"Główną myślą przewodnią na najnowszej płycie był brak myśli przewodniej" - mówi Patrick the Pan [WYWIAD]
Patrick the Pan ponownie wraca do solowej twórczości, z nowym krążkiem "To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi". Jak sam mówi, tworzył bez większego planu, dając sobie przestrzeń do eksperymentowania. Z tej okazji porozmawiał z Interią, opowiadając o kulisach powstawania krążka, ale też koncertach stadionowych z Dawidem Podsiadłą, czy współpracy z Dawidem Tyszkowskim.
Wiktor Fejkiel: Po ponad trzech latach od wydania "Miło wszystko", przychodzi pora na twój piąty długogrający krążek "To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi". Dużo u ciebie się zmieniło od poprzedniej premiery?
Patrick the Pan: Wydaję mi się, że gdzieś tam mocno poukładałem sobie sprawy w głowie, jeśli chodzi o karierę muzyczną. Pozbyłem się jakichś naiwnych marzeń. Bardziej realistycznie podchodzę do tego, gdzie jest moje miejsce na tym polskim rynku, no i też jestem trzy lata starszy. Mam 36 lat, więc już młodym artystą z Krakowa nie jestem.
O czym ten album jest? Jakie emocje chcesz za jego pomocą przekazać?
- Mi zawsze towarzyszy w mojej twórczości melancholia i smutek (ale taki zdrowy, ma to miejsce niezależnie do faktycznego dobrostanu. Wydaje mi się, że to jest jakaś moja nieodłączna emocja. Więc na pewno te nastroje są "okołomolowe". Ale jest też dużo nadziei związanej z miłością, jako ukojeniem na wszystko.
Zobacz również:
Który utwór jest dla ciebie szczególnie ważny?
- Bardzo lubię piosenkę "Nikt mnie tak nie zdradził, jak to miasto", która jest mniej więcej w połowie albumu. Jest ona najbardziej eksperymentalna ze wszystkich na tej płycie. Pierwotnie myślałem o nim "potworek". Na każdej płycie mam właśnie takiego "potworka", czyli coś bardzo dziwnego, co wyłamuję się ze wszystkich moich konwenansów. W tym utworze przez cały utwór się przeplata jedna zwrotka, do tego śpiewam tam na autotunie z totalnie zmodyfikowanym głosie. To jest coś, czego wcześniej w mojej twórczości nie było, więc traktuję to jako gruby eksperyment, który dla mnie koniec końców się powiódł.
No właśnie, dużo jest tego eksperymentowania i łamania konwenansów, nie tylko na "Nikt mnie tak nie zdradził jak to miasto". Zależało ci na tym, by dać sobie pełną wolność twórczą?
- Tak, coś w tym jest, że taką główną myślą przewodnią na tej płycie był brak myśli przewodniej. Nie zastanawiałem się szczególnie, jaki on powinien być. Produkuję sporo muzyki dla innych, więc chciałem mieć też po prostu jakiś fun z robienia swoich rzeczy. Robiłem tak, jak mi w duszy grało i nie zakładałem niczego. Pamiętałem sukces poprzedniej płyty, więc starałem się nie przekombinowywać, żeby jednak zachować piosenkowość. Ale nie było w tym żadnego większego planu, czy kalkulacji.
Mam wrażenie, że jeśli chodzi o teksty na tym albumie, masz jakąś szczególną łatwość w opisywaniu prostych, codziennych sytuacji w taki dość poetycki sposób...
- Fajnie, że to, co mi zajmuje miesiące i milion wyrwanych włosów z głowy, finalnie daje wrażenie, że mam w tym łatwość (śmiech). To jednak dla mnie skomplikowany i długi proces. Może gdybym pisał częściej teksty, bardziej regularnie, to może by faktycznie było lepiej. Ale ja właściwie piszę teksty co trzy lata, jak nagrywam kolejną płytę, więc brakuję mi tej wyrobionej regularności.
Na tym albumie wiele jest takich momentów, gdzie chórki wybrzmiewają dość znacząco wpadając w ucho. Na przykład w utworze “Wszyscy znamy kogoś o kim jest ta piosenka". Kto za nimi stoi?
- Za chórkami stoją moje wspaniałe koleżanki z zespołu Dawida Podsiadły. Aga Bigaj i Julka Kulpa. Znamy się już bardzo dobrze, spędziliśmy ze sobą tysiące godzin i totalnie trzymamy sztamę. To są moje "psiapsi", więc zaproszenie ich na płytę było bardzo naturalne (śmiech). One się ucieszyły na to zaproszenie i w dosłownie jeden wieczór ponagrywaliśmy chórki do trzech piosenek.
Wraz ze wspomnianymi Julką Kulpą i Agą Bigaj jesteś w zespole koncertowym Dawida Podsiadły, gdzie w tym roku mieliście dość kosmiczną trasę koncertową- 7 wyprzedanych stadionów w miesiąc. Takie wydarzenia wpływają jakoś na na to, jak ty postrzegasz swoją solową twórczość?
- To często było nie łatwe, grać stadion dla 70 tysięcy i myśleć sobie, że taka jedna trybuna to może suma Twojej publiczności w tym roku na Twoich koncertach. Łatwo wtedy wpaść w spiralę porównywania się, ale mam to już przerobione w głowie. Na koncertach z Dawidem przeżyłem już całą paletę emocji. Od porównywania się i zazdrości, poprzez załamanie, że nigdy mnie to nie spotka, po absolutne pogodzenie się z tym i uświadomienie sobie, że nie sprawdziłbym się w tej roli- przecież nie z tej mąki jestem upieczony. To też pozwoliło mi pokochać bardziej to co mam. Jestem artystą bardziej z szuflady “alternatywa" i tutaj czuję się dobrze.
Jesteś w stanie porównywać swoje solowe koncerty, do tych u boku Dawida? Powiedzieć, które z nich sprawiają ci więcej frajdy?
- To są dwa kompletnie inne doświadczenia, dwa kompletnie inne zawody, niezależnie od skali. W jednym jesteś czyimś muzykiem, a w drugim liderem, który tak naprawdę gromadzi publiczność. Kiedy grasz swój koncert, nawet jeśli jest dla stu osób w klubie, a nie Stadion Narodowy, to dla mnie to jest przeżycie o wiele większe. O wiele bardziej się do niego przygotowuję, o wiele bardziej przeżywam. Więc jakbym miał wybierać, brałbym swoje. Na stadionach czar trochę pryska, gdy uświadamiasz sobie, że to nie do końca o ciebie chodzi w tym wydarzeniu. Z drugiej strony, nie jest tak, że są one mi obojętne. Nigdy nie zapomnę widoku 100 tysięcy niebieskich światełek dookoła, podczas gdy ja gram shakerem-bananem w “Nieznajomym". Kto może powiedzieć takie zdanie? (śmiech).
W tamtym roku miałeś przyjemność wyprodukować album "Mój kot zaginął i już raczej nie wróci", debiut Dawida Tyszkowskiego. W wywiadzie dla Interii przyznał wprost, że byłeś jednym ze współtwórców tego krążka. Czujesz się ojcem tego albumu?
- Dawid Tyszkowski jest dla mnie bardzo szczególnym case’em, bo jest on pierwszym artystą, którego produkowałem i który osiągnął sukces. Moja relacja z nim i z tym krążkiem jest szczególna. Czuję się w tym wszystkim spełniony, natomiast bardziej niż ojcem czuję się wujkiem tej płyty. Wiadomo, że zrobiliśmy ją razem, natomiast Dawid jest artystą bardzo świadomym wiedzącym czego chce. Jest na tej płycie tyle samo mnie co i jego. Zrobiliśmy to razem, ale on już na tym etapie bardzo wiedział, czego chce i dzięki temu zaszedł tak wysoko i zachodzi dalej.
Jak współpracowało Ci się w studiu z Dawidem?
