Reklama

"Nastrój grozy i zapach siarki"

Kolejny przedstawiciel polskiej sceny lat 90. wraca na scenę, by przypomnieć nam wszystkim, jak grało się metal dobre dwie dekady temu. W przypadku śląskiego Mestiphala nie ma to jednak nic wspólnego z tyradą w rodzaju "A kiedyś to było...", bowiem ekipa dowodzona przez Flaurosa i Cymerisa udowadnia na powrotnym albumie "Parvzya", że posępny black metal w ich wykonaniu nie traci na aktualności.

Genezę powrotu katowickiego zespołu i wieloetapowość powstawania "Parvzyi" w rozmowie z gitarzystą Daamrem przeanalizował Bartosz Donarski.

Słucham właśnie po raz kolejny waszej nowej płyty i muszę przyznać, że grubo to wyszło. Aż dziwi bierze, że po tylu latach można zaproponować fanom coś aż tak dobrego, zachowując styl, przy jednoczesnym uniknięciu bycia karykaturą samego siebie. Cóż, pozostaje tylko pogratulować! Czy, mimo wszystko, były jakieś obawy?

- Serdecznie dziękuję w imieniu całego zespołu za słowa uznania. Oczywiście obaw było wiele. Począwszy od momentu wydania "Damnatio Memoriae", kiedy to padła już propozycja ze strony Barta Krysiuka, szefa WHP, nagrania nowego albumu. Wtedy nie byłem jeszcze w zespole, ale miałem ciągły kontakt z Flaurosem i dało się wyczuć, że był dosyć sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. Były pytania czy w ogóle nagrywanie albumu jest czymkolwiek uzasadnione, czy to dobry pomysł, czy nie pozostać na etapie samych reedycji...

Reklama

- W końcu pojawiła się jednak niepowtarzalna okazja, aby przywołać zespół zza światów. Po podjęciu wyzwania zaczęły się pojawiać kolejne kłopoty, które potęgowały te obawy. Chłopaki dosyć długo kompletowali stały skład zespołu. Kiedy zaczęli przygotowania do gościnnych występów z Mayhem, Flauros zaangażował do współpracy muzyków Darzamat: Chrisa oraz Darkside'a. Tworzenie w tym samym składzie dwóch zespołów nie miało jednak sensu i od początku było wiadomo, że w takiej konfiguracji nie powstanie nowy album.

Po koncertach z Mayhem Flauros z Cymerisem wrócili zatem do punktu wyjścia. Czas uciekał, projekt okładki był już upubliczniony, termin wejścia do studia się nieubłaganie zbliżał... i od tego momentu zaczyna się moja historia. Po krótkiej dyskusji z Flaurosem wiedzieliśmy już wspólnie, czego chcemy. Mieliśmy bardzo mało czasu i dlatego były małe obawy, ale na szczęście na brak weny nikt nie narzekał i w ciągu kilku tygodni kilkadziesiąt wstępnych aranżacji było gotowych do dalszej obróbki. Mieliśmy z czego wybierać. Wielkim plusem było to, że cała warstwa liryczna została przygotowana przez Flaurosa zdecydowanie wcześniej, więc można było się bardzo dobrze wczuć w teksty i je interpretować. Mnie osobiście to bardzo pomogło, bo przeważnie zaczynam od interpretacji tekstu, aby finalnie napisać do niego adekwatną muzykę. Prace trwały a Mastiphal nie miał bębniarza. Wiele godzin spędzaliśmy na przesłuchaniach potencjalnych perkusistów z wieloma rozmawialiśmy.

- Presja czasu była coraz bardziej odczuwalna. Została nam jedyna opcja. Zaproponowałem Flaurosowi ostateczne przesłuchanie perkusisty, z którym od jakiegoś roku pogrywałem w swoim projekcie o nazwie Ereb. I ten manewr okazał się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Dołączył do nas Senator. Młody perkusista o dużym potencjale. Gość przeszedł samego siebie. Miał najtrudniejsze zadanie do wykonania i najmniej czasu na jego wykonanie. W tym czasie niejako przenieśliśmy się z domów na sale prób. Nie było innego wyjścia. Dzienne granie, a w przerwach dopinanie utworów na gotowo, próbne zgrywki przed finalnym wejściem do studia. I tylko wielka samodyscyplina każdego z nas i stuprocentowe zaangażowanie spowodowało, że stanęliśmy na wysokości zadania.

