"Okropna pięść dźwiękowej śmierci"
Za sprawą ojca tyrana, pewna rodzina żyjąca na farmie położonej na zapomnianych przez świat pustkowiach środkowego zachodu Stanów Zjednoczonych staje się ludzkimi bestiami. Podróżujący przez to miejsce ludzie wydają się gdzieś znikać. Plotki głoszą, że kończą na pobliskich trzęsawiskach.
To nie fragment scenariusza do nowego filmu George'a Andrew Romero, tylko koncept "Circling Buzzards", debiutanckiego albumu norweskiej formacji Manngard, o którego reedycje pokusiła się w lutym 2006 roku rodzima wytwórnia Nocturnal Art.
Są groźni i ambitni, postępowi i pewni siebie. Atakują kilkunastostrunowym basem, straszliwą mocą i wielowymiarową muzyką, której źródeł należałoby szukać w co najmniej kilku metalowych stylistykach.
Niesamowicie ekstremalna, dynamiczna, różnorodna i technicznie zaawansowana muzyka, jak znalazła się na pierwszej płycie grupy z Bergen, zadaje też kłam powszechnej opinii o jedynie blackmetalowym wymiarze norweskiej sceny metalowej.
- Wątpię, aby nasza twórczość coś zredefiniowała. Mamy tylko nadzieję, że ludzie odnajdą w tej płycie tę energię i przyjemność, nawet jeśli wykraczają one trochę poza normę - skromnie mówi Bartoszowi Donarskiemu gitarzysta Olav Kristiseter.
Album "Circling Buzzards", który niedawno trafił na rynek jest reedycją. Nie do końca wiem, jak to rozumieć. Gdzie i kiedy po raz pierwszy ukazała się ta płyta? A może tak naprawdę wersja Candlelight Records jest tą w pełni właściwą?
Tak, to wydawnictwo wydane przy współpracy Nocturnal Art i Candlelight jest naszym właściwym debiutem. W pewnym sensie wydaliśmy ten album sami w zeszłym roku, ale w bardzo ograniczonym nakładzie, dostępnym jedynie w kilku norweskich sklepach muzycznych.
Muzyka zawarta na tym materiale to istna bomba. Zastanawiam się skąd czerpiecie inspirację do budowania aż tak różnorodnej muzycznej hybrydy? Podejrzewam, że źródeł jest wiele.
Do pewnego stopnia wszystkie zespoły są produktem własnych faworytów. My staramy się nie zżynać z nikogo, ale podświadomie zapewne te wpływy w taki czy inny sposób przenikają.
Slayer to absolutni monarchowie. Czekam też na nowy Celtic Frost i trasę. No i Voivod. Te trzy zespoły przedstawiają wysoką jakość, niestandardowe myślenie i granie, a jednocześnie prezentują umiejętności kompozytorskie. Jestem też wielkim fanem Florydy, takich grup, jak Cannibal [Corpse] czy Morbid [Angel]. Wspaniałymi norweskimi zespołami są też Enslaved i Blood Red Throne. Rok temu widzieliśmy też koncert Grimfist, który zrobił na nas spore wrażenie.
Na co zwracacie największą uwagę pisząc utwory? Wydaje się, że robicie wszystko, aby nie trafić do konkretnej muzycznej kategorii. Można by rzec, że działacie nietypowo i do góry nogami, a przez to Manngard pozostaje tworem niezwykle indywidualnym i interesującym. Przyznam się, że ta płyta podziałała na mnie bardzo odświeżająco.
Dzięki. No cóż, czasami pierwsze pojawiają się riffy, innym razem teksty. Zazwyczaj jeden temat pociąga za sobą kolejny. Następnie aranżujemy całość, zmieniamy ją w różne tempa, sygnatury czasowe i - co najważniejsze - wyostrzamy nieprzewidywalną dynamikę, tak aby każdy riff mówił za siebie.
W jednym utworze zawieramy wiele różnych partii, dlatego ważne jest również to, abyśmy doskonale znali style, w których każdy z nas gra. Jedynym prawdziwym kryterium jest unikanie poczucia robienie czegoś niezbyt świeżego. Musimy przynajmniej próbować, żeby ta muzyka była oryginalna.
Pochodzicie z Bergen, miasta black metalu. Wasza muzyka nie ma jednak z tym stylem nic wspólnego. Czujecie się związani z jakąś sceną?
W pewnej mierze identyfikujemy się ogólnie z całą muzyczną sceną w Bergen. Spotykamy się z ludźmi, którzy lubią tworzyć, grać lub jedynie słuchać dobrej muzyki. Jeśli są akurat w jakiejś formie związani z metalem, tym lepiej. Jeśli nie, to i tak można z nimi porozmawiać, choć pod warunkiem, że nie są zwolennikami country, punk rocka czy rapu, bo nie potrafię odnieść się do takiego gówna.
Nie czujemy się też związani z żadnymi blackmetalowymi pozerami, scenicznymi zdzirami: ludźmi ubierającymi się w czarne skóry, malującymi się i afiszującymi poprawnymi koszulkami i satanistyczną tzw. filozofią, którzy w ten sposób odwracają uwagę od swoich marnych muzycznych umiejętności, a jedynie próbują ukryć przez to swoje niedociągnięcia i strach przed życiem, licząc przy tym na towarzystwo podobnych im jednostek o odmiennej płci.
Nie sądzisz, że "Circling Buzzards" poniekąd redefiniuje powszechne poglądy na temat ekstremalnej norweskiej muzyki, kojarzonej przede wszystkim z black metalem?
Wątpię, aby nasza twórczość coś zredefiniowała. Mamy tylko nadzieję, że ludzie odnajdą w tej płycie tę energię i przyjemność, nawet jeśli wykraczają one trochę poza normę. Paradygmaty i podobne wzorce są dla słabych i tchórzliwych.
Manngard to projekt czy regularny zespół?
Oczywiście, jesteśmy zespołem. Wiemy, co to jest metal, głęboko go czujemy. To nie jest dla nas zabawa. Nie jesteśmy pozerami dla jakiejś sprawy. Nie ma niczego lepszego od wyjścia na scenę i grania muzyki, którą naprawdę uwielbiamy, i którą własną wizję staramy się tworzyć, od kiedy byliśmy dzieciakami. Szczególnie w czasach tego okropnego nu-, i power metalu, który zanieczyszcza powietrze.
Nie jesteście już trochę zmęczeni ciągłym porównywaniem głosu waszego wokalisty z Tomem Aray'ą? Można z tego robić mocny marketingowy punkt, ale uważam, że zupełnie nie jest wam to potrzebne. Muzyka Manngard mówi sama za siebie.
Mocno staramy się unikać wszelkich banałów czy upodabniania się brzmieniowo do kogokolwiek innego. Jednak doskonale rozumiem, dlaczego ludzie wciąż wychodzą z porównaniami do Aray'i. To jak dotychczas najbardziej znany przedstawiciel tego stylu. A bycie porównanym do Slayera, w jakikolwiek sposób, jest wielkim zaszczytem.
Dorastaliśmy na nich, mamy ich wszystkie albumy, wiedzieliśmy ich koncerty wiele razy. Wciąż rządzą. Nie próbujemy jednak świadomie naśladować tego brzmienia wokalu. Po prostu uważamy, że jest to najbardziej agresywne i najodpowiedniejsze brzmienie. Riffy są zbyt zróżnicowane, aby cały czas tylko ryczeć. Tylko jeden sposób śpiewania wydaje się ograniczać, a my lubimy różnorodność.
Zauważyłem, że bardzo mocno podkreślacie używanie 12-strunowego basu. Myślisz, że dla przeciętnego słuchacza ma to jakieś większe znaczenie?
Na tym albumie tak tego nie słychać, bo jest zbyt nisko zmiksowany. Niemniej, następnym razem usłyszysz to w pełnej odsłonie. Jest w tym wyjątkowy dźwięk: tłusty i bogaty. A poza tym wzbogaca to muzykę o tę groźną atmosferę, wytwarzaną przez te wszystkie dziwne barwy.
Czy "Circling Buzzards" rejestrowaliście raz jeszcze na potrzeby reedycji?
