"Pięciu głupków z New Jersey"
Kwintet z New Jersey występujący pod nazwą Burnt By The Sun to pierwszy kandydat do miana metalowego Debiutanta Roku 2002. Ich album "Soundtrack To The Personal Revolution", wydany przez firmę Relapse, zawiera wszystko, co w ekstremalnej muzyce najlepsze - deathmetalowy ciężar i potęgę brzmienia, grindcore'owe prędkości i hardcore'ową ekspresję. Do tego sporo eksperymentów wychodzących poza metalowy schemat, interesujące teksty i bardzo dobra oprawa graficzna. Czego można chcieć więcej? Gitarzystę Chrisa Rascio wypytywał Jarosław Szubrycht.
O ile wiem, Burnt By The Sun to grupa, która powstała na gruzach dwóch formacji - Human Remains i Times Up. O ile twórczość pierwszego zespołu jest mi dość dobrze znana, o tyle Times Up, czyli grupa w której ty stawiałeś pierwsze kroki to dla mnie zagadka.
W Times Up graliśmy dość progresywne i odważne połączenie hardcore i metalu, przy czym jednym z zespołów na których się wzorowaliśmy było właśnie Human Remains. Sporo nam jednak brakowało do ich szaleństwa. Można w sumie powiedzieć, że muzyka Times Up przypominała w pewnym stopniu to, co robimy teraz w Burnt By The Sun, ale z nieco słabszą pracą perkusji i innym wokalem. Niestety, nie zdążyliśmy nagrać płyty. Skończyło się na kilku taśmach demo i dwóch singlach, z których drugi, zdecydowanie najlepsza rzecz jaką udało nam się nagrać, wkrótce będzie można kupić za pośrednictwem strony internetowej Burnt By The Sun i na koncertach.
Jak doszło do powstania Burnt By The Sun?
Zaczęło się od tego, że gitarzysta John i perkusista Dave grali razem w kapeli, która nazywała się Black Army Jacket. Dobrze się rozumieli i kiedy tamten zespół się rozpadł, postanowili mimo wszystko grać dalej. Zaprosili Mike'a na próbę, jemu spodobał się materiał, który napisali i sprawa wokalisty była wyjaśniona. Basistą został Ted, a Paul Miller drugim gitarzystą. W tym składzie grali przez jakiś rok, nagrali split z Luddite Clone i czteroutworowy mini-album dla Relapse, ale poróżnili się z Paulem, który zdecydował się odejść. Wtedy John, który grał ze mną przez pięć lat w Times Up, zaproponował mi dojście do zespołu. Już po pierwszej próbie wiedzieliśmy, że to jest to, że naprawdę damy razem czadu. I dajemy, od ponad roku...
Widzę w Burnt By The Sun kolejnych - obok The Dillinger Escape Plan, Soilent Green czy Cephalic Carnage - przedstawicieli nowej metalowej awangardy i nadzieję dla ekstremalnej muzyki.
Czy czujecie, że robicie coś nowego i ważnego?
Bardzo pochlebia mi to, co mówisz. Zawsze miło jest słyszeć komplementy, szczególnie komplementy tego typu... Skłamałbym jednak, gdybym stwierdził, że komponując utwory czujemy się jak nowa nadzieja światowego metalu. (śmiech) Owszem, nie chcemy brzmieć jak jakikolwiek inny zespół, ale gramy to, co naprawdę czujemy. Wszystkie emocje staramy się wyrażać za pomocą naszych instrumentów. Gramy muzykę, której sami lubimy słuchać, a jeśli przy okazji wychodzi coś oryginalnego i podoba się również innym ludziom, to cieszymy się jeszcze bardziej.
Wszystkie zespoły, które wymieniłem skupione są wokół firmy Relapse. Co jest w niej takiego wyjątkowego?
Wiesz, nie chciałbym nagrywać dla jakiejkolwiek innej firmy... Uwielbiam tych ludzi, a nasze wzajemne stosunki polegają na przyjacielskim układzie, a nie jakichś kontraktach czy umowach. To fani muzyki, nie biznesmeni i ze świecą można szukać drugiej takiej wytwórni.
A jednak najbardziej nawet oryginalne podejście po muzyki nie bierze się z nikąd. Czegoś przecież musisz słuchać?
Każdy z nas tak naprawdę słucha czegoś innego, więc mogę mówić tylko za siebie. A największy wpływ na mój sposób gry na gitarze miały zespoły z sąsiedztwa, które podglądałem jak byłem jeszcze małolatem. Przede wszystkim Ripping Corpse i Human Remains.
Waszą debiutancką płytę wyprodukował Matt Bayles, człowiek znany światu ze współpracy z Pearl Jam. Jak do tego doszło?
Nie chodziło nam o żaden Pearl Jam, ale uwielbiamy płyty grup Botch i ISIS, które również produkował. Kiedy zastanawialiśmy się, komu powierzyć nagrywanie naszego debiutanckiego albumu, od razu wzięliśmy go pod uwagę. Wpadł na nasz koncert, zobaczył jak to wszystko wygląda i stwierdził, że z przyjemnością podejmie się tego zadania. Okazało się, że nie mogliśmy lepiej trafić, bo Matt natychmiast wyczuł klimat panujący w Burnt By The Sun i doskonale się w niego wpasował. Wystarczyło nam zaledwie osiem dni i płyta gotowa!
Oprócz tego imponującego tempa spośród metalowej większości wyróżnia was całkowity brak image'u. Żadnych gwoździ, skór, masek ani makijaży... Dajcie spokój, przecież dzieciaki potrzebują idoli!
(śmiech) Nie o to w tym wszystkim chodzi. Jesteśmy tylko grupą kumpli z New Jersey, którym wspólne granie sprawia przyjemność. Image to rzecz, która jest nam absolutnie obca, nas interesuje wyłącznie muzyka. Cieszymy się tym, że możemy ją grać, że nagrywamy płyty i podróżujemy z koncertami po Ameryce, a może wkrótce i po całym świecie... Być może przy okazji teksty Mike'a skłonią kogoś do przemyślenia paru spraw, może ktoś spojrzy inaczej na swoje życie. Tylko to jest dla nas ważne. Nie chcemy być idolami, nie chcemy, by ktokolwiek nas naśladował. Kogo mieliby naśladować? Pięciu głupków z New Jersey? Tylko dlatego, że założyli zespół? (śmiech) Gdybyś nas znał, nie zadałbyś tego pytania...
"Spaleni słońcem" to słynny film Nikity Michałkowa. To dość niezwykłe, kiedy amerykański zespół bierze swoją nazwę z tytułu rosyjskiego filmu.
Bardzo mi przykro, że muszę cię rozczarować, ale nasza nazwa nie ma z tym filmem nic wspólnego. (śmiech) Przyznam ci się jednak, że kiedy chłopaki zaproponowali mi grę w zespole, sam tak myślałem... Okazało się jednak, że geneza naszej nazwy jest dość głupia i pochodzi jeszcze z czasów, kiedy John i Dave grali w Black Army Jacket. Pojechali kiedyś z koncertami na Florydę. Było lato, chyba z 40 stopni w cieniu, ale John uparcie odmawiał założenia kapelusza przeciwsłonecznego, twierdząc, że nie chce wyglądać jak wędkarz z reklamy. Oczywiście słońce spiekło go jak raka i Dave cały czas się z niego nabijał. W końcu stwierdzili, że jeśli kiedykolwiek założą nowy zespół, muszą go nazwać Burnt By The Sun. I tak się stało.
No cóż, nie ukrywam, że zwiodła mnie oprawa graficzna waszej płyty, która jest bardzo filmowa...
Jedyną rzeczą, która oprócz muzyki łączy nas wszystkich jest miłość do filmów. Oglądamy ich ogromne ilości, razem chodzimy do kina, wypożyczamy kasety wideo, potem rozmawiamy o tym, co widzieliśmy... Uwielbiamy każdy rodzaj kina, od komedii, takich jak "Farciarz Gilmore" czy "Straszny film", aż po "Podziemny krąg", "Władcę pierścieni" i "Vanilla Sky". Kiedy Mike, nasz wokalista, wymyślił że płyta będzie nazywać się "Ścieżka dźwiękowa do osobistej rewolucji", zasugerował, że filmowy klimat powinien być również wyeksponowany we wkładce. Do tego, zamiast skomentować teksty własnymi słowami, jak to zrobił we wkładce do mini-albumu, postanowił każdy z nich poprzedzić odpowiednio dobranym cytatem z filmu. Dzięki temu każdy otrzymał klucz do interpretacji tekstu, który jednocześnie nadaje mu nieco inne znaczenie, jeśli pamięta się film.
Utwór "Famke" poprzedza cytat z "Podziemnego kręgu": Jesteśmy średnimi dziećmi historii. Bez celu i bez sensu. Nie mamy swojej wielkiej wojny, ani wielkiej rozpaczy. Wszystko wskazuje na to, że to już nieaktualne. Po 11 września macie swoją wielką wojnę.
To niestety prawda. A jednak wojna, która się toczy w nas samych jest wciąż dla naszego pokolenia ważniejsza od wojny, którą toczy nasz kraj z innym krajem.
Z kolei utwór "Dow Jones And The Temple Of Doom" wymierzony jest w kulturę, albo raczej antykulturę konsumpcyjną. Myślisz, że śpiewając o tym piosenki jesteście w stanie cokolwiek zmienić?
Nie zamierzamy nakłaniać ludzi do buntu, nie chcemy przewodzić tłumom, które ruszą na barykady. W tytule płyty chodzi o osobistą rewolucję, a więc o to, że każdy z nas powinien zastanowić się nad swoim życiem i być może zmienić podejście do niektórych spraw. Jeśli nasza muzyka i teksty przyczynią się do czyjejś wewnętrznej przemiany, przemiany na lepsze, będziemy szczęśliwi. Dobrze jest przynajmniej spróbować i na chwilę otworzyć oczy, niż całe życie przeżyć w ciemności.
Z motta do utworu "The Boston Tea-Bag Party" wynika natomiast, że nie powinniśmy nikomu ufać. Klimat jak w "Z archiwum X"...
(śmiech) Nie chodzi o ty, by nigdy nikomu nie zaufać, czy nigdy nie brać udziału w zawodach, ale o to, by wybory, których dokonujesz nie definiowały raz na zawsze całego twojego życia. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co przyniesie przyszłość, więc warto czasem weryfikować swoje postępowanie i poglądy. Teksty Mike'a prowokują do myślenia. Nie podają gotowych rozwiązań, nie każą zajmować określonego stanowiska, ale zadają istotne pytania.
Zaczęliście właśnie trasę po Stanach Zjednoczonych. Kiedy zobaczymy was w Europie?
Trasa to za dużo powiedziane, bo ze względu na pracę i rodziny możemy grać tylko trzy razy w tygodniu i będziemy się tak męczyć aż do kwietnia. Rozmawialiśmy już z Relapse na temat ewentualnych koncertów w Europie i Japonii i być może coś się wydarzy na początku lata. Byłoby to dla nas spełnienie marzeń. Zresztą już teraz spełniają się moje marzenia - dzięki muzyce, którą gram zobaczyłem wiele miejsc w Stanach, które do tej pory znałem tylko ze słyszenia. Czyż to nie niesamowite? Gram z czterema przyjaciółmi, z którymi i tak spędzałbym czas, więc czego mogę chcieć więcej? Jesteśmy jak rodzina i to jest właśnie największa zaleta Burnt By The Sun.
Dziękuję za rozmowę.