"Bardzo smutny spektakl"

Szczecińska grupa Moonlight od lat należy do czołówki polskiego metalu gotyckiego. Mniej szczęścia – jak dotąd – mieli do wytwórni, więcej do fanów, którzy lojalnie śledzili losy zespołu. O nowym albumie grupy, zatytułowanym „Floe”, fascynacjach muzycznych, Franku Zappie i harcerstwie, z Mają Konarską, wokalistką grupy, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

Jak doszło do tego, że ponownie zmieniliście wytwórnię?

Wróciliśmy do Metal Mind Production. Wcześniej odeszliśmy od nich, bo wydawało nam się, że firma podupadła. Nie było żadnej promocji, żadnych koncertów i nic się nie działo. Przeszliśmy więc pod skrzydła Morbid Noizz i okazało się, że jak już to zrobiliśmy, tamta firma również zaczęła podupadać. Zdecydowaliśmy się więc powrócić do naszej pierwszej wytwórni, która przez ten czas podniosła się. (śmiech) Znowu dużo się dzieje, dużo jest koncertów, współpraca między nami układa się bezproblemowo.

Jak porównałabyś "Floe" - najnowsze dzieło Moonlight, do waszych poprzednich wydawnictw.

Dalej jest to Moonlight, a największa różnica dotyczy brzmienia. Nowa płyta jest bardzo akustyczna, wszystkie instrumenty są żywe, przede wszystkim perkusja nie jest przepuszczana przez żaden komputer, nie jest trigerowana - bo to się chyba tak nazywa. Smyki są również żywe, o czym marzyliśmy od samego początku, więc nie jest to wynikiem mody, która ostatnio nastała. Pojawiła się u nas wreszcie osoba producenta, który nad wszystkim czuwał i starał się odejść nieco od tego brzmienia, które sami sobie wypracowaliśmy - i skończyły nam się pomysły. Może na "Floe" troszeczkę inne są również utwory, niż na poprzednich płytach, ale przede wszystkim chodzi o brzmienie.

Czy łatwo wam było zaakceptować producenta, a więc kogoś z zewnątrz, kto wtrąca się w to jak zagrany i nagrany ma być wasz własny materiał?

Bardzo chcieliśmy współpracować z człowiekiem z zewnątrz, bo do własnej muzyki nie można mieć dystansu. Oczywiście, często zdarza się, że zespoły najpierw mają producenta, a potem zaczynają same sobie to robić. My jednak stwierdziliśmy, że musi być wreszcie ktoś, kto spojrzy na wszystko inaczej, bo nie można nagrać kolejnej płyty o takim samym brzmieniu.

Moonlight jako zespół egzystuje trochę na uboczu sceny gotyckiej, trochę na uboczu sceny metalowej. Powiedz mi, jaka jest wasza publiczność?

To bardzo różni ludzie. Trochę jest publiczności metalowej, takich prawdziwych „heavików” z długimi włosami, dużo młodych dziewcząt w wieku lat 15 czy 16, trochę dzieci w wieku powiedzmy 10 lat, które przychodzą na koncerty z rodzicami, czterdziestolatkami, którzy również świetnie się bawią. Zawsze nas do czegoś przypisywano - albo do gotyku, albo do metalu. Jednak nasz materiał jest na tyle zróżnicowany, że w zależności od tego, gdzie i dla kogo gramy koncert, możemy odpowiednio dobrać repertuar. Może to być zarówno mocny materiał, jak i trochę lżejszy, dla młodych dziewcząt. My przede wszystkim chcemy, żeby nasza publiczność była publicznością inteligentną, czyli taką, która słuchając muzyki i tekstów rozumie je. Nasze teksty nie są banalne, proste i łatwe, podobnie muzyka - za pierwszym przesłuchaniem może nie wejść do głowy. Liczę więc na wrażliwość i zrozumienie ze strony publiczności, mam nadzieję, że takich odbiorców w Polsce nie brakuje.


Lubicie Dead Can Dance? W waszej muzyce odnajduję wiele elementów charakterystycznych dla tej grupy, oczywiście przetransponowanych na rockowe brzmienie.

Oczywiście, wszyscy lubimy Dead Can Dance. Przede wszystkim lubi ich Daniel Potasz, który tworzy wszystkie teksty i większość muzyki, więc na pewno jakieś elementy ich muzyki przenikają do naszej. Na pewno z porównania do Dead Can Dance jesteśmy bardzo zadowoleni.

Jakich jeszcze zespołów słuchacie?

Każdy słucha czego innego, od Stinga po Metallikę. Daniel przede wszystkim Dead Can Dance i innych mrocznych klimatów. Ja ostatnio bardzo chętnie słucham solowej płyty Chrisa Cornella, byłego wokalisty Soundgarden. Prawie w ogóle staram się nie słuchać wokalistek, a jeżeli już, są to wokalistki takie, które śpiewają całkiem inną muzykę i których nie da się podrobić. Bardzo lubię Alanis Morissette, Bjork, czy Whitney Houston, która naprawdę pięknie śpiewa. Wolę jednak słuchać wokalistów.

Autorem tekstów Moonlight jest Daniel. Nie masz kłopotów ze śpiewaniem czegoś napisanego przez inną osobę?

Od kiedy jestem w Moonlight pracujemy w ten sposób, że teksty pisze Daniel, a ja je ewentualnie troszeczkę zmieniam. Wymyślam sobie jakąś melodię, więc czasem tekst trzeba urytmizować, trochę uporządkować. Przyzwyczaiłam się do pracy na cudzych tekstach. Bardzo rzadko zdarzają się takie, że od razu mówię - 'Daniel, ja tego nie rozumiem. To jest zbyt męski punkt widzenia i ja nie chcę tego zaśpiewać'. W takich przypadkach tekst jest zmieniany, ale to się zdarzyło zaledwie kilka razy w ciągu naszej siedmioletniej współpracy. Oczywiście, myślałam o śpiewaniu własnych tekstów, raz nawet popełniłam jeden, na pierwszej płycie, ale stwierdziłam, że na tym na razie koniec. (śmiech) Nie uważam, żebym potrafiła tak dobrze ubierać w słowa swoje myśli i przeżycia, żeby można było to pokazać ludziom. Daniel jest ode mnie lepszy i wolę śpiewać jego teksty.

Zaintrygował mnie tytuł waszej nowej płyty. "Floe" w tłumaczeniu z angielskiego znaczy tyle samo co "kra"...

To jest tłumaczenie z angielskiego, nas jednak bardziej interesuje łacińskie słowo "floe", które znaczy tyle co - łza, smutek, żal... Chociaż twoja interpretacja też jest ciekawa, bo kra to coś zimnego i ostrego. Nam jednak przede wszystkim chodziło o łzę.


Powiedz może, co oznaczają słowa "Meren Re", często przewijające się w waszej twórczości. Nie chcę znowu zgadywać.

Nasza druga płyta miała taki tytuł i na nowym albumie znalazły się dwa utwory do niej nawiązujące. Meren Re to taka osoba, z którą chciałoby się być. Jest to konkretna osoba, dobrze wiem, że Meren Re istnieje... Daniel miał różne przeżycia, ciągnące się przez szereg lat i o ile wcześniej były one szczęśliwe, to teraz nastał koniec tego wszystkiego i teksty przesycone są smutkiem związanym z przemijaniem. Zresztą na "Floe" znalazły się utwory pod tytułem "Akt ostatni" i "Dobranoc", zamykające tę opowieść.

W jednym z nowych utworów, zatytułowanym "Kochanka", wspomaga was dość niecodzienny gość, a mianowicie... Frank Zappa. Skąd się tam wziął?

Ach, tak się stało, że producent to sobie wymyślił. Ten utwór był zrobiony częściowo w studiu i producent wsamplował głos Franka Zappy, który mówi, że teraz producent wchodzi do studia i będzie nas słyszał, czy coś takiego. Sama nie wiem dlaczego to tam trafiło, ale wydaje mi się, że to bardzo fajnie brzmi. W tym utworze jest jeszcze trochę innych głosów, z innych płyt, ale to były raczej głosy bezosobowe. Natomiast Frank Zappa jest artystą, którego wiele osób słucha i mogliby się dosłuchać, posądzić nas o jakiś plagiat, więc postanowiliśmy napisać, kto to mówi.

Wasza muzyka jest bardzo plastyczna i aż się prosi o ilustrację odpowiednią oprawą wizualną, przedstawieniem teatralnym na scenie, nie sądzisz?

Możemy snuć takie plany. Za każdym razem myślimy o czymś w rodzaju teatru, połączonym z naszą muzyką. Do tej pory udało nam się coś takiego dwukrotnie – raz połączyliśmy nasz koncert z pantomimą, inny raz graliśmy z towarzyszeniem zespołu Indian. Bardzo chcielibyśmy zrobić coś więcej w tym kierunku, ale za każdym razem rozbija się to przede wszystkim o bariery finansowe, ale również o bariery ludzkie. Ludziom nie chce się czegoś takiego robić, bo uważają, że to nie pójdzie, że nikt nie będzie chciał czegoś takiego oglądać. Może kiedyś? Na razie mamy chociaż tyle, że na płycie umieszczony jest wideoklip.


Jak wyobrażasz sobie spektakl oparty na „Floe”?

Z pewnością byłby to smutny spektakl, byłoby tam pełno śmierci, umierania, pogrzebów i płaczu. Powiem szczerze, że ja nie podjęłabym się napisania scenariusza, ale przypuszczam, że Daniel zgodziłby się na to i napisałby coś strasznie smutnego i przejmującego. Musiałbyś z nim na ten temat porozmawiać i na pewno na poczekaniu wymyśliłby kilka takich scen, że wszystkim zrobiłoby się przykro.

Niedawno graliście na Metalmanii. Jakie wrażenia?

Takie sobie. Organizacja była bardzo dobra, wszystko było bardzo dobrze rozmieszczone w czasie. Niestety, mam straszne pretensje do panów od nagłośnienia i to szczególnie do panów od nagłośnienia sceny, którzy zepsuli nam cały koncert. Perkusista się nie słyszał, nie słyszał również nas... Jeżeli chodzi o całą resztę, to było naprawdę bardzo dobrze. Było dużo ludzi z prasy i telewizji, z którymi mogliśmy porozmawiać.

W tej chwili przygotowujemy się do trasy koncertowej, którą zamierzamy zagrać we wrześniu razem z zespołem Aion. Nie mam jednak pojęcia, jakie miasta odwiedzimy, ale organizator z pewnością wcześniej poda to do publicznej wiadomości.

Myśleliście może o koncercie akustycznym? Niedawno taką płytę nagrał Closterkeller, Undish...

Nie chciałabym nikogo krytykować, ale niedawno byłam w Szczecinie na koncercie Closterkeller, który zagrał akustycznie i to było straszne. Ktoś kto gra koncert akustyczny i chce w ten sposób przedstawić muzykę, która do tej pory była mocna, musi bardzo dużo nad tym myśleć, żeby nie wyszło harcerstwo. My również myśleliśmy o graniu akustycznym, ale dopóki to nie będzie naprawdę dobre, na pewno tego nie nagramy, bo nie chcemy, żeby inni wyzywali nas od harcerstwa... (śmiech)

To znaczy, że słyszałaś „Zegarmistrza światła” w wykonaniu Closterkeller?

Niestety... To jest bardzo brzydkie i w pewnym momencie naprawdę spytałam się kolegów, czy przypadkiem nie jestem na ognisku. Muzyka Closterkeller w takim ujęciu bardzo traci i jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo lubiłam ten zespół i grają dużo fajnych rzeczy, ale wersji akustycznych chyba nie przemyśleli.


W jakim kierunku rozwijać się będzie muzyka Moonlight?

Diabli wiedzą. Z każdym razem, kiedy kończymy płytę, nie mamy pojęcia, jak będzie wyglądać następna. Z tego co wiem, zespół chce pójść w trochę mocniejszym kierunku, ale trudno powiedzieć, czy tak będzie. Już „Floe” miała być mocniejsza, a wyszła bardzo łagodna. Na pewno będzie to dalej Moonlight, będziemy dalej obracać się w tym samym kręgu dźwięków.

Wolisz śpiewać spokojne rzeczy, czy ostre, rockowe numery?

Łatwiej śpiewa mi się łagodne, spokojne rzeczy, nie sprawiają mi żadnej trudności. Jeśli jednak trzeba się wydrzeć, czy zacharczeć, to muszę nad tym popracować i czasami – jak twierdzą moi koledzy – wychodzi mi wtedy enerdowski rock’n’roll. Wolę więc delikatne rzeczy, ale nie mogę tak zaśpiewać całej płyty, bo zdaję sobie sprawę z tego, że to byłoby nudne. Staram się uderzać w różne barwy i będę się starać, żeby na nowej płycie rozwinąć trochę charkotu. (śmiech)

Życzę więc powodzenia w pracy nad charkotem i dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas