"Z ignorancji rodzą się złe rzeczy"

Jim Capaldi to człowiek instytucja. Może nie pojawiający się tak często w muzycznej prasie jak inni muzycy z jego generacji, ale powszechnie szanowany za swoje dokonania na całym świecie. Multiinstrumentalista znany przede wszystkim jako członek grupy Traffic, która stała się rockową legendą, znakomity autor tekstów i kompozytor. Krótko przed premierą najnowszej płyty Jima "Living On The Outside World" szansę rozmowy z nim otrzymał Lesław Dutkowski.

article cover
INTERIA.PL

Swoją nową płytę nagrałeś w Kolonii, w Niemczech. Dlaczego właśnie tam, a nie w Wielkiej Brytanii czy w Stanach Zjednoczonych?

Ponieważ znam to studio, znam tych ludzi, lubię ich i dobrze mi się tam pracuje, bo panuje tam bardzo przyjazna, dobra atmosfera.

Jesteś bardzo szanowanym autorem tekstów i kompozytorem. Zazwyczaj za tytułami twoich płyt i piosenek kryje się jakieś przesłanie. Co kryje się za tytułem albumu "Living On The Outside World"? Jakie życie miałeś na myśli?

Życie poza wszystkim tym, co jest plastikowe, sztuczne. Nie chodzi tu tylko o muzykę, ale także o inne dziedziny, w których coś robione jest przede wszystkim na pokaz.

Z Georgem Harrisonem pracowałeś już przy okazji płyty "Some Come Running". A jak doszło do współpracy z Garym Moorem i Ianem Paicem?

Mieszkamy niedaleko siebie, jesteśmy zaprzyjaźnieni. Nasze rodziny się znają, żony i dzieci. Było więc czymś naturalnym poproszenie ich o to, aby zagrali. To samo z Paulem Wellerem.

Jeśli już wspomniałeś Paula Wellera, dla wielu może być dość zaskakujące, że pojawił się na tej płycie. Wprawdzie sam wielokrotnie podkreślał, że jest fanem Traffic i twoim, ale jednak nie da się ukryć, że pochodzi z zupełnie innego muzycznego świata niż ty?

Wiedziałem, że on jest fanem. Wcześniej jammowaliśmy trochę. On pochodzi z innej generacji, rozumianej jako pewien rodzaj muzycznej mody. Każdy z nas nagrywa swoją muzykę. W pewnym sensie jesteśmy więc z tej samej generacji (śmiech). Nie lubię tego gównianego dzielenia na podstawie przynależności do określonej generacji. Jeśli chodzi o to, że on jest młodszy ode mnie i z tego powodu wiąże się go z inną muzyką, to w porządku. On nie ma jakiegoś dziwacznego gustu muzycznego, czy też dziwacznego sposobu wypowiadania się przez muzykę. Śpiewa i gra na gitarze tak, jak robiło to wielu przed nim. Nie dlatego zaprosiłem go do studia, lecz z prostego powodu, iż jest po prostu naprawdę dobrym, utalentowanym muzykiem. Generacja nie ma tu nic do rzeczy.


Kiedy właściwie napisałeś materiał na "Living On The Outside"? Czy to są całkowicie nowe piosenki, czy może część z nich napisałeś już wcześniej?

I stare, i nowe. Kilka rzeczy napisałem całkiem niedawno, kilka innych zacząłem komponować tuż po mojej poprzedniej solowej płycie, która ukazała się w 1990 roku. W latach 1992-93 miałem kilka piosenek, które zamierzałem zamieścić na swojej kolejnej płycie. To się nie udało, bo reaktywowaliśmy Traffic, później - w latach 1996-97 - sporo pracowałem z Georgem Harrisonem, a w 1998 r. nie sądziłem, że przez rok przyjdzie mi pracować w Stanach Zjednoczonych z Davem Masonem. Brałem też udział w nagraniu solowej płyty Steve?a Winwooda w 1995 roku.

W czasach Traffic najpierw miałeś przygotowany tekst, a dopiero do niego komponowano melodie. Czy podobnie było tym razem?

Kilka tekstów rzeczywiście powstało wcześniej, a kilka powstało równolegle z melodią. Chodzi o to, że czasami grasz sobie coś na gitarze lub fortepianie i masz pewien pomysł w głowie, i nagle, ni stąd ni zowąd, dośpiewujesz do tego tekst. I to cię chwyta. Zazwyczaj jest to chór, refren. Jeśli w tym samym czasie twoje ręce na gryfie od gitary, bądź klawiaturze fortepianu, wygrywają coś ciekawego, do tego co właśnie wyśpiewałeś, zdajesz sobie sprawę, że coś masz coś, co jest dobre. Gdy tak się jednak nie dzieje, nie ma punktu zaczepienia, nie wiadomo, w którą stronę się udać. Jeżeli masz choć kawałek piosenki, ale w miarę interesujący, wówczas jest zupełnie inaczej. Jeśli masz chór, refren, znacznie łatwiej jest znaleźć wersy do pozostałych części.

W 2000 roku podpisałeś nowy kontrakt płytowy z niemiecką wytwórnią SPV. Dlaczego wybrałeś właśnie tę firmę?

Bo tak naprawdę nie ma wiele dużych wytwórni, które stawiają na artystów rockowych. A oni są naprawdę dobrzy i niezależni. Dla nich nagrywa Ronnie Wood, Ritchie Blackmore, chyba Paul Rodgers i jeszcze kilka zespołów w stylu Lynyrd Skynyrd. W zasadzie to oni chcieli, żebym dla nich nagrywał, są moimi fanami tego, co zrobiłem do tej pory. Po prostu czułem, że to dobry wybór.


Chciałbym ci zadać kilka pytań dotyczących twojej muzycznej przeszłości. Swój pierwszy zespół - Sapphires - założyłeś w 1958 roku, kiedy miałeś zaledwie 14 lat. Czy trudno było być wówczas muzykiem rockowym w Wielkiej Brytanii? To przecież było kilka lat przed pojawieniem się Stonesów i Beatlesów.

Zupełnie nie było trudno. Wręcz było łatwo. Ktoś miał gitarę, ktoś inny wzmacniacz, jeszcze inny zestaw perkusyjny, takie podstawowe rzeczy. Zawsze znajdował się jakiś starszy koleś, który uwielbiał włóczyć się razem z zespołem. Jeśli na dodatek miał samochód, choćby małe kombi, zabierał cię wszędzie za darmo. Wszystko odbywało się w sposób bardzo prosty i wiązało się z tym wiele wesołych rzeczy.

Sądzę, że jednym z niezapomnianych wydarzeń w twojej karierze był koncert w Royal Albert Hall, jako support dla Jimiego Hedrixa. Zgadza się?

Tak, oczywiście. Było wspaniale. Jednakże smutno było widzieć Jimiego, którego kariera zbliżała się do końca. Znałem go od 1967 roku. Jimi jammował z moim poprzednim zespołem Deep Feeling w Londynie. To było pierwsze pojawienie się Jimiego w Londynie. Chas Chandler przyprowadził go do klubu, w którym graliśmy. Grałem na perkusji, podczas gdy on szalał na gitarze.

Inne szczególne wydarzenie to walka Alego z Foremanem w 1974 roku, którą oglądałeś na żywo w przekazie satelitarnym. Wiem, że kibicowałeś Alemu, dlaczego?

Kochałem go z całych sił. Był wspaniały. Oglądałem to w Ameryce a właśnie tej nocy Traffic zakończył swój żywot.

Z twojej dotychczasowej twórczości dość jednoznacznie wynika, że interesują cię różne dziedziny życia. Pisałeś teksty o ekologicznym przesłaniu, ale także polityczne. Co inspiruje cię teraz jako autora tekstów?

Wyniki moich doświadczeń i obserwacji, szukanie sposobów na powiedzenie tego, co z nich wynika. To trafia do ludzi, jest komunikatywne. Staram się możliwie najłatwiej, najprościej przekazać to ludziom. W taki sposób komunikuje się ze swoimi odbiorcami na przykład Bob Dylan.


Odnoszę wrażenie, że wyjątkową płytą w twoim dorobku jest "Some Come Running". Nie tylko dlatego, że zadedykowałeś ją matce, a gościnnie zagrali na niej Eric Clapton i George Harrison, zaś jedną piosenkę poświęciłeś Stevenowi Biko, bojownikowi o zniesienie apartheidu...

Tak, to prawda. To było dla mnie szczególne wydawnictwo. Zawsze będę przeciwny uprzedzeniom rasowym i przeciwko każdym uprzedzeniom i ignorancji. Z ignorancji rodzi się wiele złych rzeczy.

W 1993 roku ty, Steve Winwood i Rosco Gee zdecydowaliście się reaktywować Traffic. Odbyliście trasę koncertową po USA, powstałą płyta "Far From Home", a potem zespół zniknął ze sceny. Dlaczego?

W zasadzie z powodu Steve?a Winwooda. On po prostu nic nie zrobił, aby to kontynuować. Nagle przestało go to bawić i tak to się skończyło. Próbowałem przekonać go do kontynuowania gry jako Traffic, ale on jest człowiekiem-zagadką, nigdy nie wiesz, co mu wpadnie do głowy. Nigdy nie wiadomo, dlaczego i dokąd zmierza oraz dlaczego właśnie w tym kierunku.

A nie chciałbyś jeszcze raz zebrać kolegów z Traffic i nagrać czegoś na przykład w jakimś wiejskim domku, jak to było w latach 60.?

Byłoby wspaniale spróbować odtworzyć tę atmosferę - dużo światła, same dobre rzeczy. Nagrywanie tam przed laty było czymś magicznym, wszystko było po prostu czystą magią - krajobraz, cisza, śpiewające ptaki, wiatr wiejący w drzewach, pasące się przed naszym domkiem krowy.

Bill Wyman powiedział w jednym z wywiadów, gdy zapytano go o współczesną muzykę, że obecna scena muzyczna jest bezwartościowa, zdominowana przez artystów wykreowanych sztucznie przez wytwórnie płytowe, którzy nie potrafią śpiewać ani grać na żadnym instrumencie, a jedyne co potrafią, to udawać. Zgadzasz się z taką opinią?

Zgadzam się całkowicie. Bill jest zresztą moim dobrym przyjacielem i jego opinia wcale mnie nie dziwi. Niedawno poprosiłem go, aby zgodził się zagrać na mojej następnej płycie.

Czy to oznacza, że masz już jakieś piosenki na kolejną płytę?

Tak, już mam kilka.


Zapewne będziesz promował "Living On The Outside" na trasie koncertowej. Czy jest szansa, że na którymś z koncertów pojawią się goście ze studia - Gary Moore, Ian Paice, Paul Weller, bądź George Harrison? A może wszyscy razem?

Jeżeli będą w pobliżu miejsca, w którym będę grał i będą akurat mieli czas, może tak się zdarzyć. Na koncertach podczas trasy będzie mi towarzyszyło trzech muzyków - Mick Dolan, Chris Paran i Nick Graham, który napisał wraz ze mną jedną z piosenek na płytę. Koncerty rozpoczną się jesienią.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas