Harry Styles: Nie wszystko musi mieć sens
10 maja 2020 r. w Tauron Arenie Kraków zaśpiewa znany z boysbandu One Direction wokalista Harry Styles. Brytyjczyk będzie promować płytę "Fine Line".
Nowy album Harry'ego Stylesa będzie dostępny w trzech wariantach: na CD, winylu oraz w wersji specjalnej, zawierającej 32-stronicową książeczkę z ekskluzywnymi zdjęciami zrobionymi w czasie powstawania płyty.
"Fine Line" miał premierę 13 grudnia. Album zawiera 12 nowych piosenek, w tym promujący płytę singel "Lights Up" (sprawdź!).
Wokalista ogłosił na 2020 rok trasę koncertową "Love On Tour". Koncerty rozpoczną się w kwietniu w Wielkiej Brytanii, a następnie Styles przeniesie się do innych krajów w Europie i do Ameryki Północnej. Trasa zakończy się w Meksyku w październiku.
Pierwszy polski koncert odbędzie się 10 maja 2020 r. w Tauron Arenie Kraków.
Jako support w Europie wystąpi wschodząca gwiazda popu - King Princess (15 kwietnia - 31 maja), w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie - piosenkarka i autorka tekstów Jenny Lewis (26 czerwca - 5 września), a w Meksyku jamajska piosenkarka reggae Koffee (29 września - 3 października).
Po długiej trasie promującej twój debiutancki album, zrobiłeś sobie wolne. Kiedy poczułeś, że jesteś gotowy rozpocząć pracę nad drugą płytą?
Harry Styles: - Wróciłem do studia bardzo szybko, jakieś dziesięć dni po zakończeniu trasy. Może nie dziesięć dni, raczej dwa tygodnie. Trasa była dla mnie bardzo inspirująca i czułem, że wiem, jaką muzykę chcę nagrać. Nie chciałem czekać, aż to uczucie zniknie. Tak więc po zakończeniu trasy od razu postanowiłem działać.
Co było bardziej przerażające: stworzenie własnego brzmienia na pierwszy album czy nagrywanie drugiej płyty po odniesieniu sukcesu?
- Proces tworzenia albumu polega na wejściu w głąb siebie. Cały ten czas spędzasz na refleksji nad sobą. Nie ma innego wyjścia - będą wzloty i upadki. Czasami czujesz się wspaniale, czasami wszystko cię frustruje i zaczynasz w siebie wątpić. Dużo wolności przy tworzeniu "Fine Line" dało mi zastanawianie się nad tym, czym jest dla mnie sukces. W czasie tego procesu dzięki rozmowom z przyjaciółmi i pracy zacząłem inaczej postrzegać sukces. Myślałem też nad tym, jaki album powinienem stworzyć i mówiłem o moich pomysłach Tylerowi [Johnsonowi]. Odpowiedział, że powinienem nagrać album, który chcę nagrać teraz. Przyznałem mu rację. Inny przyjaciel powiedział mi, że dopóki będę szczęśliwy, nikt nie wmówi mi, że nie odniosłem sukcesu. Zacząłem myśleć o momentach, w których odnosiłem największe sukcesy, jeśli chodzi o pracę i okazuje się, że to właśnie wtedy byłem najszczęśliwszy. Dzięki temu przestałem robić cokolwiek, żeby dać radość innym ludziom, a zacząłem tworzyć to, co da szczęście mi. To dało mi poczucie wolności. Zerwałem wszystkie łańcuchy, które trzymały mnie w miejscu. Przestałem myśleć o tym, ile płyt sprzedam, ile streamów będą miały moje piosenki. Miło było o tym zapomnieć.
"Lights Up" to bardzo oczyszczająca piosenka, zarówno w warstwie brzmieniowej, jak i tekstowej. Dlaczego uznałeś, że to najlepszy singiel zapowiadający nową erę w twojej twórczości?
- W sumie to sam nie wiem. "Lights Up" to najbardziej nietypowy utwór, jaki do tej pory stworzyłem, i to pod każdym względem. Stworzyliśmy muzykę, a później z Tylerem wysyłaliśmy sobie nawzajem wiadomości głosowe. Kiedy napisałem tekst, weszliśmy do studia, żeby szybko nagrać wokal. Drugiego dnia uznałem, że potrzebujemy chóru. Chórki zwykle dogrywamy na samym końcu, ale tutaj zmieniliśmy kolejność i dzięki temu piosenka stała się kompletna. Nawet struktura tego utworu jest dziwna. To, co najbardziej lubię w "Lights Up" to fakt, że nie wiem, co w niej najbardziej lubię. Kiedy słyszę teraz ten utwór, nie umiem o nim nic powiedzieć. Nie jest tak, że "Lights Up" miało dla mnie jakiś głębszy sens. Uświadomienie sobie, że nie wszystko musi mieć sens, pozwoliło mi jeszcze bardziej polubić to, co robię.
Wiele piosenek na tej płycie, które dotyczą rozstania, brzmią jak wewnętrzny monolog. Samokrytyczne momenty w piosenkach takich jak "Cherry" (posłuchaj!) czy "To Be So Lonely" są przytłaczające. Czy umieszczenie takich fragmentów na albumie było terapeutyczne?
- Pisanie zawsze było dla mnie terapeutyczne. Kiedy piszę piosenkę, nie myślę o tym, że kiedyś ktoś jej posłucha. To pomaga w otworzeniu się, w byciu szczerym. Podczas tworzenia nie zastanawiam się: "Co jeśli ludzie to usłyszą i będą wiedzieli, o czym lub o kim piszę?". Piszę dla siebie. Sklejam moje uczucia w trzyminutową piosenkę i wyrzucam je z siebie. Dzięki temu mogę żyć dalej. Piosenki, z którymi od zawsze utożsamiam się najbardziej to te, które są najbardziej szczere. Staram się przenosić to na moją muzykę.
Zamieniłeś swoje motto "Treat people with kindness" ["Traktuj ludzi z życzliwością"] w piosenkę. Kiedy zacząłeś używać tego zdania na swojej pierwszej trasie, przekształcenie go w piosenkę stało się twoim celem?
- "Treat People With Kindness" to ostatnia piosenka na tę płytę, która powstała. Odkąd zapisałem gdzieś te słowa wiedziałem, że chcę, żeby stały się tytułem piosenki, ale nie wiedziałem, jak będzie brzmiała. Z jednej strony myślałem, że to fajny pomysł, a z drugiej, że to może zbyt ckliwe... Bawiliśmy się tym pomysłem w studio, kiedy Jeff Bhasker powiedział, że powinienem to nagrać. Jeff umie tak na mnie wpłynąć, to samo zrobił przy "Kiwi" (posłuchaj!). Rozmawialiśmy o tym, że śmiesznie byłoby napisać piosenkę z tekstem "I'm having your baby - it's none of your business", a on nagle zapytał, czemu tego nie zrobię. Tak samo było z "Treat People With Kindness". Kiedy nagrałem ten utwór, byłem bardzo zdezorientowany. Nie miałem pojęcia, czy go kocham, czy nienawidzę. To ten sam przypadek, co z "Lights Up" - nigdy nie stworzyłem jeszcze takiej piosenki. Doszedłem do wniosku, że to, że nie czuję się z czymś komfortowo, wcale nie musi być złe. To, że dziwnie się czuję, nie znaczy, że piosenka nie jest dobra. Teraz ją uwielbiam.
Harry Styles kończy 25 lat
Twoje teksty są bardzo szczere. Denerwujesz się graniem ich na żywo?
- Nie myślę o tym w ten sposób. To interesujące, bo przechodzisz ze swoimi piosenkami różne fazy. Piszesz je, później przez długi czas są twoje, a kiedy zaczynasz prezentować je ludziom, słyszysz je zupełnie inaczej, bo zaczynasz się zastanawiać, jak brzmią dla osoby, która słyszy je po raz pierwszy. Kiedy występujesz przed ludźmi, masz już za sobą wiele podobnych etapów i piosenki są dla ciebie czymś innym niż na początku. Nie powiedziałbym, że się denerwuję. Niektóre piosenki na tej płycie są smutniejsze niż moje pozostałe utwory... Gdybym którejś z nich nie cierpiał, pewnie bym się denerwował. Na razie każdy utwór lubię, każdy jest szczery, jestem szczęśliwy, że uchwyciłem pewne momenty w piosenkach. Nawet o smutnych kawałkach myślę w pozytywny sposób.
Których koncertów na najbliższej trasie najbardziej nie możesz się doczekać?
- Bardzo się cieszę, że pojadę do Meksyku, Argentyny, Brazylii... tak naprawdę wszędzie. Koncert w Argentynie podczas ostatniej trasy był niesamowity. Żaden koncert w całym moim życiu nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Ta energia... Argentyna zawsze będzie miała specjalne miejsce w moim sercu. Najbardziej chcę wrócić właśnie tam, do Argentyny i - jak zawsze - do Japonii.
Czego możemy się spodziewać po trasie Love on Tour?
- Teraz myślę sobie, że to szaleństwo, że po wydaniu pierwszej płyty byliśmy w stanie grać pełne koncerty. Kolejne występy będą bardziej radosne, fajniejsze. Mam zamiar dawać ludziom poczucie wolności. Mam wrażenie, że wiele piosenek na "Fine Line" powstało po to, żeby grać je na żywo. Wolność, radość, zabawa - te słowa podsumowują zbliżającą się trasę.