"Tytuły wymyśla mój syn"
Jeden z najsłynniejszych rockowych gitarzystów świata Joe Satriani 13 lipca wystąpił w Warszawie w ramach projektu G3, który założył razem ze Stevem Vai. W 2004 roku do współpracy muzycy zaprosili Roberta Frippa z grupy King Crimson. W tym składzie zagrali na Torwarze w ramach festiwalu Warsaw Summer Jazz Days. We wcześniejszych latach na scenie członkom-założycielom G3 towarzyszyli m. in. John Petrucci (Dream Theater), Eric Johnson, Kenny Wayne Shepherd, Michael Schenker i Yngwie Malmsteen. W kwietniu 2004 roku Satriani wydał swoją dziewiątą solową płytę zatytułowaną "Is There Love In Space?". Tuż przed warszawskim koncertem Satrianiemu kilka pytań o G3, nowym albumie i internetowym piractwie zadał Paweł Amarowicz.
W Polsce grałeś już kilkakrotnie. Lubisz tu wracać?
Tak, to niezwykłe, gdy wracasz kilka razy w jedno miejsce i zawsze masz dobre doświadczenia. Każdy pobyt w Polsce taki był.
Czy któryś z występów w naszym kraju utkwił ci szczególnie w pamięci?
Ten jeszcze się nie skończył, więc nie mogę ocenić (śmiech).
Na nowej płycie "Is There Love In Space?" śpiewasz w dwóch utworach ("Lifestyle" i "I Like The Rain"). Czy doczekamy się kiedyś całego albumu z utworami, w których jesteś wokalistą?
Napisałem jakieś 16-17 kawałków na ten album i nie byłem do końca pewien, czy w ogóle będą jakieś partie wokalne na tej płycie. Wszystko co napisałem do zaśpiewania to były tylko dwie piosenki. Kiedy skończyliśmy prace nad płytą, usiedliśmy i przesłuchaliśmy wszystko jeszcze raz. I tak się stało, że spodobały nam się i zdecydowaliśmy dołączyć te dwa kawałki. Nadal lubię tworzyć płyty, które słuchasz od początku od końca. Traktuję album jako pewną całość. I artystycznie czuję się spełniony słysząc na tej płycie te dwa kawałki wokalne. Z drugiej strony wiem, ze to trochę dziwne, gdy są tylko dwie piosenki na płycie...
Jesteś jedynym z najsłynniejszych gitarzystów na świecie. Czy nie myślałeś kiedykolwiek o tym, by zagrać razem z kimś z czołówki wokalistów/wokalistek? Kto by ewentualnie to był, gdybyś mógł wybrać?
Po tym, gdy Carlos Santana stworzył album "Supernatural" z mnóstwem popowych i hiphopowych wokalistów, wielu ludzi pytało mnie o to. To z pewnością formuła, którą wielu ludzi chciałoby skopiować, żeby sprzedać 10 czy 40 milionów egzemplarzy płyty... Ja chcę trzymać się swojej wizji artystycznej. Czasami to co robię nie jest komercyjne, czasami jest, ale nie chciałbym robić rzeczy tylko i wyłącznie dla korzyści komercyjnych.
Pamiętasz moment, kiedy powstał pomysł projektu G3? Co było najważniejszym impulsem?
W 1995 roku, po trasie koncertowej albumu "Joe Satriani", poczułem się trochę wyobcowany, izolowany. Także podczas prac nad tym albumem po raz pierwszy grałem z Andym Fairweather-Lowem, jako gościem. I było to wspaniałe doświadczenie artystyczne.
Pomyślałem, że fajnie by było to kontynuować i to z więcej niż jednym gitarzystą. Rozmawialiśmy o tym z moim menedżerem. Zastanawialiśmy się nad tym, dlaczego gitarzyści zawsze jeżdżą w solowe trasy, dlaczego Jeff Beck nigdy nie zagrał z Erikiem Claptonem itp. Ja nie mogłem nawet zagrać z moimi najlepszymi przyjaciółmi, bo przemysł muzyczny wysyłał nas w inne zakątki świata.
Pomyśleliśmy więc dlaczego tego nie zmienić? Usiedliśmy i po paru godzinach mieliśmy gotowy plan. Zaczęliśmy dzwonić do ludzi i przedstawiać im nasz pomysł. Zajęło mi to 1,5 roku od pomysłu do pierwszego koncertu. I tak powstało G3.
W ramach G3 występowali dotąd m.in. Eric Johnson, Kenny Wayne Shepherd, Michael Schenker i Yngwie Malmsteen. Który z nich zaskoczył cię najbardziej?
Myślę, że na pewno Yngwie Malmsteen. Wszyscy odradzali mi współpracę z nim. Ale ja się uparłem, wiedziałem, że to utalentowany gość, profesjonalista, że ma coś takiego czego inni gitarzyście nie mają. To był jego bilet do G3. Ale wszyscy mówili tylko, że to bez sensu, że z nim są tylko kłopoty. Ale ja nie odniosłem takiego wrażenia, rozmawiałem z nim przez telefon kilka razy i wszystko było OK.
A kiedy usłyszałem jak gra, pomyślałem - ten gość ma duszę. Zajęło mi ponad rok, żeby przekonać do niego innych. I oczywiście, kiedy już ruszyliśmy było super. Pojawiał się na każdym koncercie i dawał z siebie 100 proc. I o to tylko go prosiłem, po prostu przyjdź i bądź sobą, a my zajmiemy się resztą. I to było pozytywne doświadczenie.
A najgorsze? Pewnie mało kto w Europie go zna, to Michael Schenker. Praca w studio była w porządku, to bardzo przyjacielski facet, ale w czasie trasy co wieczór był tak pijany i naćpany, że nie mógł występować. To było ogromne rozczarowanie. Moja biznesowa strona, osoby, która prowadzi projekt G3, była maksymalnie wkurzona na niego. Takie jego zachownie odbniżało opinię o nas wszystkich. Chciałem go wyrzucić. Ale nie było takiej prawnej możliwości, więc został do końca trasy. To było przede wszystkim straszne rozczarowanie dla jego fanów!
Wiem, że zapraszałeś do współpracy Eddiego Van Halena, Jeffa Becka i Kirka Hammetta (Metallica). Dlaczego nie chcieli zagrać?
Nie wiem, musiałbyś ich zapytać (śmiech).
Podczas tegorocznej trasy koncertowej G3 razem z tobą i Stevem Vai występuje Robert Fripp, legendarny muzyk King Crimson. Jak wpadłeś na pomysł zaproszenia go do współpracy? Fripp znany przecież jest jako osoba raczej skryta i niechętnie udzielająca się w innych projektach. Jak ci się z nim pracuje?
Nie ma między nami żadnych konfliktów. Kiedy zaczęliśmy pomyślałem, że Robert mógłby zagrać trochę więcej. W sumie gra trzy kawałki w czasie naszego występu. Nie wiedziałem czy pójdzie na coś takiego, ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni w czasie występu Roberta gramy też z nim.
Fripp kojarzony jest raczej z muzyką rockową, progresywną, improwizowaną, a ty i Vai należycie do świata hard rocka i metalu. Nie boisz się zbyt dużych różnic stylistycznych między waszymi występami?
Nie wydaje mi się, żeby stylistyka Roberta była bardziej odmienna od mojej niż Steve'a. I myślę, że to słychać. To funkcjonuje automatycznie. Ze Stevem i Robertem działamy instynktownie. Nie ma nawet prób. To język, którym muzycy posługują się bezwiednie. Współpraca układa się płynnie, bezboleśnie.
Jesteś siłą napędową G3. Z którym gitarzystą chciałbyś pod tym szyldem pracować w przyszłości?
Mamy listę, ale muszę trzymać ją w tajemnicy, póki wszystko nie zostanie zapięte na ostatni guzik i zaproszeni gitarzyści się zgodzą. Mamy plany, żeby odejść trochę w stronę tradycyjnego bluesa, czegoś cięższego czy klasycznego rocka. Na pewno z czymś ciekawym się pojawimy.
A nie było problemów w ustalaniu kolejności pojawiania się na scenie?
Nie, to coś co dość szybko udało się ustalić. Generalnie w występach G3 decyduje wielkość sprzedaży płyt i biletów. Trochę inaczej było w przypadku Roberta Frippa - Robert poprosił o przywilej w kolejności pojawiania się na scenie i to dostał (śmiech).
Tytuły twoich utworów są zazwyczaj dość oryginalne, może nawet trochę dziwne ("Mystical Potato Head Groove Thing", "Surfing With The Alien", "Flying In A Blue Dream"). Sam je wymyślasz, w jakich okolicznościach?
Niektóre z nich są bardzo fajne, śmieszne. Prawie wszystkie są mojego autorstwa. Kilka wymyślił mój syn.
W Polsce, podobnie jak na świecie, jest wielu młodych ludzi zafascynowanych gitarą i grą na niej. Jakiej porady udzieliłbyś tym, którzy myślą o zawodowej karierze?
Uczcie się wszystkiego!
Najtrudniejszy moment w twojej dotychczasowej karierze?
Najtrudnieszy jest chyba ten moment, kiedy nie masz nic do powiedzenia, do zaoferowania swoim fanom. Ale kiedy tworząc koncentrujesz się na tym co czujesz, to zawsze uda ci się stworzyć coś wspaniałego. Nie możesz myśleć o listach przebojów!
Czy myślisz jeszcze o nauczaniu gry na gitarze?
Właściwie uczyłem przez wiele lat. Nie jest mi to obce, ale wolę nagrywać płyty i koncertować...
Mimo że wydajesz instrumentalne płyty, nadal nagrywasz dla dużej wytwórni. Jak udało ci się przetrwać w tych trudnych czasach?
Szczera odpowiedź - to biznes. Wytwórnia płytowa osiąga spore zyski sprzedając całkiem dużo moich płyt. Mam swoją publiczność. Mogę jeździć z koncertami prawie przez cały rok, bo zawsze ktoś chce mnie zaprosić. Gramy dla milionów ludzi każego roku.
Sony to dla mnie najlepszy wybór, bo daje mi zupełną swobodę twórczą i dystrybucję na cały świat. Także personel jest świetnie przygotowany, zawsze mogę na nich liczyć, w każdym zakątku świata. Ale gdybym nie sprzedawał tak dużo płyt, wytwórnia by ze mnie zrezygnowała... (śmiech). To cała prawda o tym biznesie - albo sprzedajesz, albo nie.
Czy dotknęło cię w jakimś stopniu internetowe piractwo?
Tak, to niszczy przemysł muzyczny. Rujnuje życie milionów muzyków, ludzi których osobiście znam. Jakość produkcji muzycznej także na tym traci. Jeśli nie sprzedajemy płyt, bo ludzie wolą je ukraść, to znaczy, że wytwórnie muzyczne nie będą nas więcej "wynajmować". I zamiast się doskonalić i pracować nad jakością nagrań, muzycy zastanawiają się jak zarobić na utrzymanie rodziny.
Jakie są twoje solowe plany?
Ostatnio przedłużyłem kontrakt z Sony Music. Planujemy jeszcze kilka albumów w ciągu 10 lat, parę DVD i różne projekty artystyczne. Myślę, że w przyszłym roku w lecie zabiorę się za nowy materiał, na razie koncertuję z G3.
Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia Greg Watermann