"Wszyscy się zmieniliśmy"
Angielska formacja The Music powstała w miasteczku Kippax, niedaleko Leeds, w Anglii. Jej członkowie od samego początku wierzyli, że dzięki wytężonej pracy uda im się podbić tamtejszy rynek muzyczny. Grali sporą ilość koncertów i już po roku zostali okrzyknięci najlepszym brytyjskim zespołem, który nie podpisał jeszcze kontraktu. O ich podpis na umowie zaczęli się ubiegać przedstawiciele różnych wytwórni - ostatecznie muzycy zdecydowali się na firmę Hut Recordings. O przyczynach tej decyzji, długiej drodze do wydania debiutanckiej płyty zatytułowanej "The Music" i wspólnych koncertach z New Order, The Charlatans i Oasis, Robert Harvey, wokalista zespołu, opowiadał Konradowi Sikorze.
Na początku powiedz, jak to się stało, że zaczęliście razem grać.
Wszystko zaczęło się od wspólnego jammowania. Po prostu któregoś dnia zaczęliśmy razem coś pobrzdąkiwać. Tak powstał jeden utwór, potem drugi i trzeci. Przy szóstym postanowiliśmy dalej pociągnąć tę zabawę i spróbować coś z tą muzyką zwojować.
Tak się stało, że jeszcze przed wydaniem płyty zostaliście uznani przez brytyjskie media za najlepszy zespół na Wyspach, który nie ma kontraktu. Co było kluczem do wyrobienia sobie takiej opinii?
Przede wszystkim koncerty. Dlatego nie mieliśmy kontraktu, bo nie zależało nam na wydaniu płyty, choć wiedzieliśmy, że kiedyś trzeba będzie to zrobić. Zawsze najważniejsze było dla nas granie na żywo i granie dobrze. W ten sposób zdobyliśmy sobie sympatię fanów, którzy później mogli się cieszyć z tego, że wreszcie dostali do ręki naszą płytę. To wydaje nam się poprawna kolejność. Jesteśmy zespołem koncertowym. W studiu mieliśmy problem, aby uchwycić ten klimat. Ze słuchawkami na uszach, w pokoiku, nie możesz wykrzesać z siebie tej prawdziwej energii.
Opowiedz coś więcej o współpracy z Jimem Abbissem, który był producentem waszej płyty.
Praca z Jimem to była prawdziwa przyjemność. On i pozostali ludzie, którzy odpowiadali za ten album od strony technicznej, spisali się na medal. Zrobili coś naprawdę wspaniałego. Pomimo że dotychczas współpracował on z artystami bardziej kojarzącymi się z brzmieniami elektronicznymi - jak choćby Unkle - właśnie to nam w nim odpowiadało. Szukaliśmy kogoś, kto będzie w stanie przyprawić całość "odpowiednim sosem" i efekt naprawdę jest świetny.
Na swojej stronie internetowej opisywaliście na bieżąco prace nad tym albumem. Podawaliście różne tytuły piosenek i - jak zauważyłem - kilka z nich w końcu nie trafiło na płytę. Dlaczego?
Te piosenki, które nie zmieściły się na płycie, były wcześniej wydane na naszych EP-kach. Doszliśmy do wniosku, że byłoby zwykłym złodziejstwem wrzucenie na płytę tych piosenek i dogranie trzech nowych. Woleliśmy zapełnić go większą ilością premierowych kompozycji i sięgnęliśmy tylko po tytułowe utwory z EP-ek.
Czy z zapartym tchem obserwowaliście, jak wasze EP-ki sprzedawały się?
Nie. Tak jak już mówiłem, nie bardzo zależało nam na wydaniu płyty i szumie wokół nas. EP-ki pojawiły się po to, aby stacje radiowe miały coś do zagrania. W sumie to nie zwojowały one nic na listach przebojów, a myśmy się zupełnie tym nie interesowali. Przecież tak naprawdę o niczym to nie świadczy. Single kupują przede wszystkim dzieciaki, a ci, którzy słuchają lepszej muzyki, czekają na całe płyty.
Dlaczego zdecydowaliście się nagrać zupełnie nową wersję "Take The Long Road And Walk It"?
Ta pierwsza wersja, znana z EP-ki, była tak naprawdę tylko zwykłym demo, którym chcieliśmy zainteresować wytwórnię. Okazało się, że na taką zwykłą promówkę to wystarczy, ale na płycie nie pasowałoby do reszty. Musieliśmy więc nagrać nową wersję. Wiele rzeczy się w tym utworze zmieniło, ale jestem przekonany, że nadal ma w sobie to "coś".
Ale nie da się ukryć, że w końcu, może nawet wbrew sobie, odnieśliście sukces. Czy wasze życie jakoś się przez to zmieniło?
Wszyscy się zmieniliśmy. Dzięki tym piosenkom możemy wiele podróżować, a każda podróż zostawia w tobie jakiś ślad. Dlatego na pewno w jakimś stopniu się zmieniliśmy, ale w najważniejszych sprawach nasze poglądy wciąż pozostały takie same.
Mieliście już okazję występować przed New Order, The Charlatans i Oasis. Jak wspominasz te koncerty?
To była niezła przygoda. Ciężko powiedzieć, który z tych występów był najlepszy, bo bardzo cenimy sobie twórczość wszystkich spośród tych zespołów. Gdybym musiał coś jednak wybrać, postawiłbym jednak na The Charlatans. Oni sami bardzo nam pomagali i na koncertach publiczność najlepiej na nas reagowała, co nie oznacza, że na innych było źle.
Jak ważna jest dla was reakcja ludzi na koncertach?
Bardzo ważna. To decyduje o tym, czy koncert można uznać za udany. Jeśli publiczność żywiołowo reaguje na naszą muzykę, my sami się podkręcamy i jeszcze lepiej gramy. To jest prosta zależność i chyba mało jest zespołów, którym to jest obojętne, aczkolwiek wiem, że takie są.
Skoro ciągniemy wątek koncertowy, powiedz jeszcze, czy lepiej gra wam się w klubach, czy też wolicie duże festiwale, gdzie publiczność zawsze najbardziej czeka na gwiazdy?
Lubimy grać i takie, i takie imprezy. Rzeczywiście na festiwalach publiczność zazwyczaj czeka na te najbardziej znane zespoły. Z drugiej jednak strony, kiedy masz przed sobą kilkadziesiąt tysięcy ludzi, istnieje szansa, że jednak spora część z nich będzie się bawić przy tym, co gramy i jak na razie to się sprawdza.
O wasz podpis na kontrakcie ubiegało się kilka różnych wytwórni. Dlaczego wybraliście akurat Hut Recordings?
Rzeczywiście kontaktowało się z nami wiele firm. Podeszliśmy jednak do tego bardzo spokojnie. Przede wszystkim patrzyliśmy na to, gdzie nasza muzyka tak naprawdę pasuje. Z Hut Recordings bardzo dobrze się dogadywaliśmy i po krótkim zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że jednak zwiążemy się z nimi. Dawali nam wszystko, czego potrzebowaliśmy.
Jako młody zespół, który dba o to, aby jak największa liczba ludzi usłyszała o was, na pewno wspieracie wymienianie się plikami mp3...
Tak. Popieramy takie dystrybuowanie muzyki. Nie wiem, czy rzeczywiście mp3 może zniszczyć przemysł muzyczny. To samo mówiono, kiedy wynaleziono kasety. Przecież muzyką trzeba się dzielić. Mp3 to tylko jeden ze sposobów i jestem pewien, że wiele osób i tak później kupuje płyty.
A w jaki sposób reagujesz na to, co o waszej muzyce, a konkretnie o płycie, piszą dziennikarze. Zazwyczaj są to pochlebne opinie, ale od czasu do czasu znajdzie się ktoś, komu nie przypadliście do gustu.
Podchodzę do wypowiedzi dziennikarzy z pewnym dystansem. Im wydaje się, że potrafią wpływać na gusta ludzi i po części mają rację. Nie można więc udawać, że zupełnie nas to nie obchodzi. Do tego, co piszą, przykładam jakąś uwagę, a to, co sobie myślą, w ogóle mnie nie interesuje.
W maju, z powodu choroby, musieliście odwołać kilka koncertów z grupą The Coral. Byliście tym mocno zdołowani. Jakie to uczucie, kiedy trzeba podjąć taką decyzję?
Podjęcie i ogłoszenie takiej decyzji to coś strasznego, ale tak naprawdę nie mieliśmy żadnego wyboru. Musieliśmy to zrobić. Myślę, że nasi fani zrozumieli, że tak musiało być.
W Wielkiej Brytanii sporo kontrowersji wzbudził teledysk do nowej piosenki George'a Michaela, "Shoot The Dog". Co sądzisz na ten temat?
Uważam, że teledysk do "Shoot The Dog" jest naprawdę zabawny. Natomiast sama piosenka to straszne gó**o. Według mnie sprawy, o których się w tym utworze mówi, rzeczywiście są bardzo ważne i trzeba o tym dyskutować. Nie do końca jednak jestem przekonany, że George wierzy w to, co śpiewa. Dziwne trochę, że tak nagle zdecydował się wmieszać w politykę. Ale kto wie, ludzie się zmieniają, może on także.
A sami angażujecie się w politykę?
Od czasu do czasu coś tam powiemy, ale jeszcze jesteśmy młodzi i chyba tak naprawdę jeszcze mało z tego wszystkiego rozumiemy.
Niedawno członkowie zespołu Massive Attack wezwali brytyjskie zespoły, aby wycofały swoje reklamy z tygodnika "New Musical Express", na znak protestu przeciwko zaangażowaniu Wielkiej Brytanii w zapowiadanych nalotach na Irak. Przyłączycie się do niego?
Chyba tak, ale nie wiem, czy to coś da.
Dziękuję za rozmowę.