Cenne jest również to, że choć przez te kilkanaście lat wiele się zmieniło, nie ulegliście pokusie dopasowania się do aktualnie panujących trendów za pomocą łopaty, co w przypadku wielu powrotów z niebytu bywa wysoce irytujące i sztuczne. Jakie było zatem ogólne założenie?

- Na szczęście wspólnie z Flaurosem i Cymerisem mamy zbliżone gusta muzyczne sięgające jeszcze naszych starych czasów. Wszystkie dźwięki wychodzą z nas naturalnie, bo nagrywamy muzykę, jaką sami chcemy słuchać. Tworzymy płyty, jakich zabrakło w latach naszej młodości, ale w czasach i z możliwościami lat współczesnych. Nic na siłę, nie musimy zabiegać o niczyje względy. Prezentujemy muzycznie nasze prawdziwe oblicze, a nie żadną artystyczną pozę. Oto muzyka, która jest najbliższa naszej duszy.

Z tego co mi wiadomo aktywność wznowiliście w 2009, by rok później oddać w nasze ręce retrospektywny "Damnatio Memoriae". Czy już wtedy oficjalny powrót był, że tak powiem "klepnięty"?

- Tak jak wspomniałem, nie była to taka oczywista sprawa. Była opcja, aby nie podejmować się takiego wyzwania. Żeby zakończyć historię Mastiphal na kompilacji "Damnatio Memoriae". Na tamtym etapie wiele rzeczy wydawało się być czystą abstrakcją. Pamiętajmy, że przy reedycjach, Mastiphal był praktycznie tworzony tylko przez dwie osoby: Flaurosa i Cymerisa. Obydwaj byli w tym czasie również mocno zaabsorbowani w swoich innych zespołach, które dosyć intensywnie wtedy pracowały. Faktyczna reaktywacja Mastiphal wymagała sporych nakładów pracy, tworzenie składu, no i określenia, w jaką stronę ma pójść muzyka. To były duże problemy - jak się chłopakom wtedy wydawało - nie do przeskoczenia. Dlatego do akcji wkroczył Bart z WHP, który intensywnie namawiał Flaurosa do podjęcia decyzji o faktycznej reaktywacji Mastiphal. I to głównie jego zasługa, że Flauros i Cymeris podjęli rękawicę. Mastiphal poszedł za ciosem i myślę, że nikt nie żałuje podjętej decyzji.

Jak obiecywaliście, wracacie tu do własnych korzeni z początku lat 90., i to zdecydowanie czuć w klimacie płyty, która z pewnością sprosta oczekiwaniom każdego zwolennika black metalu. Album jest po prostu bardzo dobrze skonstruowany, ale i bezkompromisowy. Nieznośnego poczucia jazdy na sentymencie też brak. Swoją drogą, nie wydaje się wam, że po tak długiej przerwie zaczynacie niejako od nowa? Zwłaszcza w kontekście tych, którzy w 1995 roku mieli, powiedzmy, pięć lat.

- Faktycznie wiele czasu upłynęło i dzisiejsi entuzjaści metalowego grania to dosyć młodzi ludzie, którzy zapewne nie poznali do tej pory Mastiphal. I w tym kontekście obecny czas to dla Mastiphal nowy początek. To "Parvzyja" dla wielu słuchaczy będzie pierwszym albumem zespołu , po którego przesłuchaniu być może sięgną do pierwszych produkcji zespołu z początku lat 90.

Zbliżenie się do korzeni metalowego grania było naszym priorytetowym założeniem podczas komponowania całego albumu. Chcieliśmy stworzyć album w klimacie, jaki sami czujemy. Osadzony muzycznie w rejonach, które są nam bliskie. To wszystko, co odnaleźliśmy w muzyce z przełomu lat 80. i 90. jest inspiracją dla "Parvzyi". Do tej stylistyki nie dążyliśmy na siłę. Ten styl tworzenia to taki odruch bezwarunkowy. Mocno zakorzeniony w podświadomości każdego z nas. Tworząc album nie musieliśmy podejmować żadnych kompromisów, nie musieliśmy zmieniać niczego na siłę. Tworzenie tej płyty to było bardzo ekscytujące doświadczenie. Rozhulaliśmy się do tego stopnia, ze przygotowaliśmy o wiele za dużo materiału i na pewno do części z tych utworów jeszcze sięgniemy. Faktem również jest to, że podczas aranżacji całego albumu bardzo staraliśmy się klimatem powrócić do czasów "Sowing Profane Seed" i "For A Glory...". Nastrój grozy i zapach siarki znowu uniosły się nad muzyką Mastiphal.

Choć "Parvzya" przywodzi na myśl złotą erę black metalu, lata 90. mamy już dawno za sobą, co zdecydowanie słychać w brzmieniu - to jest już z XXI wieku. W ogóle odnoszę wrażenie, że samo nagrywanie zajęło wam dość sporo czasu, rozpoczęło się bowiem już chyba w czerwcu zeszłego roku. Przy okazji, skąd pomysł na dwa różne studia?

- Staraliśmy się ograniczyć nowatorskość brzmienia do minimum. Dążyliśmy do tego by płyta z jednej strony brzmiała potężnie i selektywnie, a z drugiej, żeby nie była pozbawiona archaicznych elementów. Wbrew pozorom samo nagrywanie nie zajęło nam dużo czasu, to było raptem kilkanaście wrześniowych dni.... Termin sesji przesunął się z powodu opóźnień w "Necromorbus Studio". Dlatego rozpoczęliśmy również nieco później już samą produkcję płyty. Sverker Widgren jest bardzo zapracowanym człowiekiem i jeśli chcesz z nim pracować, musisz być gotowy na takie sytuacje.

No właśnie, osobną kwestią jest "Necromorbus", która to sadyba po sukcesach Funeral Mist, a zwłaszcza Watain, stała się swego rodzaju miejscem pielgrzymek. Jak z własnej perspektywy oceniacie współpracę z Widgrenem?

- Faktycznie "Necromorbus" urosło do rangi kultowego studia poprzez produkcje, które stamtąd wyszły. Nie bez powodu, ponieważ te produkcje mówią same za siebie. Każda z nich to wielki kunszt sztuki realizatorskiej i to nie tylko moja opinia. To, że w ogóle doszło do tej współpracy to wielka zasługa Flaurosa. Szwecja to dla niego teren już przetarty. Przecież produkował tam dwie ostatnie płyty Darzamat. Flauros jest perfekcjonistą. Chce pracować z najlepszymi. Wiadomo, że za produkują albumu poza granicami kraju stoją niemałe pieniądze. Dlatego trzeba było też przekonać Witching Hour do takiej inwestycji. Bart sam uznał jednak, że to doskonały pomysł i kazał nam działać.

- W naszej opinii, Sverker to bardzo otwarty i kontaktowy człowiek. Profesjonalista w każdym calu. Początkowo obawiałem się trochę tej współpracy ze względów czysto komunikacyjnych, ale okazało się, że moje obawy były niepotrzebne. Sverker od razu usystematyzował całą pracę. Rozpoczęliśmy od podesłania mu domowych wersji utworów z opisem naszej wizji. Poinformowaliśmy go jakiego sprzętu chcemy użyć do nagrań. Po kilku dniach przesłał nam harmonogram pracy z dodatkowymi wskazówkami, co i jak najlepiej przygotować w studiu, aby później nie było kłopotów podczas produkcji.

- Tego harmonogramu trzymaliśmy się do samego końca. Obaj z Flaurosem zaangażowaliśmy się w kreowanie efektu finalnego "Parvzyi". Chyba mogę powiedzieć, że obaj jesteśmy dosyć wybredni i jeżeli coś dla nas "nie gada na sto procent", to nie przechodzi do następnego etapu. "Widda" musiał się srogo napocić, by sprostać zadaniu. Dlatego kolejne punkty dla niego za cierpliwość. Był otwarty na nasze wskazówki i sugestie, a jeśli coś mu nie odpowiadało to od razu przedstawiał swoją wizję. Facet jest profesjonalistą, zna się doskonale na robocie, którą wykonuje. To kompletnie odmienny obraz producenta od tego, który znamy z naszego krajowego podwórka.

- Flauros już wstępnie rozmawiał z nim na temat produkcji kolejnej dużej płyty Mastiphal. Widda jest zainteresowany. Będziemy kontynuować dyskusje na ten temat w Indiach, gdzie wspólnie zagramy z jego zespołem, Demonical.

Wracając do muzyki, właściwie trudno wyróżnić tu konkretną kompozycję, bo począwszy od petard w rodzaju "The Wall Of Phantom" czy "Man Strikes God Falls", przez podniosłe "Under The Sign Of The Morning Star", po przysadzisty "Chosen Obituaries" i kapitalny numer tytułowy - w zasadzie każdy utwór zasługuje na laurkę. Fajne jest też to, że kawałki nie są jednowymiarowe, a to w black metalu bywa częste. Prawdę mówiąc przypomina mi to trochę muzyczną elokwencję zespołów pokroju Melechesh, wyjąwszy bliskowschodnie inklinacje. Podejrzewam zatem, że zależało wam na różnorodności. Jak to obierasz?

- Powrotna płyta miała zaskoczyć, pokazać, że powrót Mastiphal nie jest zwykłym przypadkiem, nie jest robiony na siłę. Nad koncepcją albumu rozmawialiśmy wielokrotnie długimi godzinami. Doszliśmy do wniosku, że płyta nie może być jednowymiarowa. Sam sobie narzuciłem wielką presję w tym kierunku. Od samego początku zespołu byłem wielkim fanem Mastiphal, wszystkie wcześniejsze dokonania zespołu znam na pamięć. Bardzo chciałem, by "Parvzyja" charakterem i nasyceniem emocjonalnym zahaczała o chociażby "For a Glory...". Na szczęście mieliśmy bardzo duży wybór w kompozycjach. Materiał z którego skomponowaliśmy album był efektem pracy trzech osób. Powstało kilkadziesiąt kompozycji. Wybraliśmy te, których klimat pasował nam do koncepcji płyty. Ten fakt również wpłynął na różnorodność utworów. Każdy z nas ma inny system pracy, inne wizje - oczywiście mieszczące się w stylistyce, w której chcemy się poruszać.

Byliście jednym z pierwszy zespołów na polskiej scenie, który wykorzystywał w swej twórczości instrumenty klawiszowe, co było swego rodzaju znakiem rozpoznawszy Mastiphal. Czy zatem budowanie klimatu, bo ten jest tu potężny, tym razem bez ich udziału, było dla was większym wyzwaniem?

- Nie sądzę by komponowanie bez użycia instrumentów klawiszowych był większym wyzwaniem. Jest pewna różnica pomiędzy dzisiejszym Mastiphalem a tym z początku lat 90. Wtedy zespół miał inny rozkład sił, jeśli chodzi o instrumentarium. Utwory były komponowane na jedną gitarę i bas. Klawisze uzupełniały aranżacje grozą i mistyczną potęgą swoich brzmień, które na ów czas nie były tak przejedzone jak w latach późniejszych.

- Mastiphal na etapie "Parvzyi" to dwie gitary. I to już daje zdecydowanie większe pole do popisu. To moc, która eliminuje dodatkowe instrumenty. Tym bardziej, że udało nam się stworzyć takie kompozycje, którym pod względem instrumentalnym niczego nie brakuje.

Przesycenie dźwiękowe niczego nie daje, a wręcz może popsuć efekt końcowy. Stawiamy na klimat, na emocje i naszą wizję piekła. Na typowy oldskulowy, metalowy cios. Nie podążamy za trendami, ale robimy swoje. Z drugiej strony niczego sobie nie ograniczamy. Jeśli w przyszłości uznamy, że do zrealizowania własnych wizji potrzebujemy innego instrumentarium, to po niego sięgniemy. Nie mamy klapek, nigdy nie mówimy nie. Będziemy dążyć do wykorzystywania tych narzędzi, które będą nam na dana chwile niezbędne. Efekt finalny jest najważniejszy. Dopóki nas ciarki nie będą po plecach przeszywały przy słuchaniu własnych kompozycji - one nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Dodatkowy numer pojawił się na winylu, jeszcze jeden trafi na pewną kompilację, której tytuł - w świetle ostatnich wynurzeń o Ślązakach autorstwa Jarosława Kaczyńskiego - może budzić obawy. Czyim pomysłem jest ta składanka?

- To pomysł Flaurosa, który włożył sporo pracy w kompletowanie składu tej kompilacji. Prace nad tym składakiem rozpoczął pod koniec roku 2009. Na "Silesian Black Attack" znajdą się wszystkie najważniejsze zespoły blackmetalowe z Górnego Śląska. Będzie można znaleźć tam między innymi Besatt, Throneum, Furię, Massemord, Iperyt i oczywiście Mastiphal. Śląsk zawsze mocno stał metalem, dlatego Flauros chciał zebrać te wszystkie zespoły na jednej płycie i pokazać światu black metalową siłę Silesii. Temat mocno podchwycił Nihil z Furii i pomagał Flaurosowi przy tej kompilacji. Wiem, że zrobił mastering całej składanki. Płyta ma się ukazać tuż po wakacjach dzięki niezmordowanej Witching Hour Productions. To nietuzinkowa pozycja, jakiej nie było jeszcze na rynku fonograficznym.

Za introdukcje odpowiada twór pod nazwą Axis Mudni Actum. Wyjaśnisz?

- Axis Mundi Actum to mój projekt. Stworzyłem go ze względów czysto egoistycznych. To takie moje własne duchowe oczyszczenie. Jestem człowiekiem dosyć emocjonalnym i te emocje wyzwalam również w Axis Mundi Actum. Projekt powstał w 2009 roku. Zajmuje się w nim tylko i wyłącznie nutą elektroniczno-ambientalno-symfoniczną. To mój świat, którym się szeroko dzielę. Kilka albumów jest dostępnych w internecie. Tak naprawdę od wielu lat zajmuję się taką muzyką. Lata wstecz jednym z moich zadań było tworzenie muzyki do zespołu Eclipse, którego byłem współzałożycielem. Tam było wiele dźwięków symfonicznych. Na "Parvzyi" mogliśmy podpisać autora intra i wstawek elektronicznych krótko: Daamr. Ale bardzo zależało mi, aby te tematy muzyczne były podciągnięte pod Axis. Bo Axis Mundi Actum i Daamr to dokładnie to samo.

Czy reaktywacja Mastiphal nie przeszkodzi w poczynaniach innych waszych zespołów, w tym Darzamat czy Iperyt. Nie obawiacie się, że wzięliście na siebie zbyt wiele?

- Nie wydaje mi się, żeby to był jakiś problem. Z tego co wiem, to Darzamat już wcześniej planował krótką przerwę. Wokalistka Darzamat, Nera, miała w swoich planach solowy album, a Flauros rozmyślał nad kilkoma innymi projektami. Na szczęście finalnie zaangażował się tam gdzie powinien, czyli w Mastiphal. Na pewno też, jeśli będzie miał pomysł na nowe wydawnictwa Darzamat, to one na pewno powstaną. Jeśli zaś chodzi o Iperyt, to przecież ukazała się właśnie nowa płyta, więc wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku. Na pewno jest tu potrzebna dobra organizacja pracy i jeśli tak będzie, to będziemy w stanie godzić różne tematy. Na tę chwilę jednak mamy jeden cel, kolejne wydawnictwa Mastiphal.

W mitologii chrześcijańskiej Paruzja to dzień ponownego przyjścia Chrystusa, triumfu nad złem, ale i boskiego gniewu, który - a jakże! - spotka tylko grzeszników. Czy teksty tu zawarte są w pewnym sensie rozprawieniem się z tym mitem?

- Tytuł płyty jest wielowymiarowy i znakomicie pasuje do sytuacji, w jakiej znalazł się Mastiphal. Nasz powrót, nasze ponowne nadejście jest ważnym elementem całej tej układanki. Znowu pojawiają się "złe języki", które grzeszą wobec Mastiphal... ale nasza muzyka zatriumfuje i grzeszników spotka zasłużona kara (śmiech)!

Oczywiście najważniejszym aspektem jest tu religia. Pytanie... kto jest grzesznikiem według tej maksymy? Teksty rozprawiają się z tym, co w tym kraju od zawsze jest tematem tabu. Sporym paradoksem jest fakt, iż ludzie wiedzą, że opowiadają banialuki, ale dalej pchają się w stereotypowe - jakże pospolite w naszym kraju - myślenie. Katolicka propaganda działa dalej wyśmienicie. To ludziom w naszym wieku przypadło krzyczenie i nie zgadzanie się na tę hipokryzję. Czasy nietykalności kościoła się skończyły.

- Zastanów się przez chwilę, dlaczego człowiek rezygnuje z własnego indywidualizmu i duchowości na rzecz jakiejś zbiorowej hipnozy? Mam tu na myśli większość religii, które tkwią jeszcze w epoce lodowcowej. To przecież kompletny archaizm nieprzystający do dzisiejszych czasów. Człowiek rozwija się w coraz szybszym tempie, powstają nowe technologie, a w tej materii wciąż stoi w jaskini z pochodnią w dłoni. Z drugiej strony, jakie nienaturalne zasady kościół wbija ludziom do głowy? Kto o zdrowych zmysłach nadstawia drugi policzek? Jedynie ludzie o mentalności niewolników chcą posługiwać się takimi zasadami, a przecież o jak najszerszą rzeszę takich wyznawców chodzi kościołowi.

Album zdobi też świetna okładka. Kto za tym stoi?

- Tak samo jak w przypadku "Damnatio Memoriae", całą grafikę stworzył dla nas Qras z Mentalporn. Flauros współpracował z nim także przy albumach Darzamat, więc to dłuższa znajomość. Okładka, tytuł i całe liryki powstały zanim pojawiły się pierwsze dźwięki, więc to znakomicie ułatwiło nam pracę.

Ostatnimi czasy obserwujemy powrotu wielu cenionych przedstawicieli polskiej sceny metalowe sprzed lat: Armagedon, Christ Agony, Magnus, Moon; kwestia jest zresztą znacznie szersza i obejmuje praktycznie cały świat. To chyba pozytywne zjawisko?

- Jak najbardziej pozytywne! Wiele z tych zespołów wciąż tworzy dobrą muzyki i dzięki temu wzbogaca naszą scenę. Młodość ma to do siebie, że jest bezkompromisowa, ale i doświadczone zespoły mają jeszcze wiele do powiedzenia.

O ile mi wiadomo wznowiliście już aktywność koncertową. Mało tego, we wrześniu zagracie na festiwalu w Indiach! Zdradzisz na koniec genezę tej, jak się wydaje, niebywałej eskapady, która wasz czeka?

- Po prostu nadarzyła się okazja by wspólnie z Darzamat polecieć na The Underground Unleashed Festival, który odbędzie się we wrześniu w Darjeeling, w Indiach. Zagra tam również amerykański Incantation, szwedzki Demonical i sporo innych kapel, których nazwy niewiele jeszcze nam mówią. Jesteśmy bardzo podekscytowani tym wyjazdem, szczególnie, że zagramy wysoko na północy Indii, przy granicy z Nepalem, właściwie u podnóża Himalajów. Bez wątpienia to będzie niezapomniane przeżycie. Odwiedzić miejsca, które do tej pory oglądało się jedynie w telewizji.

Dzięki za poświęcony czas i do zobaczenia!

- Dzięki wielkie za wywiad. Mam nadzieję, że "Parvzya" będzie silną pozycją na rynku i zmieni nieco myślenie na temat oldskulowego grania metalu. Jedno jest pewne, Mastiphal wrócił w dobrej kondycji i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Rozglądajcie się dobrze, bo mamy sporo kolejnych planów studyjnych.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: groza | black metal | metal | Darzamat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy