Reklama

"Pięciu muszkieterów"

Co otrzymamy, połączywszy ciężar i motorykę Obituary z energią i bezkompromisowością Pyrexii? Prawidłowa odpowiedź brzmi – Catastrophic. Główny autor muzyki Obituary, Trevor Peres, zaprosił do współpracy młodszych kolegów z Nowego Jorku i stworzył wraz z nimi album „The Cleansing”, obok którego żaden wielbiciel death metalu w amerykańskim wydaniu nie przejdzie obojętnie. O powodach zakończenia działalności przez jego macierzystą formację, okolicznościach powołania do życia Catastrophic i kłopotach z rodzicami z Trevorem Peresem rozmawiał Jarosław Szubrycht.

Pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy trzymałeś w ręku gitarę?

Wydaje mi się, że tak. (śmiech) Na pewno pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy udało mi się zagrać coś sensownego. Pierwszym utworem, który zagrałem, było „Smoke On The Water” Deep Purple i myślę, że nie byłem pod tym względem zbyt oryginalny. Wszyscy moi znajomi zaczynali od tego numeru, bo był dość prosty.

Czy to właśnie muzyka Deep Purple sprawiła, że postanowiłeś założyć własny zespół?

Nie tylko. Zapatrzony byłem przede wszystkim w Jimiego Hendrixa, Randy’ego Rhoadsa, gitarzystę Ozzy’ego Osbourne’a, ale również Kerry Kinga ze Slayera. Trudno wymienić mi tych najważniejszych, było ich naprawdę bardzo dużo.

Reklama

A dzisiaj młodzi gitarzyści ranią sobie palce, próbując zagrać numery Obituary. Jakie to uczucie?

Bardzo miłe, chociaż inspirowanie się wyłącznie grupami deathmetalowymi bardzo ogranicza gitarzystę. Ale rozumiem to, bo wiem, że wszyscy w młodości muszą przejść przez etap identyfikowania się wyłącznie z jednym rodzajem muzyki, przy jednoczesnej pogardzie dla pozostałych. Kiedy byłem małolatem, byłem taki sam. (śmiech) Dzisiaj jednak dostrzegam piękno w wielu odmianach muzyki i nie potrafiłbym się ograniczyć tylko do jednego gatunku. Owszem, mogę grać wyłącznie death metal, ale nie chcę codziennie go słuchać. Nie puszczam sobie „Morbid Tales” Celtic Frost na okrągło, bo szybko znudziłaby mi się, chociaż uwielbiam tę płytę. Zresztą znam wielu byłych metalowców, którzy nie chcą już mieć nic wspólnego z tą muzyką, a jeszcze dwa lata temu daliby się za nią poćwiartować. Wszystkiego można mieć czasem dość, wszystko może wyjść bokiem. Sam jakiś czas temu przechodziłem przez etap całkowitego porzucenia muzyki metalowej, szczególnie deathmetalowej. Nie mogłem tego słuchać. Dopiero niedawno odkryłem tę muzykę na nowo, znowu rajcuje nie ostre, brutalne granie. To dziwne, ale bardzo fajne uczucie. (śmiech) Znowu jestem maniakiem metalu i dobrze mi z tym.

To dobrze, że w czasach, kiedy nie miałeś ochoty na słuchanie death metalu, nie popełniliście z Obituary takiej płyty jak „Cold Lake”.

To, czego słucham w domu, to jedno, a to, co gram, to całkiem inna sprawa. Często słucham muzyki, która nie ma z metalem w ogóle nic wspólnego, ale która inspiruje mnie do pisania naprawdę ciężkich numerów. Na przykład kiedy zakładaliśmy Catastrophic, w ogóle nie dyskutowaliśmy o tym, jaką będziemy grać muzykę, po prostu kochamy grać death metal i wypływa on z nas w sposób jak najbardziej naturalny.

Wracając do zamierzchłej przeszłości – czy jest szansa na wydanie materiału Xecutioner, zespołu który przekształcił się później w Obituary?

Prawdę mówiąc wersji studyjnych doczekały się raptem dwa utwory Xecutioner, które później zamieściliśmy na wydawnictwach Obituary. Jeden z nich na limitowanym, winylowym wydaniu, którejś płyty, drugi – „Find The Arise” – na „Anthology”, pośmiertnie wydanej płycie kompilacyjnej Obituary, która wyszła kilka miesięcy temu. Nawiasem mówiąc nie brałem nawet udziału w nagrywaniu tego numeru. Co prawda założyłem Xecutioner i razem z Allanem komponowałem muzykę, ale przez parę miesięcy nie mogłem grać, a reszta kapeli uparła się, żeby nagrać demo akurat wtedy. Nie wiadomo było zresztą, czy w ogóle wrócę do zespołu, bo moi rodzice zapowiedzieli stanowczo, że nie życzą sobie, żebym grał tę straszną muzykę. (śmiech) Natomiast jeszcze wcześniej, zanim powstały utwory, które trafiły na demo, graliśmy coś bardzo dziwnego, niezbyt podobnego do późniejszego stylu Obituary. Choć pewnie trudno w to dzisiaj uwierzyć, początki Xecutioner to dość prymitywny thrash metal. Wolałbym jednak nic z tych nagrań nie wydawać, bo nie chcę, żeby ludzie się ze mnie śmiali. (śmiech)

Co robili twoi rodzice, żeby ustrzec cię przed tą okropną muzyką?

Główną i bardzo bolesną restrykcją był całkowity zakaz opuszczania domu. Na szczęście pozwalali mi grać na gitarze w domu. Wiesz, to stara i ciągle powtarzając się historia z rodzicami, którzy chcą kontrolować swoje dzieci, dopóki nie uświadomią sobie, że mają do czynienia z niezależnymi, samodzielnie myślącymi ludźmi. Potrafię ich zrozumieć, ale jako dzieciak musiałem trochę wycierpieć. Wydaje mi się, że moi rodzice posunęli się wtedy trochę za daleko, przecież ja tylko chciałem grać i poprzez muzykę wyrażać samego siebie. Stając między mną, a tym, co najbardziej kochałem, złamali mi serce. Na szczęście to już stare dzieje. Dzisiaj mam 32 lata i moje stosunki z rodzicami wyglądają dużo lepiej, niż gdy byłem piętnastolatkiem.

Dlaczego Obituary, jedna z najbardziej popularnych deathmetalowych grup początku lat 90., przepadło u szczytu kariery? Co poszło nie tak?

Mówisz o czasie, kiedy wydaliśmy płytę „World Demise”. Fani byli zachwyceni, prasę mieliśmy dobrą, ale zupełnie nieoczekiwanie John Tardy powiedział, że nie chce jechać na trasę. Byliśmy w szoku. Oczywiście szukanie zastępcy Johna nie wchodziło w rachubę, przecież nikt nie byłby w stanie zaśpiewać tak jak on. Wtedy rozstaliśmy się na jakiś czas po raz pierwszy. Allen West założył Six Feet Under, a ja wpadłem w depresję. (śmiech) Dopiero w 1997 roku zebraliśmy siły, by zrobić coś nowego. Nagraliśmy album „Back From The Dead”, który rzeczywiście był ostatnią próbą wskrzeszenia Obituary. Żal mi było porzucać to wszystko, przecież nagraliśmy razem sporo fajnej muzyki. Oszukiwałem się, że być może tym razem John zechce pojechać na trasę, ale historia lubi się powtarzać. Po kilku koncertach doszedł do wniosku, że ma dość i wiedziałem, że już nic tego zespołu nie uratuje. Tym bardziej było to dla mnie bolesne, że – jak powiedziałeś – John zrujnował wszystko, kiedy byliśmy u szczytu kariery. Nie zrozum mnie źle, nie czuję do niego żalu, wciąż ze sobą rozmawiamy, ale wtedy był to dla mnie bardzo wielki cios. Tak naprawdę piszę muzykę po to, by móc ją potem ludziom zagrać na koncercie, to jest dla mnie najważniejsze. Muzyką trzeba się dzielić – i na tym właśnie polega granie koncertów. Praca w studiu, wydawanie płyty i wszystkie te zabiegi promocyjne, to dla mnie sprawa drugorzędna. Pięćset lat temu ludzie w ogóle nie nagrywali muzyki, a jednak była ona dla nich równie ważna.

Co teraz robi John?

W ogóle nie zajmuje się muzyką, przestała go interesować. Podejrzewam, że gdybym dzisiaj zadzwonił do niego i zaproponował nagranie płyty, na pewno zgodziłby się, ale nie wierzę, żeby był w stanie zaangażować się w działalność jakiegokolwiek zespołu. A ja muszę grać koncerty i właśnie dlatego założyłem Catastrophic.

Po rozpadzie Obituary założyłeś Catastrophic, a Allen Lowbrow. Nie prościej było zrobić coś razem?

Prawdę mówiąc, od dłuższego czasu prawie nie rozmawiamy ze sobą, nie utrzymujemy kontaktu. On ma swój mały świat, ja mam swój mały świat i jest nam z tym dobrze. Nie mieszkam już nawet na Florydzie, więc nie widzimy się na ulicy. Jestem jednak przekonany, że wciąż potrafilibyśmy razem dać niezłego czadu, zaśmiewając się przy tym do łez, jak za dawnych dobrych czasów. Jeżeli chodzi o Lowbrow, to uważam, że ich płyta jest całkiem niezła. Wokalista przypomina nieco Chrisa Barnesa, a muzyka Six Feet Under – ale to cały Allen, on zawsze komponował właśnie takie utwory. Bardzo ciężkie, a jednocześnie chwytliwe.

O ile Lowbrow rzeczywiście brzmi jak Six Feet Under, o tyle Catastrophic to w prostej linii kontynuacja Obituary. Czy takie było założenie?

Nie. Nie namawiałem chłopaków, żebyśmy grali jak Obituary, po prostu skomponowałem kilka numerów, które wyszły tak, a nie inaczej. Nie potrafię robić nic innego.

Czy nieuniknione porównania Catastrophic do Obituary przyjmujesz z irytacją, czy przeciwnie, uważasz, że mogą pomóc zespołowi?

Nie boję się takich porównań, a jeżeli będą się pojawiały, mogą nam tylko pomóc. Niektóre z utworów Catastrophic bez żadnych przeróbek mogłyby trafić na płytę Obituary i moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego, ani zdrożnego. Gdybym był fanem Obituary, naprawdę cieszyłbym się z pojawienia się Catastrophic. Kiedy ktoś uświadomi sobie, że Obituary nic już nie nagra, na pewno ucieszy się, że ma coś w zamian. Prawdę mówiąc, ma w zamian dużo więcej niż stracił, bo jestem przekonany, że oferta muzyczna Catastrophic jest znacznie bogatsza. Pojawiają się na przykład bardzo szybkie i brutalne partie, których w Obituary nie było, a śpiew Keitha jest bardziej urozmaicony niż Johna. Według mnie Catastrophic to twórcze rozwinięcie pomysłów Obituary.

Prawdę mówiąc, mnie „The Cleansing” przekonał bardziej niż „Back From The Dead”.

Wcale się temu nie dziwię. „Back From The Dead” nagrywał zespół targany wewnętrznymi konfliktami, podczas gdy energia, którą udało nam się wyzwolić w Catastrophic to energia debiutantów. Mam na myśli ten zapał, entuzjazm, pozytywne nastawienie. Zakładając Catastrophic miałem nadzieję, że odzyskam żądzę tworzenia i na szczęście udało się. Mam nadzieję, że nigdy nie będę traktował gry w tym zespole jako pracy, a tak niestety stało się w pewnym momencie z Obituary. Jestem przekonany, że na „Back From The Dead” znalazły się wspaniałe kompozycje, ale nagrywali je ludzie zmęczeni sobą i muzyką. Catastrophic to nowy początek. Czuję się jakbym znowu miał 15 lat i razem z rówieśnikami hałasował gdzieś w garażu. Jesteśmy jak pięciu muszkieterów – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. (śmiech) I to słychać!

Jak doszło do tego, że skład Catastrophic uzupełniłeś muzykami Pyrexii?

Jak wiesz, współzałożycielem Catastrophic jest Keith, wokalista Pyrexii. Najpierw na czterośladowym magnetofonie nagrałem demo z automatem perkusyjnym, a Keith dograł do tego wokale. Tak nam się to spodobało, że postanowiliśmy znaleźć muzyków. Przez pół roku szukaliśmy odpowiednich ludzi, pytaliśmy znajomych i nieznajomych, niestety nikt nie wydawał się zainteresowany. Pewnego dnia Keith wpadł na pomysł, żebym przyjechał do Nowego Jorku, gdzie moglibyśmy pograć trochę z bębniarzem Pyrexii. Pojechałem więc do Nowego Jorku, a na próbie pojawił się nie tylko perkusista, ale również gitarzysta. Parę dni później pojawił się Brian, basista Internal Bleeding. Okazało się, że chłopaki znają już materiał z kasety demo, którą dostali od Keitha, a poza tym są naprawdę równymi gośćmi. Próby poszły tak dobrze, że natychmiast zaproponowałem im dołączenie do Catastrophic. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że kiedy formował się Catastrophic, Pyrexia właściwie nie istniała. Nie grali w ogóle prób, nawet się nie spotykali. Znowu jednak nabrali takiej ochoty do wspólnego muzykowania, że prawdopodobnie Pyrexia wróci na scenę. Bardzo się z tego cieszę, bo to fajny zespół i życzę im jak najlepiej. Zaproponowali mi nawet, żebym grał u nich na gitarze, ale nie zgodziłem się. Tego byłoby chyba za wiele. (śmiech) Wolę się poświęcić w stu procentach Catastrophic. W tysiącu procentach!

Czy oznacza to, że Meethook Seed jest już historią?

Dla mnie tak. Niedawno dowiedziałem się, że Mitch nagrał rok temu drugą płytę Meethook Seed. Szkoda, że w ogóle mnie o tym nie poinformował, myślałem że jesteśmy kumplami. Tym bardziej, że wcześniej rozmawialiśmy o drugiej płycie Meethook Seed i z przyjemnością wziąłbym udział w jej tworzeniu.

Nie myślałeś, żeby wykorzystać doświadczenia z Meethook Seed i stanąć w Catastrophic za mikrofonem?

No co ty? (śmiech) Mitch zaproponował mi śpiewanie w Meethook Seed na jakiejś mocno zakrapianej imprezie dlatego, że dowiedział się, iż na początku Obituary czasem udzielałem się wokalnie. Lubię śpiewać, ale nigdy nie myślałem o tym, by robić to naprawę serio. Tym bardziej, że nie wyobrażam sobie śpiewania i jednoczesnego grania na gitarze. Nie jestem Chuckiem z Death, który śpiewa, grając jednocześnie wszystkie te popieprzone rzeczy. Podziwiam go, bo wiem, że ja na pewno od razu coś bym spieprzył.

Co robisz, kiedy nie grasz na gitarze?

Od ośmiu lat mam tę samą dziewczynę, z którą jesteśmy już niemal jak małżeństwo. Nie mam dzieci, ale mam za to mnóstwo kotów, a to prawie to samo. (śmiech) W wolnym czasie zajmuję się grafiką komputerową, robię strony internetowe i projekty graficzne dla różnych firm. Bardzo to lubię. Również oficjalna strona Catastrophic - www.catastrophic.org - jest moim dziełem.

Slayer zeznaje właśnie przed sądem, oskarżony o inspirowanie morderców. Czy masz za sobą podobne doświadczenia?

Na szczęście nigdy nie znaleźliśmy się w sądzie, ale zdarzyło się raz, że dziennikarze powiązali nasz zespół z głupim wyczynem jakichś nastolatków, którzy zamordowali psa. Gówniarze przesłuchiwani przez policję pochwalili się oczywiście, że słuchają Obituary, oprócz tego Cannibal Corpse, Deicide i kilku innych grup metalowych. Wiem, że musiałem udzielać jakiegoś wywiadu radiowego na ten temat, tłumaczyć się z czegoś, na co nie miałem żadnego wpływu. Wplątali w to też Mitcha z Napalm Death i wielu innych muzyków, a jakiś telewizyjny kaznodzieja grzmiał, że on wie, że te dzieciaki zrobiły to przez naszą muzykę. No cóż, moim zdaniem zrobiły to ze względu na problemy, które nękały ich w życiu osobistym. Mogę się założyć, że rodzice nie interesowali się tym, co robią, że brakowało im miłości. Dzieciaki mordują się nawzajem nie z powodu zbyt częstego słuchania Slayera, ale dlatego, że nikt nie potrafi im okazać miłości. Może one o tę miłość nie potrafią lub nie chcą poprosić, ale gdyby ktoś im ją okazał, nie doszłoby do wielu tragedii. W Ameryce jest bardzo wiele rozbitych rodzin. Dzieci zostają tylko przy jednym z rodziców, który najczęściej nie ma czasu na ich wychowywanie, bo musi ciężko pracować, by je utrzymać. Takie dzieciaki najczęściej pakują się w kłopoty.

Na koniec przejdźmy do nieco milszych spraw. Kiedy doczekamy się europejskiej trasy Catastrophic?

Mam nadzieję, że jak najszybciej. Przecież właśnie po to założyłem ten zespół! Dostaliśmy już kilka propozycji i najprawdopodobniej zjeździmy Europę na przełomie sierpnia i września w towarzystwie Vader, Dying Fetus i Cryptopsy. Potem trochę pogramy w Stanach i wrócimy na Stary Kontynent w grudniu, na wspólne koncerty z Kreator i Cannibal Corpse. Będziemy też chcieli się wcisnąć na któryś z letnich festiwali. Trwają po trzy dni, więc może pozwolą nam się wcisnąć chociaż na pół godziny.

Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: piana | piano | utwory | metal | Woody Allen | Sześć stóp pod ziemią | john | szczęście | rodzice | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy