"Nasze piosenki mogły powstać w Polsce"
Pochodząca z północnej Anglii formacja Maximo Park - za sprawą debiutanckiej płyty "A Certain Trigger" (2005) i zawartym na niej świetnym postpunkowym singlom, jak na przykład sztandarowego utworu kwintetu, "Apply Some Preassure", czy też "Graffiti" - stała się nie tylko jednym z najpopularniejszych przedstawicieli brytyjskiej gitarowej nowej fali, ale także jednym z najbardziej oryginalnych debiutantów na Wyspach. Docenili to m.in. weterani z the Rolling Stones, zapraszając ich do otwierania ich koncertów w Anglii. Grupa nie zamierza jednak odcinać kuponów od popularności i uznania zdobytego za sprawą pierwszej płyty i dlatego szybko rozpoczęła pracę nad kolejnym albumem, na którym mają nastąpić zmiany brzmieniowej formuły Maximo Park. Dodajmy, że występ zespołu w ramach Summer Of Music Festival w Warszawie w 2006 roku został żywiołowo przyjęty przez polskich fanów, a muzycy obiecali nas ponownie odwiedzić przy okazji promocji drugiego wydawnictwa.
Paul Smith, wokalista Maximo Park, w rozmowie z Arturem Wróblewskim opowiedział o nowej muzyce grupy, brytyjskim brzmieniu, Ameryce i byciu kultowym zespołem, który zapełnia stadiony.
Pogadajmy na początek o waszej nowej płycie. Dosłownie przed momentem przeczytałem, że weszliście do studia w Londynie i rozpoczęliście sesję nagraniową. Jak brzmią nowe piosenki? Jestem bardzo ciekaw, bo "A Certain Trigger" to jeden z moich ulubionych albumów ostatnich lat...
Miło słyszeć, że nasz debiut ci się podoba. A co do nowej płyty, to mamy jakieś 20 utworów. Przez ostatnie tygodnie zastanawialiśmy się, które z nich powinny trafić na płytę. Kilka z nich uznaliśmy za niewystarczająco mocne rzeczy i postanowiliśmy je grać ponownie i dopracować, by były jeszcze lepsze. Pewnie trafia na strony B singli, albo przytrzymamy jej do następnej płyty. Wyselekcjonowaliśmy jakieś 15 kompozycji, z których ostatecznie na płytę trafi jedenaście lub dwanaście. Zależy, ile z nich zabrzmi naprawdę wspaniale.
Chcemy mieć pewność, że każdy z tych numerów będzie coś dla nas znaczył, że nie będzie odstawał od poziomu najlepszych naszych piosenek. To determinuje także naszą metodę pracy - gramy na próbach kawałki tak długo, aż wyrobimy sobie o nich zdanie. Pozytywne lub negatywne. A muszę ci powiedzieć, że nowe piosenki, które gramy już od dłuższego czasu, wciąż wywołują u nas spory ładunek pozytywnych emocji.
Podobnie było w przypadku "A Certain Trigger" i teraz znów podążamy taką drogą. Trochę to "śliska" sprawa, musimy być naprawdę uważni, by nie popełnić błędu.
Powiedziałeś, że pracujecie identycznie jak przy debiucie. A czy nowe piosenki są podobne do tych z "A Certain Trigger"?
Na pewno są równie bardzo uczuciowe, niosą sporą dawkę emocji. Z tym, że tym razem są to inne emocje, choć wciąż jest tam sporo romantyzmu. Wciąż prezentujemy romantyczne spojrzenie na otaczający nasz świat. Śpiewam o relacjach międzyludzkich, o tym pokręconym świecie uczuć... Jednak tym razem piosenki są bardziej... otwarte.
Podczas światowej trasy koncertowej dotarło do nas, że "A Certain Trigger" jest w pewnym sensie bardzo jednolity, co mnie się podoba. Ale tym razem postanowiliśmy zrobić coś innego. W zmianie brzmienia pomógł nam Gil Norton, który pracował między innymi z Pixies i... Niech pomyślę....
...Foo Fighters.
Właśnie. On się na tym zna, jest w tym biznesie od 20 lat. Ma własną wizję wszystkiego i ostro nas mobilizuje, byśmy dopracowali nasze nowe numery do perfekcji. To pozostaje w zgodzie z naszą filozofią pracy.
Wiesz, nasze piosenki to nasze życie. Inni ludzie robią coś innego, my piszemy i gramy, więc wkładamy w muzykę wszytko to co mamy najlepszego. Dlatego jestem przekonany, że nowy album będzie większy od "A Certain Trigger". Cokolwiek to oznacza. Perkusja i bas będą cięższe, a muzyka będzie podążała torem wyznaczonym na pierwszym albumie. Czyli bezpośrednie przekazanie dawki energii. Z tym, że zrobimy to innymi kanałami.
Powiedziałeś, że wasze nowe piosenki będą "większe". Czy oznacza to, że Maximo Park zmienią małe kluby na wielkie obiekty? Jak myślisz, po drugiej płycie staniecie się wielką gwiazdą występującą na stadionach czy zostaniecie zespołem o kultowym statusie?
(śmiech) Cóż, chyba nawet nie jesteśmy kultowym zespołem.
Mnie się wydaje, że już tak...
(śmiech) Dzięki. Powiem ci, że dla mnie wzorem jest R.E.M. To zespół, przy którego muzyce się wychowywałem. Ich wczesne płyty bardzo do mnie trafiały. Myślałem sobie: "Wow! To muzyka o olbrzymim ładunku uczuciowym!". Byli rewelacyjnym zespołem, zwłaszcza w okresie, kiedy wydali album "Murmur". Wciąż ta płyta brzmi wyjątkowo. Ma niesamowitą jakość, jest jedyna w swoim rodzaju. I ja chciałbym, by nasze płyty także były tak wyjątkowymi, jednostkowymi wydarzeniami. Nie ważne, czy zagramy je później na stadionie czy w małym klubie. Chciałbym, by nasze płyty po latach były wspominane, tak jak ja wspominam "Murmur".
Poza tym tak naprawdę nie interesuje mnie, czy gramy na stadionie dla tysięcy osób, czy też w małym lokalu i ogląda nas garstka. Kiedy wchodzę na scenę nic dla mnie nie jest ważne. Chcę tylko złapać kontakt z moim zespołem i śpiewać dla osób, które przyszły nas zobaczyć i posłuchać. Nie myśl sobie, że nie wiem jak to jest grać na stadionie. W końcu występowaliśmy przed The Rolling Stones (śmiech).
A propos "Stonesów". Podoba mi się to, w jaki sposób ich muzyka wpływa na ludzi. Jak jest istotna dla fanów, jak potrafi odmienić ich dzień. Wiesz, kiedy ktoś puszcza sobie płytę i dzięki temu czuje się kompletnie inaczej. To jest moim celem. Chcę, by nasze piosenki wywoływały identyczny efekt. Będzie wspaniale, gdy tak się stanie. To w pewnym sensie nasza misja i nasz obowiązek.
Poza tym podoba mi się koncepcja bycia kultowym zespołem. Takie grupy zazwyczaj są najlepsze (śmiech). A idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby Maximo Park stali się kultowym zespołem grającym na stadionach (śmiech).
(śmiech) Powiedziałeś kiedyś, że za pomocą muzyki Maximo Park chcecie polepszyć życie ludzi. Czy to wasz główny cel?
Kiedy jesteśmy na scenie, dajemy z siebie sto procent. Ja chodząc na koncerty ulubionych zespołów chciałem czuć podczas ich występów, że staję się ich częścią. Na przykład jeden z moich ukochanych wykonawców to grupa Shellac, w której gra Steve Albini. Potrafią wyjść na scenę i zagrać cichy, liryczny utwór. I przekazać przedziwną energię.
My nie gramy tak lirycznie, ale staramy się osiągnąć to samo. Jesteśmy odpowiedzialni za to, by przekazać ludziom nie tylko świetne melodie i słowa, które niosą jakieś wartości, ale także za to, by uczynić to wszystko czymś wyjątkowym. Takim chcemy być zespołem.
Czy to decyduje o waszym sukcesie w Stanach Zjednoczonych? Jestem bardzo ciekaw, jak wygląda wasza sytuacja na rynku amerykańskim, ponieważ macie stricte brytyjskie brzmienie, a większość wyspiarskich wykonawców ma problemy z podbiciem Amerykę. Nawet Robbie Williams (śmiech)...
Tak, nawet Robbie (śmiech). Na sukces w ogóle składa się wiele czynników. I moglibyśmy cały dzień rozmawiać o tym, dlaczego jednemu z zespołów udaje się coś osiągnąć, a innemu nie. To zależy między innymi od wytwórni płytowych, samego podejścia wykonawcy, jego wizerunku, stylu muzycznego. Poza tym w Ameryce jest inaczej, co ciężko jest niektórym zaakceptować. Nawet taką rzecz - żeby załatwić jakąś drobnostkę, musisz jechać samochodem z jednego miejsca do drugiego nawet dwie godziny. Nie mówię już o przemieszczaniu się z miasta do miasta.
A dla młodego zespołu wydającego w niezależnej wytwórni wyjazd do Stanów na promocję to olbrzymie koszty. Bo kiedy debiutujesz, to tak naprawdę nie zarabiasz żadnych pieniędzy. Naprawdę bywa ciężko...
Jeśli chodzi o nasze brzmienie, to jest jedna z rzeczy, którą chcemy zmienić na nowej płycie. Ale zawsze brzmieliśmy i będziemy brzmieć brytyjsko. Mój akcent zawsze będzie taki, jaki słyszy się w północnej Anglii. Z drugiej strony piosenka "Apply Some Pressure" mogła powstać w Stanach Zjednoczonych czy w Polsce... Nasza muzyka ma ten pierwiastek uniwersalności, dzięki któremu chcę wierzyć, że nasze piosenki docierają do ludzi w Ameryce. To jednak kompletnie inny rynek, który może cię łatwo zranić.
Jednak ludzie usłyszeli nasze piosenki i po koncertach otrzymywaliśmy mnóstwo ciepłych słów. Czasami były to naprawdę gorące reakcje, jak na przykład w Seattle. W Nowym Jorku wyprzedaliśmy salę, ale później dotarło do nas, że to miasto jest malutkim wycinkiem olbrzymiej Ameryki. Wiesz, bardzo nas podkręcił fakt wyprzedania niemałej sali w Nowym Jorku, świetnie się tam bawiliśmy... Ale to nie wszystko. Tam czeka na ciebie olbrzymi kraj, który bardzo ciężko podbić. Wszystko jest tam tak odległe od siebie...
Nowa płyta będzie mniej brytyjska także z tego powodu, że producentem będzie Gil. A on stawia na potężniejsze, bardziej mięsiste brzmienie. Debiut był bardzo oryginalny także ze względu na unikatowe brzmienie. Teraz jednak bardziej się otworzymy i będziemy mieli więcej wiary we własne siły. Zobaczymy, jak będzie wyglądała sytuacja w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli nam się tam nie powiedzie, to przecież nie będzie to dla nas koniec świata...
Ale na trasie w Ameryce widzieliśmy wiele osób, którym nasza muzyka przypadła do gustu i którzy dają nam wiarę, że mamy tam przyszłość. Podkreślam jednak, że zbyt wiele o tym nie myślę i nie jest to dla nas żaden priorytet.
A wiesz już może, kiedy wyjdzie wasza kolejna płyta?
Teraz będziemy ją nagrywać przez kilka tygodniu. Później, gdzieś w październiku, rozpoczną się miksy materiału. Wszystko będzie gotowe w okolicach Bożego Narodzenia, dlatego singel wypuścimy na początku 2007 roku. Usłyszysz nasz nowy album pewnie w marcu.
To dobra wiadomość na koniec naszej rozmowy. Dziękuję za wywiad.