To jest to samo nagranie. Masteringiem zajął się Jorgen Traen, ten sam człowiek, który odpowiadał za brzmienie "Below The Lights" Enslaved.
Na albumie pojawiło się też kilku gości.
Ivara i Grutle znamy już od dłuższego czasu. Czasami spotykamy się w "Garage" (miejscowy klub rockowy). Podoba nam się sposób, w jakim Grutle śpiewa w Enslaved, tak ze względu na jego głos, jak i jego szczególny dialekt. Pomyśleliśmy, że będzie on doskonale pasował do tekstu po norwesku, i dlatego poprosiliśmy go o przysługę. Nasz perkusista i ja mieliśmy też swój udział w kompozycji "Apocalyptic Eye" stworzonej przez Ivara na zamówienie festiwalu Hole In The Sky w 2003 roku.
W tym roku ukaże się również płyta "Metal Music Machine" eksperymentalnej, noise'owej grupy Jazkamer (nakładem Smalltown Records). Wystąpiliśmy na niej gościnnie. To jest bardzo furiackie granie. W składzie występuje też Ivar z Enslaved. Obsługuje gitarę i mamrocze coś po staronorwesku.
Od początku graliście w takim stylu, który słyszymy na debiucie? Jak można by porównać "Circling Buzzards" do wcześniejszych, pomniejszych wydawnictw?
Od zawsze słuchamy metalu. Niektóre z naszych wcześniejszych zespołów były bardziej konwencjonalne. Jeden z nich traktowaliśmy całkiem poważnie. Nagraliśmy cztery demówki i dorobiliśmy się pewnej reputacji, grając koncerty na norweskiej scenie. Ale jak to często bywa, wszystko się rozpadło na skutek postępujących różnic muzycznych.
"Circling Buzzards" to jak dotychczas nasza najbardziej udana mikstura pierwiastków, które zawsze wielbiliśmy i staraliśmy się rozwijać: oryginalności, energii i całkowitego mroku.
Warto także wspomnieć o niezwykle mrocznym koncepcie tej płyty, powstałym na podstawie prac Williama Faulknera.
Cóż, piszemy o mrocznej naturze człowieka. Nie ma potrzeby wymyślania fikcyjnych postaci, wiedźm czy kogokolwiek innego. Poza tym, ta muzyka jest dość mroczna i ważne jest, aby pasowały do tego teksty. Chcemy, żeby ten zespół stanowił przekonującą całość, tak pod względem muzycznym, jak i w słowach.
To co zrobiliśmy na tym albumie i zamierzamy kontynuować, to ukazywanie zła, do którego każdy jest zdolny w momencie, gdy cienka warstwa cywilizacji zostaje usunięta. Właśnie to stało się z tymi trzema chłopcami i tyranizującym ich ojcem, daleko od sąsiadów, którzy mogliby usłyszeć ich krzyki czy zainterweniować. Nie znam innego pisarza, który równie mocno jak William Faulkner zbliżyłby się do ujawnienia ludzkiej natury i okrucieństwa.
Aktualnie czekacie zapewne na trasę.
Fajnie będzie wyjść z tym materiałem do ludzi, tak aby sami mogli wyrobić sobie o nim własne zdanie. Z niecierpliwością czekamy na koncert na festiwalu Inferno, ale także możliwość zobaczenia innych zespołów, a zwłaszcza Emperora.
Jaka będzie kolejna płyta?
Nowy album, będzie bardziej konkretny, soczystszy. Nowe utwory koncentrują się bardziej na wewnętrznym klimacie. Szybkie są jeszcze szybsze, wolne bardziej makabryczne. Ogólnie mówiąc wchodzimy głębiej w to, co rozpoczęliśmy badać na debiucie.
Słowa klucze to przemoc i zgnilizna. Napisaliśmy już też naszą - jak do tej pory - najstraszniejszą nekropiosenkę "Evil Raping Evil". Taki będzie klimat tego albumu. Wszystkie utwory muszą do siebie pasować. To niegodziwa i okropna pięść dźwiękowej śmierci. Wpakowaliśmy w to tyle energii, że potencjalny słuchać zacznie to wrzeszczeć razem z nami.
Dziękuję za rozmowę.