"Prosty, bezpośredni rock"
Ameryka pełna jest zespołów, które odniosły tam duży sukces, ale na Starym Kontynencie nie są specjalnie znane. Jednym z nich jest pochodząca z Sacramento formacja Oleander. Muzycy mają już na ścianach swoich domów Złote Płyty, lecz jedynie za sprzedaż na terenie Stanów Zjednoczonych. Koncertowali wprawdzie kilka razy w Europie i spotkali się z dobrym przyjęciem, jednak nie przełożyło się to na komercyjny sukces. Być może zmieni się to w 2003 roku, bowiem grupa ze stolicy Kalifornii podpisała kontrakt z nowym wydawcą, wytwórnią Sanctuary, który postanowił zintensyfikować działania promocyjne na Starym Kontynencie. Dowodem była wizyta w Polsce Thomasa Flowersa, lidera Oleander, podczas której promował on nową płytę grupy, "Joyride". Z okazji do rozmowy z Thomasem Flowersem skorzystał Lesław Dutkowski.
Niedawno graliście na trasie koncertowej po Stanach Zjednoczonych wraz z Nickelback. Przypuszczam, że koncertowaliście w wielkich halach, dla licznej publiczności. Jakie mieliście przyjęcie? Jak reagowała publiczność na wasze nowe piosenki?
Przyjęcie było po prostu wspaniałe. Nickelback i Oleander są dość podobnymi zespołami w wielu aspektach. I my, i oni gramy prostego, bezpośredniego rocka. Jedyna poważna różnica między nami a nimi polega na tym, że Nickelback sprzedał sześć milionów więcej płyt niż my. (śmiech) To jednak nie wpływa na nas w jakiś znaczący sposób. Publiczność reagowała znakomicie i jestem pewny, że ci, którzy wcześniej nic o nas nie wiedzieli, wrócą, aby jeszcze raz zobaczyć nas na żywo.
Po raz pierwszy z nazwą Oleander zetknąłem się w 2000 roku, kiedy ukazała się składankowa płyta "Stoned Immaculate: The Music Of The Doors". Nagraliście na nią bardzo dobrą wersję klasyka The Doors "Hello I Love You". Powiedz mi, jak doszło do tego, że znaleźliście się na tej płycie obok takich sław, jak Aerosmith, Creed i The Cult?
Tak naprawdę to nie wiem. Producent tej płyty [Ralph Sall - red.] był fanem naszego zespołu i on jak sądzę stoi za tym, że poproszono nas o nagranie, a my oczywiście skorzystaliśmy z tej możliwości. Wybrał dla nas piosenkę "Hello I Love You", co jest o tyle zabawne, iż jest ona naprawdę bardzo trudna do zaśpiewania. Zresztą sam rozumiesz, że generalnie trudno jest być Jimem Morrisonem. Dlatego postanowiliśmy, że to będzie Oleander w piosence śpiewanej oryginalnie przez Jima Morrisona. Moim zdaniem wyszło to całkiem nieźle.
Czy Jim Morrison miał na ciebie wpływ jako wokalista?
Nie mogę ci w pełni szczerze odpowiedzieć, że miał. Oczywiście, że mam wielki szacunek dla tego, co zrobił i z pewnością był wielce interesującą osobą, lecz z drugiej strony myślę również, iż Jim Morrison nie wykorzystał w pełni potencjału, jaki miał, ponieważ wyznawał taką filozofię życia, która doprowadziła go, niestety, do przedwczesnej śmierci.
Przed chwilą wspomniałem nazwę The Cult...
To jeden z moich największych faworytów wszech czasów.
To już nie dziwi mnie to, że twój sposób śpiewania w otwierającym płytę "Joyride" numerze "Hands Off The Wheel", tak bardzo kojarzy mi się z wokalistą tego zespołu.
Ian Astbury jest, w moim osobistym odczuciu, jednym z największych rockowych wokalistów wszech czasów. Prawdopodobnie był też pierwszym wokalistą, którego chciałem naśladować. Oczywiście nigdy nie będę taki jak on i jestem zadowolony z tego, kim jestem teraz. Jednak nigdy nie zaprzeczę, że The Cult jest wspaniałym zespołem i miał na nas duży wpływ. To w dużym stopniu dzięki The Cult zdecydowałem ostatecznie, że chcę być muzykiem.
A co powiesz na nowe wcielenie The Doors, z Ianem Astburym jako wokalistą i Stewartem Copelandem jako perkusistą [wywiad z Thomasem odbył się na kilka tygodni przed pozwem Copelanda przeciwko Ray'owi Manzarkowi i Robbiemu Kriegerowi - red.]?
Słyszałem opinie od różnych ludzi, fanów The Doors, że są za tym, bo dzięki temu mają okazję przeżyć coś takiego, jak koncert The Doors. Z kolei od ludzi ze sfer biznesu muzycznego słyszałem opinie, że Ray Manzarek ucieka się do bardzo żałosnych metod, aby tylko zwrócić uwagę publiczności na koncerty, a tym samym pomnożyć swoje dochody. Takie opinie słyszałem, ale są to tylko opinie ludzi.
Jeśli mam być z tobą szczery, to od czasu wydania wspomnianej płyty "Stoned Immaculate...", za wiele nie słyszałem o Oleander. Wiem, że nagrywaliście płyty i graliście koncerty, także w Europie. Czy to nie było tak, że wasza poprzednia wytwórnia płytowa postawiła przede wszystkim na promocję na rynku amerykańskim?
Nasz poprzedni wydawca [Universal - red.] to wielka wytwórnia, która w przypadku takich zespołów jak nasz, raczej nie wykazuje się wielką aktywnością. Wydaje mi się, że oni rzeczywiście bardziej koncentrowali się na Ameryce i ich filozofia polegała na tym, że jeżeli pojawi się jakikolwiek sygnał, z którego wynika, iż można mówić o wielkim sukcesie, to wówczas zaczną intensywniej działać. Z naszej strony było tyle wysiłku ile trzeba.
Zmieniliśmy wytwórnię i jak widzisz, teraz jestem w Polsce i mogę z tobą rozmawiać. To świadczy dobitnie o tym, że Sanctuary chce działać. Wierzą w nas całym sercem i chcą zrobić dla nas wszystko, co w ich mocy. Zależy im na tym, aby znano nas także w Europie.
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że w Sanctuary dano wam wolną rękę i możecie nagrywać to, co chcecie. Czy mam przez to rozumieć, że poprzednia wytwórnia wywierała na was naciski?
Nie, nie było żadnych nacisków ze strony Universalu jeśli chodzi o nagrywanie płyt. Wolna ręka polegała przede wszystkim na tym, że mogliśmy nagrywać płytę nie mając jeszcze podpisanej nowej umowy. Podpis pod kontraktem z Sanctuary złożyliśmy dopiero wówczas, kiedy płyta była już gotowa. Oni byli bardzo zadowoleni z tego, co w wytwórniach nazywa się produktem, a który my im dostarczyliśmy.
Porozmawiajmy chwilę o nowym albumie "Joyride". To prosty, bezkompromisowy rock. Brzmienie jest dość surowe, płyta nie jest tak wypolerowana. Powiedz mi, kto odpowiadał tym razem za produkcję?
Producentem był Rich Mauser, który jest z nami od czasów, kiedy jeszcze nie mieliśmy podpisanego kontraktu z wytwórnią. Jemu powierzaliśmy naszą muzykę za każdym razem, zanim jeszcze ukazywała się ona na płytach. Niestety, nie mógł z nami nagrywać pierwszej płyty z uwagi na wcześniejsze zobowiązania. Pracował już z nami przy drugim albumie, także przy płycie "Joyride" i chcemy, aby już zawsze produkował nasze albumy. Jest kimś w rodzaju nieoficjalnego członka zespołu.
Jak powiedziałem, brzmienie nowej płyty jest surowe. Czy coś takiego właśnie chcieliście uzyskać w studiu? To nie jest dziś zbyt powszechne zjawisko w USA, że nagrywa się rockowe albumy właśnie tak brzmiące.
Oczywiście. Właśnie na takim brzmieniu nam zależało. Z całego serca zależało nam na tym, aby płyta brzmiała możliwie jak najbardziej wściekle, była rockowa i wypełniona poważnymi treściami. Miała stanowić podkreślenie tego, że Oleander to zespół rockowy i przede wszystkim rockowy.
Są momenty na tej płycie, które przywołują na myśl muzykę z końca lat 60. i początku 70. Zgodzisz się ze mną?
Muzyka na "Joyride" jest kombinacją wielu elementów. Ciężko byłoby mi wskazać tylko jedno źródło inspiracji. Jednak mogę powiedzieć, że masz sporo racji.
Uderzyło mnie to szczególnie jeśli chodzi o grę gitary w kilku kawałkach.
Na pewno zależało nam na tym, aby uprościć partie solowe. Chcieliśmy także zawrzeć więcej elementów hipnotycznych, kosztem wyeksponowania strony technicznej. Bardziej chodzi nam o smak niż o to, aby coś rozwalało słuchającemu łeb.
Thomas, pochodzicie z serca słonecznej Kalifornii, a nie śpiewacie o plażach pełnych krągłych i roznegliżowanych panienek. Sądziłem, że będziecie bardziej wyluzowani, a nie tak poważni.
Jesteśmy dość poważnymi ludźmi i na dodatek jesteśmy już nieco starsi i bardziej dojrzali oraz mądrzejsi. Mamy swoje motywy i swoje cele w życiu, w przeciwieństwie do wielu zespołów. Sądzę, że z tego wynika również to, że nasza muzyka jest bardzo poważna i bardzo ważna dla nas. Z tym wiąże się też styl życia, jaki prowadzimy i nasze rodziny, które są dla nas najważniejsze.
Wiesz jak to jest - wiele zespołów rockowych pojawia się i terroryzuje ludzi tym, co ma do zaoferowania. W Oleander chodzi o coś innego, szczególnego. Poza tym bycie poważnym wcale nie oznacza, że wszystko traktujesz zbyt poważnie.
To coś szczególnego to - jak sądzę - dawanie ludziom rockowej energii podczas waszych koncertów?
Oczywiście. Staramy się ją wtedy z siebie wyrzucić. Jeśli ja jestem w stanie ją z siebie wyrzucić, wówczas publiczność odda mi swoją energię.
Czy takie było twoje założenie od początku istnienia Oleander? Zależało ci właśnie na tym, aby była przede wszystkim ta energia?
Tak. To zawsze było dla mnie najważniejsze.
Wiem, że kilka waszych piosenek znalazło się na paru ścieżkach dźwiękowych do filmów, między innymi na "American Pie 2" i "Bang Bang You're Dead". Myślałeś kiedyś o tym, aby samemu napisać ścieżkę dźwiękową do filmu? Czy jest to może jedno z twoich muzycznych marzeń?
Te kawałki to nagrania, które nie zmieściły się na płytach, a które my postanowiliśmy zostawić do późniejszego wykorzystania. Ja w ogóle cieszę się bardzo, że możemy zaistnieć w filmach, czy to poprzez zamieszczenie piosenki na ścieżce dźwiękowej, czy też jeśli jakaś nasza kompozycja pojawia się w czasie filmu. To dla nas dodatkowe wyróżnienie. Poza tym dzięki temu stajemy się popularniejsi, no i nie należy zapominać, iż jest to również bardzo lukratywne. Zawsze dzięki temu można zarobić jakieś dodatkowe pieniądze i zyskać nieco więcej szacunku.
Thomas, właściwie większość piosenek z "Joyride" mogłaby znaleźć się na singlach. Moi faworyci to "Better Luck Next Time", "King Of Good Intensions" i ballada "Runaway Train". Zastanawia mnie, który kawałek został wybrany na singla?
Zarówno ludzie z wytwórni, jak i inne osoby odpowiedzialne za proces decyzyjny, postanowiły, że na singlu znajdzie się kompozycja "Hands Off The Wheel". Jednak moim zdaniem większość piosenek na "Joyride" mogłaby być singlami, na przykład "Don't Break My Fall", "Fountain & Vine". W każdym razie w USA jest tak, że jeśli pierwszy singel okaże się sukcesem, wówczas myśli się o wydaniu kolejnego.
Nakręciliście teledysk do "Hands Off The Wheel"?
Jeszcze nie, ale zamierzamy to zrobić.
Możesz powiedzieć, kto będzie go reżyserował i czy będzie jakaś fabuła?
Na razie nic ci nie mogę powiedzieć, bo sam nie mam pojęcia, co się w nim znajdzie. Wiem jedynie, że coś takiego powstanie. Przypuszczam, że to będzie kombinacja występu na żywo z jakimś konceptem. Ale to są tylko moje przypuszczenia i nie mogę ci nic szczerze obiecać na sto procent. Poza faktem, że będziemy kręcić teledysk, i to prędzej niż później, nic pewnego nie mogę powiedzieć.
Znam jeden bardzo znany zespół z Sacramento, który nazywa się Tesla. Znasz ich?
Pewnie, wychowywaliśmy się na ich muzyce. Sacramento to małe miasto i z czasem poznajesz ludzi, a szczególnie widać to w środowisku muzyków. Uczysz się grać poprzez kontakty z zespołami, poznawanie ich członków. Tesla to niczym klejnot w koronie klasycznego rocka z Sacramento.
Miałeś okazję pojammować z nimi?
Nie, ale mieliśmy okazję grać z nimi koncerty.
Czy macie w planach promocję koncertową nowej płyty Oleander w Europie?
Oczywiście. Ja chcę grać koncerty w Europie tak często, jak to tylko możliwe. W moim odczuciu Europa jest miejscem, które musimy jeszcze naprawdę bardzo mocno eksplorować i przekonać się, czy jest tu miejsce również dla takiego zespołu jak nasz. Byliśmy bardzo zawiedzeni tym, że nasza poprzednia płyta ["Unwind" - red.] wcale nie była tu promowana. Tak więc jeśli tylko nadarzy się okazja, będziemy pojawiać się w Europie tak często, jak to tylko możliwe. Bardzo na to czekamy.
Czy jest jakakolwiek szansa, że skoro macie podpisany nowy kontrakt płytowy, zostaną wznowione wasze trzy poprzednie albumy?
Nie wydaje mi się, bo prawa do nich ma cały czas Universal. Może za jakiś czas to się zmieni. Nigdy nie wiadomo.
Mam w takim razie nadzieję, że jak już będziecie koncertować w Europie to zagracie trochę starego materiału.
Na pewno. Podczas koncertów gramy kawałki ze wszystkich trzech wcześniejszych albumów.
A są podczas waszych koncertów jakieś niespodzianki, na przykład wspomniana przeróbka The Doors?
Raczej staramy się koncentrować na materiale własnym.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę i do zobaczenia.