Krzysztof Zalewski: Dożyliśmy takich czasów, że nie można siedzieć i czekać na to, co będzie

Justyna Grochal

- Jeżeli masz jakiekolwiek forum, na którym możesz się wypowiedzieć i ludzie będą cię słuchać, to nie możesz siedzieć cicho - mówi nam Krzysztof Zalewski, który na ostatniej płycie "Złoto" postanowił nie milczeć na temat społeczno-politycznej sytuacji w kraju.

Krzysztof Zalewski promuje swoją płytę "Złoto"
Krzysztof Zalewski promuje swoją płytę "Złoto"Yulka Wilam/Kayaxmateriały promocyjne

W listopadzie ubiegłego roku Krzysztof Zalewski wydał swój trzeci album "Złoto", zaskakując oszczędnością środków i bezpośrednim przekazem. Wokalista opowiedział nam m.in. o tym, jak zmieniło się jego podejście do tworzenia muzyki, dlaczego poruszył na płycie wątki polityczne oraz o mierzeniu się z niełatwą materią pisania tekstów. 

Justyna Grochal, Interia: - Na nowej płycie, w tekstach, nie kryjesz się za rozbudowanymi metaforami. Twój przekaz jest bardziej bezpośredni.

Krzysztof Zalewski: - Bardziej bezpośredni, tak. Na tym mi zależało. Głównym zarzutem do "Zeliga" było, że to fajna płyta, ale trochę za dużo tam wszystkiego. Oczywiście nadal lubię ten album i uważam, że jest dobry, natomiast to była akurat konstruktywna krytyka i wziąłem ją sobie do serca. Uznałem, że może faktycznie już wystarczy. Wtedy to było osiem lat czekania, zbierania się do skoku, więc musiałem na "Zeligu" pokazać, że umiem i śpiewać, i tańczyć, i wysoko skakać, i jeździć na rowerze z jednym kołem (śmiech). Stąd te, że tak powiem, nadźgane aranże barokowe. I w tych tekstach może rzeczywiście troszkę za dużo chciałem zmieścić.

A teraz czynnikiem na pewno był też czas. Tę płytę chciałem nagrać szybciej, między koncertami, więc na pewno dużo jest na niej koncertowej energii. Siłą rzeczy, żeby zagrać "Zeliga" na koncercie, musieliśmy bardzo mocno upraszczać aranże, bo nie da rady zagrać dwustu śladów w trzy czy cztery osoby na scenie. A "Złoto" było nagrywane tak, że w zasadzie większość piosenek jesteśmy w stanie zagrać dokładnie tak, jak na płycie. Oczywiście odchodzimy czasem od tych form, ale jesteśmy w stanie to zrobić, bo płyta jest nagrana bardzo oszczędnie jeśli chodzi o środki muzyczne. W tekstach też chodziło mi o to, żeby było wiadomo, o co mi chodzi. (śmiech) Żeby nikt się nie zastanawiał, co też autor miał na myśli.

To był taki zamysł? Kompozycje i aranżacje były konstruowane z myślą o koncertach?

- Tak. "Zeliga" robiłem długo w studiu, niespecjalnie myśląc, jak to będzie wyglądało na scenie, a tę płytę nagrywałem zastanawiając się, jak będę ją grał na żywo. Poza tym część numerów nagrałem sam, na wszystkim. Po części piosenki powstawały też na moich koncertach solowych. Takim numerom, jak "Luka" czy "Uchodźca" zmieniałem formy w trakcie, grając. Aranże są proste, bo musiały takie być, żebym mógł zagrać to wszystko sam, zapętlając na żywo jakieś podkłady. Są powtarzalne, mantrowe, riffowe, oscylujące wokół jakiegoś jednego powtarzanego tematu. Zobaczymy, jak będzie wyglądała kolejna płyta. Doświadczenia obecnych koncertów, na które przychodzi mnóstwo ludzi i możemy sobie pośpiewać razem, na pewno też będą miały na to spory wpływ.

Mniej stresujesz się przed koncertami solowymi, czy paradoksalnie odczuwasz większą presję przed występami z zespołem, bo jesteś wtedy liderem, który niejako nadzoruje całą grupę?

- Na pewno bardziej stresuję się, gdy jestem sam. Dużo więcej rzeczy może się zepsuć. Czasami niezależnie od tego, w jak świetnej formie jestem i jak świetnie przygotowany, wystarczy, że jakiś jeden kabelek albo przełącznik nawali i jestem w malinach. A jednak, jak jest nas czterech na scenie, to nawet jak któremuś coś się zepsuje, to maszyna jedzie dalej. Jest dużo większy komfort. Do tej pory grałem na klawiszach i na gitarze na raz, nawet jak graliśmy wspólnie, a teraz mogę się skupić tylko na gitarze, ponieważ dobraliśmy kolejnego muzyka do składu. To daje mi też większą możliwość kontaktu z publicznością, mogę po prostu próbować nawiązać tę nić z ludźmi, co jest najważniejsze na koncercie.

Wróćmy jeszcze na moment do tekstów. W piosence "Chłopiec" to bardziej twoja wizja siebie czy raczej twoje wyobrażenie tego, jak mogą postrzegać cię teraz inni?

- To jest bardziej próba zmierzenia się z absolutnie absurdalnym zadaniem i ambicją, którą miewają tacy jak ja, czyli ludzie, którzy zakładają swoje zespoły, później swoją twarz "dają" na plakaty, żeby jakoś wgryźć się zębami w sławę i żeby zostawić jakiś ślad po sobie. Od dzieciństwa mamię się historiami rozmaitych idoli typu Freddie Mercury, Bowie, czy tysiące innych. Natomiast sam pomysł pogoni za sławą jest zupełnie śmieszny i nietrafiony już na samym początku, bo z perspektywy drogi mlecznej i tak nic z nas nie zostanie. Nawet gdyby ci się trafiło być Szekspirem, to i tak to jest tylko kwestia czasu, żeby po tobie nic nie zostało. "Nie nazywa się mną plac" - dla mnie to jest bardzo humorystyczny wers. Z jednej strony w "Chłopcu" troszkę się żalę, że mi nie wyszło - z perspektywy, że od dawna nie żyję - a z drugiej strony jest to takie oko puszczone do słuchacza. Czasem mam wrażenie, że za bardzo się odsłaniam, ale szybko nabieram dystansu i myślę sobie, że nawet jeśli to robię, to ciągle to jestem ja - Krzysztof Zalewski. W "Chłopcu" to jakaś kreacja, jakiś zapisany moment tego człowieka. Za parę lat już inaczej będzie na to spoglądał.

Z drugiej strony to jest taka piosenka trzydziestolatków - napisałem ją sobie na moje 30. urodziny. Przychodzi taki moment refleksji, to jest pięknie podane w filmie "Wszystkie odloty Cheyenne'a". Całe życie mówisz, kim zostaniesz, jak będziesz duży, a potem nagle jesteś duży i jesteś tym kimś. Wydaje mi się, że trzydziestka to jest taka magiczna granica. Przychodzi taki moment, że patrzysz w lustro i myślisz sobie, co by powiedział ten mały Krzyś, mała Kasia, Jola czy Mareczek, jakby się zobaczyli teraz. Czy spełniły się ich marzenia? Czy byliby z siebie zadowoleni? Czy by się zdziwili? Myślę, że dużo ludzi w tym wieku ma takie spostrzeżenia i refleksje. To jest taka moja próba zmierzenia się z tym.

Na "Złocie" dużo jest uniwersalnych tekstów, z którymi słuchacz może się utożsamić. Ale znalazły się na płycie również dwa utwory dotykające wątków społeczno-politycznych. Czy według ciebie w Polsce doszło już do takiego momentu, że należy zabrać głos?

- Tak, absolutnie. Jeżeli masz jakiekolwiek forum, na którym możesz się wypowiedzieć i ludzie będą cię słuchać, to nie możesz siedzieć cicho. Po pierwsze dożyliśmy takich czasów, że nie można siedzieć i czekać na to, co będzie, bo możemy się obudzić w zupełnie innym kraju, niż sobie wyobrażaliśmy. Uważam, że powinienem o tym mówić przynajmniej po to, żeby nie musieć później pluć sobie w brodę, że nic nie zrobiłem, tylko czekałem biernie.

Krzysztof Zalewski w scenie z filmu "Historia Roja"materiały prasowe

Po drugie, ze względu na mój udział w filmie "Historia Roja", tym bardziej nie mogłem siedzieć cicho. Jeszcze by mi ktoś przykleił niechcianą łatkę. A nie dałbym rady tego znieść. Zawsze uważałem, że temat żołnierzy wyklętych trzeba poruszać i jest to temat niezagospodarowany. Natomiast kiedy kręciliśmy film - a miało to miejsce siedem lat temu - nie było takiej wojny polsko-polskiej. W trakcie tworzenia obrazu jednego wieczora siedziałem z całą prawicową brygadą, czyli m.in. z Ziemkiewiczem i Semką, a drugiego dnia grałem próby w "Krytyce Politycznej" z Maseckim i od nich zbierałem różne książki. Wydawało mi się wtedy, że to takie fajne, że to dwa różne światy, a mimo to można się dogadać, bo przecież jak powiedział Wolter: "Pańskie poglądy są mi wstrętne, ale oddałbym życie, żeby mógł je pan głosić". Biliśmy się o to, żeby był pluralizm, żebyśmy mogli się nie zgadzać. Tylko pięknie się nie zgadzać. A ostatnio tylko się obrzucamy kamieniami. Przede wszystkim język w debacie publicznej zupełnie zszedł na psy. Wiadomo, że można przerzucać winę za to między Platformą a PiS-em, natomiast niestety ten cynizm, pycha i szydercze uśmiechy partii rządzącej, ten kompletny brak szacunku wobec ludzi, którzy myślą inaczej, budzi we mnie bardzo głęboki sprzeciw. Bon moty prezesa o "ludziach drugiego sortu" i o tym, że "stoją tam, gdzie stało ZOMO" są przykre, niewłaściwe i bardzo dzielą. Żyjemy w demokracji, natomiast sposób, w jaki oni odnoszą się do ludzi inaczej myślących, naprawdę jest niedopuszczalny i bardzo zależało mi, żeby o tym powiedzieć.

Łatwo przyszło ci napisanie tych tekstów?

- Ponieważ zawsze pisałem o miłości, o jakichś swoich rozterkach, to moje pierwsze teksty do "Polsko" i "Uchodźcy" były takie "łopatą w łeb", strasznie wprost. Aby te piosenki miały jakieś znamiona poezji i nie były tak zupełnie jednoznaczne, musiałem poprosić do tych dwóch tekstów społeczno-politycznych o pomoc dwóch moich kolegów-poetów, czyli Budynia (Jacek Szymkiewicz - przyp. JG) i Michała Wiraszkę. No i zostawiliśmy część moich rzeczy, a część przerabialiśmy. Musiałem schować ego do kieszeni i wydaje mi się, że to wyszło na zdrowie tym piosenkom. Oczywiście nie było tak, że chłopaki mi napisali teksty, a ja je tylko śpiewałem. Nie, siedzieliśmy i biliśmy się o każdy wers.

Podkreślasz w wywiadach, że ciężko ci się pisze teksty, że nie wypływają z ciebie ot tak. Dlaczego to jest dla ciebie tak ważne, by mimo to próbować?

- Ponieważ koniec końców jakoś mi to jednak wychodzi. Ludzie przychodzą i śpiewają te teksty, więc wydaje mi się, że skoro tak jest, to może coś im tam robią (śmiech). To nie tak, że jestem skrajnym grafomanem i na siłę trzymam się pomysłu, że muszę pisać sam. Bardziej jest to kwestia walki z własnym lenistwem. Skoro jestem w stanie wyrzucić z siebie jakiś przyzwoity tekst, to byłbym leniem śmierdzącym, gdybym przynajmniej nie próbował. Mam cały czas w głowie tę przypowieść o talentach z Pisma Świętego. Niezależnie od tego, czy ktoś przywiązuje do tego wagę i wierzy w te wszystkie historie, to tak życiowo strasznie mnie przekonuje - jeżeli masz jakieś talenty, to twoim obowiązkiem niejako jest pracować nad nimi i być coraz lepszym. Myślę, że jeśli uda mi się wejść w jakąś taką rutynę i nauczę się pisać codziennie, to tworzenie tekstów zacznie przychodzić mi coraz łatwiej. Bo to jest rzemiosło, jak każde inne.

Niedawno światło dzienne ujrzał teledysk do kolejnego singla z płyty "Złoto". Klip "Jak dobrze" stylistycznie nawiązuje do poprzedniego "Miłość Miłość". To celowe?

- Tak, taki był zamysł, by pójść w podobny klimat. Klip do "Miłość Miłość" jest wyjątkowy. My tam z Natalią nic nie graliśmy. Takie emocje zaczęły się wyzwalać, że się tam spłakaliśmy ze trzy razy w trakcie kręcenia. Zależało nam, żeby w "Jak dobrze" utrzymać czystą formę, żeby wszystko było białe. I również jest to klip taki trochę paradokumentalny. Tam nic się nie dzieje, nie ma jakiegoś ostrego montażu, to po prostu konkretny happening, konkretne wydarzenie, pod konkretną piosenkę - w "Jak dobrze" jestem nakłuwany... Tutaj z tekstem pięknie się to zgrywa.

Czy przewidujecie kontynuację teledyskowej promocji w takiej właśnie stylistyce?

- Na razie mamy inny pomysł na nowy klip, ale zobaczymy, jak z aktorem, który ma zagrać główną rolę, bo to kluczowa postać...

Wizualna strona projektu jest dziś dla ciebie ważniejsza niż kiedyś, prawda?

- Ostatnimi czasy coraz istotniejsza. Nie bez wpływu na to są ponad cztery lata spędzone z Moniką Brodką w zespole. Ona ma rzeczywiście megawyczucie wizualne. Uświadomiła mi, aż głupio się przyznawać do takiej ignorancji, że szczególnie w dzisiejszych czasach to trochę za mało wyjść na scenę i fajnie zagrać. Jak sobie wyszukasz na Youtube występy jeszcze sprzed wydania "Zeliga" i zobaczysz, jak wyglądamy na scenie... Nie da się na to patrzeć. Nie byłem świadom tego, że nie ma czegoś takiego jak mały koncert, którego nikt nie zobaczy, bo każdy dziś może to nagrać i za chwilę wrzucić do internetu. Nie mówię, żeby wychodzić w garniturze od high fashion projektanta na każdy koncert, ale mimo wszystko warstwa wizualna też jest bardzo istotna. Szczególnie w dzisiejszym, obrazkowym świecie. Nawet zacząłem korzystać z pomocy w kwestiach stroju - już przy "Zeligu" nawiązaliśmy współpracę z Vasina studio, a teraz to kontynuujemy jeszcze bardziej. Vasina zaprojektowała specjalnie dla mnie kurtki, w których występuję i bardzo wspiera nas przy teledyskach. Trzeba się odróżniać, dać zapamiętać.

Krzysztof ZalewskiYulka Wilam/Kayaxmateriały promocyjne

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Idol wraca do telewizjiMWMedia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas