Ibeyi: Zostałyśmy wychowane między dwoma krajami. Właśnie to stworzyło Ibeyi

Fragment okładki albumu "Ibeyi" /.

Ujmująco piękne, szalenie zdolne i niezwykle pokorne wobec tego, co niesie im los. Takie właśnie są bliźniacze siostry Lisa-Kaindé Diaz i Naomi Diaz, czyli duet Ibeyi. Dziewczyny urodziły się we Francji, a w ich żyłach krąży kubańska krew. Córki nieżyjącego już perkusisty legendarnego zespołu Buena Vista Social Club zrobiły wycieczkę w głąb swoich korzeni, a efektem tych poszukiwań jest ich debiutancki album - mieszanka kultur, gatunków i charakterów.

Polscy widzowie mogli sprawdzić koncertową energię bliźniaczek podczas tegorocznej edycji Red Bull Music Academy Weekender Warsaw, a ich występ przewijał się w relacjach z festiwalu jako jeden z lepszych koncertów imprezy. W rozmowie z Interią dziewczyny opowiedziały nie tylko o swoich korzeniach, ale także o współpracy z Beyonce, emocjonalnych teledyskach i obawie przed reakcjami kubańskich muzyków na ich tówrczość.

Justyna Grochal, Interia: - Dziewczyny, czy brałyście udział w historycznym koncercie zespołu The Rolling Stones na Kubie?

Reklama

Lisa: - Nie było nas tam, ale wiele o tym słyszałyśmy. O tym oraz o koncercie Major Lazer, który też miał tam miejsce.

Naomi: - Jeden z członków naszej rodziny jest człowiekiem, który ściągnął Major Lazer na Kubę.

Lisa: - Powiedział, co mnie bardzo poruszyło, że to niesamowite widzieć młode dziewczyny słuchające na żywo swojej ulubionej muzyki. To było bezcenne patrzeć na te twarze, które czerpią z tego tak wielką przyjemność.

Z pewnością często odpowiadacie na pytanie, jak zmieni się muzyka na Kubie po ociepleniu jej stosunków z USA, a czy nie wydaje wam się, że kwestie polityczne nie mają na nią aż takiego wpływu? Muzyka przecież nie ma granic...

Naomi: - Kuba otworzy się na nowości ze świata, ale to nie zmieni muzyki. Jeszcze dwa lata temu Rolling Stonesi czy Major Lazer nie mogliby przyjechać na Kubę. A teraz ludzie mogą ich zobaczyć, a ci, którzy wcześniej ich nie znali, mogą odkryć te zespoły.

Lisa: - I znaleźć się pod wpływem ich muzyki. Ale tak, jak Noemi powiedziała, to nie zmieni kubańskiej muzyki. Przynajmniej na razie...

A w przyszłości?

Lisa: - Może i zmieni. Kuba zawsze była państwem przywiązanym do tradycji, zwłaszcza jeśli mówimy o kulturze. Wciąż muzyka joruba, salsa, rumba są bardzo obecne. Sytuacja może wiele zmienić w muzyce, wpłynąć na wiele rzeczy, zmieszać różne gatunki, ale wciąż będą ludzie, którzy będą chcieli korzystać z tradycji. Muzyka kubańska nie zginie.

Jak po premierze albumu na waszą twórczość zareagowali kubańscy muzycy? Bałyście się szczególnie ich reakcji?

Lisa: - Bardzo obawiałyśmy się ich reakcji!

Naomi: - Ale ostatecznie to pokochali.

Lisa: - Myślę, że spodobało im się przede wszystkim dlatego, że byłyśmy bardzo otwarte, mówiąc o tym. Tworzymy mieszankę korzeni afrykańskich, kubańskich i francuskich. Muzycy zobaczyli, że to nasz sposób na skupienie się na własnych korzeniach i dokopanie się do czegoś więcej, pójście dalej. Myślę, że to ich ujęło. O to chodziło i wspaniale było mieć ich błogosławieństwo. Nie kłamię - to było ważne. Tłum może wykrzykiwać twoje imię, ale jeśli muzykom, których uwielbiasz, nie podoba się twoja muzyka, to łamie ci serce. Tak więc dobrze poczułyśmy się, mając ich aprobatę.

Powiedziałyście o tej mieszance korzeni i wpływów. Często jesteście pytane o afrykańsko-kubańskie korzenie, a gdybyście mogły powiedzieć o tej francuskiej stronie waszej muzycznej egzystencji?

Naomi: - To kultura. Nie można tych francuskich korzeni usłyszeć w naszej muzyce. Kultura i wszystko, czego się nauczyłyśmy, pochodzi z Francji. Ponad 10 lat uczyłyśmy się muzyki klasycznej. Całe nasze muzyczne tło pochodzi z Francji.

Lisa: - Tak, uczyłyśmy się w niesamowitych szkołach muzycznych i miałyśmy dostęp do muzyki. Do tak wielu gatunków muzyki: z USA, Indii, zewsząd! Nie miałybyśmy tego, gdybyśmy były tylko Kubankami. Nie tworzyłybyśmy takiej muzyki, jaką tworzymy, tylko jakąś zupełnie inną. Interesujące jest, że jesteśmy kubańsko-francuskie, urodziłyśmy się we Francji i zostałyśmy wychowane między tymi dwoma krajami. Właśnie to stworzyło Ibeyi. Tak więc ta francuska część jest również bardzo ważna, chociaż nie możesz jej wyczuć w naszej muzyce. Ale to jest ciekawe, że czujemy się naprawdę Francuzkami oraz, że ten kraj odegrał znaczącą rolę. Właściwie to jest najlepsze, co kraj powinien ci dać - dostęp do wszystkiego, co pomoże ci zdefiniować siebie.

Wspomniałyście, że obawiałyście się reakcji kubańskich muzyków na waszą twórczość. A jak było w przypadku waszego koncertu w Beninie, gdzie występują duże skupiska osób posługujących się językiem joruba, w którym śpiewacie? Podejrzewam, że z tego powodu było to dla was ogromne i mocno stresujące wydarzenie...

Naomi: - To było przerażające, ale miało miejsce zanim wydałyśmy album. Grałyśmy akustycznie, byłyśmy młode. Supportowałyśmy wówczas Angélique Kidjo.

Lisa: - Co było jeszcze bardziej przerażające! (śmiech)

Jakby stresu było za mało!

Naomi: - Tak, teraz ją znamy i jest niesamowita. Uwielbiamy ją.

Lisa: - W Beninie to był bardzo wzruszający moment, ponieważ wszystko mogło pójść w złą stronę, a poszło w naprawdę bardzo dobrym kierunku. Oni też byli poruszeni.

Naomi: - Mogli zrozumieć tylko niektóre słowa, ponieważ język joruba na Kubie bardzo się zmienił i wciąż się zmienia.

Lisa: - Ale wyjaśniłyśmy im to na początku. Powiedziałyśmy, że jesteśmy Kubankami i zamierzamy śpiewać w języku joruba. Wiemy, że on pochodzi stąd, więc jesteśmy niezwykle poruszone, że możemy tu być.

Naomi: - Oni wszyscy byli szczęśliwi, dowiadując się, że mamy świadomość, iż joruba pochodzi z Afryki. Myślę, że niektórzy ludzie - z Kuby czy Brazylii - nie wiedzieli, że ten język ma korzenie w Afryce. Tak więc publiczność w Beninie bardzo się ucieszyła.

A czułyście wtedy jakiś wyjątkowy kontakt z publicznością? Jakieś mocniejsze połączenie niż zazwyczaj podczas koncertów?

Lisa: - To nie było mocniejsze niż zazwyczaj, ale naprawdę inne. To było jak granie w domu. Ten rodzaj uczucia, który towarzyszy ci, gdy muzykujesz z bliskimi w domu. Zupełnie inaczej gramy na Kubie niż we Francji. Czuje się tę różnicę, grając i stojąc naprzeciwko "swoich" ludzi, a w Beninie to byli "nasi". To było jednocześnie przerażające i piękne, a na zakończenie publiczność krzyczała "Bis! Bis!", więc chyba nas pobłogosławili. To było niesamowite!

Wasza muzyka ma silny pierwiastek duchowy, trochę nostalgiczny, a w waszych teledyskach przewija się wiele symboli. Czy są jakieś rytuały, które stosujecie przed wyjściem na scenę?

Naomi: - Tak, ale nie są to jakieś wielkie, znaczące rytuały.

Lisa: - To bardziej takie zachowania typowe dla ludzi. Zawsze potrzebowałam dużo czasu na koncentrację przed koncertem, bo bardzo się bałam. Ale z czasem zrozumiałam, że nie potrzebuję go aż tyle, muszę się po prostu bardziej skupić . Myślę, że to Ibeyi potrzebuje się skoncentrować - musimy "połączyć się" przed wyjściem na scenę. Zwłaszcza, że zaczynamy zawsze modlitwą. Nie możemy po prostu wyjść i zaśpiewać, musimy czuć połączenie zanim wyjdziemy do ludzi.

Współpracujecie z reżyserem Edem Morrisem, który zrealizował trzy wasze teledyski, ale gdy spojrzeć na wszystkie wasze klipy, to układają się one w spójną całość, mają podobnych charakter, są minimalistyczne, ale pełne symboli. To wasza zasługa? Pojawiacie się w klipach, a czy macie potrzebę czuwania nad szczegółami w trakcie tworzenia teledysków?

Lisa: - Dobry teledysk to taki, który dobrze oddaje muzykę. To musi iść w parze. Jest dla nas bardzo ważne, by być ich częścią. Dyskutowaliśmy nad wieloma szczegółami, ale zawsze pracowałyśmy z bardzo utalentowanymi ludźmi, którzy od pierwszej sekundy poczuli naszą muzykę, a to jest najważniejsze. Tak więc miałyśmy szczęście.

A pomysły na klipy wychodzą od was?

Lisa: - To zależy. Zazwyczaj wyznaczamy jakiś kierunek, a reżyser proponuje pomysł. 

Naomi: - W przypadku teledysku "River" powiedziałyśmy, że chciałybyśmy, aby powstało coś z wodą i Ed wyszedł z takim właśnie pomysłem, by nakręcić nas w wodzie. A później jeszcze rozmawialiśmy na ten temat.

Lisa: - Przy pracy nad naszym pierwszym teledyskiem, do utworu "Oya", powiedziałam, że nie chcę, by ludzie widzieli moją twarz. Zaproponowałam, żeby nakręcić naturę i drzewa, bo kochamy drzewa. I tak twórcy wpadli na ten znakomity pomysł, by zrealizować to w technice 360 stopni. Bardzo nam się to spodobało, ale wszyscy, w tym ludzie z wytwórni, powiedzieli, że to nasz pierwszy teledysk, a nas w nim nie widać. I wtedy poznałyśmy Eda, z którym ustaliliśmy, że w kolejnym klipie, do utworu "River", musimy pokazać twarze. Powiedziałyśmy wtedy, że pokażemy się, ale to musi być coś pokręconego, coś mocnego. Jeden pomysł, jedno ujęcie. I z wodą.

Ile prób podjęliście, kręcąc teledysk "River"?

Naomi: - Około dwunastu. I zawsze bez żadnych cięć i przerw.

Byłyście w stanie wykonać to zadanie aż dwanaście razy? To niesamowite!

Naomi: - To była bardzo, bardzo trudne i pod koniec już bolało, ale wiedziałyśmy, że to będzie coś naprawdę wyjątkowego i wspaniałego.

Potem powstał, również wyreżyserowany przez Eda Morrisa, wzruszający teledysk "Mama Says" z udziałem waszej mamy...

Lisa: - Tak, zrealizowaliśmy go tuż po klipie "River". Ed nagrywał, kiedy myślałyśmy, że tego nie robi. Sama nie wiem, czy źle go zrozumiałyśmy, ale wydawało nam się, że to tylko test, że nie filmuje. Noemi bardzo się wzruszyła, a on to uchwycił, co jest właściwie genialne.

Naomi: - A normalnie tak się nie zachowuję, nie płaczę często.

Lisa: - Zdałyśmy sobie sprawę, że ta sytuacja została nagrana, dopiero kiedy Ed wysłał nam teledysk. To tam było! (śmiech) To właśnie taki moment, kiedy naprawdę czujesz, że pracujesz z kimś, kto ma talent, a ty łączysz z nim siły. Zobaczyłyśmy klip, i wtedy nie było już nad czym dyskutować.

Na stronie internetowej Ibeyi widnieje wasze zdjęcie z dzieciństwa, zupełnie takie, jak na okładce płyty. Skąd wziął się ten pomysł, by wrócić i odwzorować to ujęcie?

Lisa: - Noemi wyszła z tym pomysłem. Powiedziała, że bardzo jej się podoba to zdjęcie. To było podczas jakiegoś luźnego spotkania w studiu, w trakcie którego rozmawialiśmy o tym, jak powinien wyglądać nasz album. I wtedy chyba nasz producent, Richard Russel, powiedział, że moglibyśmy zrobić dokładnie takie samo zdjęcie, ale teraz. Nasza mama zrobiła nam to zdjęcie kiedyś w trasie.

Niedawno zrobiło się o was głośniej za sprawą Beyonce. Mogliśmy oglądać was w filmie towarzyszącym jej nowemu albumowi "Lemonade". Jaki był początek tej historii?

Naomi: - Najpierw Beyonce opublikowała na Instagramie fragment naszego utworu "River", który jej się podobał. Później jej współpracownicy przysłali nam wiadomość. Byłyśmy tuż przed wyjściem na scenę podczas jednego z koncertów, gdy nasza mama nam o tym powiedziała. Spytałyśmy zdziwione: "Co? Jak to? To niemożliwe! Możesz powtórzyć, proszę?" (śmiech) Oczywiście się zgodziłyśmy, a tydzień później byłyśmy już w Nowym Orleanie.

To chyba niezwykłe doświadczenie móc pracować z tak popularną i docenianą artystką jak Beyonce. Jak to wspominacie?

Lisa: - To było oszałamiające widzieć, jak to wszystko działa na tak wysokim poziomie. Bardzo nas to ciekawiło. Imponowało nam, jak Beyonce kontroluje wszystko.

Naomi: - Oraz to, jaka jest w tym wszystkim normalna. Nie zachowywała się jak diwa. Była naprawdę normalna. Jest Beyonce, ale jest też człowiekiem, kobietą. I wszyscy na planie byli również bardzo normalni.

Lisa: - To było coś, czego się nie spodziewasz, ponieważ oglądasz kogoś takiego tylko w telewizji albo na scenie, a to znacznie odbiega od rzeczywistości. No więc zobaczenie Beyonce na żywo jest takie dziwne! Kiedy uświadamiasz sobie, że jest człowiekiem! (śmiech) Gdy widzisz kogoś tak wpływowego i potężnego w teledyskach, to trudno wyobrazić sobie, że kryje się za tym zwyczajna osoba. A Beyonce jest wspaniałą kobietą. Praca z nią była dla nas błogosławieństwem, a nasz udział w filmie niezwykłym doświadczeniem.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy