Krzysztof Ostrowski (Cool Kids of Death): Bywam wkurzonym 48-latkiem [WYWIAD]
Ich "Butelki z benzyną i kamienie" znają pokolenia. Cool Kids of Death powracają na scenę, zobaczyć będzie można ich m.in. trzeciego dnia festiwalu w Jarocinie. Przed koncertem porozmawialiśmy z Krzysztofem Ostrowskim, wokalistą zespołu, o byciu głosem pokolenia, młodej polskiej muzyce i psuciu dobrych wspomnień.
Oliwia Kopcik, Interia: Jak to jest być głosem pokolenia?
Krzysztof Ostrowski: - Nie mam bladego pojęcia.
Ale wasze “Butelki z benzyną i kamienie" są takim soundtrackiem pokolenia dorastającego na początku XXI wieku.
- To bardziej odnosiło się do Generacji Nic. "Butelki" były zwykłą piosenką, nieaspirującą do bycia głosem pokolenia.
Ciekawe, to jest dla mnie też, jako człowieka kręcącego się gdzieś tam w punk rocku, że wasz zespół, mimo jednak punkowych tekstów, jest uważany raczej za rock alternatywny. Nie stawiają was gdzieś tam jako drugiego Dezertera.
- Bo my ani nie wywodziliśmy się nigdy z punkowego środowiska, ani też nie mieliśmy takich aspiracji. Nie byliśmy etosowcami, że wszystko musi być niezależne. Wydaje mi się, że teraz mamy bardziej takie nastawienie, niż wtedy. Wtedy przede wszystkim naszym punktem odniesienia nie była historia punk rocka, tylko wszystko, co się działo po punk rocku, czyli post-punk, brit pop, wszystkie gitarowe niezależne zespoły okołopunkowe, emo, hardcore... Dużo było tych nurtów w latach 80. i 90., które ciężko jednoznacznie, zwłaszcza z perspektywy polskiej, przyporządkować do punkowego grania. Jakbym miał wybierać Black Flag albo Pixies, to wybiorę Pixies.
Jak zaczynaliście, byliście tymi dwudziestokilkuletnimi wkurzonym młodymi ludźmi, teraz jesteście już trochę starsi i wychodzi, że tamte teksty wcale nie straciły na aktualności.
- Super, że tak mówisz, mi też się tak trochę wydaje. Ale to chyba nie za dobrze, że one nie straciły na aktualności.
Można powiedzieć, że nadal jesteś tym wkurzonym dwudziestolatkiem, tylko dwie dekady później?
- Bywam wkurzonym 48-latkiem.
Po ponad 10 latach wróciliście na dobre, chociaż wcześniej były już sygnały, choćby na Męskim Graniu. Co was skłoniło do decyzji, że idziemy w ten zespół znowu?
- Właściwie wracamy od 2018 roku i też ciężko mi powiedzieć, że wróciliśmy na dobre, bo... jakieś koncerty gramy, ale nie jest tak, że mamy perspektywę rozwoju i trwania w tym na najbliższe lata. To wszystko się dzieje trochę sytuacyjnie. Dostaliśmy propozycję zagrania najpierw na Open'erze, to zaskoczyło, było przyjemnie, fajnie było się spotkać, fajnie było do tego wrócić. Mogę mówić tylko za siebie, ale ja lubię być w zespole, lubię ten moment bycia na scenie i wywalenia z siebie wszystkiego. To pomaga mi radzić sobie z innymi moim zajęciami, które wymagają totalnego skupienia i cierpliwości. Zawsze dobrze balansowało mi to emocje i brakowało mi tego bardzo. Więc mimo jakichś oporów, myślenia, że nikomu to nie jest potrzebne, nikogo to nie interesuje i nikt nie przyjdzie, to ten powrót wypadł zaskakująco dobrze.
Na Open'erze zobaczyliśmy, że wśród publiczności są nie tylko ludzie w naszym wieku, ale też dzieciaki, które znają teksty, i jest pełen namiot, chociaż pięć minut przed koncertem był pusty i miałem w głowie najgorszy scenariusz. Pięć minut później wychodzimy na scenę, a namiot jest wypchany po brzegi, plus jeszcze ludzie stoją dookoła. To wypadło superprzyjemnie i pociągnęło dalej koncerty. A jeśli gramy koncerty, to fajnie byłoby nie grać tylko starych piosenek, więc zaczęły powstawać szkice nowych. To się toczy, ale ciągle od przypadku do przypadku.
Rozmawiamy w ogóle przy okazji Jarocina, i powiedz mi, czy granie na takim kultowym festiwalu to dla ciebie pewne wyróżnienie, czy już po prostu koncert jak koncert?
- Graliśmy już kiedyś w Jarocinie. Ale znowu - nie interesowałem się polskim punkiem i dla mnie Jarocin jest takim hasłem z podręcznika do historii trochę. Mam świadomość wagi i kulturotwórczości tego festiwalu, ale to nie jest moje subiektywne odczucie. Byłem dzieciakiem, jak były te najsłynniejsze Jarociny i legendarne występy Siekiery czy Republiki. Poczytałem o tym w książkach jako dorosły już człowiek i wtedy dopiero mogłem poczuć, że to było coś istotnego.
Bardzo to rozumiem, bo też się załapałam już na te czasy, kiedy Dezerter świętuje swoje 40-lecie (śmiech). Ale Jarocin to też Jarocińskie Rytmy Młodych. Śledzisz tę polską młodą scenę?
- Śledzę, ale przyznam się, że mniej gitarowo. Z gitarowych to śledzę wytwórnię Peleton, lubię słuchać zespołów gdzieś między indie a hardcorem, i sprawdzam na bieżąco, co wychodzi, ale siłą rzeczy z młodej muzyki więcej dociera do mnie hip hopu.
Niektórzy mówią, że dobrej muzyki już nie ma. Jakie zespoły byś wymienił, żeby przekonać, że jednak jest?
- To nie jest prawda. Choćby zespoły Węże czy Hanako, z którym już kilka razy gadaliśmy, żeby grali support. Niedawno byłem na Vermona Kids, grali w klubie UV, i to był zajebisty koncert. Więc nie jest tak, że muzyka się skończyła, tylko jest za dużo wszystkiego i ludzie mają przesyt.
Nagraliście już takie utwory, które znają pokolenia, wystąpiliście przed Iggym Popem... Czego jeszcze można wam życzyć?
- Cierpliwości (śmiech). Fajnie by było, gdyby udały się te plany, które mamy, czyli skończyć płytę, fajnie, gdyby udały się te koncerty, które mamy przed sobą. Największa obawa przy graniu coraz większej liczby koncertów wiąże się z tym, że te koncerty, które były, wyszły naprawdę dobrze. To było megaprzyjemne uczucie i teraz jest pokusa, żeby zatrzymać się z tym megaprzyjemnym uczuciem. Bo zawsze jest ryzyko, że kolejnymi koncertami się to wspomnienie spieprzy, bo te koncerty już nie wyjdą, bo będzie przesyt, że już każdy kto chciał nas zobaczyć po powrocie, to nas zobaczył, albo się okaże, że już nikogo to nie interesuje.
Ja tak mam z koncertami. Byłem kiedyś na koncercie Depeche Mode, który był genialny, i stwierdziłem, że nie ma sensu iść na kolejny, bo może mi popsuć tamto wrażenie. Mam coś takiego - że jak coś jest super, to lepiej z tym zostać, niż rozwodnić sobie to wrażenie czymś słabszym. Więc to jedyna moja obawa z każdym naszym kolejnym koncertem. Tego nam życzę - żeby się nie spieprzyło.
No to dołączam się do życzeń. Miałam spytać o plany na przyszłość, ale już trochę o to zaczepiłeś. Jest trasa z Walusiem, na płytę czekamy, a jesteś w stanie podać nam okołokonkretną datę, na co możemy czekać w najbliższym czasie?
- Jest trzeci film Piotrka Szczepańskiego o nas i on kończy się napisem, że płyta miała się ukazać się na jesień. Specjalnie w takiej formie zawieszonej, żeby ktoś, kto będzie oglądał ten film za 10 lat, nie mógł zweryfikować, czy wyszła, czy nie wyszła. Miała wyjść, w chwili kręcenia filmu taki był plan. No i ten plan nadal jest, ale jak, co i kiedy dokładnie, to ciężko powiedzieć.
To jeszcze na koniec filozoficznie - gdybyś wiedział, że słucha cię cały świat, to co byś powiedział?
- Nie wiem, czy bym się w ogóle wyrywał do mówienia czegokolwiek wtedy.