"Dokonaliśmy cudu"
Łzy to fenomen polskiej sceny muzycznej. Grupa, bez wsparcia wytwórni płytowych i początkowo mediów, stała się w ciągu blisko dziesięciu lat istnienia jednym z najpopularniejszych polskich wykonawców, regularnie sprzedając po kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy nowych płyt. W połowie czerwca do sklepów trafił kolejny album zespołu zatytułowany "Historie których nie było". Z okazji wydania płyty Artur Wróblewski rozmawiał z Anną Wyszkoni i Adamem Konkolem na temat problemów, które dotknęły ostatnio członków zespołu, oczekiwaniach związanych z udziałem w eliminacjach do sopockiego festiwalu i planach grupy na zbliżające się dziesięciolecie istnienia Łez.
Jak przeciwności losu, z jakimi się ostatnio borykaliście, wpłynęły na muzykę na "Historiach których nie było", jak i na zespół jako grupę ludzi?
Ania: Jeżeli chodzi o moje problemy osobiste, to dosyć szybko sobie z nimi poradziłam. I nie miały w ogóle wpływu na piosenki, które znalazły się na nowej płycie. Generalnie tworzymy utwory, gdy jest nam smutno. Zatem takie sytuacje nam chyba pomagają. Ale tak jak już powiedziałam, problemy osobiste, rozwód i całą tę przykrą sytuację mam już dawno za sobą.
A jeśli chodzi o sam zespół, to zawsze byliśmy zgraną grupą osób i nie miało to także większego wpływu na nas jako ludzi.
A jeśli chodzi o chorobę Adama, to niech on lepiej sam ci o tym opowie.
Adam: W moim przypadku długi pobyt w szpitalu spowodował, że miałem mniej czasu na komponowanie piosenek. Dlatego powstało mniej utworów, z których wybraliśmy te na płytę. Ale jestem bardzo zadowolony z "Historii..." i właściwe mój pobyt w szpitalu nie miał większego wpływu na na warstwę muzyczną nowej płyty.
Jak Aniu radzisz sobie z pogodzeniem obowiązków w zespole i wychowaniem synka?
Ania: Muszę przyznać, że jest to trudne do pogodzenia. Dużą pomoc mam ze strony mamy, która opiekuje się moim dzieckiem, kiedy gram koncerty. Ale nie tylko ja w naszym zespole mam małe dziecko, dlatego staramy się ograniczać dłuższe wyjazdy.
Przejdźmy teraz do waszej nowej muzyki. Powiedzcie kilka słów na temat nowego singla "Przepraszam Cię", który zgłosiliście na festiwal w Sopocie. Czy powtórzycie sukces, jaki stał się udziałem zespołu na festiwalu w Opolu?
Ania: Nie wiem, to nie zależy od nas. Nie myślę w takich kategoriach o naszym ewentualnym występie w sopockim festiwalu. Bardzo mnie cieszy fakt, że zakwalifikowaliśmy się do tego konkursu, ale nie zamierzamy się z nikim ścigać. Jeśli zagramy w Sopocie, to najważniejsze będzie zaprezentować się tam jak najlepiej. A czy zdobędziemy nagrodę? To już leży w rękach naszych fanów, których mamy bardzo oddanych.
I bardzo licznych.
Ania: (śmiech) Tak. Dlatego bardzo liczymy na ich wsparcie.
Dlaczego akurat zdecydowaliście się na utwór "Przepraszam Cię"?
Ania: Szczerze mówiąc wydaje mi się, że to utwór najbardziej magiczny ze wszystkich, które znalazły się na nowej płycie. Po prostu bardzo nam się podobał i dlatego wybraliśmy go na singel i jako piosenkę konkursową.
Adam: Na próbie słuchaliśmy wersji demo nowych utworów i "Przepraszam Cię" miało w sobie coś takiego, że nas ciarki przechodziły. Zarówno, jeśli chodzi o muzykę, jak i tekst. Przy wyborze piosenki na Sopot Festiwal musieliśmy też kierować się trochę tzw. "radiowością" utworu i "Przepraszam Cię" sprawdziło się w tym względzie znakomicie - w tej chwili grają ją największe polskie radia. Poza tym płyta ukazała się w połowie czerwca. I "Przepraszam Cię" nie pasowało do letniego klimatu, dlatego na początek wydaliśmy jako singel piosenkę "Pierwsza łza". Teraz mamy nadzieję, że występ w Sopocie i dobre zaprezentowanie tam piosenki pomoże również sprzedaży płyty.
A co do festiwalu, to uważam, że mamy spore szanse na występ właśnie ze względu na dużą rzeszę fanów i sympatię ludzi. Zespół Łzy ma już ugruntowaną pozycję na polskim rynku, dlatego nie będziemy załamani, jeżeli w Sopocie nam się nie powiedzie.
Czy możecie powiedzieć kilka słów na temat teledysku do "Przepraszam Cię"? Kto jest reżyserem klipu i kto zaproponował taką właśnie historię, która została sfilmowana? I jak podoba wam się finalna wersja teledysku?
Ania: Teledysk wyreżyserował Tadek Śliwa, z którym pracowaliśmy po raz pierwszy. To on zaproponował pomysł. Z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona, bo w sumie bardzo smutna historia została opowiedziana w bardzo ciepły i romantyczny sposób.
Adam: Reżysera wybraliśmy właśnie w ten sposób, że najbardziej podobał nam się zaproponowany przez niego scenariusz. Teledysk pasuje do tej piosenki i uważam, że jest jednym z lepszych klipów, jakie mamy, choć są szczegóły, które teraz chętnie bym zmienił. Tak już jest zawsze, że artyści chcieliby coś zmieniać, poprawiać itd., ale wtedy nie było na to czasu.
To może powinniście sami zacząć kręcić teledyski?
Adam: (śmiech) Może nie tyle sami, co powinniśmy bardziej dopilnować, by wyglądały one tak, jak tego chcemy. Ale niestety ciężko jest na to znaleźć czas. Być może kiedyś sami napiszemy scenariusz...
Wasze brzmienie z płyty na płytę staje się coraz bogatsze. Na "Historiach?" dość poważnie wykorzystaliście sekcję smyczkową i instrumenty dęte. Czy na następnej płycie Łez fani powinni spodziewać się, zatem orkiestry symfonicznej?
Ania: (śmiech) Nie, chyba raczej nie. Generalnie wygląda to w ten sposób, że dodawanie sekcji smyczkowej czy dętej następuje w ostatnim momencie tworzenia piosenek. I właściwie komponując utwory nie zastanawiamy się, czy będą one wzbogacone o te brzmienia. Wszystko okazuje się pod koniec nagrań.
Adam: Zdradzę, że mamy plany, by następny album zrobić bardziej surowy i wrócić nim do korzeni. Chcemy nagrać gitarowe piosenki i skupić się na harmoniach, linii melodycznej i tekstach. A mniej rozbudowywać i urozmaicać. Nie iść w kierunku symfonicznym, ale bardziej w kierunku prostych i dobrych melodii. Chcemy w pewnym sensie zaskoczyć ludzi i nie kontynuować brzmień, ale powrócić do zwykłej, rockowej, gitarowej muzyki.
Jesteście już na scenie blisko 10 lat. Jak teraz widzicie początki swojej kariery? Czy chcielibyście coś zmienić czy raczej uważacie, że wszystko potoczyło się optymalnie lub prawie optymalnie?
Ania: Nie jest mi łatwo oceniać. Właściwie to wszystko potoczyło się jak w marzeniach. Ale trzeba podkreślić, że sukces osiągnęliśmy naszą ciężką pracą. Wszystko robiliśmy sami, bez pomocy firmy fonograficznej. Dlatego teraz możemy decydować o wszystkim sami i doceniamy to. Sukces jako taki traktujemy z dużym dystansem, bo nie przyszedł on nagle. I to jest bardzo dobre, bo nie pozwala zwariować.
Adam: Uważam, że dokonaliśmy pewnego cudu (śmiech). Byliśmy zespołem znikąd. Wyrzucano nas drzwiami, wracaliśmy oknem. I zasłużyliśmy sobie tym uporem oraz ciężką pracą na naszą pozycję, kiedy możemy realizować w pełni nasze pomysły nie oglądając się na mody, trendy, kontrakty... Często spotykam ludzi, którzy mówią mi: "Wiesz co, nie słucham waszego zespołu. Ale doceniam to, co osiągnęliście". Tego nikt nam nie zabierze.
Właśnie. Na początku kariery mieliście olbrzymie wsparcie ze strony fanów, a media właściwie was ignorowały. Od pewnego czasu to się zmieniło - mówię tu o mediach oczywiście. Jak przyjęliście tę zmianę podejścia do Łez?
Ania: Z wielką radością oczywiście. Liczyliśmy na to, że w końcu media się przełamią i rzeczywiście tak się stało. Jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi i jest to dla nas jako zespołu olbrzymie wsparcie. Zwłaszcza, że nie mamy takowego ze strony wytwórni fonograficznej, która zazwyczaj takie rzeczy popycha.
Adam: Może i dobrze, że początkowo tak było. Nie byliśmy gotowi na spotkanie z mediami. Nie mieliśmy pojęcia jak to wygląda. Jak mamy się ubierać, co mówić i jak się zachowywać. Nie byliśmy po prostu obyci. Pochodzimy z małego miasteczka i nie było szans, by tam nabrać medialnego obycia. Ale ostatecznie cieszymy się, że wreszcie nas zauważono.
Zainteresowanie mediów ma także swoje ciemne strony...
Ania: Ja się na to uodporniłam i nie mam problemu z żadnym negatywnym artykułem. Szczerze mówiąc zazwyczaj spotykam się z pochlebnymi opiniami. A na takie rzeczy trzeba się uodpornić i być przygotowanym, że pewnego dnia w jakiejś gazecie przeczyta się o sobie jakąś bzdurę.
W Polsce zdobyliście ogromną popularność i rzesze fanów. Przygotowaliście angielską wersję "Oczu szeroko zamkniętych". Czy nie planowaliście spróbować swoich sił na Zachodzie?
Ania: Nie (śmiech). Wydaje mi się, że wciąż mamy bardzo dużo do zrobienia w Polsce. To po pierwsze. A po drugie sądzę, że polscy wykonawcy mają niewielkie szanse, by poważnie zaistnieć za granicą. Nie myślimy o tym na razie i skupiamy się na rynku polskim.
A jeśli chodzi o angielską wersję "Oczu...", to zrobiliśmy to dla przygody i na próbę. Chcieliśmy usłyszeć, jak zabrzmi nasza piosenka w wersji anglojęzycznej.
Adam: Ja bym bardzo chciał kiedyś spróbować swoich sił na Zachodzie. Ale jak już powiedziałem, nie mamy kontraktu i żadna wytwórnia nam nie pomoże. A jednak kariera poza Polską wymaga wykonania kilku telefonów z macierzystej firmy do zagranicznego oddziału. I w tym sensie nie mamy żadnych szans. Ktoś musiałby do kogoś pojechać i z nim porozmawiać. Poza tym wytwórnie wolą promować własnych wykonawców. A my mamy podpisaną tylko umowę dystrybucyjną.
Jeżeli nie Zachód, to może Wschód? Czytałem gdzieś, że nagraliście rosyjską wersję "Agnieszki"...
Ania: (śmiech) To już zupełnie była zabawa. Ja nie mam pojęcie o języku rosyjskim i nie chcę śpiewać rzeczy, których nie rozumiem.
Adam: Wydaje mi się, że to byłby dobry pomysł. Jednak wszystkie nasze plany rozbijają się o brak czasu. A w Polsce znaleźliśmy własne miejsce i muszę przyznać, że jest nam całkiem wygodnie (śmiech).
Pytanie trochę z innej beczki. Ania, wzięłaś udział w programie "Szansa na sukces" z zespołem Myslovitz. Dlaczego akurat ta grupa? Jaka jest twoja opinia na temat telewizyjnych konkursów talentów i jak udział w "Szansie..." wpłynął na waszą karierę?
Ania: To było bardzo dawno temu. Historia wyglądała tak, że nie brałam udziału w eliminacjach, tylko zostałam zauważona przez producenta "Szansy" na festiwalu "Gama". A to, że wystąpiłam w programie z Myslovitz było czystym przypadkiem. Pierwotnie miałam pojawić się w programie z Niebiesko-Czarnymi, ale się rozchorowałam. Po pół roku dostałam telefon od pani Skrętkowskiej z zaproszeniem do programu z Myslovitz. Nie mam ich płyt w domu, ale bardzo podoba mi się to, co robią.
"Szansa na sukces" zbiegła się z wydaniem płyty "W związku z samotnością", na której znalazła się piosenka "Agnieszka". Trudno więc ocenić, jaki wpływ na naszą karierę miał program. Bo to dzięki "Agnieszce" ludzie nas poznali i to właśnie ten utwór pozwolił nam wypłynąć na szersze wody. Ale "Szansa..." trochę pomogła nam medialnie. A to pytanie słyszę w każdym wywiadzie (śmiech).
Uważam, że takie programy, jak "Szansa na sukces" czy "Idol" są bardzo potrzebne ludziom, którzy marzą o zaistnieniu i spełnieniu marzeń o śpiewaniu. W Polsce jest mnóstwo świetnie śpiewających ludzi, którzy mają coś oryginalnego do zaproponowania. A występ w telewizji wielu z nich daje szansę na rozpoczęcie kariery.
Na koniec opowiedzcie mi o waszych najbliższych planach. Czy wybieracie się gdzieś na wakacje?
Ania: Wakacje to jest w tym momencie odległa sprawa. Cały czas koncertujemy. Dlatego wakacje planujemy na późną jesień. A co do najbliższych planów, to jak już powiedziałam gramy mnóstwo koncertów. I oczywiście ciężko przygotowujemy się do festiwalu sopockiego, w którym, mam ogromną nadzieję, zagramy.
Adam: Koncerty są naszą silną stroną, dzięki nim wypracowaliśmy sobie naszą pozycję. Dlatego gramy ich dosyć sporo. A co do dalszych planów, to w 2006 roku będziemy mieli dziesięciolecie i być może, jak zdrowie na to pozwoli, wydamy kolejną płytę. Może już w październiku wejdziemy do studia, bo muszę przyznać, że ja w domu zacząłem pisać nowe piosenki. Ale musimy być z nich w stu procentach zadowoleni. Mamy zasadę, że wolimy wydawać płyty raz na kilka lat, niż wydać zły album, z którego nie bylibyśmy zadowoleni. Umożliwia nam to niezależność wydawnicza, dzięki temu, że nie mamy kontraktu fonograficznego, sami możemy decydować, czy wydamy płytę za rok, dwa czy za pięć lat.
Dziękuję za rozmowę.