- Wspaniale. Ja mógłbym z nim zespół kiedyś założyć (śmiech). Pierwszy raz takiego człowieka spotkałem. To po prostu muzyczna bratnia dusza.
Czułeś swobodę produkcyjną mając na uwadze, że powierzył ci cały album? To trochę inna praca, niż na przykład w przypadku "Śrubki" dla Sanah. Tam tworzyłeś cegiełkę, która brzmieniowo musiała pasować do reszty. Tutaj tworzysz całość...
- Czułem swobodę, bo byliśmy z Dawidem po EP-ce, znaliśmy swoje możliwości. Robienie płyty było w pewnym sensie kontynuacją tej owocnej pracy. Sanah, mimo że mówimy o jednej piosence, również zapewniła mi mnóstwo swobody. Mieliśmy ustalone plus-minus jaka "Śrubka" ma być, w którym kierunku brzmieniowym chce to mieć rozwinięte, ale miałem naprawdę ogromną przestrzeń dla siebie. Zuzia jest artystką o niesamowicie otwartej głowie, podziwiam ją za to.
Jest jakaś różnica w produkowaniu dla innych a produkowaniu swoich własnych piosenek?
- Różnica jest taka, że kiedy pracuję dla innych artystów, to umiem nabrać jakiegoś takiego dystansu z automatu. Pracuję przez to szybko, ale i efektywnie. Natomiast kiedy robię swoje rzeczy, to się zawsze to rozkleja i rozciąga. Prawda jest taka, że ja też powinienem kiedyś wziąć producenta. To trochę jak z psychologiem. To, że psycholog umie być psychologiem, to nie znaczy, że sam siebie będzie terapeutyzował, tylko też musi chodzić gdzieś do kogoś. Z producentami chyba też tak powinno być. Natomiast dopiero dorastam do tej decyzji.
Miałeś też możliwość tworzyć muzykę do nowego sezonu kultowego podcastu "Co ćpać po odwyku?". Jakie wyzwania to przed tobą postawiło?
- To było bardzo rozwijające. Faktycznie przez ostatnie dwa lata dosyć mocno współpracowałem z agencją, która produkuje podcasty, więc naprodukowałem się tych tych 30-sekundowych intr do sporo. Trochę ich tam zrobiłem i to jest zupełnie inne podejście do muzyki niż produkcja piosenki czy płyty dla kogoś. Tu mówimy oddaniu jakiegoś klimatu, masz podcast, który jest o jakiejś tematyce i Ty mas oddać jej ducha 30 sekundami muzyki. Wspaniała zabawa. W przypadku Żulczyka i Strachoty oni bardzo wiedzieli, jakie to ma być. Prosili o Tokio w Warszawie, orient połączony z energią miasta. Te zadania, to zupełnie inne podejście niż “wymyślmy teraz nośny refren"- świetnie to wspominam
Tych twoich działalności dookoła muzycznych jest naprawdę sporo. Byłbyś jednak w stanie wskazać, która z tych rzeczy jest dla Ciebie, jako Piotrka Madeja najważniejsza? Solowa twórczość jako Patrick the Pan, granie koncertów z Dawidem Podsiadło, czy różne produkcje dla innych?
- Dla mnie inspiracją tutaj jest Andrzej Smolik, który też robił i robi mnóstwo różnych muzycznie rzeczy, wszystkie świetnie i zawsze jako Smolik, bez rozdrabniania się na inne pseudonimy. Ja też chcę, by wszystko co robię robić jako Patrick. Na koncertach Dawida też jestem przedstawiany jako Patrick, co jest bardzo świadomie dogadane. Po prostu buduję swoją markę jako człowieka ze świata muzyki, któremu trochę nic nie jest straszne.
Po tak intensywnym roku, planujesz jakieś wakacje, odpoczynek?
- Tak, natomiast najpierw trasa koncertowa. Tuż po niej wylatuję na 9 dni do Omanu, więc po intensywnym roku czeka mnie mięciutkie lądowanie. Nie mogę się doczekać.