Reklama

"Szaleństwo, furia, przemoc"

Powstały zaledwie pod koniec lat 90., brytyjski Anaal Nathrakh to dziś nazwa ciesząca się sporym szacunkiem wśród fanów ekstremalnych dźwięków i nie mniejszą estymą prasy metalowej. Duet z Birmingham, którego totalna muzyka znajduje odbiorców nie tylko na scenie blackmetalowej, wydał w połowie października 2006 roku trzeci album "Eschaton", nie pozostawiając wątpliwości, że Anaal Nathrakh wciąż jest siłą, z jaką należy się liczyć. Przyszłość ekstremalnego grania należy do nich. Wokalista Dave Hunt alias V.I.T.R.I.O.L., znany również z Benediction i Mistress, znalazł kilka chwil, aby opowiedzieć na pytania Bartosza Donarskiego.

Po pierwsze gratuluję wydania "Eschaton". Album naprawdę się wyróżnia. Raz jeszcze udało się wam zdystansować od wielu innych zespołów na dzisiejszej scenie metalowej. Nie ma chyba innej grupy, która brzmiałaby dokładnie tak, jak Anaal Nathrakh. I chyba właśnie o to chodzi. Nie czujecie się trochę jak zbawcy ekstremalnej muzyki?

Dzięki. Cieszę się, że podoba ci się ta płyta. Sami jesteśmy z niej dumni. Zbawcy? Nie. My po prostu gramy, jak Anaal Nathrakh i nie zaprzątamy sobie głowy niczym ponad to. Nasze podejście, która wydaje się nam najrozsądniejsze, to zwyczajnie dawanie z siebie wszystkiego, co najlepsze i liczenie na to, że całość właściwie zadziała. Nakręcają nas nasze własne emocje, żądze, frustracje, cokolwiek. Tylko z tym się mierzymy, a wszystko inne nie jest naszym problemem.

Reklama

Na tym albumie jeszcze bardziej się rozwinęliście, choć nadal zachowując krańcową gwałtowność w ogólnej ekspresji. To miło z waszej strony, że nie łagodniejecie. Słuchając "Eschaton" dochodzę do wniosku, że ekstremalna muzyka wciąż ma przed sobą przyszłość.

Oczywiście, i o to właśnie chodzi. Spójrz, tak wiele zespołów ewoluuje na przestrzeni lat i mówi za każdym razem, że jest to nieco inne, ale że to postęp, a poszczególne elementy są równie dobre, jak na poprzednich albumach.

Ale dla wszystkich, którzy słuchają tego, co zrobili, prawda jest taka, że stają się łagodniejsi. Nie jest to może zła sprawa, bo przecież można grać lepiej idąc tą drogą. Ja dla przykładu uwielbiam "The Angel And The Dark River" [trzecia, zdominowana przez czyste wokale, płyta My Dying Bride - przyp. red.].

My jednak nie podążamy w tym kierunku, pomimo faktu, że wielu ludzi obawia się, że to zrobimy niemal z przyzwyczajenia, gdyż widzieli wiele grup postępujących w ten sposób w przeszłości. My mamy inne możliwości, jeśli chcemy zrobić coś odmiennego. Anaal Nathrakh jest kur***** brutalny. Koniec, kropka.

Moim zdaniem Anaal Nathrakh nie jest tym, co powszechnie uważa się za black metal, nawet jeśli właśnie tak jesteście szufladkowani. Jasne, wasza muzyka z pewnością leży, dajmy na to fanom Mayhem, ale jest przecież bardziej nowoczesna, może bardziej nieludzka.

Cóż, nie ulega wątpliwości, że fundamentem Anaal Nathrakh jest black metal. Jednak, gdy tylko skończyliśmy pierwsze demo, przestaliśmy się przejmować, do jakiej kategorii najbardziej pasujemy. Cieszymy się tym, że różni ludzie doceniają to, co robimy.

Z drugiej strony może to znaczyć, że każdy purysta będzie nas nienawidził (śmiech). Ale my skupiamy się na tworzeniu jak najlepszej muzyki, i tyle. Robienie tego po swojemu, wydaje się nam bardziej szczere. Gramy to, co nas naprawdę porusza, bez prób wpasowywania się do danego stylu.

Anaal Nathrakh to szaleństwo, furia, przemoc, a czasami nawet spoglądanie ku niebu i głośne wykrzykiwanie. Tu jednak nie chodzi o gatunki. One nie są dla nas niczym istotnym.

"Eschaton" jest rzeczywiście szalony. Ten brud, ta szybkość, no i wokale. Zastanawiam się, czy wykonujecie to wszystko ot tak, po prostu, czy też może wchodzicie w pewien tras, aby uwolnić ten szał. Zgodzisz się chyba, że tej muzyki zdecydowanie nie należy polecać ludziom o słabych sercach.

Podejrzewam, że masz rację. Ale to dobra sprawa. Nie tylko dla naszej muzyki, ale grania podobnego do naszego w szerszym rozumieniu. Jeśli tego nie chwytasz, my nie będziemy cię za to przepraszać.

Celem ekstremalnej muzyki nie jest próba uzyskania ogólnej akceptacji. To bardziej rzecz robiona dla fanów przez fanów. Ta muzyka przemawia do naszych serc i serc tych, których ją uwielbiają. I to się dla nas liczy. Jeśli tego nie lubisz lub nie bardzo rozumiesz - spier*****.

Zaś co do wykonywania tej muzyki. Powiem tak, gdy pierwszy raz spojrzałem w lustro po nagraniach i zobaczyłem popękane naczynia krwionośne na całej twarzy i klatce, stwierdziłem, że dobrze wykonałem zadanie.

Poza brutalnością i wszechobecną agresją, na "Eschaton" pojawiają się również dość krótkie, acz skuteczne solówki. Czy nie jest to nowy element, który postanowiliście tym razem bardziej wyeksponować?

Raczej nie, choć może faktycznie jest tego więcej niż wcześniej. Kwestia polega na tym, czy coś pasuje. Zaczyna się od prostego pomysłu, do którego dochodzą riffy, wokale itd. Ten proces determinuje pojawienie się w danym miejscu solówki. Dobre, dzikie gitarowe solo, odpowiednio umieszczone, jest wspaniałym zastrzykiem adrenaliny. Jeśli zaś nie jest we właściwym miejscu, brzmi do dupy. I dlatego w niektórych zespołach one nie pasują. Myślę jednak, że w ogólnym obrazie "Eschaton" bardzo dobrze się odnalazły.

Jest tam też kilka bardziej monumentalnych, epickich partii czy nawet utworów, które urozmaicają całość. Czasami brzmi to jak Ulver na ostrym tripie grający w domu dla obłąkanych. Klasowo. Będzie tego więcej?

(Śmiech) Podoba mi się ten opis. Ilość tych partii na "Eschaton" zadowala nas, dlatego mało prawdopodobne, że w przyszłości będzie tego więcej niż tutaj. Ale włączanie tego stylu bardzo nam się podoba.

Osobiście znajduję przyjemność w wymyślaniu tych melodii i słuchaniu tych rozbudowanych utworów. Cieszę się, że też ci się podobają. Uważam, że doskonale pasują w zestawieniu z absolutną nienawiścią pozostałych elementów. Słuchanie tego w całości przynosi wiele satysfakcji, jest wielowymiarowe i ciekawe. Nie chcę się tu bawić w akwizytora, ale jak już powiedziałem, jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy.

W muzyce, którą tworzycie jest także miejsce na trochę wspomnianych melodii. Czy łączenie ich z prawdziwą naturą Anaal Nathrakh nie jest dla was nieco trudne?

Uważaj - twoje pytanie wydaje się sugerować, że znasz prawdziwą naturę Anaal Nathrakh. Ten zespół jest tym, co chcemy wyrażać. A gdy jest w tym melodia, to nie dlatego, że ma być przypiętym dodatkiem do reszty. Chciałbym zauważyć, że melodie koegzystują z przytłaczającą dzikością, choć każda partia ma swoje właściwie miejsce. My je po prostu tam chcemy. Ogólnie mówiąc, nie, nie jest to trudne, bo wszystko przychodzi naturalnie. Nie ma co za dużo myśleć. Jeśli coś brzmi jak powinno, zwyczajnie to robimy.

Jednym z najbardziej wyróżniających się utworów jest zamykający płytę "Regression To The Mean". Bardzo posępny, z charakterystycznymi wyjącymi syrenami, alarmami. Skąd pomysł na ten postapokaliptyczny numer?

To po prostu coś trochę innego. Niemal jak eksperyment, dzięki któremu i przy wykorzystaniu odmiennych muzycznych środków, możemy dalej drążyć styl Anaal Nathrakh. Sądzę, że wyszło to nieźle. Całkiem sporo ludzi pozytywnie wyraża się na temat tej kompozycji.

Czym jest HRS (Hight Resolution Sound), którego użyliście przy produkcji? To jakiś powód do chwalenia się? Marketingowy wabik?

Nie wiem, co to jest HRS. Czy to ma związek z masteringiem, a co zostało wspomniane na okładce? Umieścili to ludzie z Season of Mist (francuska wytwórnia zespołu - przyp. red.). Do dziś tak naprawdę nie wiemy, co to takiego. A skoro sami wykonaliśmy mastering, nie wydaje mi się, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie! Może zremasterowali to raz jeszcze, po tym, jak im wysłaliśmy materiał?

Co do samych nagrań. Jak zwykle rejestrowaliśmy wszystko w naszym własnym studiu "Necrodeath". Zajmuje się tym głownie Mick [Kenney alias Irrumator, wszelkie instrumenty]. Czasami mam swoje uwagi, ale to przede wszystkim jego działka.

Gdy mamy już gotową całość po masteringu, siadamy razem i rozmawiamy, jak to brzmi. Z reguły dopiero po 3-4 masteringu jesteśmy obaj zadowoleni. Przy "Eschaton" to był chyba czwarty. Jak do tej pory, to najlepszy sposób pracy - nie mamy ograniczeń czasowych, posiadamy za to pełną kontrolę nad wszystkim.

Nie musimy podejmować ryzyka współpracy z producentem, który nie wie, jak właściwie nagrać naszą muzykę. Nic nikomu nie musimy wyjaśniać. I myślę, że rezultaty są w porządku.

Jeśli chodzi o gości. Shane Embury [bas, Napalm Heath] to wasz przyjaciel, który mieszka od was dobry rzut beretem, dlatego jego udział nie jest sensacją. Z kolei gościnna obecność Attili Csihara [wokal, Mayhem] to już zupełnie inna sprawa. Jak doszło do tej współpracy?

Jakiś wielkich planów nie było, niemniej stwierdziliśmy, że utwór, nad którym wówczas pracowaliśmy świetnie sprawdziłby się z Attilą. To była szybka piłka. Za nim stoi historia muzyka, który nie stronił od eksperymentów i wydaje mi się, że ten utwór bardzo dobrze zadziałał z jego złowrogim stylem, w kontraście do moich, bardziej obrzydliwych wokali w refrenie.

Praca z Attilą i Shanem to dla nas zaszczyt. Jesteśmy fanami ich muzyki od lat. Obiektywnie patrząc to tylko kolejna ścieżka, jeszcze jedna warstwa basu. Ale dla nas to o wiele więcej, i jesteśmy im wdzięczni, że zechcieli się w to zaangażować. Mamy nadzieję, że takich kolaboracji będzie następnym razem jeszcze więcej. Na "Eschaton" mieli się też pojawić inni ludzie, którzy w końcu nie dali rady. Może na następnym albumie...

Anaal Nathrakh to wciąż dość młody twór. O ile pamiętam, zaczynaliście w roku 1998. Co robiliście wcześniej?

Właściwie to był chyba rok 1999. Wydaje mi się, jakby to było bardzo dawno temu. Wcześniej graliśmy wspólnie w jednym wyjątkowo marnym zespole, choć niektóre pomysły mieliśmy niezłe. Nie wydaliśmy jednak żadnej płyty.

Grupa się rozpadła, a ja z bratem Micka - który w końcu też do nas dołączył - założyliśmy Mistress. Mniej więcej w tym samym czasie znalazłem się w szeregach Benediction. Początkowo miałem jedynie zastąpić starego wokalistę na trasie, ale zostałem do dziś.

Anaal Nathrakh pojawił się niedługo później, na początku 1999. Od tamtego czasu zrobiliśmy masę rzeczy, z których nie zdajesz sobie do końca sprawy, dopóki nie spojrzysz za siebie. Wydaje się, jakby minęło zaledwie kilka lat. A my nadal czujemy się tak, jakbyśmy dopiero się rozgrzewali.

Anaal Nathrakh to tylko ty i Mick. Zamierzacie to kiedyś zmienić? Czy jest to w ogóle sprawa do dyskusji?

Obecnie nie widzę tego. Na początku byliśmy dość stanowczy w tym, aby żadne inne osoby, które myślą, że wiedzą czym jest i jak działa Anaal Nathrakh, nie mieszały się w nasze sprawy. Dziś po prostu nie ma ku temu żadnego powodu.

Zmieniając temat. Od pewnego czasu prowadzicie własną firmę, Feto Records (wspólnie z Emburym z Napalm Death). Dlaczego zdecydowaliście się na ten krok? Czy była to chęć docierania do ludzi z muzyką, którą inni niekoniecznie chcieliby wydawać? Na zasadzie zagospodarowania pewnej przestrzeni.

No cóż, od lat rozmawialiśmy z Shanem o wytwórniach i od dawna nosiliśmy się z zamiarem zrobienia czegoś w tej sprawie. No i ostatnio wspólnie, choć głownie za sprawą Micka, zaangażowaliśmy się w to i wszystko zaczęło się dziać o wiele szybciej.

I to nie tak, że nikt inny nie chce wydawać rzeczy, którymi się zajmujemy. Podstawowym powodem jest kasa. Mówienie czegoś takiego mdli, ale musisz zrozumieć, jak działają pewne mechanizmy, gdy mowa o pieniądzach.

Będąc w zespole, zazwyczaj podpisujesz kontrakt z wytwórnią i otrzymujesz 10-15 procent pieniędzy, które wytwarza twoja muzyka. Cała reszta idzie do innych ludzi i trzeba się z tym pogodzić. To jest absolutnie do dupy, ale dzieje się tak z pewnego powodu - wytwórnie płytowe pracują nad zapewnieniem ci sprzedaży o wiele większej, niż gdybyś sam je rozprowadzał bez kontraktu.

My nie płaczemy i nie prosimy o współczucie, ale dziś jesteśmy w sytuacji, w której możemy się na to nie godzić. Mając też nadzieję, że ludzie nadal będą mogli zaopatrzyć się w nasze produkty. Umożliwi nam to także współpracę z innymi ludźmi.

Popraw mnie jeśli się mylę, ale odnoszę wrażenie, że kompletnie nie obchodzi was image. Nie nosicie gwoździ, nie malujecie się, nie stroicie min. To muzyka jest dla was absolutnym priorytetem. Mam rację?

Tak, zgadza się. Po prostu czulibyśmy się głupio, ubrani w ten sposób. To mi się wydaje dziecinne. Owszem, znam ludzi, którzy to robią i mają swoje powody. I jeśli to się u nich sprawdza, nie mam z tym żadnego problemu. Ale to nie dla nas. My nie staramy się kreować bajkowego świata, pełnego barbarzyńców i trolli.

Wskazujemy bardziej na całkowity kryzys, którym jest życie samo w sobie. Wraz z muzyką idzie przekaz, jednak nie obchodzi nas to, czy ludzie to zrozumieją. C*** wie, może kiedyś, w przyszłości zdecydujemy się na stworzenie pewnego wyraźniejszego wizerunku dla potrzeb koncertowych. Czasami dostrzegam w tym wzbogacenie dramaturgii.

Słyszałem ostatnio o tym świńskim hełmie Attili i jestem bardzo ciekaw, jak to wygląda. Niemniej, mało prawdopodobne, abyśmy w najbliższej przyszłości zaczęli stroić się w typowe blackmetalowe rzeczy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: przyszłość | przemoc | muzyka | szaleństwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy