Milky Wishlake: Dla mnie życie to jest podróż, a nie budowanie zamku

Justyna Grochal

"Dogoniliśmy w końcu Zachód. Jeśli ktoś miałby wątpliwości, powinien sprawdzić album 'Wait for Us', bo ten skutecznie te wątpliwości rozwieje" - tak brzmiał początek naszej recenzji pierwszego albumu Kamila Zawiślaka tworzącego pod pseudonimem Milky Wishlake. I raczej nie ma w tym przesady.

Milky Wishlake lubi tworzyć chwytliwe piosenki
Milky Wishlake lubi tworzyć chwytliwe piosenkiFilip Blankmateriały promocyjne

Płyta "Wait For Us" to pierwszy longplay spod szyldu Milky Wishlake. Jakie tematy porusza w swoich tekstach? Kiedy powstawał album? Co wnieśli do jego muzycznego świata Dawid Podsiadło i Oly.? Na te i inne pytania odpowiedział w rozmowie z nami Kamil Zawiślak.

Justyna Grochal, Interia: - Kim są ci "my" z tytułu twojej płyty i zarazem singla?

Milky Wishlake: - To płyta, która traktuje o moim związku z pewną kobietą. Ci "my" to po prostu i dosłownie my w tym związku. Ale słyszałem też interpretacje, że czekamy na coś nowego, a ja jestem tą nową siłą. Ktoś to sobie tak zinterpretował w muzyce. Jestem ciekaw, co inni myślą na ten temat.

Ale lubisz te konfrontacje interpretacji - twojej z wrażeniami innych? Lubisz słuchać opowieści ludzi o twojej twórczości i tego, jak odbierają twoje teksty czy muzykę?

- Tak, to jest chyba najbardziej interesujące w tym wszystkim. To dziwnie zabrzmi, ale ja też nie do końca jestem pewien, o czym śpiewam. Wiem, jaki mam zamysł, ale te teksty są na tyle otwarte, że można je przypisać do swojej własnej sytuacji. I interesuje mnie to, jak niektórzy ludzie widzą dany tekst. To jest naturalne - każdy artysta, który tworzy, się z tym spotyka.

A zdarzały się zaskoczenia?

- Chyba jeszcze nie. Nie spotkałem się dotąd z jakimiś ekstremalnymi interpretacjami. Myślę, że niewiele osób na przykład wie, że "In silence" to piosenka o śmierci w związku.

O śmierci metaforycznej czy dosłownej?

- O dosłownej śmierci i tym momencie przed. Kiedy wiemy, że ten ktoś umiera i zostaniemy sami. Dla mnie ten utwór traktuje właśnie o tym, ale tu również jest to nienachalna interpretacja. Taka emocja towarzyszyła mi, pisząc tę piosenkę. W tekście nie jest to może jednoznaczne, ale taka była moja intencja.

- A czy te emocje, o których mówisz, wracają potem podczas wykonywania utworów na koncercie?

- Czasami. To jest zupełnie inne środowisko i inny kontekst dla tych utworów. Niektóre gramy troszkę ostrzej, niektóre, chcąc nie chcąc, brzmią inaczej. Przewijają się wówczas przez to różne emocje. Taka już natura tych piosenek, że można je różnorako interpretować. W pewnym sensie my też reinterpretujemy je na koncertach.

- Słuchając twojej płyty, odniosłam wrażenie, że mimo iż poszczególne utwory są bardzo różnorodne, to udało ci się stworzyć z nich przyjemną, spójną całość.

- Bardzo się cieszę.

Powiedz, w jakim okresie powstawały te piosenki? Oczywiście są te, które pamiętamy z pierwszej EP-ki "Five Contemporary Songs", ale czy te pozostałe to są nowe, świeże utwory czy gromadzone przez ciebie przez lata?

- Może niektóre pomysły nie są bardzo świeże, ale większość z nich owszem. Piosenki, oprócz tych dwóch z EP-ki, są praktycznie nowe. Miałem do dyspozycji parę numerów jeszcze sprzed EP-ki, ale one nie przeszły przez selekcję.

Dlaczego?

- Nie potrafiłem znaleźć dla nich nowego ubioru. Myślę, że miałem za mało czasu, żeby je przerobić tak, jak chciałem. David Brent mówił w brytyjskim "The Office", że "good idea is a good idea - forever", więc to, co się może zmienić to to, jak ubrać dany pomysł. Na przykład w przypadku "Hope Song" miałem pomysł na brzmienie gitary, które stworzyłem już na studiach i na bazie tego brzmienia powstał utwór. Z różnych okresów pozbierałem szkice, ale piosenki i sklejanie ich w całość było totalnie świeżym procesem. I nie czułem też, że odkopuję jakieś szkielety z szafy; tworzenie tej płyty było zupełnie nowym doświadczeniem.

Swoją pierwszą EP-kę wydałeś własnym sumptem, tworzyłeś ją samodzielnie, więc zjawisko "do it yourself" w muzyce nie jest ci obce. Z jednej strony jest to coś dającego szalenie dużo możliwości dla każdego, ale z drugiej należy się zastanowić, czy nie prowadzi do zalewu bylejakością i brakiem autentyczności. Jaki jest twój stosunek do tego?

- Myślę, że o kontroli jakości nie możemy rozmawiać, bo każdy człowiek może oczywiście słuchać tego, czego chce. Na pewno wiele z tych tworów może nie przetrwać próby czasu, ponieważ są to tylko takie przebłyski i przejaw słomianego zapału.

- Jeśli chodzi o mnie, to lubię komponować sam i mam już swój własny styl pracy. Z drugiej strony zazdroszczę duetom tworzącym razem. W przyszłości, chciałbym znaleźć do tego kompana, kogoś, kto mógłby wnieść coś od siebie. Tak, żebym ja szczególnie nie musiał kierować tą osobą. W środowisku muzycznym zazwyczaj dobrze wiem czego chcę i chciałbym spotkać kogoś, z dobrymi sugestiami, pomysłami. Marzy mi się taki proces twórczy jak u takich formacji jak Queen czy nawet dzisiejszy Moderat. To jest dosyć trudne, żeby znaleźć takich ludzi, bo trzeba się naprawdę dobrze dobrać. Ja miałem takie szczęście w moim jazzowym projekcie. Dowodem na ich wyjątkowość i chemię między nami jest to, że gdybyśmy wyjęli i zamienili jedną osobę z tego projektu, to już nie byłoby to samo. Trochę dlatego pracuję sam, bo nie znalazłem jeszcze kogoś, kto by mnie muzycznie zaskoczył i zadowolił.

Skoro już wywołałeś "Hope Song" do tablicy oraz wspomniałeś o twoim podejściu do współpracy, to chciałam zapytać o gości na płycie. Są to Oly. oraz Dawid Podsiadło. Powiedziałeś, że tworzysz sam, bo nie spotkałeś ludzi, którzy by się do ciebie dopasowali i zaproponowali coś od siebie. Co takiego wnieśli Oly. i Dawid do twojej muzycznej przestrzeni? 

- Z muzyką Oly. poznałem się przy pracy nad jej albumem "Home", gdzie nagrywałem partie do kilku utworów. Ola ma bardzo ciepły i spokojny wokal, od razu wbija się w ucho i w serce. Szukałem takiej jakości dla mojego "Hope Song", chyba najbardziej rozmarzonej i spokojnej, pozytywnej kompozycji na płycie. Jej świetną wrażliwość harmoniczną wykorzystałem też w utworze "Enough".

- Dawid przede wszystkim mi zaimponował, bo jest bardzo kreatywny i sprawny. W "Future For Me" swoimi wokalizami maluje szeroki pejzaż, który na sam koniec świetnie otwiera jeszcze album. I ten refren - chciałem po prostu usłyszeć jak on zaśpiewa tego typu rzecz. Trochę spełnił moje zachcianki, ale pobudził też mój apetyt na więcej. Nie ukrywam, że chciałbym go usłyszeć jeszcze w niejednej mojej kompozycji. Podobnie rzecz ma się z Oly. Myślę, że tylko trochę "liznęliśmy" temat.

Nagrałeś płytę tak naprawdę popową i bardzo mi się to twoje podejście do tematu piosenkowości podoba. Myślę, że takie płyty jak twoja są szansą na to, by w Polsce odczarować postrzeganie muzyki popowej, która dla wielu jest uosobieniem muzyki bylejakiej i mało ambitnej.

- Dziękuję, bo to dla mnie duży komplement.  Zawsze chciałem tworzyć przede wszystkim chwytliwe piosenki. Takie było moje założenie od samego początku, gdy zacząłem pisać. Dopiero potem doszła do tego produkcja, "ubieranie" utworów. Zależało mi też, żeby nie zamykać się w szufladkach. Pomyślałem, że mogę iść w klubowy numer jak "Break the Silence", w kierunku r’n’b w "In Silence", czy może nawet house’u w "Hidden" albo jeszcze stadionowo w "Wait For Us". Dla mnie forma jest tylko ubraniem, a każda popowa piosenka to po prostu piosenka chwytliwa. Znów wrócę do Queen, bo oni robili to najlepiej. Ludzie pamiętają ich z wielkich hitów, ale tak naprawdę, jeśli przyjrzymy się bliżej ich dyskografii, to praktycznie na każdym albumie mamy zbiór totalnie stylistycznie różnych od siebie piosenek. Mimo to, wszyscy rozpoznają Queen i nie da się też odczuć, że ktoś z nich szedł na artystyczny kompromis. Coś takiego do mnie przemawia, żeby nie zastanawiać się za bardzo. Mam to wpisane w swoje muzyczne wychowanie i taki jestem. Nie mam ambicji tworzenia jakiejś eksperymentalnej muzyki, zależy mi na melodii i chwytliwości. To jest moja pierwsza zasada. Co nie znaczy, że z eksperymentu nie da się uzyskać tych samych efektów.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zazwyczaj słuchasz muzyki w celach edukacyjnych, a wyjątkiem od tego jest amerykański hip hop, który jest w stanie cię "wyłączyć". Czy ty rzeczywiście, gdy słyszysz jakąkolwiek muzykę, piosenkę, to rozkładasz ją na czynniki pierwsze, wyłapujesz błędy albo ciekawe smaczki?

- Wszystkiego po trochu. Odkąd pamiętam, miałem taką przypadłość, że w głowie miałem analizę harmoniczną. Słyszałem wysokości dźwięków, akordów i przez to mogłem grać ze słuchu wiele rzeczy. Nigdy się tego nie uczyłem, zawsze to gdzieś we mnie działało. W pewnym momencie mojego życia było to już tak natrętne, że gdy słyszałem nowy utwór z akordami z innej piosenki, to było... ciężko.  Nie umiałem przejść obojętnie nad faktem, że ludzie ciągle używają tych samych rozwiązań. To był problem.  Nie potrafiłem słuchać muzyki, musiałem wyłączać radio. To było bardzo śmieszne, ale teraz już nie słucham w ten sposób, skupiam się bardziej na brzmieniach, a nie na strukturze utworu. Po studiach zostało mi słuchanie muzyki w celach edukacyjnych, bo tam uczyliśmy się jeszcze bardziej pogłębionej analizy, transkrypcji, grania utworów nuta po nucie. Więc ta edukacyjna strona to dla mnie po prostu kolejna warstwa w muzyce.

A jesteś w stanie się tego wyzbyć? Wyłączyć to analityczne podejście przy słuchaniu muzyki?

- Oczywiście, że tak. Ja mam dosyć duże doświadczenie melomańskie. Przesłuchałem ogromną liczbę płyt w życiu i wiem, jak się słucha muzyki. Do hip hopu wracam najczęściej, bo hip hop był tak naprawdę ostatnią rzeczą, w jaką się wkręciłem. Do tej pory ta forma do mnie przemawia. Być może dlatego, że jest w nim tak mało muzyki (śmiech). Pozwala mi to szybciej się wyłączyć i skupić bardziej na tekście, historii i produkcji. W przypadku Kendricka Lamara’a, działają wszystkie te elementy.

Utrzymujesz się z muzyki?

- Staram się, ale różnie to bywa. Mam też dodatkowe źródło dochodu.

A masz na życie jakiś plan B?

- Ja przede wszystkim nie patrzę tak na życie. Dla mnie życie to jest podróż, a nie budowanie zamku.

W takim razie muzyka jest dla ciebie kolejną przygodą?

- Nie, oczywiście, że nie. Muzyka towarzyszy mi od początku. Miewam chwile zwątpienia, w których mocno zastanawiam się, czy będę to robił za dziesięć lat, ale myślę, że trzeba się skupiać na danej chwili. Oczywiście trzeba też patrzeć w przyszłość, ale na dany moment nie mam żadnego planu B. Jestem typem osoby, która poświęca wszystko, żeby coś zrobić, więc ciężko mi nawet myśleć o planie B. To jest część mojej osobowości, nie jestem w stanie myśleć dwutorowo. Ale nie czuję się jeszcze niebezpiecznie i mam nadzieję, że będzie lepiej i nie będę musiał tego planu B wykonywać (śmiech). Z muzyką się nie da zerwać. Na pewno nie na tym etapie. 

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas