Czesław Mozil: Jaki piękny burak

Czesław Mozil: Ustatkowałem się /fot. Adam Burakowski /Reporter

Dekadę temu zabrzanin Czesław Mozil wrócił z emigracji i zdobył szturmem polską scenę muzyczną uroczymi piosenkami w baśniowym klimacie. Choć jednak na koncertach wciąż chętnie powraca do żabki, która tonie w betonie czy świerkającego aparatu, a jego muzyka wciąż jest pełna teatralnej magii, dziś śpiewane przezeń teksty mają potrząsnąć słuchaczem, mają go uwierać, przeszkadzać, może zasmucać, a na pewno dać do myślenia.

Na swoim nowym albumie, zatytułowanym "Księga emigrantów. Tom II" (musicie wierzyć na słowo, bo ani nigdzie na okładce, ani na samej płycie tytuł się nie pojawia) po raz kolejny stawia trudne pytania o miłość i nienawiść do ojczyzny, o naszą narodową tożsamość i o to czym jest patriotyzm, ubierając je w szaty przewrotnych bajek o emigrantach. Intrygującą oprawę muzyczną piosenek polsko-duński skład zespołu Czesław Śpiewa przygotował z polską orkiestrą barkową o międzynarodowej renomie, Arte dei Suonatori.

Reklama

Jordan Babula, Interia: - Dla kogo nagrywasz swoje "Księgi emigrantów", których pierwszy tom ukazał się w 2014 roku?

Czesław Mozil: - Troszeczkę dla siebie, troszeczkę dla emigrantów... ale też dla tych Polaków, którzy emigracji za bardzo nie znają. Bardzo się zdziwiłem, że po pierwszej "Księdze" nie obrazili się na mnie emigranci, tylko właśnie ci, którzy na emigracji nie byli. Ja byłem. Moi rodzice sami opuścili Polskę, nie wrócili do swoich zawodów, zapłacili dużą cenę. Dlatego te płyty, to jest taki mój hołd: ja wiem, że nie jest łatwo, ja wiem, że niektórzy muszą z Polski wyjeżdżać.

To płyta dla tych, którzy tę tematykę chcą zbadać, ale mam takie poczucie, że ona będzie wracać za pięć czy sześć lat. Temat emigracyjny jest wciąż tabu w naszym kraju, niektórzy chcą z niego zrobić temat polityczny, a ja się całkowicie od tego odcinam. Chcę podkreślić, że my Polacy zawsze się przemieszczaliśmy i się przemieszczamy - z różnych powodów. Niektórzy się świetnie integrują, bo dobrze grają w piłkę w Monachium, inni w Waszyngtonie grają w koszykówkę, jeszcze inni wyjeżdżają bo muszą, niektórzy się zakochują. A wielu wyjeżdża, bo wreszcie ma taką możliwość.

Sam nie jesteś jednak typowym emigrantem. Polacy jadą za chlebem w obce kraje. Ty wyjechałeś do Danii jako dziecko, wróciłeś do Polski jako dorosły, a ojczyzna przyjęła cię z otwartymi ramionami.

- To prawda, ja się stałem emigrantem zarobkowym w Polsce. Moja pierwsza płyta (Czesław Śpiewa "Debiut" z 2008 roku - przyp. red.), która miała trafić do tysiąca czy pięciuset osób, trafiła do dziewięćdziesięciu tysięcy. Czuję się szczęściarzem - zawsze to podkreślam - że mogłem wrócić do Polski, że warszawska Praga stała się moim domem, że tutaj się ożeniłem, tutaj mieszkam. I powiem szczerze, że nigdy nie czułem się tak bardzo w domu, jak teraz, tu. To coś niesamowitego, że moja historia zatoczyła taki krąg.

Wydaje mi się, że "Księga emigrantów" jest smutna. Emigranci są smutni, emigracja to jakieś "zło"?

- Emigracja to nie jest zło i to nie jest wstyd. Natomiast mnie interesują smutne losy - to, o czym śpiewam w "Na straganie", że się ten stragan zmienia, jedne warzywa i owoce jadą w inne kraje, a banan zostaje. Polska się zmienia, czy tego chcemy, czy nie. Ale tak, płyta jest przygnębiająca, jest smutna i jak gram te piosenki emigrantom, to widzę, że ludzie siedzą i płaczą. Mimo tego że się integrują i odnajdują w nowych miejscach. I mnie interesuje ten ich smutek i tęsknota. Ona jest ciekawa.

Mnie interesuje, że była konieczność wyjazdu z kraju i zagryzienia tego - że żadna praca nie hańbi! Czyli trzeba sprzątać biura, pracować fizycznie. Jak moi rodzice - inteligencja wyjeżdża i nie może pracować w zawodzie. Interesuje mnie, że ludzie dla swoich dzieci - bo chcą dać im możliwości, których nie ma w Polsce - są w stanie zmienić swoje życie całkowicie. I podkreślam, że to jest hołd, mimo że są tu opisane smutne historie emigracji. Jestem fanem Roberta Lewandowskiego, ale mnie jako artysty nie interesuje jego sukces na boisku - mnie interesuje zwykły, szary pracownik, który się próbuje odnaleźć.

Teksty z tej płyty nawiązują do znanych polskich bajek i wierszy dla dzieci, jak "Na straganie" czy "Mam trzy latka". Co to dla ciebie znaczy?

- Dla mnie takie bajki są trochę za mgłą. Już zapomniałem o tym, że istnieją ich oryginały. I mogę przyjąć, że to są prawdziwe teksty, które tak właśnie brzmiały. Chociaż w dzieciństwie oglądałem "Pana Kleksa", to nie jest to tak wryte w moją świadomość i bardzo łatwo mnie nabrać. Oczywiście przesadzam, ale jakby ktoś przyszedł, pokazał mi jeden z tych tekstów i powiedział: Czesław, to jest Brzechwa, to ja bym powiedział: no pewnie, że tak!

A skąd ten burak na okładce? Ze "straganu"?

- Ludzie często mówią, że jestem burakiem - chociaż mnie nie znają. Dlatego chciałem im pokazać, jaki piękny burak może być.

Album nagrałeś ze swoim zespołem, ale też orkiestrą muzyki dawnej Arte dei Suonatori. Wiem, że jesteś z tego bardzo dumny.

- To polska, a zarazem jedna z najcudowniejszych barokowych orkiestr w Europie, która półtora roku temu zaproponowała nam współpracę. To było coś niesamowitego. Choć sam zawsze o czymś takim marzyłem, to nie zgłosiłbym się do nich - nie miałbym jaj. Graliśmy razem koncerty i okazało się to na tyle fajne, że finalnie zrobiliśmy tę płytę. Jest to z jednej strony wyróżnienie, a z drugiej, to takie fajne, że znowu na akordeonie gram Bacha z nut - robię rzeczy, które ostatni raz robiłem może na akademii muzycznej.

Chciałeś, żeby to była muzyka bardziej poważna czy bardziej rozrywkowa?

- I taka, i taka. My to teraz nazywamy muzyką poważną, ale kiedyś Mozart był punkowcem. To była rozrywka! Dlatego nie chcę używać określenia "muzyka poważna". Lepiej użyć określeń angielskich: classical music i rhythmic music. A tu jest jedno i drugie. Prawdopodobnie barokowa policja zgłosi się do Arte dei Suonatori z pretensją: "co wyście zrobili?" (śmiech)

Śpiewasz o emigrantach i emigracji, ale nie jesteś autorem tekstów - słowa pisze dla ciebie Michał Zabłocki.

- Ja nie mogę pisać teraz, moje pióro nie jest silne, ale Michał jest moim przekaźnikiem. Jakoś tak się dzieje, że jak śpiewam teksty Michała, to jakbym śpiewał swoje. Przy pierwszej "Księdze" dużo rozmawialiśmy, przychodziłem do niego i mówiłem: mam taki a taki temat, czy możemy go poruszyć? Tym razem tak nie było, miał zupełnie otwarte pole. Chociaż planuję pewnego dnia odwiedzić Michała, położyć się na kanapie i totalnie mu się wyspowiadać, wszystko z siebie wyrzygać - i wyjdzie z tego taka płyta, że... O rany!

To będzie trzecia "Księga"?

- Tak. I może będzie to muzycznie nowy początek dla mnie. Bo mnie strasznie hip hop jara, nawet na tej płycie w niektórych miejscach melorecytuję. I myślę, że pójdę w kierunku hiphopowym. Trzecia "Księga" będzie bardzo inna. Jestem tym bardzo zajarany. Chciałbym płyty, która się nada na stadiony. Chociaż wiadomo, że masy na nas nie przyjdą, ale chciałbym zrobić płytę masową.

Na swoich współczesnych płytach poruszasz poważne tematy, jednak chętnie posługujesz się drwiną albo ubierasz je w szaty bajek. Dlaczego?

- Sądzę, że w drwinie jest dużo powagi. Bardzo dużo. I nowa płyta jest też bardzo na poważnie - dla mnie "Na straganie" to jest prawdziwy hardcore.

Chodzi mi o to, że w rozmowach, w wywiadach jesteś po prostu sobą. Jednak na płytach czuję, że przywdziewasz maskę kpiarza. W kontraście do tego jest utwór "W sam raz" z płyty "Pop" - mam wrażenie, że to jedna z nielicznych piosenek, w których się odsłaniasz.

- Powiedziałbym, że masz całkowitą rację. Zgadzam się, tutaj jest dystans. Ja występuję w warszawskim Och-teatrze gdzie mam swoją "Spowiedź emigranta". Możliwe, że tam jestem bardziej szczery, a piosenki są dla mnie trochę kamuflażem, przykrywką. I zgadzam się, że "W sam raz" była dla mnie takim otwarciem. Wielu ludzi zwracało uwagę na ten utwór. To co mówisz jest bardzo inspirujące i może jak się za półtora roku spotkamy, to będziemy rozmawiać o nowej płycie, która cię wzruszy inaczej.

Na początku naszej rozmowy powiedziałeś, że Polacy obrazili się na ciebie za pierwszą "Księgę emigrantów". Wydaje mi się, że zareagowali tak na utwór "Nienawidzę Cię Polsko".

- Było mi strasznie przykro. Jestem bardem i grajkiem, który jeździ po całej Polsce, po najmniejszych miasteczkach, gram swoje solowe koncerty, kocham Polskę, kocham swój kraj, jak harcerz go zwiedzam - jak ktoś mógł pomyśleć, że ja Polski nienawidzę? To jest abstrakcja. Wydaje mi się, że w tych czasach jesteśmy bardzo wrażliwi - za bardzo i za mało mamy do siebie dystansu. Ja nie chciałem nikogo nigdy sprowokować, chciałem zaprosić do dyskusji.

Naprawdę nie wyczułeś, że ten tytuł może być prowokacyjny?

- Powiem ci tak: nawet mój zespół, który składa się z Duńczyków, pytał mnie, czy tego nie czułem. Oni byli pewni, że wyjdzie z tego draka. Ale ja jakoś naiwnie wierzyłem, że skoro coś jest tak oczywistego w tekście... Wiesz, jeszcze kilka lat temu, przed tą piosenką, kolega mi opowiadał, że słuchał Radia Maryja, gdzie był program o patriotyzmie. I starsza pani zadzwoniła, że dla niej patriotą wielkim jest Czesław Mozil. To jak ja mogłem przewidzieć, że ktoś pomyśli, że ja Polski nienawidzę?

Jesteś patriotą?

- Jestem. Chciałbym powiedzieć, że sądzę, że jestem jednym z największych patriotów w naszym kraju. Miałem szczęście, że moi rodzice, którzy ciężko fizycznie pracowali na emigracji, nigdy się nie wypowiadali źle o Polsce, ani o Danii. Jestem wychowany jako dziecko, które miało romantyczny obraz Polski. Jak miałem dziewięć-dziesięć-jedenaście lat przyjeżdżałem tu do ciotek na wakacje i poznawałem mój kraj. Dla mnie to jest bardzo ważne.

Kim według ciebie jest patriota?

- To jest człowiek, który się targa swoją Polską. Jak w małżeństwie i każdym związku chce jak najlepiej dla swojej partnerki i dlatego nie jest mu obojętne, co się w Polsce dzieje. Ja macham polską flagą, jak jestem w Danii. Poznawać Polskę w tych małych miejscowościach i widzieć jacy tam są ludzie, to jest dla mnie wielki dar od losu. Dlatego mam poczucie, że jesteśmy cudownym, bardzo różnorodnym narodem i powinniśmy umieć być razem. Możemy mieć różne poglądy, ale musimy umieć razem wypić piwo. I ze sobą porozmawiać.

Czy patriotyzm może polegać na krytykowaniu, a nie na chwaleniu?

- Ja nawet nie wiem, czy ja krytykuję. To jest tak, że możesz chwalić przez dziesięć lat i nikt tego nie usłyszy, a jak skrytykujesz raz, to będzie to miało rozgłos ogromny. Nie wiem, czy krytyka, ale na pewno potrzebne jest zadawanie pytań. Bo wiadomo, że się od siebie różnimy. Ktoś się może ze mną nie zgadzać i powiedzieć, że on chce jak najlepiej dla Polski. Ale ja powiem, że ja też tego chcę.

W swojej autobiografii "Nie tak łatwo być Czesławem" piszesz, że do dziś krępujesz się, kiedy masz "otworzyć paszczę". Naprawdę?

- Nie jak stoję na scenie ze swoimi rzeczami. Ale jedną z najbardziej krępujących rzeczy, do której przekonała mnie moja żona, było to, żeby zaśpiewać i zagrać kilka kolęd w domu, w Kopenhadze, przy mojej rodzinie. Zrobiłem to, ale to było strasznie krępujące. Scena daje ci pozwolenie na coś innego, ale nie ma nic gorszego, niż śpiewanie przed rodziną - dlatego za rok przygotuję tych kolęd dwa razy więcej (śmiech).

W książce wspominasz też, że na początku kariery w Polsce byłeś bardzo nieśmiały. Czy to się zmieniło?

- To zależy od sytuacji. Sam na pewno to znasz - człowiek robi się nieśmiały w sytuacjach, w których się zupełnie tego nie spodziewa. Ja kiedyś potrafiłem brać uwagę całej knajpy. A w momencie, kiedy się przebiłem, pojawiło się takie poczucie, że nie mogę się zachowywać tak, jak zawsze się zachowywałem, bo ludzie zaczną mnie wytykać: patrzcie, odp****oliło mu. Teraz się ustatkowałem, kilka rzeczy się zmieniło. Kiedyś potrafiłem w obcym miejscu ściągać na siebie całą uwagę - teraz tego unikam. Bo i tak ją ściągam, czy tego chcę, czy nie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Czesław Śpiewa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy