"Stalowy orzeł i czarne słońce"

Niemiecka grupa Primal Fear, dowodzona przez Ralfa Scheepersa (byłego wokalistę Gamma Ray) i basistę Mata Sinnera (również lidera formacji Sinner), to chyba jedyna debiutująca pod koniec lat 90. formacja, która może realnie zagrozić heavymetalowym gigantom, takim jak Helloween, Gamma Ray czy Blind Guardian. A jeśli nie zagrozić, to już na pewno dołączyć na stałe do ich grona, co udowadnia album "Black Sun", który ukazał się nakładem niemieckiej firmy Nuclear Blast. O ptakach, nie najlepszej kondycji rodzaju ludzkiego i prawdziwej miłości do prawdziwego heavy metalu, z Ralfem Scheepersem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

"Black Sun" to tytuł, którego nie powstydziliby się nawet jacyś bardzo źli blackmetalowcy. Skąd ten pomysł?

To pomysł Mata Sinnera, naszego basisty, który jest wielkim fanem literatury science-fiction. "Black Sun" jest w pewnym sensie albumem koncepcyjnym, opowiadającym o nowym układzie planetarnym, którego centrum jest Czarne Słońce - tam właśnie przeniesie ludzkość, kiedy już ostatecznie zniszczy Ziemię.

Mówisz, że to płyta koncepcyjna, a ja słyszałem, że na ten przykład utwór "Armageddon" opowiada o wydarzeniach, które miały miejsce w Ameryce 11 września 2001 roku.

I jedno, i drugie jest prawdą. "Armageddon" to utwór o głupocie, w którą zabrnął ludzki gatunek. Nie potrafimy już żyć ze sobą, ciągle wywołujemy nowe wojny i doprowadzamy do takich wydarzeń, jak atak na Nowy Jork z 11 września. To wszystko działo się, kiedy komponowaliśmy materiał na nową płytę. Nie potrafiliśmy po prostu odwrócić głowy i zająć się czymś innym, musiało to wszystko jakoś wpłynąć na zawartość tekstową i muzyczną płyty. Nie trzeba zresztą 11 września - codziennie w wiadomościach dominują podobne tematy, bez przerwy jesteśmy bombardowani tragicznymi doniesieniami z całego świata. Jesteśmy tak głupi, że nawet religię potrafimy użyć do szerzenia śmierci i zniszczenia. Coś jest nie tak z tym światem... Na płycie nie znajdziesz jednak jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy Armagedon jest już blisko, bo każdy powinien sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Braliście udział w nagraniu singla "Wings Of Freedom", który niemieckie gwiazdy rocka zadedykowały ofiarom terroru, a dochód przekazały ich rodzinom. Możesz coś więcej o tym powiedzieć?

Pewnego dnia do Mata zadzwonił Michael Voss, jego stary kumpel, który wpadł na pomysł nagrania takiego utworu. Oczywiście, zgodziliśmy się bez wahania, bo to bardzo piękna i potrzebna dzisiaj inicjatywa. Michael jeździł po całych Niemczech ze swoim przenośnym studiem nagraniowym i namawiał znanych muzyków z rockowych i metalowych zespołów do współpracy. Udało mu się zebrać niezłą ekipę i z tego, co wiem, płyta sprzedała się całkiem dobrze.


Nowy album nagraliście częściowo w Ameryce, w słynnym teksańskim studiu Sonic Ranch. Skąd ten pomysł?

Prawda jest taka, że 95 procent materiału zarejestrowaliśmy w Niemczech, a do Stanów polecieliśmy przede wszystkim po to, by płytę naprawdę dobrze zmiksować. Sonic Ranch nadaje się do tego o tyle, że jest położone poza miastem, daleko od wszelkich rozrywek i można się skupić wyłącznie na robocie. Nagrywanie płyty w miejscu zamieszkania jest bez sensu, bo na noc wracasz do domu i słyszysz o tych samych kłopotach co zwykle. Udaliśmy się tam również po to, by rozejrzeć się trochę po Stanach, poznać ludzi i przygotować grunt pod zdobywanie Ameryki, która marzy nam się już od dłuższego czasu. Stąd obecność na płycie Mike'a Chlasciaka, gitarzysty Roba Halforda, który zagrał dwie solówki. Poznaliśmy go jeszcze na wspólnej trasie z Halfordem, zaprzyjaźniliśmy się i postanowiliśmy zaprosić go do studia.

Mam wrażenie, że z płyty na płytę twój śpiew jest coraz bardziej agresywny, że coraz więcej w nim złości. I bynajmniej się nie skarżę...

(śmiech) Wiesz, to jest tak, że mój śpiew uzależniony jest w dużej mierze od tekstu, który interpretuję. Ostatnio nasze teksty są coraz bardziej mroczne, więc przekłada się to na sposób w jaki śpiewam. Muszę też przyznać, że przez te wszystkie lata mój głos się zmienił, rozwinął i jest teraz znacznie mocniejszy niż kilka lat temu. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak dobrej formie.

Czy robisz coś, żeby ją utrzymać?

Nic szczególnego. Przede wszystkim staram się dobrze wysypiać, nawet na trasie. Poza tym piję bardzo dużo wody, bo suche gardło można zniszczyć bardzo szybko. Jeśli pamiętam o tych dwóch rzeczach, nie potrzebuję medykamentów czy żadnych dodatkowych ćwiczeń. Nie jestem śpiewakiem operowym.

Wiele lat temu starałeś się o posadę wokalisty Judas Priest. Prawie ci się udało... i przez to do dziś w każdej niemal recenzji Primal Fear dziennikarze porównują was do tej grupy, a ciebie do Halforda lub Rippera. Nie czujecie się już tym trochę zmęczeni?

To w ogóle historia, którą wspominam z niechęcią. Po odejściu Halforda zgłosiłem swoją kandydaturę, a muzycy Judas Priest zainteresowali się moją osobą, obiecując, że lada dzień zaproszą mnie na ostateczne przesłuchanie. Czekałem ponad dwa lata na sygnał z ich strony i nic się nie wydarzyło. Ich menedżer ciągle zapewniał mnie, że odezwą się lada dzień, ale na zapewnieniach się skończyło. Wiesz, w sumie to już przyzwyczaiłem się do porównań do Judas Priest, bo towarzyszą mi całe życie. Rob Halford był dla mnie idolem, kiedy zaczynałem śpiewać i być może rzeczywiście brzmiałem trochę podobnie do niego, ale dzisiaj już się na nim nie wzoruję. Swojego stylu śpiewania, ani tym bardziej barwy głosu nie zamierzam zmieniać.


Każda nowa płyta Primal Fear jest lepsza od poprzedniej i to się chwali. Nie ma jednak zespołu, który potrafiłby przez całą swoją karierę utrzymywać jednakowo wysoki poziom. Co zrobicie, by uniknąć tego typu mielizn?

Myślę, że wielką siłą Primal Fear jest to, że cała nasza piątka komponuje muzykę, wszyscy są bardzo kreatywni i jednocześnie bardzo krytyczni w stosunku do siebie samych. Kiedy wchodziliśmy do studia, mieliśmy gotowych ponad 20 nowych utworów, z czego zaledwie 13 trafiło na płytę. Selekcja, jak widzisz, jest ostra. Poza tym kochamy heavy metal, jesteśmy fanami tej muzyki i nie zamierzamy nagrywać czegoś, czego sami nie mielibyśmy ochoty słuchać. Oczywiście, może się tak zdarzyć, że pewnego dnia wydamy album, którego nie zaakceptują nasi fani, ale nie wydaje mi się, by tego rodzaju niebezpieczeństwo było blisko.

Wasz niedawno przedłużony kontrakt z Nuclear Blast przewiduje również nagranie albumu koncertowego i płyty DVD. Kiedy możemy się czegoś takiego spodziewać?

Pracę nad DVD już rozpoczęliśmy. Jesteśmy na etapie zbierania i przeglądania materiałów, wśród których na pewno znajdą się obszerne fragmenty naszego koncertu na festiwalu Wacken Open Air w 2001 roku. Będzie też dużo dziwnych i śmiesznych rzeczy, które nakręcił nasz akustyk Achim kamerą wideo podczas trasy koncertowej, będzie reportaż z nagrywania ostatniej płyty i kręcenia teledysku do "Armageddon". Premiery tego wydawnictwa możecie spodziewać się na przełomie stycznia i lutego 2002 i 2003 roku. Płyta koncertowa to bardziej odległa przyszłość i rozmowy na jej temat wciąż trwają.

Ponoć niezbyt kochacie się z fińską grupą Sinergy, a już szczególnie z jej wokalistką Kimberly Goss?

To stara sprawa, która sięga naszej wspólnej trasy sprzed trzech lat. Kimberly oskarżała nas, że utrudnialiśmy im zjedzenie posiłków, że zamykaliśmy przed nimi prysznice czy garderoby po koncertach itd. Jakieś pół roku temu zaczęła znowu opowiadać te bzdury w wywiadach, ale tym razem przeszła samą siebie, bo porównała Mata do Adolfa Hitlera, największego zbrodniarza w historii ludzkości. Tego jej nie wolno było robić! Tym razem posunęła się za daleko... Najlepszym komentarzem do tego całego zamieszania jest to, że muzycy, którzy grali z nią wtedy w Sinergy, już z nią nie współpracują. To chyba wszystko wyjaśnia? Na tej samej trasie był z nami również zespół Metalium i nigdy nie słyszałem od nich słowa skargi. Przeciwnie, bardzo im się podobało, czego dowodzi ich DVD. Kimberly to bardzo dziwna osoba...


Urządziliście niedawno konkurs na imię dla stalowego orła, który zdobi okładki wszystkich wydawnictw Primal Fear. Czy już zdecydowaliście, jak nazwać ptaszka?

O ile wiem, sprawa rozstrzygnie się lada dzień. Nasz fan klub zebrał już bardzo długą listę imion zaproponowanych przez internautów i wkrótce coś wybiorą. A my ten wybór uhonorujemy, bo uważamy, że właśnie fani powinni decydować o takich rzeczach. No, chyba że zaproponują coś bardzo głupiego. (śmiech)

Iron Maiden ma swojego Eddiego, Megadeth Vica Rattleheada, Manowar napakowanego wojownika... Skąd pomysł, by maskotką Primal Fear był orzeł?

To całkowity przypadek. Do namalowania pierwszej okładki zaangażowaliśmy Stephana Lohrmanna, artystę, który uwielbia malować ptaki. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o tym, ale kiedy przedstawił nam gotowy projekt, aż jęknęliśmy z zachwytu. Stalowy orzeł z naszych okładek to symbol wolności, ale i agresji, którą przesycona jest muzyka metalowa. Dzięki naszej współpracy ze Stephanem, która trwa do tej pory, fani Primal Fear mogą znaleźć naszą płytę na sklepowej półce nawet, gdy nie jest opisana.

To prawda. Myślałem jednak, że orzeł wziął się stąd, że każdy szanujący się heavymetalowy zespół ma piosenkę o lataniu ku niebiosom.

Może coś w tym jest. (śmiech) Obawiam się jednak, że my nie mamy takiego utworu. Mamy?

A co robią metalowe orły w tytułowym utworze z nowej płyty?

(śmiech) Dobra, wygrałeś!

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas