Marcin Wyrostek: Wszedłem w to z klapkami na oczach [WYWIAD]

Najsłynniejszy akordeonista w kraju i członek Amerykańskiego Stowarzyszenia Akordeonistów. W tym miesiącu premierę miała winylowa wersja jego siódmej płyty "Tradycyja", a w grudniu minie 15 lat od wygranej w telewizyjnym programie "Mam Talent!".

Marcin Wyrostek
Marcin Wyrostekmateriały prasowe

Damian Westfal, Interia: Myślę, że "Tradycyja" jest trochę kontynuacją projektu "Polacc" z 2017 roku. Z jakich pobudek tym razem powstał album i co się u ciebie działo przez ten czas?

Marcin Wyrostek: - W dalszym ciągu najbardziej się pamięta chyba tę pandemię, która przyszła w 2020 roku.

Ale ona była chyba dla ciebie owocna?

- Tak, bo spowodowała, że zacząłem hamować troszkę i pamiętam, że przesiedziałem w swoim studiu w domu pierwsze trzy tygodnie w ogóle stamtąd nie wychodząc - coś grałem, nagrywałem, wymyślałem. Próbowałem się jakoś wyłączyć z trybu koncertowego. Po tych trzech tygodniach w studiu wymyśliłem projekt edukacyjny: podstawy improwizacji harmonii jazzowej na akordeon w oparciu o tematy ludowe. Pomysł tytułu "Tradycyja" był już zapisany w moim notatniku na pulpicie chyba w 2017/18 roku. Podczas pandemii, gdy usiadłem nad tym tematem, zrobiłem zbiór utworów i od razu też zaczęły rodzić się piosenki z tych utworów i tak się złożyło, że zaraz po tym byłem na jednym spotkaniu, gdzie rozmawiałem z Marszałkiem Województwa Śląskiego. Pomyślałem, że w życiu nie ma przypadków. Podrzuciłem mu ten temat, że chcę zrobić taki projekt, aby pokazać tę naszą śląskość, ale też polską muzykę ludową, bo to są jednak rzeczy, które są naszymi korzeniami. Myśmy w tym wyrastali. Elementami tradycji jest to, że się ludzie spotykają, razem śpiewają, że jest fajna atmosfera. Dzisiaj ten czas jest bardziej elektroniczny. Taka była idea tego projektu, żeby zaczerpnąć z tych ludowych melodii i pokazać to w dzisiejszy sposób - bardziej nowoczesny, bardziej szlachetny, ale też nie zatracić przy tym pomostu pomiędzy historią, naszą tożsamością a tym, kim jesteśmy teraz. Dzisiaj myślę, że chyba wiele osób, wiele środowisk dba o tę naszą schedę kulturową i na tym mi zależało.

Tak jak tego teraz słucham, to wydaje mi się, że ten album jest twoim apelem. Jak bardzo czujesz się Ślązakiem?

- Jestem Ślązakiem z krwi i kości, bo urodziłem się na Dolnym śląsku. Mieszkam teraz na Górnym Śląsku. W sumie to jesteśmy wszyscy tacy sami - Polacy, którzy mają tę swoją werwę, swoją charyzmę. Taki też jest dobór solistów, którzy śpiewają na płycie, bo są między innymi: Ula Dudziak, Mioush, CeZik, Frele, Kasia Moś i każdy jest z innego muzycznego świata, i to lubię. Połączyliśmy to na jednej scenie. To nowoczesne podejście. To jak ta płyta brzmi, to jest właśnie wynik tej różnorodności tych osób i różnorodności ogólnie Polaków. Jesteśmy różnorodni, Śląsk jest różnorodny, każdy region się teraz tak fajnie rozwija w swoją unikalną stronę, że możemy znaleźć naprawdę piękne rzeczy. Starałem się, żeby taka sama była ta muzyka, ale z jednoczesnym zachowaniem trochę tej tradycyjności.

A czym jest dla ciebie ta tytułowa "tradycyja"?

- Mam teraz przed oczami taki obrazek z Ciechanowic, miejscowości pod Jelenią Górą, gdzie spotykamy się zawsze rodzinnie - jesteśmy w sadzie, ja z kuzynami gram w piłkę, wszystkie ciotki i wujki stoją wokół ogniska, ktoś tam tańczy, wszyscy śpiewają i stoi mój dziadek i mój tato z akordeonem. Pamiętam właśnie takie spotkania rodzinne, takie wręcz - teraz patrząc - utopijne. Staram się jakoś to sobie zawsze przypominać, wracać do tego. Tym właśnie jest dla mnie projekt "Tradycyja", tym też jest przykładowo wspólne kolędowanie, które organizuję 5 stycznia w Mysłowicach. Już teraz zapraszam, będzie między innymi z nami Kayah, będziemy iść ulicami i śpiewać kolędy. Myślę, że takie spotkania są w dzisiejszych czasach najważniejsze, najcenniejsze.

Marcin Wyrostek na scenie w katowickim SpodkuBartek Jastalmateriały prasowe

Bardzo urzekła mnie ta historia, że twój dziadek sprzedał krowę w zamian za akordeon i tak się zastanawiałem, co pchnęło cię do tego instrumentu? Czy prawdziwa miłość od pierwszego dźwięku czy presja rodziny, bo jednak poszła krowa za akordeon?

- To było tak, że tę krowę sprzedał dziadek i wtedy kupił akordeon, który dostał mój tata. Ten historyczny akordeon cały czas znajduje się w moim studiu, na półce w centralnym, zaszczytnym miejscu. Tata pierwszy zaczął na nim grać i potem jak ja się urodziłem, mój tato powiedział mojej mamie, że będę akordeonistą. Miałem wtedy ponoć dwa dni. Tata idealnie się wstrzelił, idealnie zgadł i trochę też przypilnował tej mojej drogi. Poświęcił się temu, zawsze znalazł czas, żeby mnie zawieźć na lekcje, on się zaangażował w tę część muzyczną. Mama natomiast była z nas wszystkich najnormalniejsza (śmiech), bo ja - muzyk, siostra też, tata tak samo. Mama była tą przeciwwagą i ostoją domową. Wszedłem w to z klapkami na oczach. Moim światem był akordeon i wszystko w moim życiu kręciło się wokół tego. To było naturalne dla mnie, pamiętam jak ćwiczyłem nawet do 7 rano w garażu, żeby nikogo nie obudzić. Potem jeszcze szedłem do szkoły, szybko wracałem, żeby znowu grać. Nic nie działo się chyba w sumie bez przyczyny. Ukończyłem studia muzyczne w Katowicach, cały czas gdzieś grałem, były różne koncerty, audycje, kapele. Zacząłem zakładać swoje zespoły i moja pierwsza płyta wyszła akurat w roku, kiedy był "Mam Talent!". Rzeczy, o których kiedyś marzyłem w głowie, stały się moją rzeczywistością. To wszystko zaczęło się od dziadka, od tej krowy, od taty, moich przyjaciół, ludzi z Katowic, a dzisiaj muzyka cały czas mnie prowadzi.

Czy czujesz swój udział w propagowaniu kultury tego instrumentu? Wydaję mi się, że w Polsce fenomen akordeonu zaczął się od twojego udziału w "Mam talent!". Wtedy wielu przekonało się, że jest to instrument szlachetny i nowoczesny, a nie chłopski i przestarzały.

- Odczułem to w dwóch wymiarach. Po pierwsze: dużo osób zaczęło się przyznawać, że ma akordeon w szafie, w domu, że go wyciągają i zaczynają grać. Po drugie: ostatnio spotkałem na moim koncercie w Rybniku dziewczyny, które zdawały egzaminy wstępne na akademię muzyczną. Nauczyciele mówią, że zwiększyła im się liczba chętnych dzieciaków, które chcą się zapisać na akordeon. Podobno od mojego udziału w "Mam Talent!" zrobił się boom na ten instrument, z czego jestem niesamowicie dumny. Cały czas staram się utrwalać ten instrument jako taki bardziej wszechstronny, żeby pokazywać, że mamy tę ludyczną twarz akordeonu, ale nie tylko. Z premedytacją biorę udział w różnych projektach od Lady Pank, tu Ula Dudziak, tam orkiestry smyczkowe, symfoniczne, prawykonania utworów współczesnych, Sławomir, Kayah, Justyna Steczkowska, Maryla Rodowicz, Tomek Organek, Miuosh, więc staram się pokazywać ten instrument w tych różnych światach, że on też tam może egzystować.

Za chwilę będziemy obchodzić 15 lat od finału 2. edycji "Mam talent!", którą zwyciężyłeś. Jak z biegiem czasu oceniasz tam swój udział?

- Z biegu czasu patrzę, że to była dobra decyzja. Wtedy się zastanawiałem, czy brać udział w castingu. Pamiętam, że wypełniłem formularz online, bo tata o tym wspomniał, że jest coś takiego. Skończyłem akurat Akademię Muzyczną i pomyślałem "co mam do stracenia?". Świat akordeonu to jest niszowy światek, w którym żyłem przez te 20 parę lat, próbując znaleźć drzwi i wychodzić cały czas na zewnątrz. Cały czas tego szukałem, to były setki różnych prób, jeździłem na castingi do Warszawy, do różnych programów, do różnych miejsc, żeby właśnie gdzieś zaistnieć w świecie muzycznym. Patrząc z perspektywy czasu, to był ten taki moment, ta kropka nad "i", której chyba brakowało mi w życiu, bo jeździłem wcześniej na festiwale międzynarodowe, mam szereg pucharów, dyplomów. Występowałem na różnych kontynentach, ale to zawsze był ten mikroświat. Zawsze jak pojawiał się jakiś sukces, to ktoś o tym wspomniał, może napisał w lokalnej gazecie i na tym się kończyło. Marzyłem o takim momencie, który da mi trampolinę do góry. Okazało się, że tą trampoliną był program "Mam Talent!" właśnie.

Marcin WyrostekKonrad Wronamateriały prasowe

Dlaczego nigdy nie słyszymy Marcina Wyrostka na żadnej płycie?

- (śmiech) Przyznam się, że śpiewam na płycie "Harmonia Świąt" (2019) kolędę "Wśród nocnej ciszy"!

Ale chyba nie solo. Z przyjaciółmi?

- Z przyjaciółmi i z rodziną. Nazwałem nasz aparat wykonawczy "Wielka Banda Wyrostków", bo to było nasze rodzinne spotkanie w Karpaczu, latem w sierpniu. Poprosiłem wszystkich, a było nas tam około 50 osób, żeby zaśpiewali kolędę. Przywieźliśmy z chłopakami sprzęt do rejestracji, przyjechał realizator, rozstawiłem wszystko, każdy dostał słuchawki, mikrofony. Myśleli, że zwariowałem, że każę im śpiewać kolędę w sierpniu (śmiech). Przyznam, że wokalnie jakoś ta moja barwa nie jest za bardzo urzekająca, więc nie chciałbym nikogo zrażać (śmiech), chociaż na koncertach czasami używam swoich strun głosowych i dośpiewuję chórki.

Wiem, że w śpiewie bardzo ważny jest oddech, tak samo jak w grze na trąbce. Jak tam idzie opanowywanie tego instrumentu?

- A widzę, że pamiętasz moją wypowiedź sprzed paru lat, kiedy opowiadałem o tym, że chciałbym umieć grać jeszcze na trąbce. Pomalutku się uczę grać na trąbce, dla siebie, hobbystycznie. To w zasadzie dzięki mojemu przyjacielowi, Januszowi Kurkowi, który jest animatorem życia kulturalnego. Pewnego razu mieliśmy kolędowanie, w którym każdy miał swoją rolę do odegrania, miał swoją piosenkę do zaśpiewania, czasami trzeba było się przebrać. W tych kolędowaniach biorą udział różni ludzie i to ze świata polityki, i ze świata sportu, i kultury. To taka gala kolędowa z uroczystą kolacją, z uroczystym śpiewaniem kolęd, z występami. Pewnego razu wymyślono kwartet dęty, tylko że składający się z osób, które nie grały na tych instrumentach. Mieliśmy próby przez kilka tygodni przed tą galą, żeby się nauczyć grać na wybranych instrumentach i pamiętam swój pierwszy bodziec, żeby właśnie wtedy tę trąbkę uskutecznić. Tak się zaczęło.

Czy jest jeszcze jakiś projekt marzeń, płyta albo koncert do spełnienia?

- Coś ostatnio się krystalizuje. Nawet wczoraj z chłopakami zaczęliśmy rzucać jakimiś totalnie szalonymi pomysłami, więc nawet bym nie mówił, bo to głupoty chyba. Praktycznie w sumie wszystko można próbować w życiu zrealizować. Uważam, że można wymyślić coś całkowicie z czapy, trzeba tylko tego spróbować, bo to jest tak jak z moją przygodą w "Mam Talent!". Trzeba spróbować to wdrożyć, a potem zweryfikować, czy się udało. Myślę też o osobach światowego formatu. Pamiętam, że się otarłem o osobę Eminema jak byłem na festiwalu akordeonowym w Detroit. Poznałem tam mamę tour managera Eminema i zabrakło może jednego albo dwóch kroków, aby iść za ciosem. Myślę też o kolaboracji na przykład ze Stingiem, Guns N' Roses, czy Jennifer Lopez. Jak tak patrzę z perspektywy czasu na życie, to każda z tych osób, którą wymieniłem, którą powszechnie znamy, to taki sam człowiek, jak każdy z nas, więc to wszystko jest możliwe. Każdy kiedyś zaczynał, każdy kiedyś coś robił i to też wymagało czasu, wymagało prób, odwagi, czasami zrobienia czegoś szalonego, zacięcia, zaangażowania, ale jeżeli człowiek się zaangażuje, to myślę, że może góry przenosić, a jak spotka po drodze jeszcze właściwe osoby, to już w ogóle.

Marcin Wyrostek i Urszula Dudziak podczas koncertu akordeonisty w katowickim SpodkuBartek Jastalmateriały prasowe

Jaki jest twój najcenniejszy akordeon w domu?

- Najcenniejszy dla mnie to będzie ten za krowę (śmiech) - Victoria Bydgoska. Instrumentów mam kilka, każdy ma też inną swoją specyfikę. Jeden mam na przykład drewniany z cedru kanadyjskiego, jest przepiękny, lekki i ma ciepłe brzmienie, zaś drugi - czarny, ma fajny masywny dół, trzeci jest z brokatem, taki technicznie do wielu zadań, jeszcze mam srebrny instrument, który używam na zajęcia. Sam więc widzisz, że to jest tak trochę jak wybieranie pomiędzy dziećmi. Każdy jest dla mnie cenny, każdy ma swoją duszę.

A taki najdroższy? 30 tysięcy starczy?

- Kwotę zgadłeś, tylko że nie w polskich złotych, a w euro. To są takie niestety kwoty instrumentów, ale to są instrumenty bardzo dobrej klasy. Od lat mam akordeony z firmy Ballone Burini, którą sobie upatrzyłem. Te instrumenty są produkowane we Włoszech i właśnie jestem na łączach z Fabio, bo musi mi wysyłać taki jeden element, żebym go sobie w jednym akordeonie podmienił

"Do dziś nie mogę się pogodzić" – Ewa Krawczyk szczerze o życiu po stracie mężaPolsatPolsat
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas