"Wszystko ma swoje granice"
Negatyw to kolejny - po Myslovitz - zespół rodem z Mysłowic, który wyruszył na podbój polskiego rynku muzycznego. Grupa powstała w 1998 roku, a utworzyli ją muzycy grający ze sobą już w czasach licealnych, występując wówczas pod nazwami Skowyt i Kurtyna. Od samego początku istnienia zespołu, głównymi inspiracjami jego muzyków była brytyjska i amerykańska alternatywna scena gitarowa, a szczególnie pierwsze krążki takich zespołów, jak Smashing Pumpkins, The Verve, The Pixies, Sonic Youth i Radiohead. W marcu 2002 roku ukazała się debiutancka płyta firmowana nazwą Negatyw, zatytułowana "Paczatarez". Jej wydanie poprzedziło ukazanie się w stacjach radiowych przebojowego utworu "Amsterdam", który cieszył się sporym powodzeniem. Z okazji wydania albumu, Konrad Sikora rozmawiał z wokalistą Mietall Walusiem o historii grupy, pracy nad płytą, nagraniu "Amsterdam" i paleniu marihuany
Na początku opowiedz jak powstał Negatyw.
Darek Kowolik, gitarzysta zespołu Negatyw, przyszedł kiedyś do mnie i powiedział, że powinniśmy coś razem zrobić. Byliśmy wtedy bardzo młodymi ludźmi, bo mieliśmy wtedy po 13 lat. Nasza wrażliwość muzyczna zaczęła się tworzyć już w tamtym okresie. Wtedy nazywaliśmy się Skowyt. W 1995 roku, jako jeszcze w sumie małolaty, podpisaliśmy pierwszy kontrakt płytowy z firmą Silverton. Był to dla nas niesamowity sukces, bo ta firma wydawała wtedy m.in. Dezertera i Piersi. Dla nas, gówniarzy, było to coś niesamowitego, ale chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy, co robimy. Wysłali nas wtedy do hotelu robotniczego w Gliwicach Łabędach, który był cholernie obskurny i aż strach było tam wchodzić. Mieliśmy tam nagrywać. W ogóle nie wychodziliśmy z pokoju, nawet do toalety, która była na korytarzu, woleliśmy sikać do umywalki. Tak się zaczęła ta poważniejsza przygoda z muzyką. Później sprawy się skomplikowały. Nasz perkusista wyjechał do Amsterdamu i znaleźliśmy następnego. Jednak on także zrezygnował, bo nie był w stanie poświęcić takiej ilości czasu na grę. W 1997 r. doszedł do nas obecny perkusista i zmieniliśmy nazwę na Kurtyna. Jednak pojawiły się kolejne problemy personalne. W 1998 roku doszedł do nas Adrian, który jakby stabilizował to wszystko. Wtedy też podjąłem decyzję, że musimy zająć się sprawą na poważnie i postanowiłem założyć zespół Negatyw. Na początku marca doszedł do nas Błażej Nowicki, który zastąpił mnie na gitarze basowej.
Co się stało z materiałem dla Silvertonu?
Przeleżał dwa miesiące na półce. Później zerwaliśmy kontrakt i już nie było szans na jego wydanie. Do dziś mamy go na DAT-cie w postaci pamiątki.
Pochodzicie z Mysłowic, w najbliższej okolicy nie ma zbyt wiele klubów, w których debiutujące zespoły mogłyby grać koncerty. Wam udało się jednak zagrać ich sporo. Nie decydowaliście się jednak na udział w przeglądach i konkursach, które ewentualnie dałyby wam możliwość podpisania kontraktu...
Zagraliśmy zaledwie na dwóch czy trzech przeglądach, ale nie robiliśmy tego masowo. Na tych, na których zagraliśmy, przekonaliśmy się, że to do niczego nie prowadzi, bo jak można porównywać kapele grające zupełnie różne style muzyczne. Postanowiliśmy więc zająć się organizacją swoich koncertów, wsiedliśmy w auto i jeździliśmy dogadując się tu i tam. To nie było łatwe, ale walczyliśmy o to i jakoś się udawało. W 2001 roku, kiedy mieliśmy już nagrany teledysk do "Amsterdamu", podjęliśmy decyzję, że zorganizujemy trasę koncertową po całej Polsce i powiedzieliśmy sobie, że nadszedł czas, aby zająć się tym na poważnie, bo ileż można żyć na rachunek rodziców. W sumie udało się załatwić 17 koncertów i wtedy pojawiły się pierwsze propozycje kontraktu. Przedstawiciele dwóch firm zjawili się nawet na Śląsku z gotowymi kontraktami, chcąc jak najszybciej go z nami podpisać. Było dla nas miłe, że to nie my musimy się prosić o kontrakt, ale jesteśmy poszukiwanym towarem.
Co sprawiło, że wybraliście firmę Warner Music Poland?
Pozostałe propozycje padały od sublabeli, czyli małych wytwórni działających pod skrzydłami wielkich koncernów. Warner dał nam najlepszy budżet. Tamte firmy, niestety, nie były w stanie zaoferować nam takich warunków. Podpisaliśmy kontrakt, z którego obie strony są zadowolone i na tym najbardziej nam zależało.
Udało wam się w trafić w dobry okres. Wśród młodych ludzi coraz większą popularnością cieszą się zespoły typu Ścianka czy Lenny Valentino...
Ciężko mi to ocenić. Nie wiem, czy ta moda na gitarowe granie jest taka silna. Mam nadzieję, że za naszą sprawą tego typu muzyka stanie się jeszcze popularniejsza.
Podobno praca w studiu zajęła wam niecałe dwa miesiące?
Tak. Chociaż to był bardziej efekt tego, że w międzyczasie trafiły się święta Bożego Narodzenia i Sylwester. Gdyby więc to wszystko poskładać, wyszłyby właśnie dwa miesiące, ale w rzeczywistości zajęło nam to trochę mniej. Uwinęliśmy się dość szybko. Pracowaliśmy ze Sławkiem Janowskim i to jemu w sporej mierze zawdzięczamy, że wszystko poszło tak gładko.
No właśnie, jak duży był wkład Sławka w waszą płytę?
Sławek to bardzo fajny facet. Powiem szczerze, ze czasami mnie troszkę wkurzał, ale z tego względu, że jest bardzo spokojnym człowiekiem. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem tak opanowanego człowieka. Strasznie dobrze się z nim czuliśmy i o to nam chodziło. Co do jego wkładu w brzmienie, to często spotykałem się z opiniami, że wcześniej, na koncertach, brzmieliśmy nieco inaczej. Nie wiem, na ile w tym można znaleźć wpływ Sławka. Moim zdaniem sprawa brzmienia rozbija się o coś zupełnie innego. Przede wszystkim w studiu pracuje się zupełnie inaczej i ciężko jest oddać w nim koncertowy charakter. Przecież nasze koncerty sprzed roku czy wcześniejsze, nie były grane na profesjonalnym sprzęcie, nie mieliśmy dźwiękowca, dlatego też można odnieść wrażenie, że na koncertach brzmieliśmy bardziej chaotycznie niż na płycie. Teraz będzie już inaczej, więc nasze brzmienie stanie się bliższe studyjnemu, właśnie choćby ze względu na sprzęt. Sławek pomógł nam sporo jeśli chodzi o realizację. Za aranżacje i produkcję byliśmy odpowiedzialni my. Najwięcej czasu w studiu spędzał Darek Kowolik. On opiekował się brzmieniem. Ja i Adrian w tym czasie imprezowaliśmy.
Czy mógłbyś rozszyfrować tytuł płyty "Paczatarez"?
Paczatarez to słowo, które sam wymyśliłem i używam go w odniesieniu do osób, które coś zmieniły w moim życiu. Dały mi albo szczęście, albo ból, albo czegoś mnie nauczyły. Jedną z nich Mikaela, nasza przyjaciółka ze Szwecji, która pomogła nam w realizacji teledysku, a jej zdjęcie znajduje się na okładce płyty. To zdjęcie dostaliśmy od niej trzy lata temu. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że będziemy wydawać album, ale już wtedy obiecaliśmy sobie, że jeśli do tego dojdzie, właśnie ta fotka trafi na okładkę.
Co sprawiło, że utwór "Amsterdam" znalazł się na pierwszym singlu promującym album? Czy fakt, że właśnie do niego nakręciliście teledysk?
Tak. "Amstedam" zaistniał, choć w nieco innej wersji, na długo przed nagraniem tej płyty. Mieliśmy do niego gotowy teledysk, więc zdecydowaliśmy się to wykorzystać - był to więc raczej zbieg okoliczności. Nie dokonywaliśmy żadnej selekcji.
Czy uważasz, że na naszym rynku single jako takie, nie te radiowe, ale sprzedawane w sklepach, mają rację bytu?
W przypadku naszego pierwszego singla rzeczywiście był to zwykły singel radiowy, który trafił do rozgłośni. Obecnie prowadzimy rozmowy z naszą firmą w sprawie wydania drugiego singla z dodatkowymi utworami, tak, aby był on normalnie dostępny w sklepach. Jestem za tym, aby wydawać single. Jestem maniakiem i bardzo lubię zbierać płyty, dlatego staram się zdobywać single wszystkich swoich ulubionych wykonawców, ponieważ bardzo często można na nich znaleźć niesamowite rzeczy. Jednak nie ukrywam, że single są przeznaczone wyłącznie dla oddanych fanów danego zespołu.
Teksty, których jesteś autorem, w sporej części pisane są w pierwszej osobie. Czy to oznacza, że są niejako "biograficzne"?
Nie. Rzeczywiście, one może są pisane w pierwszej osobie, ale powstały w wyniku obserwacji różnych zdarzeń, które spotkały moich przyjaciół i znajomych. Po prostu opisuję te wydarzenia w taki sposób, w jaki je zaobserwowałem.
Wsłuchując się w teksty wyczuwam w nich jakiś strach przed samotnością i wyobcowaniem...
Tak. Można powiedzieć, że coś w tym jest, choć nie wiem, czy powinienem o tym mówić. Rzeczywiście...
"Dziewczyny nie palcie marihuany" to tytuł jednego z utworów na waszym debiutanckim albumie. Chyba nie twierdzisz, że narkotyki są tylko dla facetów?
Nie. Chcę po prostu powiedzieć, że wszystko ma swoje granice, czy to narkotyki, czy alkohol. Są ludzie, którzy po wypaleniu marihuany, czy też wypiciu alkoholu, głupieją i kretyńsko się zachowują i nigdy nie powinny tego robić. Marihuana jest tu raczej takim słowem kluczem, które bardzo dosłownie obrazuje całą sytuację. Pamiętam, że kiedyś na chłopaków, którzy w wieku 12 lat jeszcze nie zapalili papierosa, albo nie wypili wódki, mówiło się "baby". Śpiewając "dziewczyny nie palcie marihuany" mówię o wszystkich, o sobie, tobie i ludziach wokół nas. Wszystko ma swoje miejsce i wszystko ma swoje granice.
Ktoś powiedział kiedyś, że największą słabością polskich zespołów jest zbyt duża ilość wypitej polskiej wódki. Czy zgadzasz się z tym twierdzeniem?
Zupełnie nie. Uważam, że w Polsce jest wiele bardzo dobrych zespołów. Pojawia się ich na tyle dużo, że można sobie zacząć wybierać te, które bardziej danemu słuchaczowi odpowiadają. Przez ostatnie lata było w naszym kraju dużo popeliny. Nawet te bardzo dobre kapele z początku lat 90. zaczęły później robić z siebie popowe zespoły i to bardzo mnie wkurzało. Największą słabością polskich zespołów są pieniądze. Komercyjne stacje doprowadziły do tego, że zespoły zaczęły lecieć na pieniądze i przestały dbać o jakość swojej twórczości. Im prostsza i bardziej melodyjna piosenka, tym większe szanse na to, że ktoś to puści i trochę się zarobi. Mam nadzieję, że wkrótce coś się pod tym względem zmieni. Problem tkwi w tym, że nie dopuszcza się do głosu w tych stacjach ludzi o normalnych poglądach i ludzi otwartych na nowe rzeczy, którzy mogliby prowadzić bardzo dobre audycje autorskie.
Świat muzyczny obiegła niedawno wieść, że telewizja TVN, w spocie reklamującym program "Big Brother", wykorzystała bez zgody jeden z utworów grupy Pidżama Porno. Czy gdyby was poproszono o zgodę na takie wykorzystanie waszego nagrania, pozwolilibyście na to?
Poważnie? To skandal. Nie wiem, jak byśmy zareagowali w takiej sytuacji. Ale musiałbym się chyba z czegoś takiego tłumaczyć przez kilka lat. Jestem pewien, że Grabaż teraz musi nieźle się z tego wyplątywać, bo na pewno wiele osób będzie mu zarzucało, że wziął za to kupę forsy, a ja wiem, że jest to koleś, który nigdy by tego nie zrobił. W sumie nie chodzi o to, żeby pastwić się nad tym programem i mówić o nim to czy tamto, bo to nie miejsce na tego typu sprawy. Myśmy się nie zgodzili na trasę z BrainStorm, choć mieliśmy taką propozycję. Powód był jeden - ten zespół zagrał w Polsce z playbacku, pojawił się w Big Brotherze, a my uciekamy od takich propozycji, uciekamy od takich koncertów i uciekamy od takich ludzi.
Jakie macie plany koncertowe związane z promocją tego albumu?
Na pewno będziemy grali sporo koncertów. Kilkanaście już mamy zakontraktowanych. Będziemy grali wszędzie, gdzie tylko się da.
W kwietniu po raz kolejny zostaną przyznane Fryderyki. Wy będziecie najprawdopodobniej nominowani do nich w przyszłym roku. Co myślisz o tych nagrodach?
Dużo się mówi o tym w środowisku muzycznym i o tym, jak w nim się źle dzieje. Uważam, że tego typu nagrody są potrzebne. Powinno się jednak zadbać o to, aby zasady ich przyznawania były jasne, czytelne i przede wszystkim sprawiedliwe. Poza tym tego typu imprezę, jak wręczenie Fryderyków, powinno się zrobić w jakiejś wielkiej sali, gdzie ludzie mogliby od razu posłuchać zwycięzców grających na żywo. Chodzi o to, że wszyscy powinni to przeżywać, a nie tylko określona grupa ludzi z branży. Ktoś powinien o tym pomyśleć.
Wasza kariera rozwijała się w podobnym tempie, jak Internet w naszym kraju. Co myślicie o tym medium?
Internet odgrywa ogromną rolę w promocji muzyki. Osobiście nie bardzo znam się na komputerach i raczej stoję na uboczu, ale widzę po moich kolegach z zespołu, że bardzo ich to wciąga. To jest chyba obecnie najlepszy sposób na dotarcie do swoich słuchaczy, fanów i klientów.
Dziękuję za rozmowę.