"Pieniądze niszczą sztukę"

article cover
INTERIA.PL


The Stranglers to legenda alternatywnego rocka. Zespół powstał w 1974 roku w Anglii. Mimo że nigdy nie był ulubieńccem mediów, nagrał wiele albumów, które dziś zaliczane są do kanonu muzyki alternatywnej. Wylansował sporo przebojów, m.in. "No More Heroes", "Strange Little Girl", "Skin Deep", "Always The Sun", "Golden Brown". Przez lata siłą napędową The Stranglers byli wokalista i gitarzysta Hugh Cornwell oraz basista Jean-Jacques Burnel. Znakomicie uzupełniali ich klawiszowiec David Greenfield i perkusista Jet Black. W 1990 roku Cornwell postanowił odejść z The Stranglers i kontynuować karierę jako solista. Jednak ani jemu, ani jego kolegom, którzy postanowili kontynuować działalność grupy, nie udało się osiągnąć sukcesu i wylansować wielkiego przeboju. Nowy wokalista, Paul Roberts, nie ma charyzmy Cornwella, choć śpiewać na pewno potrafi.

W lutym 2004 roku, po pięciu latach milczenia, The Stranglers wrócili z nową płytą, "Norfolk Coast". Jean-Jacques Burnel, który szczyci się także prowadzeniem szkoły karate i jest posiadaczem piątego stopnia mistrzowskiego, z tej okazji opowiedział nam o nowej płycie, inspiracji do jej powstania, pewnym cygańskim gitarzyście, który go fascynuje oraz o jubileuszu 30-lecia The Stranglers. Ciosy wyprowadzał Lesław Dutkowski.

Wiem, że w listopadzie i grudniu 2003 roku graliście koncerty w Anglii i Irlandii. Sądzę, że zaprezentowaliście już piosenki z płyty "Norfolk Coast". Jak podobały się ludziom?

Bardzo im się podobały. Byliśmy tym zaskoczeni. Zawsze jestem zaskoczony, kiedy dobrze nas przyjmują, jeśli mam być szczery.

"Norfolk Coast" to wasza pierwsza studyjna płyta od czasów albumu "Coup De Grace", który ukazał się w 1998 roku. Dlaczego czekaliście tak długo z wydaniem nowego materiału?

(śmiech) Czekaliśmy na inspirację.

Przez pięć lat?!

No tak. Ja nie jestem maszyną. Czasami naprawdę ciężko jest wyprodukować i wydać płytę. Muszę w to wierzyć. Jeśli nie mam 100-procentowego przekonania, toczę ciężką walkę z samym sobą. Chciałbym, żeby było inaczej. Poza tym mamy też inne rzeczy na głowie. Graliśmy w tym czasie koncerty na niemal całym świecie. Lubię także życie poza muzyką, co uważam za dobre, bo czerpiesz pomysły z czegoś innego.

Mówiłeś, że czekaliście na inspirację. W którym momencie poczuliście się zainspirowani?

Cztery lata temu pojechałem pomieszkać na plaży w Norfolk Coast, które to miejsce znajduje się mniej więcej godzinę drogi od Cambridge. Byłem tam przez jakiś czas. Pewnego dnia, jakieś czterysta metrów od mojego domu, gdzie znajdował się rezerwat ptaków, wydmy się obniżyły i wtedy ukazał się tak zwany Woodhenge. Przypomina słynny Stonehenge. Ustalono, że Woodhenge ma dwa i pół tysiąca lat. Składano na nim ofiary. Od tego wszystko się zaczęło. Pierwszą piosenką, jaką napisałem na płytę, była "Norfolk Coast".

Czy napisałeś wszystkie teksty na płytę?

Nie, nie wszystkie. Jednak większość z nich jest moja.

Płytę "Norfolk Coast" na Zachodzie wydała wytwórnia Roadrunner, która znana jest raczej z tego, że współpracuje z zespołami metalowymi i nu-metalowymi. Co sprawiło, że właśnie z nimi podpisaliście kontrakt?

Bo mi się podobają, podoba mi się ich filozofia. Są wytwórnią niezależną, ale bardzo wspierają zespoły, które lubią grać koncerty, które potrafią grać na żywo. Wiesz, jest przecież wiele zespołów, które na scenie udają, że grają. Dlatego podoba mi się, że oni popierają zespoły koncertowe. Poza tym bardzo im się podobała nasza nowa płyta. A oczywiste jest, że dobrze jest współpracować z kimś, kto lubi to, co robisz.

Nie widzę w tym żadnego problemu, a poza tym oni już chyba nie są wyłącznie wytwórnią nastawioną na metalowe zespoły. My na pewno takim nie jesteśmy. (śmiech) Choć pod względem umięśnienia prezentujemy się całkiem nieźle. (śmiech)


No ty na pewno. Na producentów płyty wybraliście Marka Wallisa i Davida Ruffy'ego. Dlaczego właśnie ich?

Przede wszystkim dlatego, że bardzo często pracują razem. Davida znam od jakichś 20 lat. Grał kiedyś na perkusji w zespole The Ruts. Bardzo łatwo nam się z nimi pracowało. Mark pracował już kiedyś z U2 i Travis, ale co najważniejsze, zakochał się w płycie "Norfolk Coast". To była pierwsza piosenka, którą mu zaprezentowaliśmy. Od tamtej pory wszystko szło jak po maśle.

The Stranglers śpiewający po francusku to dla mnie nic nowego, bo wiele lat temu nagraliście piosenkę "La Folie". Ale chyba nigdy w historii zespołu nie zdarzyło się, abyście w jednej piosence śpiewali po angielsku, francusku i niemiecku! Jak to się stało, że utwór "Sanfte Kuss" jest tak wielojęzyczny?

W końcu wszyscy jesteśmy Europejczykami, nieprawdaż? (śmiech) A Polacy są bardzo widoczną nacją w Europie. Bardzo mi się podoba, jak niedawno podeszliście do Francuzów i Niemców. Popieram wasz punkt widzenia. I dziękuję w imieniu pozostałych Europejczyków.

A wracając do "Sanfte Kuss" - to miała być romantyczna piosenka. Ale wiesz, w angielskim, kiedy śpiewamy o zdradzie, używamy słowa fuck. (śmiech) Napisałem to jako swego rodzaju hołd dla Django Reinhardta. Nie wiem, czy znasz jego muzykę?

Szczerze mówiąc nie. Jaki to rodzaj muzyki?

W latach 30., 40. i 50. działał zespół Hot Club De France. To był jedyny europejski zespół jazzowy, który był w stanie rywalizować z amerykańskimi. Jego liderem był właśnie gitarzysta Django Reinhardt. Był Cyganem. Miał tylko trzy palce. W tamtych czasach był kimś na kształt Jimiego Hendrixa. Z nim grał znakomity skrzypek Stephane Grappelli.

Jako młody chłopak byłem zafascynowany opowieściami o nim. Kiedy moja mama mieszkała w Paryżu, podczas niemieckiej okupacji, chodziła na koncerty Django Reinhardta. Działo się to wszystko w czasie godziny policyjnej, żeby była jasność. Zafascynowało mnie to, że on koncertował w Anglii, kiedy wypowiedziano Francji wojnę i zamiast zostać w Anglii, wrócił do Francji. Dobrze wiesz, że Niemcy straszliwie prześladowali Cyganów. Podjął wielkie ryzyko. Ale ponieważ był tak bardzo sławny, Niemcy pozwolili mu żyć.


Powiem ci szczerze, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem tę piosenkę, myślałem, że to muzyczny żart z waszej strony.

Nie jest to aż tak bardzo poważna piosenka. Jest w niej wiele afektu. Można też zauważyć, że rytm w pewnym stopniu kojarzy się z muzyką skiffle'ową. A to przecież muzyka tuż sprzed ery rock and rolla. Pomyślałem, że fajnie będzie mieć coś takiego. Partia gitary jest w tym naprawdę fajna.

Na "Norfolk Coast" jest też kilka poważnych piosenek, jak na przykład "Tucker's Grave". Czy to też jest dedykacja dla kogoś?

Tak. Przez ostatnie dwa i pół roku mieszkaliśmy razem i przygotowywaliśmy się do trasy koncertowej na farmie w zachodniej Anglii. Moja sypialnia była miejscem, w którym tenże Tucker popełnił samobójstwo. Powiesił się. Stało się to jakieś 200 lat temu. W tamtych czasach samobójstwo było traktowane jak przestępstwo przeciwko Bogu i królowi. Nie można było samobójcy pochować na cmentarzu. W takich przypadkach ciało należało pochować poza granicami miasta. W tym konkretnym przypadku jakieś 400 metrów od farmy. Do napisania tej piosenki zainspirował mnie pewien jabłkowy drink oraz fakt, że koleś powiesił się nad łóżkiem, w którym spałem.

The Stranglers w przeszłości nagrali wiele piosenek, które dziś są uznawane za klasyki.

Naprawdę?

No pewnie. Nie żartuj sobie ze mnie. Doskonale wiemy, o które piosenki chodzi, a tytułów jest zbyt wiele, by je tu przytaczać. Interesuje mnie jednak to, czy wierzysz, że na przykład któraś z piosenek z czasów po odejściu Hugh Cornwella ma szansę stać się evergreenem?

Do tej pory tak nie myślałem. Może jedna piosenka z "Coup De Grace".... Chociaż nie wiem. Nie, raczej nie. Ta nowa płyta jest najlepszą z wszystkich z tego okresu.

Kiedy rozmawialiśmy z tobą kilka lat temu, powiedziałeś, że prawdziwa sztuka w XXI wieku zejdzie do podziemia. Nie da się ukryć, że miałeś sporo racji. Czy wierzysz, że kiedyś może ona jednak powrócić na powierzchnię?

Nie mam zielonego pojęcia. Niestety, nie posiadam kryształowej kuli. Wiem tyle, że od kilku lat wszystko wydaje się stawać wirtualne. Świat ma na tym punkcie obsesję.


A co musiałoby się stać, aby prawdziwa sztuka wyszła z cienia twoim zdaniem?

Nie jestem pewny, czy w ogóle powinna wychodzić. Sam wiesz, jak wielka jest presja związana z komercją. Pieniądze są wszędzie, ale wielkie pieniądze mają tendencję do niszczenia sztuki. Zresztą one zawsze wszystko niszczą. Tego się nie da uniknąć. Nie jestem pewny, jak na coś takiego zapatrywaliby się sami artyści.

Ale wy akurat zdaliście test, przetrwaliście wiele lat i przez wielu artystów jesteście uznawani za idoli?

Dziękuję za miłe słowa.

Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

Nigdy nie jestem czegoś takiego pewien, bo do wszystkiego pochodzę dość sceptycznie.

Naprawdę? Po tych kilku absolutnie kapitalnych płytach, które nagraliście?

Kilka z nich rzeczywiście było dobrych. Kilka na pewno już nie tak bardzo. (śmiech)

A na przykład, gdy Tori Amos nagrała wersję "Strange Little Girl", byłeś zaskoczony?

Bardzo. A wersja jest naprawdę niezła.

The Stranglers zagrali w przeszłości wiele wyjątkowych koncertów, m.in. w Kosowie, w Bośni, na Falklandach. Załóżmy, że ktoś zaproponowałby wam występ dla żołnierzy brytyjskich w Iraku. Zagralibyście?

Ha, i tu mnie masz. To jeden z większych dylematów dla mnie. Dobre pytanie. Jak powiedziałeś, graliśmy w Kosowie, w Prisztinie, i nie miałem żadnych oporów. Żadnego problemu moralnego.

A co do Iraku masz?

Trochę więcej. Jeśli mam być z tobą szczery, na ten temat trwa u nas w zespole nieustanna debata. Także z moimi przyjaciółmi spoza zespołu. Sam mam podzielone zdanie, ponieważ generalnie nie godzę się na tę wojnę. Na nowej płycie jest piosenka, która o tym mówi i nazywa się "I Don't Agree". OK, udaliśmy się tam i obaliliśmy Saddama, co nie jest znowu takie najgorsze. Zresztą to i tak by się prędzej czy później stało.

Osobiście uważam, że w ciągu najbliższych 30 lat znajdziemy się w stanie permanentnej wojny. Jednakże niektóre wojny uważam za bardzo sztuczne. Niektóre są zaś naprawdę poważne.


A ta w Iraku?

A ta znajduje się gdzieś pomiędzy. Owszem, dobrze jest mieć z głowy Saddama Husseina, ale zauważ, że sami ludzie w Iraku nie są już dziś co do tego tacy pewni. Gdyby się nad tym zastanowić, to podobny sposób działania możemy zastosować w przypadku każdej pieprzonej dyktatury istniejącej na świecie. Ale kiedy się zatrzymać? To jest pytanie. Ktoś powiedział, że powinno się prowadzić wojny, które są do wygrania, a unikać tych, których wygrać nie można. To ciekawy punkt widzenia, bo czasami idziesz walczyć doskonale wiedząc, że zginiesz.

Ta debata moralna nigdy się nie skończy. Pewnego dnia musisz jednak podejść do tego cynicznie i powiedzieć sobie: Tę wojnę mogę wygrać, a innym razem trzeba powiedzieć: Tej nie mam szans wygrać. Ale czegoś takiego chyba nigdy nie usłyszymy, ponieważ jest to politycznie niepoprawne. Generalnie ta wojna jest wojną świata zachodniego z islamem. Dodam, że Irak jest chyba najmniejszym krajem z wszystkim krajów islamskich.

No i pomyśl sobie, co może się stać ze stosunkami z Izraelem. Ta cała sytuacja to jakiś koszmar. Myślę, że pozostanie niezmienna przez następnych kilkadziesiąt lat. To bardzo skomplikowana materia. I nie wiem, czy biedni muzycy rockowi powinni się w to mieszać. (śmiech) To było okrutne z twojej strony, że zadałeś mi takie pytanie. (śmiech)

Może teraz o czymś przyjemniejszym. Mamy rok 2004, co oznacza, że w tym roku przypada 30-lecie The Stranglers. Czy masz jakiś pomysł na obchody tej rocznicy? I czy jest jakakolwiek szansa, że zagracie choć kilka wyjątkowych koncertów z Hugh jako wokalistą?

Boże, to już tyle lat... Nie, nie ma na to żadnych szans. Nie chcę tego. To już się skończyło, należy do przeszłości. Pamiętasz, co stało się z żoną Lota, gdy obejrzała się za siebie?

W słup soli się zamieniła.

No właśnie. (śmiech) I to jest odpowiedź na część dotyczącą koncertów. Natomiast oczywiście jakoś chciałbym to uczcić. W końcu wydaliśmy swój najmocniejszy album od wielu lat.


Co z twoimi solowymi piosenkami? Są jakieś plany wydania ich na kolejnej twojej płycie?

Tak, jak najbardziej są. Kilka piosenek, które znalazły się na "Norfolk Coast", miało znaleźć się na mojej solowej płycie. Część mam już nagranych, ale zawsze zajmuje mi to tyle czasu.

Czy kiedy uczysz karate puszczasz muzykę?

Czasami tak. Chodziłem do szkoły karate, w której nasz japoński mistrz należał do pierwszej generacji japońskich fanów rock and rolla z lat 50. Kiedy chodził do szkoły średniej w Japonii, grał w zespole przypominającym The Ventures. On wiedział, że odpowiedni rytm pomaga ci w treningu.

A zdarza ci się puszczać wtedy jakieś piosenki The Stranglers?

O nie. (śmiech)

Dlaczego?

Mogłyby mieć niszczący wpływ na uczniów. (śmiech)

Ale to byłaby też niezła promocja zespołu?

To prawda. Ale tego nie zrobię. (śmiech)

Na zakończenie powiedz mi jeszcze, czy jest szansa, że zobaczymy was niebawem w Polsce?

Naprawdę bardzo bym chciał w końcu po latach zagrać w Polsce. To wspaniały kraj, w którym ludzie lubią rocka. Zawsze miło jest u was grać. Wiem, że w marcu mamy grać kilka koncertów we Francji i w Niemczech. Jesienią bardzo chciałbym wybrać się właśnie do Polski i do Skandynawii. Ale najpierw ktoś musi nas zaprosić. (śmiech

Może się uda. Trzymam kciuki i dziękuję za rozmowę.