"Nie będę się wstydzić"
Karolina Kozak była dotąd znana przede wszystkim jako prezenterka stacji MTV Polska, a później wokalistka formacji Dr. No. Obecnie wokalistka promuje swój pierwszy solowy, utrzymany w pop-jazzowej konwencji album "Tak zwyczajny dzień". W rozmowie z Pawłem Kasą artystka opowiedziała m.in. o genezie powstania solowej płyty, pracy z wirtuozem gitary Markiem Napiórkowskim, dalszych planach zespołu Dr. No oraz przyczynach odejścia z MTV.
Twój solowy album "Tak zwyczajny dzień"wpisuje cię w szalenie popularny obecnie nurt popu inspirowanego jazzem, czy soulem. Jak myślisz skąd wzięło się tak duże powodzenie takiej muzyki na świecie, a nawet w Polsce.
Pierwszym powodem może być zmęczenie natłokiem muzyki i tekstów. A druga myśl to zachłyśnięcie się w ciągu ostatniej dekady dobrodziejstwami nowych technologii. Teraz to się wypala, bo było to związane z jakąś modą. Jeżeli posłuchamy elektronicznej płyty sprzed kilku lat to można się śmiać, że to już jest niemodne i jest oldschoolowe.
Natomiast prawdziwe oldschoolowe brzmienia to są brzmienia akustyczne. To było na samym początku, czyli żywe instrumenty. Szłam właśnie takim tropem, że chciałam nagrać taką płytę, że jak posłucham jej za kilka lat to nie będę się wstydzić tego brzmienia. Dlatego nie chciałam podążać za jakimiś modami, czy trendami muzycznymi.
Pracowałaś nad nią z najlepszym w Polsce specjalistą od takich brzmień, Bogdanem Kondrackim. Jak się z nim pracuje. Czy podpowiadałaś mu jakieś pomysły?
Z nim pracuje się bardzo dobrze, a mnie jeszcze lepiej, bo może nie wszyscy wiedzą, ale jesteśmy parą od pięciu lat. Było więc dla mnie naturalne, że będę nagrywać właśnie z nim. On podchodzi do każdego projektu z ogromną pasją i zaangażowaniem. Jeśli na coś się decyduje, to daje wtedy z siebie 200 proc. W żadnym punkcie sobie nie odpuszcza i każdy numer jest dopracowany tak, jak tylko jest to możliwe.
Choć płytę robił mój chłopak, to nie miałam żadnych forów (śmiech). Również musiałam czekać w kolejce, ponieważ Bogdan jest człowiekiem bardzo zajętym. Czekałam dokładnie rok - w listopadzie 2005 roku napisałam demo, a pod koniec 2006 roku przystąpiliśmy do pracy.
To bardzo otwarty człowiek, z nim można o wszystkim porozmawiać. Jeśli czegoś nie czuje, to powie, że nie chce iść w tę stronę. Jest bardzo kreatywny, więc wiele rzeczy jest w stanie zaproponować sam. Z nim się współpracuje, a nie tylko pracuje - to taka jego charakterystyczna cecha.
Zamykasz tą płytą dziewczęcy etap życia. Co stanowiło twoją inspirację przy powstawaniu tej płyty?
W pewnym sensie zamykam taki etap w moim życiu, a wszystko przez magiczną trójkę, która pojawiła się w moim wieku, bo skończyłam 30 lat. A jest to wiek, który każdego skłania do refleksji. Mnie też skłonił, więc poszukiwałam inspiracji i tematów swoich piosenek w moim własnym życiu. W pewien sposób podsumowałam moje dotychczasowe przeżycia, a właściwie zamknęłam je w pewną całość.
Napisałaś sama wszystkie teksty i brałaś udział w powstawaniu kompozycji. Kiedy odkryłaś w sobie taki talent?
Właściwie nie odkryłam talentu, tylko chęć dłubania w komputerze. Bogdan pracował w studiu, które było w naszym mieszkaniu. Miałam więc dostęp do wszystkiego: komputera, instrumentów, sampli. Kiedy nie było Bogdana to siadałam przed komputerem i wszystkiego sama się uczyłam.
Oczywiście pokazywał mi też jakieś skróty, gdy widział, że męczę się z czymś długo zamiast załatwić to dwoma klawiszami. Sama jednak nauczyłam się programu do robienia muzyki, przygrywając sobie na różnych instrumentach w celu bawienia się wydobywanymi dźwiękami, bo nie gram biegle na żadnym instrumencie.
Pierwsze teksty powstały trzy lata temu, gdy zaczęłam dłubać przy komputerze. Powstało około 40 szkiców, z których sama wyselekcjonowałam 26. Poszłam z tym do wytwórni Jazzboy, a Bogdanowi pokazałam tylko te wybrane. Obawiałam się, bo mogę liczyć na jego szczere oceny. Do Jazzboya szłam więc z duszą na ramieniu, bo albo mogłam usłyszeć, że możemy to zrobić albo, że może poszukają mi innych piosenek (śmiech).
Współkompozytorem twojej płyty jest Marek Napiórkowski. Co takiego urzekło cię w nim, że to on ubierał w nuty twoje teksty?
Po pierwsze, wiedziałam, że muszę znaleźć człowieka, który pomoże okiełznać mi te szkice. Moje umiejętności grania na czymkolwiek były przecież tak znikome, że zdawałam sobie sprawę z tego, że daną linię melodyczną można rozegrać dużo lepiej. Wszystkie podkłady, które ja zrobiłam zostały wyrzucone, a zostały tylko linie melodyczne. To nad nimi pracowaliśmy, zastanawiając się wspólnie jak będzie najfajniej.
Po drugie, mam tę przyjemność, że znam Marka Napiórkowskiego. Uważam go za naprawdę genialnego gitarzystę. On jest kojarzony głównie z jazzem, a ja z jazzem nie mam tak naprawdę dużo wspólnego, ale czułam, że ma bardzo otwartą głowę i jest bardzo kreatywny, a nie korzystać z takich cech byłoby grzechem. Zaprosiłam go do współpracy, posłuchał moich piosenek i ku mojemu bardzo wielkiemu zaskoczeniu bardzo się w ten projekt wkręcił.
To było bardzo fascynujące zobaczyć tak uznanego muzyka jazzowego, który gra bardzo skomplikowane akordy i specjalizuje się w tym, jak w najprostszych rozwiązaniach w piosence widzi dla siebie wyzwanie. On wcześniej nie grał takich rzeczy, a zgodził się. Na każdym spotkaniu z rozpędu robiliśmy kolejny numer i zawsze wychodziliśmy z uśmiechami na twarzach, bo zrobiliśmy coś wyjątkowego i panowała taka magiczna twórcza atmosfera.
W 2004 roku zaskoczyłaś widzów MTV jako śpiewająca prezenterka w zespole Dr. No. Dlaczego już nie nagrywacie razem?
Przede wszystkim poczułam nieodpartą chęć wyrażenia siebie na swój sposób. Dr. No nadal jest formacją bardziej elektroniczną i choć wykorzystują żywe instrumenty, to łączą je z elektronicznymi. Na naszej płycie "Almost Done", na samym końcu jest ukryty bonus w postaci akustycznej wersji utworu "Free Me". I wtedy w mojej głowie zadzwonił taki dzwoneczek, że to jest bardzo naturalne dla mnie środowisko do wyrażania siebie. Zobaczyłam, że daje mi to coś nowego i tak utkwiło mi to w głowie, że postanowiłam właśnie w tę stronę rozwinąć się.
Chłopcy aktualnie pracują nad drugą płytą Dr. No, a ja wystąpię na niej bardziej gościnnie, już nie tak pełnoetatowo. Dzięki temu oni wracają do swoich pierwotnych założeń, czyli nagrania takiej płyty producenckiej, w której udział biorą różni wokaliści.
Którzy artyści wywarli na ciebie największy wpływ?
Pierwszą taka fascynacją był zespół Portishead, który dla innych był mocno dołujący, dla mnie był wzruszająco radosny (śmiech). Zawsze fascynował mnie też Mike Patton, znany głównie z formacji Faith No More. To jest człowiek, który potrafi bardzo dużo zrobić ze swoim głosem - śpiewa nisko, agresywnie i spokojnie, czasem jak kobieta. Przez tę fascynację przeszło mi nawet przez myśl pytanie, dlaczego nie urodziłam się chłopcem (śmiech).
Gdybym miała takie warunki jak Mike Patton to mogłabym śpiewać i jak facet i jak dziewczyna, a to byłoby ekstra. Niestety nie potrafię śpiewać jak facet. To były takie dwie najważniejsze fascynacje, a później szukałam już przeróżnych rzeczy z różnych półek, które mnie wzruszały. Najważniejsze było czy czuję, że muzyka wypływa z czyjejś duszy.
Powiedz jako osoba związana przez wiele lat z MTV dlaczego ta najsłynniejsza muzyczna stacja przestała być muzyczna i stawia na programy rozrywkowe, które z muzyką raczej nie mają nic wspólnego?
To był właśnie jeden z powodów, dla których odeszłam z MTV. Wtedy, gdy odchodziłam te programy dopiero napływały, powoli wypierając muzykę. To straszne. Myślałam, że może czegoś nie kumam. Te programy nie mają przecież żadnego odniesienia do muzyki i prezentują bardzo niski poziom. I oto przykład amerykanizacji. Przecież MTV to Music Television, więc muzykę ma już w nazwie, a bardzo trudno zobaczyć tam teledysk, a jak już to najwyżej w nocy, kiedy młodzież śpi.
Czy zamierzasz promować swój solowy debiut na koncertach?
Oczywiście. Już trwają próby, aby pokazać te piosenki w jak najciekawszym świetle. A szczegóły trasy koncertowej zostaną podane wkrótce na mojej stronie internetowej.
Dziękuję za rozmowę.