Bovska: Życie na krawędzi koloru
Iśka Marchwica
Po jej debiucie przysłowie "wyskoczyć jak Filip z konopii" należałoby zmienić na "jak Bovska z kaktusa". Singel promujący jej pierwszy album trafił do czołówki telewizyjnego serialu ("Druga szansa" w TVN - przyp. red.), jej piosenki znalazły się też w filmie "Planeta singli" i zaledwie rok po rozbłyśnięciu na firmamencie, Bovska prezentuje nowy album. Ma być wybuch kolorów, obserwowanie świata z dystansem i szczerość. Ale Bovska nie zawsze tryska energią i radością. - Mnie często dopadają stany głębokiej melancholii, mam swoje doły, chcę robić dużo więcej, niż pozwala mi na to własny organizm i długość doby. To mnie czasem frustruje - mówi nam Magdalena Grabowska tuż przed premierą płyty "Pysk".
Iśka Marchwica, Interia: - Debiutowałaś w marcu 2016 roku. Nie za szybko wróciłaś z nowym materiałem?
Bovska: Takie było zamierzenie, żeby druga płyta ukazała się rok po debiucie. Oczywiście, patrząc po innych artystach można stwierdzić, że żywot płyty bywa dłuższy. Ale my zrobiliśmy to może z przekory i chęci pójścia za ciosem, a może właśnie pod prąd - podjęłam taką decyzję, wspólnie ze współautorem muzycznym piosenek - Janem Smoczyńskim. Sama jestem swoim wydawcą, więc takie decyzje podejmuję autonomicznie.
"Pysk" to nie tylko twoja muzyka, teksty, ale też twój projekt wizualny. Po barwnym "Kaktusie" z saszetką z piórkami, czego możemy spodziewać się przy nowej płycie?
- Właśnie dziś odebrałam płyty, więc mogę ci dokładnie opowiedzieć, jak to fizyczne wydanie wygląda. Opakowanie "Pyska" ma trochę większy format niż standardowe pudełko CD, w środku jest niespodzianka w postaci pop-upu - geparda, który otwiera paszczę. Chociaż jest on tak abstrakcyjny i kolorowy, że można powiedzieć, że jest to zwierzę uniwersalne [śmiech]. W skrzydełkach opakowania znajduje się dwanaście pocztówek ze słowami piosenek i zdjęciami autorstwa Kasi Bielskiej. Po otwarciu wypadają ze środka duże czerwone cekiny. Z drugiej strony pudełka mamy kieszonkę z płytą i maską, która jest interpretacją pop-upowego geparda. Dużo się dzieje. Chciałam, żeby ta płyta była wybuchem kolorów i myślę, że udało się to osiągnąć.
Strona wizualna płyty jest dla ciebie bardzo ważna - masz jakiś ulubiony album, albo może szczególnie cenisz wydania konkretnego artysty?
- Kasetą, która mi utkwiła w pamięci, było jedno z wydań "The best off" Michaela Jacksona. Byłam bardzo mała, kiedy słuchałam tego albumu i do dziś pamiętam złotą obramówkę okładki i portret Michaela. To chyba jest najbardziej znacząca płyta dla mnie - symboliczna. Przyznam, że niewiele więcej mogę powiedzieć w tym temacie, bo nigdy nie byłam wielkim kolekcjonerem płyt. Raczej interesowała mnie muzyczna wartość. Jeśli chodzi o projektowanie i zainteresowanie projektami wydawniczymi, to bardziej interesowały mnie książki, a moim absolutnym konikiem są książki dla dzieci. Na wygląd, wydanie płyt zaczęłam zwracać uwagę bardziej intensywnie, gdy sama zaczęłam je projektować. Chciałam, aby pudełko było jak najbardziej "moje" i związane z muzyką, a jednocześnie było czymś więcej niż po prostu płytą - aby była możliwość interakcji i interpretacji. Zabawa z widzem. Tam jest opowieść wizualna. W tym niedużym prawie kwadratowym formacie ukryty jest mały świat.
Książki projektujesz i dalej tworzysz ilustracje. Masz swój wyjątkowy styl, który zresztą można połączyć ze stylem wydań twoich płyt.
- Funkcjonuję wciąż jako ilustrator. Mam swoją stronę - www.grabovska.com - na której można zobaczyć moje poczynania, jako ilustratorki i projektantki. Światy Bovskiej i Grabowskiej się w jakiś sposób łączą, chociaż jako ilustrator częściej muszę iść na kompromisy. Osoby, które trafiają do mnie z propozycją zaprojektowania czy zilustrowania np. książki, dobrze wiedzą, jak rysuję, jaką mam kreskę i jak czuję świat wizualny, więc tego zazwyczaj oczekują od naszej współpracy. Ale zdarza się, że trzeba zrezygnować z siebie lub zleceniodawca wybiera mniej interesującą propozycję. Dlatego coraz rzadziej podejmuję się projektów na zlecenie. Bardziej interesuje mnie tworzenie swojego świata. Bovska to po prostu ja w całości - to świat najbardziej osobisty. Wkładam w niego sto procent czasu, serca i najwięcej siebie.
"Warstwa wizualna" w przypadku artysty-muzyka to nie tylko wygląd płyty, ale też jego image sceniczny. Twój jest bardzo wyrazisty i powiązany ze stylistyką twoich ilustracji, ale też oczywiście płyt. Twoje podejście do tej kwestii kojarzy mi się z Brodką, ale też z Bjork i jej odważnymi kreacjami oddającymi ducha kolejnych albumów.
- Stroje, w których występuję, są tworzone dla mnie przez wybranych projektantów. Wcześniej projektowała dla mnie Natalia Kopiszka, moja przyjaciółka, która teraz mocno skupiła się na projektowaniu biżuterii, której jestem ogromnym fanem. Teraz współpracuję z Karoliną Miko - jej studenckiej jeszcze kolekcji "Cyrk" użyłam w swoim teledysku do piosenki "Cyrk", nie tylko ze względu na zbieżność nazw, ale przede wszystkim dlatego, że ten styl idealnie pasował do koncepcji klipu i samej muzyki. Jeśli chodzi o stroje sceniczne, są one powiązane z moją twórczością graficzną, ponieważ projektuję printy, czyli wzory na tkaniny, z których potem powstają moje kostiumy. Proces więc bywa skomplikowany i mozolny, ale sprawia mi dużo radości. A za porównanie do Bjork czy Brodki ogromnie dziękuję - to dla mnie komplement. Jestem olbrzymim fanem tego, jak stwarza się cały czas Bjork. Ona oczywiście może sobie pozwolić na to, żeby zatrudnić artystę do projektowania masek na stałe, ale efekt jest fenomenalny. Są futurystyczne, odjechane i niesamowite i na pewno ta artystka jest moją inspiracją - i modową, i muzyczną.
Po pierwszym wysłuchaniu płyty zanotowałam sobie "więcej dzikości w brzmieniu". To efekt odebrania samej piosenki "Kaktus", twojego rozwoju muzycznego, doświadczenia?
- Masz rację [śmiech]. Język muzyczny płyty "Kaktus" powstawał dużo wolniej niż "Pysk". Tworzyliśmy, zderzając moje muzyczne światy i wrażliwości - ja i Jan Smoczyński, który jest współautorem płyt. Jaś zauważył w moich piosenkach potencjał - nasze dwa światy się spotkały i stworzyliśmy język muzyczny albumu "Kaktus". Ten język się wciąż rozwija i zmienia w miarę doświadczenia koncertowego. Nie tylko chodzi o kontakt z publicznością, ale o samo wykonywanie tej muzyki na żywo. Wiedziałam, że następna płyta będzie już bardziej energiczna, nabrałam apetytu na mocniejsze brzmienia. Rozwijały się też we mnie fascynacje muzyką elektroniczną, na przykład Skrillexem, którego elektronika jest bardzo mroczna. Szukaliśmy innego kontekstu dla niskich i ciemnych brzmień. Myślę więc, że rozwój od "Kaktusa" do "Pyska" poszedł naturalnie, a ja też nabrałam odwagi.
Piosenki na "Pysku" poruszają różne tematy. W "Autoresecie" padają słowa "budzi się lęk", "przepalony twardy dysk", "wkrada się rozpacz". Piszesz o sobie, swoich doświadczeniach, czy to raczej obserwacja świata, twoich zagonionych równolatków i dzisiejszego, pędzącego świata?
- Miałam taki moment po wydaniu "Kaktusa", że myślałam, że już nic więcej nie napiszę, że wszystko się wyczerpało, że to już jest koniec tej muzycznej twórczości. Ale trwało to chwilę i na szczęście - przeszło. Może też trochę o tym jest "Autoreset". Bo to zdecydowanie piosenka napisana z mojej perspektywy. Mam sinusoidalną osobowość, jak chyba większość kobiet. Bo wydaje mi się, że kobiety mocniej różne rzeczy odczuwają i mają tendencję do wpadania w skrajne stany. Mnie często dopadają stany głębokiej melancholii, mam swoje doły, chcę robić dużo więcej, niż pozwala mi na to własny organizm i długość doby. To mnie czasem frustruje. I o tym też napisałam. Na "Pysku" można znaleźć kilka takich utworów, które po części wynikają z autorefleksji, a po części z obserwacji świata.
Z kolei w otwierającym płytę "Kosmodromie" zwróciłam uwagę na brzmieniowe walory tekstu. Myślisz o tym, pisząc słowa do piosenki, jak one brzmią, jak się układają pod kątem "perkusyjnym"?
- Najczęściej tworzenie utworu zaczynam od zarysu tekstu - nie wiem wtedy, co będzie zwrotką, co refrenem i czy w ogóle ten tekst zostanie w takim kształcie. Mam jakiś punkt zaczepienia, albo kartkę zapisaną związkami słów, które mi wpadły w ucho i zanotowałam w dowolnym momencie życia. Czasem zaczynamy od melodii, albo melodii z harmonią. Bywa bardzo różnie, ale nad ostatecznym kształtem pracujemy w studiu z Jankiem symultanicznie. Tekst dopasowuję do muzyki, bardzo ważne jest dla mnie, aby te dwie warstwy idealnie ze sobą współgrały. A język polski jednocześnie jest trudny do komponowania, ale też bardzo ciekawy i dający pole do popisu. Słowa mają mnóstwo spółgłosek i są dość długie - trzeba na nie znaleźć swój sposób. Na tym zresztą opiera się przecież refren "Kaktusa". Można uzyskać szeleszczące frazy, bawić się spółgłoskami, które dają efekt perkusyjny. Uwielbiam się też bawić słowami, które są złożone. Bo słowo z przedrostkiem ma inne znaczenie niż bez tego przedrostka. Dużo inspiracji czerpię z takiej zabawy znaczeniami, ale to nigdy nie przysłania ani znaczenia tego tekstu, ani tym bardziej kształtu muzyki. Bo jednak muzyka jest najważniejsza i to do niej dopasowuję słowa.
Utwór "Wek" ma bardzo konkretny przekaz i wydaje mi się, że nie bez znaczenia jest to, że wycieka z niego pewne "obśmianie" aktualnych mód - na kokosowe wody, produkty sojowe, bycie fit, bieganie na bieżni i wszystko o czym informujemy na Instagramie. To jest pastiż na otaczający cię świat?
- I trochę na mnie [śmiech]. Ja się tam śmieję sama z siebie, chociażby dlatego, że sama mam karnet na siłownię i biegam na bieżni! Jak jestem zestresowana to lubię się fizycznie zmęczyć - dobrze mi to robi. "Wek" to piosenka z dystansem i uśmiechem. Z przymrużeniem oka. Mnie ta piosenka bawi i mam nadzieję, że będzie wzbudzać uśmiech też u innych słuchaczy. Tak samo dowcipny i skomponowany z "dystansu" jest "Cyrk", do którego powstał teledysk w reżyserii Martyny Iwańskiej.
Dobrze sobie radzisz z przerysowaniem takich sytuacji, dzięki temu, jak w "Cyrku" ten dystans jest bardzo czytelny. To przerysowanie widać też w warstwie wizualnej, w kolorach na płycie, w twoich strojach. Na co dzień też jesteś taka wyrazista i kolorowa?
- Bywam, ale przyznam, że ten kolor wkradł się wraz z "Kaktusem"! Mam jakąś potrzebę koloru w swoim życiu, chociaż dziś na przykład jestem ubrana cała na czarno... Ale siedzę na żółtym fotelu! [śmiech] I mam czerwone skarpetki w oczy, które na mnie zerkają... A skarpetki to inna sprawa - przy "Kaktusie" zaprojektowałam swoje skarpetki, dając upust swojej fascynacji do kolorowych gadżetów. Na bovska.com znajdują się też inne niespodzianki, które obok płyt tworzą wizualny świat Bovskiej.
Czego oczekujesz albo na co liczysz podczas koncertów z "Pyskiem"?
- Na razie musimy się skupić na pracy nad przełożeniem tego materiału płytowego na granie koncertowe. Chciałabym, żeby nowe utwory zabrzmiały najpełniej, jak się da. Stresuję się przed pierwszym koncertem, na którym będziemy prezentować nowy materiał. Zawsze mam tremę przed koncertami, a teraz będziemy grać z nowym, jeszcze nie "uleżanym" materiałem, więc poziom trudności wzrasta! Staram się zachowywać zimną krew. Ale z drugiej strony ogromnie się cieszę, że zabrzmi coś nowego, że będzie w czym wybierać. Nie mogę się doczekać tego tworzenia na nowo spektaklu, jakim jest koncert. Bo bardzo chciałabym, żeby moje koncerty były jak najbardziej zwartą przemyślaną całością, przedstawieniem, które daje możliwość improwizacji w utworach. To będzie na pewno twórczy wysiłek, tworzenie jakiegoś świata na nowo - dzieło muzyczne, płytowe, wizualne muszę przetransponować na język sceny. To jest wyzwanie, to jest też walka i kompromisy między chęciami i możliwościami. Nie mam oczekiwań, bo piszę muzykę dla siebie, a nie dla kogoś. Ta płyta jest bardzo moja i mocno wierzę w to, że jest dobra - inaczej nie mogłabym jej pokazać światu. Mam nadzieję, że przekonam do niej swoich fanów, ale też że dotrę do nowej publiczności. Z jednej strony jest to ekscytujące, a z drugiej - przerażające. Więc jest to takie życie na krawędzi.
W takim razie życzę ci balansu w tym życiu!
- Dziękuję, wspaniałe życzenia! Bo wiesz - w tym wszystkim jest też radość i po prostu szczęście.