jaka mnie otaczała, to były koncerty. Chciałem, aby ludzie wiedzieli, że nadal śpiewam. Brak płyt nadrabiałem koncertami. Do dziś z resztą gram ich bardzo dużo.
Zarówno w przypadku płyty „Jawa”, jak i teraz, całość materiału powstała we współpracy z Jackiem Cyganem. Darzy go pan dużym zaufaniem.
Z paru powodów. Jestem raczej monogamiczny we wszystkich dziedzinach i lubię mieć wszystko ustabilizowane. Poza tym jest to człowiek absolutnie sprawdzony jako artysta i poeta. Pracujemy ze sobą od 13 lat i wykształciła się między nami prawdziwa przyjaźń, która nas zbliża i pozwala na bardzo swobodne tworzenie i eksperymenty, które na pewno nie byłyby możliwe, gdybym pracował z kimś obcym. Każdy z nas inaczej postrzega różne rzeczy, a między nami istnieje harmonia. Jacek czuje, co chcę śpiewać i doskonale to realizuje. Dzięki temu mogę być na scenie bardziej szczery i bardzo uczciwy.
Zaśpiewał pan piosenki do kilku filmów, w tym oczywiście najsłynniejszą do serialu „Klan”. Czy śpiewanie takich utworów jest innym wyzwaniem niż nagrywanie piosenek na płytę?
W przypadku „Klanu” była to bardziej przysługa dla Krzesimira Dębskiego. Tekst napisał Jacek, więc nie wypadało mi odmówić. Nagrałem całość w godzinę, ustanawiając chyba swój życiowy rekord. Kiedy nagrywałem ten utwór, nie było jeszcze ani jednego odcinka i nie wiedzieliśmy nawet, o czym ten film będzie. Tak więc sukces tej piosenki zdarzył się nagle, bez jakiegokolwiek udziału z naszej strony i bez naszej woli. Nie mam bynajmniej nic przeciwko temu, że tak się stało. Miło jest mieć w swym repertuarze tak znane piosenki, ale niczego nie zakładaliśmy i była to dla nas duża niespodzianka. Inaczej było w przypadku „Prawa Ojca” – tutaj z inicjatywą wyszła moja wytwórnia. Ale zanim nagrałem piosenkę, najpierw obejrzałem sobie film. Okazało się, że moje utwory pasują do niego i postanowiliśmy, że do niego trafią. Nie da się ukryć, że nagrywanie takich utworów to trochę inne przeżycie, choć nie mówię, że gorsze. Po prostu inne.
Czy nagrywając jakąś piosenkę czuje pan, że odniesie ona sukces? Czy to da się w ogóle przewidzieć?
To są sprawy, które dotykają intuicji, a intuicja bywa złudna. Czasami na coś tam liczymy, ale niczego nie da się przewidzieć do końca. Takim przeczuciem kierowaliśmy się wybierając utwór „Dziewczyny lubią brąz” na pierwszy singel. Jest on dość szybki i lekki. I chyba się udało. To był dobry utwór na wakacje. Nigdy nie ma pewności, czy utwór odniesie sukces. Czasami przebojami stają się piosenki, którym nikt nie daje szans.
Piosenkę „Bananowy song” napisał pan na przystanku autobusowym. Czy zdarza się panu jeszcze pisać w takich dziwnych miejscach i sytuacjach?
Rzeczywiście, „Bananowy song” napisałem na przystanku. Dwie piosenki z albumu „Jawa” powstały podczas podróży samochodem z Krakowa do Międzyzdrojów. Nagrałem je na dyktafon, na tylnym siedzeniu samochodu. Jedna z nich „Wznieś serce nad zło” była nawet dość popularna. Przy nowej płycie nie było takich sytuacji. Wszystkie piosenki powstały w moim domu.
Czy żałował pan kiedykolwiek rozstania z Voxem?
Samego rozstania nie, bo mieliśmy siebie już naprawdę dosyć i nie było nam razem po drodze. Natomiast to, czego żałowałem, stało się dużo wcześniej, na początku lat 80. Kiedy odszedł od nas Marek Skolarski, szkoda mi było utraty tych pierwszych lat, które ciężko przepracowaliśmy, gdy w ciągu których naprawdę wiele się zdarzyło. Byliśmy doskonałą grupą wokalną, u nas znaną głównie z polskiego repertuaru, ale tak naprawdę naszą główną bronią były standardy amerykańskie lat 30. Kariera europejska nam nie wyszła, ale wtedy wierzyliśmy, że nam się uda. Los był złośliwy i życie samo zmodyfikowało nasze plany. Później już tylko odcinaliśmy kupony i w sensie twórczym nic się nie działo. Sukces Voxu był też związany z sytuacją materialną. Koniec zespołu musiał oznaczać jej pogorszenie, dlatego przedłużaliśmy wszystko w nieskończoność.
Planował pan nagranie płyty koncertowej. Czy jest szansa, że kiedyś powstanie?
Tak planowałem, ale na jakiś czas zrezygnowałem z tego zamierzenia. Być może w 2004 roku, na 25-lecie działalności, coś takiego zrobię. Być może zagra orkiestra i zaśpiewa wielu gości, ale jak będzie, jeszcze nie wiem. Przyjemnie by było jeszcze raz, w nowych wersjach, zaśpiewać wszystkie moje przeboje. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Jak pan ocenia obecny polski rynek muzyczny?
Z naszymi muzykami nie jest źle, mamy jeszcze duże zaplecze. Nie wiadomo tylko, jak ten rynek będzie się rozwijał. Talentów jest u nas bardzo dużo, ale czy będą miały szansę zaistnieć, tego nie wie nikt.
Korzysta pan z Internetu?
Nie, nie korzystam. Komputera używam wyłącznie jako maszyny do pisania. Moja córka jest z Internetem dobrze zapoznana, ale mnie to nie interesuje i nie znam się na tym.
Czy odczuwa pan płytowe piractwo?
Na pewno. Niestety nie wiem, jak wiele na tym tracę. Tego nie da się chyba oszacować. Wiem, że pod tym względem nie jest najlepiej, ale mimo wszystko chyba sytuacja nieco się poprawia. To duży problem, ale mam nadzieje, że uda się go jakoś rozwiązać.
Dziękuję za rozmowę