"Dwuznaczność i lekkość"

article cover
INTERIA.PL


Nick Cave pochodzi z Australii, ale prawdziwą muzyczną karierę zaczął w Wielkiej Brytanii, z nowofalową grupą The Birthday Party. Zespół rozpadł się jednak w 1983 roku i Cave postanowił założyć kolejną grupę, która tym razem wspomagałaby go jako artystę solowego. Tak powstali Bad Seeds, którzy nieodłącznie towarzyszą australijskiemu artyście przy nagrywaniu kolejnych albumów. Pierwsza płyta nowego zespołu Nicka Cave'a, "From Her To Eternity", ukazała się w 1984 roku. Od tego momentu Cave stał się artystą "kultowym", ale znanym tylko wąskiemu kręgowi słuchaczy. Dopiero płyta "Murder Ballads" z 1996 roku przyniosła mu prawdziwy komercyjny sukces. A stało się tak z powodu duetu Cave'a z Kylie Minogue w piosence "Where The Wild Roses Grow", która niespodziewanie dla artysty stała się olbrzymim przebojem.

W 2004 roku, w dwadzieścia lat po debiucie Bad Seeds, ukazały się kolejne dwie płyty "Abattoir Blues" i "The Lyhre Of Orpheus", które nie są podwójnym albumem, co Cave mocno podkreśla. Z rozmowy z artysta dowiecie się również o szczegółach nagrania nowych płyt, a także jak odejście Blixy Bargelda wpłynęło na Bad Seeds.

W jaki sposób piszesz obecnie piosenki. Czy to nadal jest praca od 9. do 17.?

Proces tworzenia piosenek wygląda odrobinę jak praca od 9. do 17., choć może zaczynam nawet trochę wcześniej. Im jestem starszy, tym wcześniej wstaję. Różnica w nagrywaniu nowego albumu polegała na tym, że 6 miesięcy przed jego rejestracją pojechałem do Paryża. Wraz ze mną pojechali tam skrzypek Warren Ellis, perkusista Jim Sclavunos i basista Martyn Casey. Trafiliśmy do naprawdę niewielkiego, wąskiego studia, w celu stworzenia kompozycji. Jadąc tam nie miałem ani jednego słowa, ani nuty piosenki - dosłownie nic. I w ciągu czterech dni i nocy nagraliśmy materiał na około dziesięć płyt CD. To było coś fantastycznego.

Powstało wiele różnych stylistycznie utworów, które napisałem na fortepian. Postanowiliśmy nagrywać wszystko, co stworzymy. Niektóre rzeczy były naprawdę wspaniałe, inne rzekłbym diaboliczne. Cały ten proces dał niektórym członkom grupy dobre pojęcie o tworzeniu kompozycji, a to bardzo pomogło nam podczas nagrywania płyty. Widać to zwłaszcza w mocniejszych utworach, które trafiły na "Abattoir Blues". One pochodzą z tej sesji.

A jak powstały teksty na nowy album?

Spędziłem również mnóstwo czasu pisząc nagrania w biurze, ale tamte piosenki nagrane w Paryżu stanowiły zaczątek dla innych utworów. Ale ponieważ słowa do tych piosenek były improwizowane, dało to całkowicie zaskakujące i niespodziewane efekty. Mogłem nad tym wszystkim spokojnie się zastanowić i popracować w moim biurze, aby całość brzmiała zadowalająco.

W przypadku albumu "Noctorama" ten proces wyglądał całkowicie inaczej. Wszystko zostało napisane bardzo szybko i nie wracałem już do słów. Tym razem pracowałem nad tekstami bardzo długo i uważnie.

Czy przed wejściem do studia gracie nowe utwory na próbach?

Tym razem tak. To duży krok do przodu, gdyż zmuszenie Bad Seeds do zagrania próby to bardzo ciężka sprawa. Mieliśmy jakieś cztery dni prób, co było naprawdę wspaniałe. Ćwiczyliśmy również z chórem gospel, który miał wpływ na ostateczny kształt nagrań i nie został dograny na samym końcu. Zatem dużo muzyki powstało podczas prób z chórem. Przynosiłem jakiś utwór i próbowaliśmy go zagrać, przerabialiśmy olbrzymią ilość materiału, różne wersje kompozycji.

Ostatecznie wersja z prób po nagraniu wyglądała całkowicie inaczej niż pierwotna. Chodzi mi o to, że piosenka może przekształcać się na różne sposoby i tak właśnie to wyglądało podczas pracy nad nowym albumem. Zwłaszcza, jeśli chodzi o brzmienie utworu, na czym nam zależało najbardziej.


Zatem tym razem praca z Bad Seeds wyglądała inaczej?

To podwójny album, tak to się nazywa. Tak, było inaczej i mogę powiedzieć w imieniu wszystkich członków zespołu, że wspólna praca sprawiła nam dużo przyjemności. Właśnie dlatego, że tym razem nagrywanie wyglądało inaczej, że zespół był bardziej zaangażowany w tworzenie muzyki. Blixa [Bargeld - przyp. red.], którego naprawdę kocham i który był absolutnie kluczowym członkiem Bad Seeds, opuścił grupę. I naprawdę wyglądało to tak, że albo płyniemy dalej, albo toniemy.

Musieliśmy się zastanowić, jak teraz będzie wyglądała grupa. Na szczęście postanowiliśmy opracować nową koncepcję grania. Ostatecznie wyszło na to, że Mick Harvey ma więcej przestrzeni do grania na gitarze. Również Warren Ellis może wykazać się grając na gitarze rytmicznej.

Dlaczego zdecydowałeś się ponownie pracować z producentem Nickiem Launay'em?

Ponieważ wspaniale się z nim pracuje. Myślę, że odwalił kawał dobrej roboty przy "Noctoramie". Nick nagrywa z punkowymi kapelami z Los Angeles, więc jest dobry w rejestrowaniu muzyki na żywo, muzyki naturalnie brzmiącej. Wiesz, grasz coś i to, co zostaje nagrane, brzmi tak samo. To wspaniała sprawa, którą jednak nie jest łatwo osiągnąć. Poza tym doskonale nam się razem współpracuje i bez wątpliwości będziemy z nim znów nagrywać.

Gdzie nagraliście płytę?

W Paryżu, w studiu Ferber, które jest naprawdę stare, ale równocześnie wspaniałe. Nie wiem dokładnie, jak się nazywa okolica, w której znajduje się to studio, ale jest tam fantastycznie. Po prostu fantastycznie. Nick Launay dowiedział się, że jest tam mnóstwo starego sprzętu. No i jeszcze to była wiosna. Wiosna w Paryżu. Nie chcieliśmy ponownie nagrywać w Londynie, ponieważ tam zarejestrowaliśmy już wiele płyt. Mieliśmy możliwość nagrywać w nowym dla nas miejscu, inaczej niż wcześniej i skorzystaliśmy z okazji.

A gdzie album został zmiksowany?

W studiu Astoria, które należy do Davida Gilmoura z Pink Floyd. Studio znajduje się na barce. Wydaje mi się, że Gilmour kolekcjonuje stary, analogowy sprzęt. Ma go mnóstwo. Mieliśmy więc wachlarz starych maszyn do wykorzystania.


Dlaczego zdecydowałeś się na pracę z chórem gospel?

Ten pomysł już od dłuższego czasu krążył mi po głowie. Chciałem stworzyć muzykę, która byłaby pełna dwuznaczności, niejasności w tekstach. Niesamowitą. Bardzo prymitywną, odjechaną i szybką. A na samej górze miał się znaleźć chór gospel, aby nadać całości lekkości i beztroski. Całość zabrzmiała świetnie, tego właśnie szukaliśmy. Chór zabrzmiał na płycie wspaniale.

Jak jest różnica pomiędzy oboma częściami, czyli "Abattoir Blues" a "The Lyhre Of Orpheus"?

To są dwa osobne albumy. Mieliśmy mały problem z koncepcją podwójnej płyty. Dla mnie, kiedy kupuję podwójny album, czuję się przytłoczony jego zawartością i czasami nawet nie wysłucham go do końca. Dlatego, że jest na nim za dużo materiału. Często na takich wydawnictwach znajduje się dużo "wypełniaczy". Zazwyczaj mówi się, że byłyby one wspaniałymi pojedynczymi płytami. Ale tym razem mieliśmy tak dużo piosenek i wszystkie były dobre. Dlatego powstały dwie płyty.

Postanowiliśmy jednak oddzielić je od siebie, aby były łatwiejsze do słuchania. Obie płyty różnią się od siebie, brzmią inaczej. Po prostu nie wiedzieliśmy, co zrobić z taką ilością materiału. Podkreślam, że "Abattoir Blues" i "The Lyhre Of Orpheus" to dwa odrębne albumy. Na płycie "Abattoir Blues" perkusistą jest Jim Sclavunos, który gra ciężko. A na drugiej płycie gra Thomas, którego styl jest lżejszy, rzekłbym jazzowy. "The Lyhre Of Orpheus" jest płytą cichą i spokojniejszą, ale piękną.

Jesteś zadowolony z efektu końcowego?

Ciężko powiedzieć. Jest jeszcze na to za wcześnie. Moje zdanie na ten temat zmienia się. Rzadko płyta podoba mi się wraz z upływem czasu od jej nagrania. Uczucie podniecenia nagraniem przemija. Nowa muzyka znaczy dla mnie bardzo dużo, gdyż włożyłem w nią mnóstwo energii i pracy. Nie mam wyrzutów, że piosenki są np. niedopracowane. Żadne głosy nie mówią mi: "Popatrz, mogłeś to zrobić lepiej" lub "Jak mogłeś nagrać taką piosenkę?". Takie rzeczy zdarzają mi się po nagraniu płyty. I gdy dzieją się tuż po jej wydaniu, wtedy wiem, że kilka piosenek nie powinno się znaleźć na albumie. Tym razem tak nie jest. Naprawdę słuchałem tych piosenek wielokrotnie i wydaje mi się, że brzmią bardzo dobrze.


Opowiedz o pierwszym singlu, piosence "Nature Boy".

"Nature Boy" powstał w Paryżu podczas sesji, o której już mówiłem. To było bodajże w studio Misere, czy coś takiego. W każdym bądź razie zaczęliśmy grać ten utwór i wydał nam się bardzo chwytliwy. Przypominał nam piosenkę "Come Up And See Me" grupy Cockney Rebel, którą bardzo lubimy. W tym utworze jest coś zaraźliwego. To prosta, popowa piosenka, ale zarazem bardzo ekscytująca.

Są obszary muzyczne, na które The Bad Seeds nie wchodzą, ponieważ są one już zajęte. My staramy się przemykać gdzieś pomiędzy nimi. Podczas tej sesji powstał różnorodny materiał, od rocka progresywnego, aż po heavy metal. Ale wszystkie utwory powstawały w wesołej atmosferze, mieliśmy mnóstwo radości tworząc je. Kiedy zaczynaliśmy je grać okazało się, że świetnie to brzmi i dlatego postanowiliśmy je nagrać. Prawdopodobnie wiele z nich zostałoby przeze mnie odrzuconych, ale gdy je zagraliśmy... To było to. Uwielbiam te piosenki i uwielbiam "Nature Boy".

Pierwszym utworem na "Abattoir Blues" jest "Get Ready For Love", który nie jest typowy dla Bad Seeds. Czy możesz powiedzieć o nim coś więcej?

Ta piosenka również powstała w tym małym studiu w Paryżu. Często siedzieliśmy tam i na "1,2,3,4" zaczynaliśmy improwizować. Po trzech, czterech minutach kształtowało się z tego coś, co nie wiem jak to nazwać... W każdym bądź razie w ten sposób wykluwały się kompozycje i podobnie powstał "Get Ready For Love". To coś w stylu starodawnej, kościelnej pieśni gospel.

Szykujesz jakieś niespodzianki na zbliżającą się trasę koncertową?

Podczas koncertów będzie z nami występował chór gospel. Na razie zastanawiamy się, jak będzie on liczny. Już nie mogę się doczekać występów z nim.

Jak postrzegasz utwory Bad Seeds dzisiaj?

Postrzegam je w ten sposób, że nie są to utwory, które przypadają wszystkim do gustu. Rozumiem, że nie są to piosenki dla wszystkich. Wymagają pewnego rodzaju nastawienia i ducha. Ale kocham moje, czy też nasze, piosenki. One żyją na peryferiach, siedzą z tyłu autobusu. Palą papierosy i naśmiewają się z innych utworów. Tak to wygląda.

Dziękuje za rozmowę

(Na podstawie materiałów promocyjnych Pomaton EMI)