Reklama

"Uderzyć prosto w głowę"

Jacek Lachowicz, ceniony muzyk sceny trójmiejskiej, w 2004 roku doczekał się solowej płyty. Dotychczas dał się poznać jako klawiszowiec grupy Ścianka. Współpracował też z Andrzejem Smolikiem, a także wziął udział w nagraniu płyty zespołu Lenny Valentino, za którą otrzymał Fryderyka w kategorii "muzyka alternatywna". Wraz z Ryszardem Tymonem Tymańskim zrealizował ścieżkę dźwiękową do filmu Wojciecha Smarzowskiego, "Wesele". Jego utwór "Szóstka" znalazł się na wydanej w 2003 roku nakładem Sissy Records płycie "Projekt SI 031". Ta sama firma odpowiada za ukazanie się pierwszej solowej płyty Lachowicza, która trafiła do sklepów 1 marca. Jacek Lachowicz nie lubi się nudzić, chce docierać bezpośrednio do każdego słuchacza, nie liczy na olbrzymie nakłady i ma już dość słuchania Budki Suflera - o czym przekonywał w rozmowie z Krzysztofem Czają.

Trzy płyty ze Ścianką, Fryderyk za album "Uwaga jedzie tramwaj" grupy Lenny Valentino, współpraca z Andrzejem Smolikiem, Krzysztofem Krawczykiem i Tymonem Tymańskim, wreszcie solowa płyta. To całkiem dobre osiągnięcia...

Wiesz, staram się, żeby ani przez chwilę nie było nudy i może dlatego aż tyle się tego zebrało. Ale czy to są jakieś osiągnięcia? Nie wiem, być może zrobiłoby to na mnie jakieś wrażenie, gdybym był 10 lat młodszy... Robię to, co lubię i to jest dla mnie najważniejsze.

Mimo tych wszystkich osiągnięć mało ludzi w Polsce kojarzy nazwisko Jacek Lachowicz. Czy zmieni się to dzięki solowej płycie?

Reklama

Jest tak jest, to chyba głównie dlatego, że dotychczas występowałem pod szyldem zespołu Ścianka, nie chodziło o jakieś konkretne nazwiska. Czy teraz to się zmieni? Na pewno trochę więcej ludzi usłyszy kim ja jestem. A co z tego wyniknie, to już czas pokaże, proszę państwa...

Na tym albumie śpiewasz i grasz na wszystkich instrumentach. Można powiedzieć: człowiek-orkiestra. Chciałeś odpocząć od pracy grupowej?

Przede wszystkim byłem trochę zmęczony muzyką gitarową. Postanowiłem trochę inaczej podejść do sprawy. W sensie studyjnym może i jestem człowiekiem-orkiestrą, ale na koncertach grają ze mną koledzy, tzn. Marcin Macuk z Pogodno i Michał Gos z zespołu Oczi Cziorne. Staramy się trochę inaczej przedstawić materiał zawarty na płycie. Na koncercie brzmienie jest bardziej rasowe, na płycie jest to jednak muzyka kameralna i bardzo osobista - o to mi zresztą chodziło.

Nie chciałem, aby to była duża produkcja, z całą kapelą i totalnymi aranżami. To wszystko jest takie bardziej szkicowe, ale w dobrym rozumieniu słowa "szkic". Czasami wydaje się, że duży obraz powinien robić duże wrażenie, a okazuje się, że prosty szkic ołówkiem bardziej przytłacza.

W którą stronę twoja muzyka zmienia się na koncertach? Brzmienie jest ostrzejsze?

Na pewno jest ostrzej. Gramy z żywą perkusją i wszystkie samplowane rzeczy staramy się odtworzyć na żywo. Nie chciałem, aby te kompozycje brzmiały na koncertach tak samo jak na płycie, chciałem natomiast wytworzyć specyficzny klimat zespołu. Nagrywanie płyt jest bardzo fajne, jednak specyfika koncertu jest chyba ciekawsza.

Jak ludzie reagują na te twoje piosenki. Domagają się, żebyś grał też jakieś numery Ścianki?

No, wyobraź sobie, że nie! (śmiech)

Pewnie cię to cieszy.

Bardzo mnie to cieszy, ponieważ pojechaliśmy w trasę przed wydaniem płyty i powiem szczerze, że jestem bardzo zaskoczony tym, że w ogóle ludzie przychodzą na koncerty. Na przykład na Śląsku było bardzo dużo ludzi, którzy słuchali tej muzyki z dużym zainteresowaniem. To jest dla mnie najistotniejsze, bo na razie wykonujemy tzw. pracę organiczną, docieramy bezpośrednio do każdego z osobna, chcąc go przekonać do tej muzyki. Koncert to jest sytuacja jeden na jeden.

Nawet jeżeli przychodzi więcej ludzi, to najważniejszy jest ten jeden słuchacz, który jest tym zainteresowany, to właśnie dla niego chce się grać. Jeśli takich słuchaczy jest stu, to już jest naprawdę super. Najbardziej zależy mi na tym, aby uderzyć prosto w głowę i aby miało to odpowiedni efekt.

Współproducentem twojej płyty jest niejaki Pepperkvern, którego sam nazywasz "enigmatyczną postacią". Uchylisz rąbka tajemnicy na jego temat?

To wszystko zależy od niego. On jest bardzo skromnym człowiekiem, pochodzi z Norwegii. Jeżeli kiedyś będzie chciał ujawnić twarz i swoje prawdziwe personalia, to jak najbardziej zrobimy to.

Album powstał między czerwcem a październikiem 2003 roku, w dużej części w twoim mieszkaniu. Jak wyglądała praca nad nim? Siadałeś rano z mocnym postanowieniem nagrania piosenki czy robiłeś to pod wpływem jakiegoś impulsu, natchnienia?

To nie jest tak, że te numery wymyślałem w momencie nagrywania płyty. Moim zdaniem w studiu powinno się pracować nad szkicem, który wymyślony został wcześniej. Można oczywiście wejść do studia z zamiarem nagrania płyty z muzyką improwizowaną, jednak w przypadku piosenek powinno się wcześniej wiedzieć, co chce się nagrać. To nie było tak, że wstawałem rano i myślałem sobie: "Dzisiaj wymyślę numer", tylko chciałem nagrać konkretny numer, który już został wymyślony i oddać klimat, który uzyskałem na nagranej wcześniej demówce. To była po prostu żmudna praca, polegająca na wypełnianiu dźwiękiem kolejnych przestrzeni, bądź też pozostawianiu ich pustymi, bo to też ma swój wydźwięk.

Nick Cave ma biuro, w którym przebywa codziennie przez 8 godzin i pisze m.in. piosenki. Potrafiłbyś pracować w taki sposób?

To jest też jakiś pomysł na działalność. Interesuję się trochę literaturą, więc słyszałem, że niektórzy pisarze mają ustalony całotygodniowy grafik, nastawiają budzik na szóstą rano, wstają i następne cztery lub pięć godzin mają wyjęte z życia. Postanawiają sobie np. że napiszą tysiąc znaków. To jest ćwiczenie warsztatu. Nie wiem, czy taka sytuacja jest możliwa w przypadku muzyki.

Ja nie jestem leniuchem, ale nie wiem czy bym chciał pracować jak Nick Cave - przychodzić do biura na osiem godzin, obdzwaniać przyjaciół i przy okazji wymyślać piosenki. Każdy ma swój sposób. Mój jest taki, że siedzę w chacie, wyjeżdżam w różne miejsca, generalnie spijam rzeczywistość, aby później przełożyć ją na własny język.

Powiedziałeś o materiale z tej płyty: "Są to proste, miło brzmiące piosenki, okraszone szczyptą psychodelii". Co do psychodelii zgadzam się, ale moim zdaniem nie zawsze jest to aż takie proste i miłe dla ucha.

Myślę, że to jednak jest proste. Tak się składa, że to, co słyszymy w radiu czy w telewizji, to już jest prostackie. Wydaje mi się, że np. piosenki Beatlesów są proste, choć odbiegają od tego, co gra się teraz...

Czyli chodzi ci o prostotę w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Tak, oczywiście. Właśnie to miałem na myśli, a nie to, że będę sprzedawał jakieś totalne nakłady. Chodziło mi raczej o czytelną wypowiedź, niż o dostosowanie tego do gustów słuchaczy. Przy nagrywaniu solowej płyty masz duże pole do popisu, ale też dużą odpowiedzialność. Dla mnie najważniejsze jest to, aby te piosenki były czytelne, a to co się dalej wydarzy, to już zupełnie inna sprawa.

Wspomniałeś o nakładach, tymczasem większość projektów, w których uczestniczysz, ma tzw. mały potencjał komercyjny. Żyjesz z muzyki?

Tak, żyję z muzyki.

Czyli jesteś w tym szczęśliwym położeniu, że nie musisz chodzić do pracy, żeby zarabiać na chleb.

Z jednej strony jestem w szczęśliwym położeniu, choć, jak to śpiewał Janerka: "Jezu, jak się cieszę z tych króciutkich wskrzeszeń". Bywają takie wskrzeszenia, ale są i upadki. Staram się utrzymywać na powierzchni, ale największa przyjemność płynie z tego, że robię coś, z czego może wyżyć. Jeżeli chodzisz do pracy, aby się utrzymać, a myślisz cały czas o innych rzeczach, to jest to bardzo uciążliwe dla głowy.

W piosence "Bad Potato" narzekasz na złą jakość ziemniaków, sera i ryżu. Ten tekst napisałeś pod wpływem jakichś złych doświadczeń kulinarnych czy jest to zupełna abstrakcja?

(śmiech) Oczywiście jest to zupełna abstrakcja. W tym tekście chciałem odnieść się do ziemniaka, który może być symbolem totalnej wiochy. W ostatnich słowach śpiewam: "It's breaking me down and it's taking me home", czyli jest to coś, co z jednej strony łamie mnie wewnętrznie, a z drugiej zabiera do domu. Jest to pewnego rodzaju wspomnienie, reminiscencja, abstrakcja połączona z rzeczywistością.

Mieszkasz w Sopocie...

Tak, mieszkam na stałe w Sopocie, a ostatnio ze względów osobistych pomieszkuję w Warszawie.

Bardziej interesuje mnie ten Sopot. Ostatnio pojawiło się parę piosenek chwalących uroki Trójmiasta, np. "Tramwaje i komety" grupy Em. Ty też jesteś takim patriotą lokalnym?

Jestem w pewnym sensie patriotą lokalnym. Uważam, że jest to dobre miejsce do mieszkania i tworzenia. Nie brakuje tzw. przyrody, która może napawać natchnieniem. Nie inspiruje mnie to jednak aż tak, by pisać piosenkę o Trójmieście. To specyficzna aglomeracja i ciężko byłoby mi konkretnie opisać, co do niej czuję, tak jak to zrobił zespół Em. Ja chcę raczej oddać ten klimat, który sprawia, że tworzy się tutaj takie a nie inne rzeczy. Myślę, że w tej muzyce słychać ten przewiew, nie ma jakiegoś napuszenia, którego nie lubię, ani manifestowania, że muszę coś zmienić. Mam nadzieję, że ta muzyka sama się wytłumaczy.

W powszechnej opinii fachowców i nie tylko ich, polska branża muzyczna znajduje się obecnie w opłakanym stanie. Podzielasz to zdanie?

Myślę, że tak trochę jest, bo gdyby było inaczej, to wydawano by tutaj szersze spektrum gatunków. Ile można słuchać Budki Suflera czy Kasi Kowalskiej? Bajm jest OK, to dobry zespół, ale już wystarczy. Te rzeczy się sprzedają, bo są promowane i koło się zamyka. A ci młodzi ludzie, którzy coś by zrobili, gdyby dało się im możliwość, siedzą w chacie albo idą do roboty. Takie jest życie.

Widzisz jakieś światełko w tunelu? Jest szansa, że to się zmieni w ciągu najbliższych paru lat?

Może. To wszystko zależy od determinacji nie jednego człowieka, tylko kilku osób naraz. Ja chciałbym, żeby rynek był szerszy, ale to nie zależy wyłącznie ode mnie. Muszą w tym wziąć udział wydawcy, ludzie z telewizji, którzy będą to promować. To jest system naczyń połączonych, które powinny razem współdziałać. Na razie jest to system układów połączonych i to jest biedne.

Co słychać w zespole Ścianka?

Ścianka ma na razie przerwę w sensie wydawniczym i koncertowym. Ale myślę, że już w kwietniu i w maju zagramy kilka koncertów i być może zaczniemy się zastanawiać nad kolejną płytą. Ścianka jak najbardziej żyje i nie zmienia się jej skład. Proszę się nie martwić. (śmiech)

No to mnie uspokoiłeś. I tym optymistycznym akcentem możemy zakończyć tę rozmowę. Dziękuję ci bardzo.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: Valentino | nakłady | śmiech | klimat | muzyka | piosenki | prosto
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy